Pojawienie się tego
odcinka zawdzięczam(y) jak zwykle niezawodnej Frigid, specjalistce ds. Sensu i
Logiki.
Mam
dzisiaj urodziny.
Wszystkiego
najlepszego, Naridio.
Mimo
że posterunek policji przy Friedrichstrasse Michelle odwiedziła zaledwie trzy
razy, miała go serdecznie dosyć, równie bardzo jak przesłuchań oraz składania
zeznań w jakiejkolwiek sprawie ściśle związanej z Arianem.
Drzwi
do pomieszczenia otworzyły się; do wnętrza przedostał się zapach kawy, odgłosy
rozmów, szurania i tupania stóp, wykrzykiwanych pojedynczych przekleństw i
dzwonków telefonów. Policjant siedzący vis a vis Michelle uniósł nieznacznie
głowę i skinął. Ona zaś odwróciła się niejako z ulgą.
Johannes
wszedł do środka z trzema papierowymi kubkami kawy. Dwa postawił na biurku,
jeden podał koledze, dyskretnie dając mu znać, żeby na razie wyszedł.
—
Jednego dnia bez roboty nie wytrzymasz? — Policjant z dezaprobatą pokręcił
głową.
—
Pięć minut — zapewnił Johannes, a kiedy tamten zniknął za drzwiami, zajął jego
miejsce na fotelu.
Michelle
poczuła się dziwnie nieswojo. Wolałaby, żeby Johannes zajął miejsce obok niej
zamiast zachowywać dystans szerokości biurka. Wzdychając nieznacznie,
skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej.
—
No to zaczynaj. — Oparty łokciami o biurko, nachylił się poprzez blat ku
Michelle, posyłając jej zdecydowane spojrzenie spod srogo zmarszczonych
brwi. — Najlepiej od początku. Powtórz wszystko, co powiedziałaś
Wirtzowi. Chcę wiedzieć, kim jest ten cały Arian…
—
Już złożyłam zeznania, przecież możesz je przeczytać — przerwała Johannesowi,
wskazując na komputer. Zdawała sobie sprawę, że będzie musiała opowiedzieć mu o
Arianie, jednak nie przygotowała się na kolejne przesłuchanie. Brakowało tylko,
żeby Johannes poświecił jej lampką w oczy.
—
Dlaczego nie powiedziałaś mi o nim wcześniej?
—
Próbowałam. — Zrezygnowana odchyliła się na krześle. — Ostatnio byłeś zajęty, a
dzisiaj nie chciałam psuć ci humoru.
Michelle
przepełniał wtórny strach i tępy gniew; aż ściskało jej żołądek. Wszystko znowu
sprowadzało się do Ariana! Był jak drzazga schowana głęboko pod skórą, jak
Freddy Krueger, który zamienia sen w koszmar, jak cień, którego nie można się
pozbyć. Uciekając przed nim, pragnęła jedynie nowego początku. Tylko dlaczego
akurat początku nieskończonego pasma nieszczęść?
Johannes
wydawał się dość spokojny. Wcześniej okazał Michelle współczucie i zdenerwował
się, zwłaszcza że musiał oddać auto do naprawy, lecz potraktował to raczej z
gorzką koniecznością, zbyt skupiony na Arianie Bergerze. Według Johannesa Arian
był po prostu niebezpieczną jednostką, niezdolną do normalnego funkcjonowania w
społeczeństwie, stwarzał zagrożenie dla zwykłych ludzi. Natomiast
niedostosowane, groźne jednostki trzeba skutecznie eliminować. Ariana należało
posłać tam, gdzie jego miejsce – za kratki.
—
Ten świr mógł nas wszystkich pozabijać — wypowiedział na głos myśl, która i
Michelle tłukła się po głowie. Zachmurzył się. — I zniszczył mi samochód.
—
Zwrócę ci pieniądze za naprawę, obiecuję.
—
Większość pokryje ubezpieczenie. — Skwitował sprawę wzruszeniem ramion. — Nie o
pieniądze chodzi, tylko o zasady. Nie odpuszczę draniowi — dodał stanowczo,
zaciskając pięści.
—
I co zamierzasz zrobić? — spytała bez przekonania; przekrzywiła głowę w
zastanowieniu.
—
Więcej, niż to, na co jest przygotowany. Niestety mniej, niż sobie zasłużył.
Tym razem się nie wywinie. — Na dotąd ściągniętej twarzy odmalował się triumf. — On
też ma uszkodzone auto.
