tekst

19 maja

Moje życie jest kompletnie pokręcone.

24 maja 2013

27. W samym środku banału

Pojawienie się tego odcinka zawdzięczam(y) jak zwykle niezawodnej Frigid, specjalistce ds. Sensu i Logiki.
Mam dzisiaj urodziny.
Wszystkiego najlepszego, Naridio.

Mimo że posterunek policji przy Friedrichstrasse Michelle odwiedziła zaledwie trzy razy, miała go serdecznie dosyć, równie bardzo jak przesłuchań oraz składania zeznań w jakiejkolwiek sprawie ściśle związanej z Arianem.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się; do wnętrza przedostał się zapach kawy, odgłosy rozmów, szurania i tupania stóp, wykrzykiwanych pojedynczych przekleństw i dzwonków telefonów. Policjant siedzący vis a vis Michelle uniósł nieznacznie głowę i skinął. Ona zaś odwróciła się niejako z ulgą.
Johannes wszedł do środka z trzema papierowymi kubkami kawy. Dwa postawił na biurku, jeden podał koledze, dyskretnie dając mu znać, żeby na razie wyszedł.
— Jednego dnia bez roboty nie wytrzymasz? — Policjant z dezaprobatą pokręcił głową.
— Pięć minut — zapewnił Johannes, a kiedy tamten zniknął za drzwiami, zajął jego miejsce na fotelu.
Michelle poczuła się dziwnie nieswojo. Wolałaby, żeby Johannes zajął miejsce obok niej zamiast zachowywać dystans szerokości biurka. Wzdychając nieznacznie, skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej.
— No to zaczynaj. — Oparty łokciami o biurko, nachylił się poprzez blat ku Michelle, posyłając jej zdecydowane spojrzenie spod srogo zmarszczonych brwi. — Najlepiej od początku. Powtórz wszystko, co powiedziałaś Wirtzowi. Chcę wiedzieć, kim jest ten cały Arian…
— Już złożyłam zeznania, przecież możesz je przeczytać — przerwała Johannesowi, wskazując na komputer. Zdawała sobie sprawę, że będzie musiała opowiedzieć mu o Arianie, jednak nie przygotowała się na kolejne przesłuchanie. Brakowało tylko, żeby Johannes poświecił jej lampką w oczy.
— Dlaczego nie powiedziałaś mi o nim wcześniej?
— Próbowałam. — Zrezygnowana odchyliła się na krześle. — Ostatnio byłeś zajęty, a dzisiaj nie chciałam psuć ci humoru.
Michelle przepełniał wtórny strach i tępy gniew; aż ściskało jej żołądek. Wszystko znowu sprowadzało się do Ariana! Był jak drzazga schowana głęboko pod skórą, jak Freddy Krueger, który zamienia sen w koszmar, jak cień, którego nie można się pozbyć. Uciekając przed nim, pragnęła jedynie nowego początku. Tylko dlaczego akurat początku nieskończonego pasma nieszczęść?
Johannes wydawał się dość spokojny. Wcześniej okazał Michelle współczucie i zdenerwował się, zwłaszcza że musiał oddać auto do naprawy, lecz potraktował to raczej z gorzką koniecznością, zbyt skupiony na Arianie Bergerze. Według Johannesa Arian był po prostu niebezpieczną jednostką, niezdolną do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie, stwarzał zagrożenie dla zwykłych ludzi. Natomiast niedostosowane, groźne jednostki trzeba skutecznie eliminować. Ariana należało posłać tam, gdzie jego miejsce – za kratki.
— Ten świr mógł nas wszystkich pozabijać — wypowiedział na głos myśl, która i Michelle tłukła się po głowie. Zachmurzył się. — I zniszczył mi samochód.
— Zwrócę ci pieniądze za naprawę, obiecuję.
— Większość pokryje ubezpieczenie. — Skwitował sprawę wzruszeniem ramion. — Nie o pieniądze chodzi, tylko o zasady. Nie odpuszczę draniowi — dodał stanowczo, zaciskając pięści.
— I co zamierzasz zrobić? — spytała bez przekonania; przekrzywiła głowę w zastanowieniu.
— Więcej, niż to, na co jest przygotowany. Niestety mniej, niż sobie zasłużył. Tym razem się nie wywinie. — Na dotąd ściągniętej twarzy odmalował się triumf. — On też ma uszkodzone auto.
Upiwszy łyka kawy, Johannes oparł się o fotel, nie odrywając wzroku od Michelle, która jakby zapadła się w sobie. W niczym teraz jej nie przypominał łatwo peszącego się mężczyzny. Wyglądał raczej jak ktoś, kto ma do wypełnienia ważną misję i – co więcej – jest święcie przekonany o jej powodzeniu. Dopiero teraz, widząc Johannesa poniekąd w jego żywiole, Michelle zrozumiała, dlaczego tak bardzo kochał pracę policjanta, choć było to zajęcie niebezpieczne i trudne. Jo po prostu przedkładał pracę ponad wszystko.
— Jeżeli nie mamy tutaj już nic do załatwienia, może mogłabym opowiedzieć ci o Arianie u mnie?
Nie czekając na odpowiedź, w mgnieniu oka znalazła się przy drzwiach w kurtce i z torbą przewieszoną przez ramię, wyczekująco spoglądając na Johannesa.

*

— …to byłoby ciężkie do zrozumienia dla osoby z zewnątrz. Bo my jesteśmy jak trzej muszkieterowie. Też jest nas czterech, tyle że nie Francuzów — mówił do mikrofonu Bill, uśmiechając się do prezenterki Vivy, Collien Fernandes, siedzącej na sofie obok Tokio Hotel i także dosłownie rozpływającej się w uśmiechach.
— Bill miał na myśli — wtrącił Tom; przelotnie zerknął na bliźniaka po swojej lewej stronie, prześlizgnął wzrokiem po publiczności pod ścianą, po czym zatrzymał się na Collien Fernandes — że nasza świadomość drużynowa jest podobna: jeden za wszystkich, wszyscy za wszystkich.
— Wszyscy za jednego — poprawił z wymuszonym uśmiechem Gustav; zaraz tego pożałował, bo oczy kolegów z zespołu, prezenterki oraz widowni skierowały się na niego.
Tom, podobnie jak Bill oraz Georg, nieco się zdziwił, że perkusista odzyskał głos – przez prawie cały wywiad milczał, jak zwykle zresztą. Nie inaczej zachowywał się poza kamerami: był przygaszony, właściwie nic go nie obchodziło, nie dało się z nim o niczym porozmawiać, a nie daj Boże poruszać temat Juliette, który czasem przewijał się w pytaniach niektórych dziennikarzy.
Po nagraniu programu rozdali autografy. Bill, Tom i Georg chętnie składali podpisy na podsuniętych zdjęciach, plakatach, kartkach czy notesach, pozowali do zdjęć z fankami i uprzejmie zamieniali z nimi kilka słów. Gustav nie podzielał entuzjazmu reszty zespołu. Najchętniej zaszyłby się we własnym pokoju, żeby popastwić się nad swoim i tak beznadziejnym samopoczuciem.
Dopiero podczas próby zespołu dał upust emocjom. Muzyka była prawdziwym wybawieniem. Dał się jej ponieść, zapominając o całym świecie.

— Hej! Jak dobrze cię widzieć!
— Aaa, Bill! Udusisz mnie. Puszczaj!
Bum!
— Ała, Georg, pacanie!
Gustav poderwał się gwałtownie na pisk dwóch kobiecych głosów. Dopiero stanąwszy na równe nogi, uzmysłowił sobie, że jeden z głosów należał do Billa. W długich, rozwichrzonych rudych włosach i drobnej posturze rozpoznał Marikę, dziewczynę Georga, która podawała jemu pudła z jeszcze ciepłą, smakowicie pachnącą pizzą. Bill zwycięsko uniósł nad głowę sześciopak Red Bulla.
— Cześć, Gustav! — Uśmiechając się przyjaźnie, Marika na powitanie pomachała mu z drugiego końca sali. — Jak leci?
— Sieee… — Odpowiedź Gustava stłumiło jego głośne, niepowstrzymanie ziewnięcie. Przetarł oczy. Nawet nie zauważył, kiedy zasnął. Musiał uciąć sobie drzemkę po próbie, zaraz po wyjściu Davida Josta i Petera Hoffmanna.
W chwilę potem siedzieli na dwóch nieco wysłużonych kanapach: na jednej Gustav z Tomem, zaś na drugiej Georg, Marika i Bill, który niczym radosnym skowronek świergotał rudej nad uchem, streszczając, czym zespół zajmował się tego dnia i dodając, że podczas wywiadu pytano Georga o jego dziewczynę, czyli o nią właśnie.
Gustav wyłączył się z rozgardiaszu, powoli i w ciszy przeżuwając kawałek pizzy pepperoni. Jedyny plus, który odnotował, stanowił fakt, iż dzisiejsza próba nie odbyła się w nowej sali prób. Ta, starsza, przynajmniej odrobinę przypominała o czasach, kiedy jeszcze sala prób Tokio Hotel mieściła się w budynku starej fabryki w Magdeburgu – w niczym nie przypominała ich nowoczesnego, zawsze lśniącego czystością studia. Tak daleko doszli… A jednak „Humanoid” nie był szczytem ambicji perkusisty.
— Gustav, dałbyś już spokój — rzucił Bill, wyrywając Gustava ze swoistego marazmu. — Nie da się na ciebie patrzeć, jak masz tę swoją minę zbitego psa. — Oderwał kolejny kawałek pizzy od ciągnącego się jak pajęczyna sera.