Upiwszy
łyka kawy, Johannes oparł się o fotel, nie odrywając wzroku od Michelle, która
jakby zapadła się w sobie. W niczym teraz jej nie przypominał łatwo peszącego
się mężczyzny. Wyglądał raczej jak ktoś, kto ma do wypełnienia ważną misję i –
co więcej – jest święcie przekonany o jej powodzeniu. Dopiero teraz, widząc
Johannesa poniekąd w jego żywiole, Michelle zrozumiała, dlaczego tak bardzo
kochał pracę policjanta, choć było to zajęcie niebezpieczne i trudne. Jo po
prostu przedkładał pracę ponad wszystko.
—
Jeżeli nie mamy tutaj już nic do załatwienia, może mogłabym opowiedzieć ci o
Arianie u mnie?
Nie
czekając na odpowiedź, w mgnieniu oka znalazła się przy drzwiach w kurtce i z
torbą przewieszoną przez ramię, wyczekująco spoglądając na Johannesa.
*
—
…to byłoby ciężkie do zrozumienia dla osoby z zewnątrz. Bo my jesteśmy jak
trzej muszkieterowie. Też jest nas czterech, tyle że nie Francuzów — mówił do
mikrofonu Bill, uśmiechając się do prezenterki Vivy, Collien Fernandes,
siedzącej na sofie obok Tokio Hotel i także dosłownie rozpływającej się w uśmiechach.
—
Bill miał na myśli — wtrącił Tom; przelotnie zerknął na bliźniaka po swojej
lewej stronie, prześlizgnął wzrokiem po publiczności pod ścianą, po czym
zatrzymał się na Collien Fernandes — że nasza świadomość drużynowa
jest podobna: jeden za wszystkich, wszyscy za wszystkich.
—
Wszyscy za jednego — poprawił z wymuszonym uśmiechem Gustav; zaraz tego
pożałował, bo oczy kolegów z zespołu, prezenterki oraz widowni skierowały się
na niego.
Tom,
podobnie jak Bill oraz Georg, nieco się zdziwił, że perkusista odzyskał
głos – przez prawie cały wywiad milczał, jak zwykle zresztą. Nie
inaczej zachowywał się poza kamerami: był przygaszony, właściwie nic go nie
obchodziło, nie dało się z nim o niczym porozmawiać, a nie daj Boże poruszać
temat Juliette, który czasem przewijał się w pytaniach niektórych dziennikarzy.
Po
nagraniu programu rozdali autografy. Bill, Tom i Georg chętnie składali podpisy
na podsuniętych zdjęciach, plakatach, kartkach czy notesach, pozowali do zdjęć
z fankami i uprzejmie zamieniali z nimi kilka słów. Gustav nie podzielał
entuzjazmu reszty zespołu. Najchętniej zaszyłby się we własnym pokoju, żeby
popastwić się nad swoim i tak beznadziejnym samopoczuciem.
Dopiero
podczas próby zespołu dał upust emocjom. Muzyka była prawdziwym wybawieniem.
Dał się jej ponieść, zapominając o całym świecie.
—
Hej! Jak dobrze cię widzieć!
—
Aaa, Bill! Udusisz mnie. Puszczaj!
Bum!
—
Ała, Georg, pacanie!
Gustav
poderwał się gwałtownie na pisk dwóch kobiecych głosów. Dopiero stanąwszy na
równe nogi, uzmysłowił sobie, że jeden z głosów należał do Billa. W długich,
rozwichrzonych rudych włosach i drobnej posturze rozpoznał Marikę, dziewczynę
Georga, która podawała jemu pudła z jeszcze ciepłą, smakowicie pachnącą pizzą.
Bill zwycięsko uniósł nad głowę sześciopak Red Bulla.
—
Cześć, Gustav! — Uśmiechając się przyjaźnie, Marika na powitanie pomachała mu z
drugiego końca sali. — Jak leci?
—
Sieee… — Odpowiedź Gustava stłumiło jego głośne, niepowstrzymanie ziewnięcie.
Przetarł oczy. Nawet nie zauważył, kiedy zasnął. Musiał uciąć sobie drzemkę po
próbie, zaraz po wyjściu Davida Josta i Petera Hoffmanna.
W
chwilę potem siedzieli na dwóch nieco wysłużonych kanapach: na jednej Gustav z
Tomem, zaś na drugiej Georg, Marika i Bill, który niczym radosnym skowronek
świergotał rudej nad uchem, streszczając, czym zespół zajmował się tego dnia i
dodając, że podczas wywiadu pytano Georga o jego dziewczynę, czyli o nią
właśnie.