— Skończyłeś? — Gustav zmarszczył brwi. O co Billowi chodziło?
— Ja dopiero mogę zacząć! — ożywił się. — Słuchaj, ja rozumiem wszystko, ale niech do ciebie dotrze w końcu, że kobiety już takie są.
Wszyscy popatrzyli na wokalistę pytającym wzrokiem, na co on przewrócił oczyma, jakby jego słowa były najoczywistszą rzeczą pod słońcem.
— Od czasu tego incydentu z tą, jak jej tam… Nieważne… — Bill bagatelizująco machnął wolną ręką. — Przecież nie urzekło cię jej przenikliwe intelektualnie spojrzenie, tylko cycki, nie?
— Ej! — Lekko oburzona Marika dała Billowi kuksańca w żebra. Georg zareagował w mgnieniu oka: uspokajająco pogładził ukochaną po plecach.
— Tak było! — obronił się Bill. Wymachując kawałkiem pizzy, kontynuował: — Więc to nie żadna miłość, uczucia, cierpienie po utracie ukochanej, blablabla… — Ugryzł kęsa. Z uniesionymi brwiami obrzucił Gustava triumfalnym spojrzeniem. Przeżuwszy kawałek pizzy, zapytał niewyraźnie: — Złapałeś przekaz?
— Bill, stul pysk — warknął Tom, znad gniecionej w rękach pustej puszki niemal mordując bliźniaka spojrzeniem. — Wszystkich dołujesz.
— Pff, to Gustav mnie dołuje — prychnął zniecierpliwiony. — Widzę, że trzeba tutaj wytoczyć ciężkie działa. Carmen ma dużo fajnych koleżanek — dodał, poruszając zabawnie brwiami. — Zapoznam cię z którąś przy najbliższej okazji. Bo jak ja sam czegoś nie zrobię, nikt palcem nie kiwnie.
— Ignorujcie go — wtrącił Tom, uwagę kierując raczej ku sufitowi. — Bill po prostu wyzwala swoje wewnętrzne dziecko i takie są tego efekty.
Georg ostentacyjnie westchnął, mrucząc pod nosem coś, co brzmiało jak „Znowu się zaczyna”.
— Odwal się — odburknął Bill z grymasem na twarzy. — I nie mów o mnie jak o dziecku!
— Nie zachowuj się jak dziecko, któremu nie poświęca się wystarczająco uwagi, to przestanę cię tak traktować. — Argument wręcz nie do odparcia. Tom znowu był górą. Obrażony Bill zamilkł, ostentacyjnie odwracając głowę w drugą stronę. — Jak miło posiedzieć w spokoju — skonstatował Tom z uśmiechem. Rozsiadł się wygodnie, rozpościerając ręce na oparciu kanapy.
— To, eee… — zawahała się Marika, nieprzyzwyczajona do kłótni bliźniaków. Georg i Gustav wiedzieli, że lepiej przeczekać najgorsze. — Tom, jak ci się układa z Michelle? — wypaliła, pospiesznie zmieniając temat. — Nie widziałam jej od Sylwestra. Sądziłam, że skoro Georg zaprosił mnie, ona też się pojawi. A może cię rzuciła? — dodała z nieskrywaną nadzieją, która zalśniła w jej oczach skierowanych na Toma. Jak Georg mógł się przyjaźnić i bronić takiego dwulicowego, zdradzieckiego buca?
Mimo że Tom nie mógł czytać w myślach Mariki, wyraz jej twarzy i dłonie zaciśnięte na kolanach wyjawiły mu, że Japonka nadal za nim nie przepada.
— Pracuje — odparł miękko. — Dzisiaj się do niej wybieram. Pozdrowię ją od ciebie.
— O, super! — ucieszyła się szczerze i wychyliła zza Billa, by lepiej widzieć Toma. — Słuchaj, dałbyś jej mój numer i poprosił, żeby się do mnie odezwała? Ostatnio tak wyszło, że nie wymieniłyśmy się…
— Jasne, nie ma sprawy — przerwał Tom Marice, przypominając sobie, że miał wcześniej zadzwonić do Michelle, ale kompletnie wyleciało mu z głowy. Nie zaszkodzi, jeżeli się z nią spotka. Owa opcja odpowiadała mu o wiele bardziej od wieczornego towarzystwa Billa. I, co więcej, miał autentyczną ochotę zobaczyć się z Michelle.

*

— To daje nam pewne pojęcie o spatologizowaniu jego osobowości — krótko podsumował Johannes opowieść Michelle.
Siedząc na małej sofie obok Johannesa i opowiadając mu o Arianie, starała się nadążyć za tokiem jego rozumowania. Nie, żeby zależało jej na pocieszeniu czy żeby Johannes pogłaskał ją po główce. Nie była aż taką mimozą. Poczułaby się jednak lepiej, gdyby okazał minimalnie więcej uczuć niż te zawodowe.
Odgarnęła z twarzy włosy, które wymsknęły się z gumki, i założyła je za uszy, mruknąwszy coś niewyraźnie.
— Teraz właściwie wszystko do siebie pasuje — ciągnął tym samym, poniekąd protekcjonalnym tonem. — Kopanie leżącego to nic fajnego, ale wiesz… Odgrywasz rolę podręcznikowego przykładu ofiary przemocy…
— Naprawdę musisz mi robić wykład? — wpadła Johannesowi w słowo.
Z lekko uchylonymi w niedowierzeniu ustami odsunęła się od niego niczym porażona prądem. Oczy pod zmarszczonym czołem przygasły, gdy przepełniło je wzburzenie. Nie miała pojęcia jak zareagować i co jeszcze powiedzieć. Powinna zaprzeczyć, przytaknąć, podziękować za zbędne uświadomienie? W ogóle według Johannesa wyglądała na osobę, która wymaga psychoanalizy?
Nastała między nimi niezręczna cisza. Wlekąca się w nieskończoność, choć trwająca zaledwie ułamki sekundy. Nieprzyjemna cisza, kiedy siedzisz, zastanawiasz się, co właściwie tu robisz, patrzysz w oczy towarzyszowi i głowisz się, jakim cudem doszło do takiej sytuacji. Mijają nanosekundy, cisza trwa.
— Zagalopowałem się… — zmieszał się Johannes, przeciągając dłońmi po krótkich włosach. — Uważam jednak, że zrozumienie i zgłębienie problemu pozwala na dobranie doraźnych środków, które…
— O czym ty bredzisz? — Zmrużyła podejrzliwie oczy.
Ding dong! Niespodziewany metaliczny dźwięk dzwonka poderwał Michelle na równe nogi. Ktokolwiek dzwonił, dobrze, że w porę im przerwał. Michelle zdawała sobie sprawę, że jeżeli ta rozmowa dłużej utrzyma się w podobnym tonie, pokłócą się, no, w najlepszym przypadku Johannes ponownie się obrazi.
Klatka piersiowa Jo opadła wraz z westchnieniem ulgi. Może rzeczywiście przesadził. Cóż mógł poradzić? Taką miał pracę.
Michelle otworzyła drzwi nieznajomej odsieczy. Naraz z wrażenia kolana pod nią mało się nie ugięły i zalała ją fala gorąca.
— Witaj, mała. Masz może ochotę na czułe sam na sam ze mną i butelką wina?
Zamarła, ujrzawszy opartego o futrynę Toma. Właśnie. Toma. Kaulitza. To on stał przed jej drzwiami. Zdumiona szeroko otworzyła oczy. Jednocześnie zrobiło jej się przyjemnie ciepło – nie ze względu na uśmiech Toma, raczej z powodu wspomnienia minionego weekendu i wszystkiego, co wówczas się wydarzyło.
— Cześć, Tom! — odpowiedziała standardowo, może odrobinę zbyt entuzjastycznie i ze zbyt szerokim, choć nerwowym uśmiechem.
Nie zamierzała przesadnie reagować na obecność Toma. Nawet jeżeli wyglądał piekielnie przystojnie z filuternym błyskiem w oczach, a wygięte w uśmiechu usta raptem przypomniały Michelle o ich ostatnim bardzo bliskim spotkaniu. Przecież nie mogła od progu wypalić „dobrze cię widzieć” czy rzucić się na Toma, odganiając wszelkie zasady moralne. Zganiła się w duchu. Ostatnio to był tylko głupi pocałunek, nic więcej. Co za niekontrolowane fantazje wpadły jej do głowy? Jakie rzucanie się na Toma? Zwłaszcza że tuż obok znajdował się Johannes.
— Co cię sprowadza?
Tom uniósł opakowaną butelkę i karton z zestawem kieliszków.
— Taki mały prezent. Jak znam ciebie, pewnie nie masz nawet kieliszków do wina. — Posłał Michelle pewny, cwany uśmiech, błędnie odczytując jej spojrzenie, i bez zaproszenia wszedł do środka. Mina mu zrzedła.
Przez moment wszyscy spoglądali na siebie nawzajem – Tom najpierw na Michelle, potem na stojącego przy regale Johannesa, który patrzył na Michelle, a ona na niego, próbując wyczuć sytuację i szybko zdecydować, czego nie mówić.
Postanowiła spróbować szczęścia.
— Poznajcie się — zaczęła spokojnym tonem, choć serce waliło jej jak młotem. Nie potrafiła przewidzieć reakcji Johannesa ani zachowania Toma. Wyciągnęła ręce tak, żeby wskazywać na obu mężczyzn jednocześnie. — Tom, to jest Johannes. Jo, to Tom, mój kolega.
Pozorna swoboda Michelle zaskoczyła Toma, który uniósł brew wraz z kącikiem ust, ledwo powściągając uśmiech. Teoretycznie on i ten cały Jo mieli wspólną kobietę. Dość dziwnie. Ów logiczny wniosek nie przypadł Tomowi do gustu. W końcu jak to było: on dzielił się Michelle z Johannesem czy na odwrót?
— Chłopak — drwiąco zaakcentował to słowo — Michelle, tak? Zdaje się, że mieliśmy już — zawiesił głos, starając się odpowiednio dobrać słowa — przyjemność rozmawiać.
Tom pierwszy podszedł do Johannesa, wyższego od niego o kilka centymetrów, i wyciągnął na powitanie rękę, którą tamten uścisnął po męsku.
Przyglądając się z boku owej scenie, Michelle dostrzegła, że mężczyźni ściskają sobie dłonie odrobinę za długo, za mocno, jak gdyby chcąc nawzajem połamać sobie palce. W przeciwieństwie do raptem spiętego, poważnego Johannesa Tom wydawał się wyluzowany, a nawet rozbawiony.
— Napijesz się czegoś, Tom? — zaproponowała Michelle, przerywając kłopotliwe milczenie.
— Wszyscy się napijemy. — Triumfalnie uniósł butelkę z winem. Nie zwracając uwagi na Johannesa, powędrował ku kuchennym szafkom, by wypakować kieliszki. Obrócił się jednak i bezradnie rozkładając ramiona, przystanął z niepewnym wyrazem twarzy. — Chyba wam nie przeszkadzam?
— Nie — Johannes wyprzedził Michelle z odpowiedzią. — Chętnie poznam przyjaciół Michelle. — Zmierzył Toma sceptycznym wzrokiem, chowając kciuki do kieszeni bojówek. — Mam pamięć do twarzy. Ty jesteś Tom Kaulitz z Tokio Hotel — stwierdził, patrząc już nie na Toma, tylko na Michelle.
— A co, chcesz autograf? — zakpił.
I wtedy Michelle zapragnęła zapaść się pod ziemię. Niestety, podłoga nie rozsunęła się na dwie części, nie nastał koniec świata, nic nawet nie wybuchło. Mimo to jakiś czas później nadal nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że Johannes i Tom w jednym pomieszczeniu są jak bomba z opóźnionym zapłonem albo nitrogliceryna, którą wystarczy wstrząsnąć, by została zdetonowana. Tom najwyraźniej specjalnie próbował sprowokować Johannesa nieco impertynenckim zachowaniem, zaś Jo stosował taktykę defensywną – niewiele się odzywał, nieprzyjaźnie łypał na Toma, w pewnym momencie nawet objął Michelle ramieniem. Poczuła się wtedy jak pluszak ściskany na siłę przez pięciolatka.
— Nie prowadzisz? — Michelle zagadnęła Toma, kiedy hojnie nalał sobie czerwonego wina.
Przesunęła się odrobinę w stronę Toma; ramię Johannesa nieco jej ciążyło.
— Tym razem przyjechałem taksówką — wyjaśnił z pobłażliwym uśmiechem. — Więc — zwrócił się do Johannesa, perfekcyjnie udając zainteresowanie — jesteś policjantem. Jaki masz stopień?
— Polizeiobermeister1 — ze strony blondyna padła lakoniczna odpowiedź.
Przez urywkową rozmowę przedarł się stłumiony dzwonek telefonu dochodzący z pomieszczenia obok.
O, nie. Tylko nie teraz, jęknęła w duchu Michelle, lecz nie dała niczego po sobie poznać.
— Tylko odbiorę i zaraz wracam.
Przecisnęła się przez niezbyt szeroką odległość między sofą a kwadratowym stolikiem od strony Toma. Poczuł wtedy jej miękki zapach. Nie używała mocnych, intensywnych perfum, których zapach uderzał i odrzucał; raczej takich, które otulają powoli i delikatnie jak mgła. Doskonale pamiętał zapach Michelle. Śledził wzrokiem jej ruchy, kiedy wpadła do sypialni, by poszukać telefonu. Bezczelnie oglądał się na zgrabną pupę opiętą ciemnymi materiałowymi spodniami. Mógłby przysiąc, że Johannes to dostrzegł.
— Przepraszam was na chwilę, to Lena. — Głowa Michelle na moment wyłoniła się zza drzwi, po czym natychmiast z powrotem za nimi zniknęła.
Tom z chamskim uśmiechem odwrócił się do Johannesa. Rozsiadłszy się wygodniej, upił łyk wina. Absolutnie panował nad sytuacją.
— Od dawna spotykasz się z Michelle? — wypalił pierwsze, co wpadło mu do głowy.
— Od niedawna. Zresztą to nie twoja sprawa — odparł Johannes na wpół znudzonym, na wpół rozdrażnionym tonem. Nie podobał mu się sposób, w jaki kolega Michelle odnosił się do niego.
Tom nadal miał w pamięci obraz Michelle obejmowanej przez Johannesa gestem manifestującym roszczenie wyłączności posiadania. Może nawet w czymś im wcześniej przeszkodził? Owa myśl na stałe zakotwiczyła się w jego umyśle i za nic nie chciała odpuścić. Tomowi przyszło do głowy, że – choć było to najgłupsze przypuszczenie całego dnia (może spowodowane niedopitą lampką wina?) – że poczuł się zazdrosny. Dopiero teraz, widząc ich razem. Bezpodstawnie.
Był zazdrosny. I to z powodu Michelle. Michelle, z którą łączyły go skomplikowane relacje teoretycznie oparte na przyjaźni. Michelle, z którą przespał się zaledwie kilka razy. Michelle, która w Loitsche pomagała mu nie zwariować. Michelle, którą chciał chronić przed Arianem. Michelle, która spotykała się z kimś innym. To chyba jakiś żart. Przecież mógł mieć każdą, nie mogło mu zależeć na jakiekolwiek bardziej. Jednak z Michelle sprawy toczyły się inaczej niż z każdą. Poznał ją, wiedział, jak się nazywała, pamiętał jej imię. Nie musiał przypominać sobie jej wyglądu ani zapachu, nie wyrzucił jej numeru; choć i z nią przeżył krótką przygodę, nie rozładował się, a potem zostawił… Właściwie czy z tego rzeczywiście powinny wynikać takie myśli? Do diabła z tym wszystkim. Kobiety! Przespać się z taką, poświęcić jej więcej uwagi i czasu, dać się złapać w sidła, a potem nie mieć spokoju… Tom usilnie, acz nieudolnie próbował przywrócić się do porządku.
— Jeżeli się bzykaliście, to jednak jakby moja. Na pewno zastanawiasz się, jak wypadasz na moim tle — dodał zaczepnym tonem. — Zdążyłem poznać Michelle dość, hm… dogłębnie, mógłbym udzielić ci paru rad, co lubi, czego nie…
Urwał nagle, gdy kliknęła klamka od drzwi i w tej samej chwili z drugiego pokoju wyłoniła się Michelle, z uśmiechem kończąc rozmowę z Leną:
— Oczywiście… To na razie, do zobaczenia. — Rozłączywszy się, schowała telefon do kieszeni spodni. — Przepraszam, że tyle to trwało. Do Leny nie…
Urwała wpół słowa, jak wryta przystając na środku pomieszczenia. Nie wiedziała, co było gorsze: satysfakcja odmalowująca się na twarzy Toma, który jak gdyby nigdy nic popijał wino, czy to, że Johannes właśnie podniósł się z sofy, a jego mina nie wróżyła niczego pozytywnego.
Tom spodziewał się, że Johannes się odgryzie. Nie zdziwiłby się nawet, gdyby dostał od niego w mordę. Nic podobnego jednak się nie zdarzyło. Johannes wstał, ręka nawet mu nie drgnęła przy odstawianiu kieliszka na półkę regału, zatrzymał się jeszcze, jak gdyby w zastanowieniu, co powinien zrobić. Spojrzał z góry na Toma – w kontrolowanym, niewzruszonym gniewie, jednakże niemal obojętnie, za wszelką cenę nie pokazując urażonej męskiej dumy. Tom wcale się nie przejął.
— To weź ją sobie z powrotem — warknął policjant, ze złości czerwieniejąc na twarzy. — Jest cała twoja.
Johannes z ogromną dozą nieskrywanej niechęci oraz goryczy zerknął na Michelle, lecz nie podchwycił jej pytającego spojrzenia.
— Jo, co się stało? — spytała zbita z pantałyku.
Bezradnie powiodła wzrokiem od Johannesa do Toma, po czym z powrotem do blondyna, który w pośpiechu założył buty. Zignorował Michelle, która podążyła za nim te kilka metrów do drzwi w nadziei, że otrzyma jakiekolwiek wyjaśnienia.
— Wychodzisz? Dlaczego?
— A jak uważasz? — wycedził cicho, zarzucając kurtkę.
Po tej kwestii natychmiast wyszedł. Nie poczekał nawet na reakcję Michelle ani nie wysłuchał jej pytania.
— Z tobą policzę się później — zagroziła poważnie, co nie zmyło Tomowi z twarzy półuśmiechu.
Prędko założywszy buty, bez słowa wybiegła na klatkę. Kiedy wreszcie przestanie uciekać przed mężczyznami albo ich gonić? Całe szczęście, że tym razem to tylko jedno piętro w dół.
Złapała Johannesa jeszcze na klatce, tuż przed drzwiami wyjściowymi.
— Zaczekaj, Jo!
Przystanął, ale się nie odwrócił. Nie mogła mieć mu tego za złe. To wina Toma. I jej. Niemal słyszała, jak trybiki w jej głowie pracują w trybie myślenia: jak załagodzić tę sytuację, znowu?
Ugryzła się w język, by nie rzucić banalnym „To nie tak, jak myślisz”.
— Co zrobił Tom? — zaczęła bez ceregieli z niemalże bojową miną. — Powiedz mi. Na pewno mogę to wytłumaczyć.
— Odpowiedz mi na jedno pytanie. — Męski głos przesiąknięty złością cichym echem poniósł się po klatce. Zaciśnięte w pięści dłonie schował do kieszeni.
— Tak?
— Czy z nim spałaś?
Zagryzła mocno, niemal boleśnie wargi. Opuściła ręce, jakby w poddańczym geście.
— Nie okłamuj mnie więcej, Michelle. Powiedz tylko, czy sypiasz ze swoim kolegą.
— Tak bym tego nie nazwała… — zaczęła łagodnie.
— Samo „tak” wystarczy — uciął. Zacisnął szczęki, aż zadrgały mu mięśnie twarzy.
— Nigdy nie znajdowałam się w tak skomplikowanej sytuacji. To dla mnie trudne, ale zrozum…
— Rozumiem — odparł sucho, a kiedy w oczach Michelle pojawiła się iskierka nadziei, prędko ją zgasił: — Że masz gdzieś uczucia innych.
— To nieprawda, Jo, nieprawda! — tłumaczyła podniesionym szeptem. — Spałam z Tomem. Tak, do jasnej cholery, poszłam z nim do łóżka! — Wykonała gest, jakby chcąc złapać Johannesa za ramię, jednak zrezygnowała, potrząsnęła głową i uderzyła się w klatkę piersiową otwartą dłonią, jak do przysięgi. — Ale to wydarzyło się między nami, zanim ciebie poznałam.
— Mam swój honor, Michelle. Nie chcę, żebyś za moimi plecami spotykała się z człowiekiem, z którym łączyły cię intymne stosunki.
Nie odpowiedziała. Nie spuściła jednak głowy – stała przed Johannesem wyprostowana. Oprócz skruchy wypełniało ją również poczucie ulgi, że przynajmniej tym razem nie skłamała. Sumienie nie pozwoliło jej zapewnić Johannesa, że nie spotka się więcej z Tomem, a potem dalej go oszukiwać.
— To milczenie mówi wszystko.
Ze zdenerwowania oddychając szybciej, spojrzała Johannesowi w oczy i przemówiła powoli i ostrożnie:
— Przepraszam, że tak wyszło, Jo.
Nie wiedziała, dlaczego to zrobiła. Dlaczego stała i nie ruszyła się z miejsca, kiedy odszedł. Johannes zaś nie obrócił się przy drzwiach. Podobno to drobne, acz istotne gesty. Nie mogli jednak uczynić niczego wbrew sobie.
Najgorsze było to, że Johannes nawet jej serca nie złamał, bo nie zdążyła się w nim na dobre zakochać.

*

— Tylko ty masz takie porąbane pomysły, Bill. Otwórz biuro matrymonialne, co? — Carmen Etels uśmiechnęła się promiennie do lustra, choć Bill nie mógł zobaczyć jej poprzez telefon.
Po cichu, bez ostrzeżenia w odbiciu pojawiła się jej agentka, Petra Eichelberger. Ze ściągniętymi ustami, zmarszczonymi brwiami i falującymi od płytkiego oddechu nozdrzami Petra wyglądała na co najmniej poirytowaną; obraz dopełniało niecierpliwe tupanie stopą.
— Co ci mówiłam o objadaniu się? — zaczęła surowo. Wbrew protestom Carmen zabrała jej trzymanego w pogotowiu, nadgryzionego batonika, którego od razu wyrzuciła do kosza. — Po sesji mamy do przejrzenia kilka propozycji. Już wyselekcjonowałam najlepsze. Decyzja musi zostać podjęta najdalej za dwa dni. Jutro masz dwa castingi, więc nie nawal znowu — wyrecytowała.
Fryzjerka skrzywiła się, po czym poprawiła ustawienie głowy Carmen do poprzedniej pozycji. Każde kolejne pasmo jasnych, złotawych włosów traktowała lakierem.
— Rozmawiam przez telefon, nie widać? — Carmen puściła mimo uszu uwagi agentki, przyjmując swój zwyczajny ton pełen pretensji. — Okej, Bill. Mów. Jaki typ kobiet twój przyjaciel lubi? Blondynka, brunetka, szatynka, ruda?
— To znaczy, że się zgadzasz?
— Natychmiast skończ tę rozmowę — rozkazała Petra.
— Pewnie. Oddzwonię do ciebie, co?
— Hej, a to co?!
Petra złapała Carmen za przedramię, wskazując na obdrapany łokieć i kilka siniaków.
Carmen przewróciła oczami. No tak…
— Muszę lecieć, Bill.
— Słyszałem. Zdzwonimy się jeszcze. Pa, Carmen. Daj im tam popalić!
Z głośnym westchnięciem odłożywszy komórkę, blondynka odsunęła dłoń Petry.
— Przewróciłam się — wyjaśniła, wzruszając ramionami.
— Miałaś mnie informować o wszelkich uszczerbkach na zdrowiu.
— To nic takiego. Zapudruje się. Da radę, co, Nelly? — zwróciła się przekonana do fryzjerki.
— Nie będzie nawet śladu. — Kobieta posłała Carmen pokrzepiający uśmiech.
— Carmen, Carmen, Carmen… — Petra karcąco pokręciła głową. — Jesteś produktem, który należy wypromować i sprzedać. Nikt nie zapłaci za uszkodzony towar. Kupiłabyś dziurawy sweter?
Carmen bez słowa utkwiła wzrok w tafli oświetlanego jaskrawym światłem lustra. Nienawidziła swojego ciała. Po co jej ono, skoro teraz nie nadawało się do niczego? Tylko masa z nim kłopotów, zastrzeżeń, zbędnych kilogramów. I tak za każdym razem. Tyle że bez tego ciała byłaby kompletnie nikim. Bill twierdził, że liczy się coś więcej. Tylko gdzie on widział na to miejsce? I czym owo „coś” było?
— Dziurawe swetry można zszyć, Petro.



1 Zdecydowałam się na podanie niemieckiego stopnia, nie zaś polskiego odpowiednika, ponieważ stopnie, nazewnictwo, itd. w stopniach policyjnych w Polsce i Niemczech nieco się różnią.

13 komentarzy:

  1. Wszystkiego Najlepszego!! Odcinek świetny, uwielbiam tego odrobinę zdziecinniałego Billa i zazdrosnego Toma i wgl. och i ach nad całością.
    A co do tego powyżej, to chyba znajdujemy się w bardzo podobnej sytuacji, też po maturze mam "kipisz" i zero pomysłów jak przeskoczyć do poziomu dorosłej osoby. ;-) Trzymaj się, weny i wielu powodów do uśmiechu!
    K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Pozytywne komentarze to jeden z lepszych prezentów urodzinowych, jakie dziś otrzymałam :)
      To dziwne, prawda? Nagle kończy się szkołę - dość długi i istotny etap życia, a ma się wrażenie, że oprócz papierka o wykształceniu średnim nie wyniosło się z tych wielu lat nic konkretnego ani przydatnego.
      Tego ostatniego najbardziej mi brakuje, choć czytając Twój komentarze, uśmiechałam się, więc to już jakiś krok do przodu :)
      Pozdrawiam cieplutko (ochłodziło się jakoś) i (jeszcze) urodzinowo :)

      Usuń
  2. Wszystkiego Najlepszego !:)
    odcinek jak zwykle mnie zachwyca, lubię zazrosnego Toma...nie lubię tego całego Jo, jest strasznie zazdrosny..
    Gustav..Gustav szkoda mi go.
    Czekam na kolejny!:)
    POzdrawiam.
    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A zapomniałam dodać, bardzo ładnie wygląda strona..ciekawy szablon.;)

      M.

      Usuń
    2. Serdecznie dziękuję za życzenia i komentarz :)
      Zazdrosny Tom chyba pojawił się po raz pierwszy. Zaś Jo... Jo jest zazdrosny, bo ma ku temu powody. Ponadto - jak zostało napomknięte w poprzednich postach - w kontaktach damsko-męskich nie jest zbyt ogarnięty, co również stanowi powód braku jego pewności względem swoich uczuć, pozycji ani intencji Michelle. A to wszystko zdecydowanie sprzyja zazdrości.
      Fajnie, że doceniasz szablon ^^ Lubię bawić się w Photoshopie, choć jak widać - stawiam na prostotę.
      Również pozdrawiam i życzę udanego weekendu! :)

      Usuń
    3. No tak na ku temu powody. Ale dobrze że Michelle nie zdążyła się w nim zakochać. :) co do szablonu, dobrze że stawiasz na prostotę, bardzo mi się to podoba. No i wzajemnie miłego weekendu. Nie mogę się doczekać kolejnego postu. :* M.

      Usuń
    4. Post się, powiedzmy, pisze.
      Na razie mam stronę, a co dalej - czas pokaże :)

      Usuń
  3. Cześć :*
    Jeszcze raz: wszystkiego najlepszego! :*

    Hyhy, Tom jest świetny! Chociaż w sumie też spodziewałam się jakiejś małej bójki albo ostrej wymiany zdań pomiędzy nim a Jo, aaale takie rozwiązanie też mnie nie rozczarowało. No i cieszę się, że czas Jo dobiega końca, hyhy, mówiłam Ci, że koleś zaczyna już działać mi na nerwy. A jak strzeliłby taką psychoanalizę i mądre gadki do mnie to chyba szlag by mnie trafił na miejscu. Ja rozumiem, że to jego praca, ale bez przesady, równie dobrze mógł rozmawiać z Mich po hebrajsku xD
    Drażni mnie też Bill. Nie można by go tak gdzieś w ciemnej uliczce...? ;> No dobra, powaga już. Nudny jest z tymi swoimi mądrościami życiowymi i szczerze dziwię się Carmen, że jeszcze nie zrobiła mu porządnej krzywdy. Chociaż teraz zastanawiam się, czy na pewno wprowadzisz swój pomysł z G. i C., bo to dałoby mu po dupie, hyhy! :D

    No, dobra, koniec.

    Kocham Cię! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bill już taki jest. Nie zamierzam go bronić, tym bardziej że w sumie prawidłowo go odbierasz: zachowuje się jak dzieciak, myśli, że jest mądry i zdystansowany do wszystkiego, ale mimo to jest uczuciowo-melancholijny-cośtam ^^

      Usuń
  4. Po pierwsze: niech ona zostawi tego Johanesa, czy jak on tam ma!
    "że nasza świadomość drużynowa jest podobna: jeden za wszystkich, wszyscy za wszystkich.
    — Wszyscy za jednego — poprawił z wymuszonym uśmiechem Gustav; " Dobry tekst, dobry :D Uwielbiam ich jako zespół i bliźniaków osobno. Billa paplającego co mu ślina na język przyniesie, Toma poprawiającego go w równie niezrównoważony sposób i ten spokój Gustava, który wszystko ogarnia. Szkoda tylko, że Gucio taki gburowaty się zrobił. Za to Bill jest strasznie zaczepialski i trochę arogancki, ale to już część ich charakteru, więc rozumiem.
    Oczywiście sprzeczki bliźniaków są klasyką i bardzo ładnie ci to wyszło.
    "— Witaj, mała. Masz może ochotę na czułe sam na sam ze mną i butelką wina?" - kolejny tekst dnia. Kiedyś pisałaś mi o tym i już wtedy było fajnie. Teraz jak to czytałam to uśmiech sam wychodził mi na usta :)
    Opis tego, jak wygląda Tom i przebłyski chęci rzucenia się na niego od progu były bardzo realistyczne. Aż się wczułam :)
    No i później ta niezręczna sytuacja. Uwielbiam takie <3 I ich powitanie niczym przymiarki do bitwy kogutów.
    "W końcu jak to było: on dzielił się Michelle z Johannesem czy na odwrót?" - cudna rozkiszona Toma, można się było tego po nim spodziewać.
    I w ogóle jaki ten Tom się bezczelny zrobił. Zachował się jak małe dziecko, które coś wygrało i jest takie zadowolone z siebie. W tym wypadku udało mu się wypchnąć Jo za drzwi :D Wiem, że to było niegrzeczne, ale cieszę się, że się go pozbył.
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  5. A jeśli mam komentować szablon to niestety nie przypadł mi do gustu. To chyba przez to zdjęcie. Niewyraźne z jasną, przepaloną plamą na środku. W każdym razie, pozostałe były świetniejsze!

    OdpowiedzUsuń
  6. wiesz co, najlepszą rzeczą na ponury humor jest vergib mir. zdecydowanie. siedzę sobie właśnie i czytam od początku. wiesz, od zawsze byłaś moim mistrzem i zostaniesz nim do samego końca. wiedz, że jeśli kiedykolwiek wydałabyś książkę to pierwsza stałabym w kolejce, żeby ją kupić. uwielbiam w Tobie to, że zawsze starasz się pisać jak najlepiej, historia T. i M. przeszła wiele modyfikacji, ale jak dla mnie zawsze pozostaniesz najlepsza!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musisz poszerzyć listę rzeczy dobrych na ponury humor, bo skoro zaliczasz do nich vergib-mir, to chyba u Ciebie z tym nędznie ;)

      Nigdy, przenigdy nie zechcę ani nie spróbuję wydać żadnej książki. I wcale nie mówię tego przez skromność, tylko przez rozsądek i świadomość swoich umiejętności. To, co piszę, jest zbyt słabe na publikację gdziekolwiek indziej oprócz na blogu. Drugiego „Zmierzchu” nie potrzebujemy (aczkolwiek wyrządziłabym mniejsze szkody niż p. Meyer, bo kupiłabyś to tylko Ty). Rany, nawet gdybym kiedyś doszła do etapu, w którym uważałabym, że chcę ze swoją twórczością wyjść do szerszego grona ludzi, to sumienie nigdy nie pozwoliłoby mi oczekiwać pieniędzy za coś, co na to nie zasługuje.
      Tak czy owak – dziękuję. Co zresztą pewnie wiesz :)

      Usuń