Gustav
wyłączył się z rozgardiaszu, powoli i w ciszy przeżuwając kawałek pizzy
pepperoni. Jedyny plus, który odnotował, stanowił fakt, iż dzisiejsza próba nie
odbyła się w nowej sali prób. Ta, starsza, przynajmniej odrobinę przypominała o
czasach, kiedy jeszcze sala prób Tokio Hotel mieściła się w budynku starej
fabryki w Magdeburgu – w niczym nie przypominała ich nowoczesnego,
zawsze lśniącego czystością studia. Tak daleko doszli… A jednak „Humanoid” nie
był szczytem ambicji perkusisty.
—
Gustav, dałbyś już spokój — rzucił Bill, wyrywając Gustava ze swoistego
marazmu. — Nie da się na ciebie patrzeć, jak masz tę swoją minę zbitego
psa. — Oderwał kolejny kawałek pizzy od ciągnącego się jak pajęczyna
sera.
—
Skończyłeś? — Gustav zmarszczył brwi. O co Billowi chodziło?
—
Ja dopiero mogę zacząć! — ożywił się. — Słuchaj, ja rozumiem wszystko, ale
niech do ciebie dotrze w końcu, że kobiety już takie są.
Wszyscy
popatrzyli na wokalistę pytającym wzrokiem, na co on przewrócił oczyma, jakby
jego słowa były najoczywistszą rzeczą pod słońcem.
— Od
czasu tego incydentu z tą, jak jej tam… Nieważne… — Bill
bagatelizująco machnął wolną ręką. — Przecież nie urzekło cię jej
przenikliwe intelektualnie spojrzenie, tylko cycki, nie?
—
Ej! — Lekko oburzona Marika dała Billowi kuksańca w żebra. Georg zareagował w
mgnieniu oka: uspokajająco pogładził ukochaną po plecach.
—
Tak było! — obronił się Bill. Wymachując kawałkiem pizzy,
kontynuował: — Więc to nie żadna miłość, uczucia, cierpienie po
utracie ukochanej, blablabla… — Ugryzł kęsa. Z uniesionymi brwiami
obrzucił Gustava triumfalnym spojrzeniem. Przeżuwszy kawałek pizzy, zapytał
niewyraźnie: — Złapałeś przekaz?
—
Bill, stul pysk — warknął Tom, znad gniecionej w rękach pustej puszki niemal
mordując bliźniaka spojrzeniem. — Wszystkich dołujesz.
—
Pff, to Gustav mnie dołuje — prychnął zniecierpliwiony. — Widzę, że trzeba
tutaj wytoczyć ciężkie działa. Carmen ma dużo fajnych
koleżanek — dodał, poruszając zabawnie brwiami. — Zapoznam
cię z którąś przy najbliższej okazji. Bo jak ja sam czegoś nie zrobię, nikt
palcem nie kiwnie.
—
Ignorujcie go — wtrącił Tom, uwagę kierując raczej ku
sufitowi. — Bill po prostu wyzwala swoje wewnętrzne dziecko i takie
są tego efekty.
Georg
ostentacyjnie westchnął, mrucząc pod nosem coś, co brzmiało jak „Znowu się
zaczyna”.
—
Odwal się — odburknął Bill z grymasem na twarzy. — I nie mów o mnie
jak o dziecku!
—
Nie zachowuj się jak dziecko, któremu nie poświęca się wystarczająco uwagi, to
przestanę cię tak traktować. — Argument wręcz nie do odparcia. Tom
znowu był górą. Obrażony Bill zamilkł, ostentacyjnie odwracając głowę w drugą
stronę. — Jak miło posiedzieć w spokoju — skonstatował Tom
z uśmiechem. Rozsiadł się wygodnie, rozpościerając ręce na oparciu kanapy.
—
To, eee… — zawahała się Marika, nieprzyzwyczajona do kłótni bliźniaków. Georg i
Gustav wiedzieli, że lepiej przeczekać najgorsze. — Tom, jak ci się
układa z Michelle? — wypaliła, pospiesznie zmieniając
temat. — Nie widziałam jej od Sylwestra. Sądziłam, że skoro Georg
zaprosił mnie, ona też się pojawi. A może cię rzuciła? — dodała z nieskrywaną
nadzieją, która zalśniła w jej oczach skierowanych na Toma. Jak Georg mógł się
przyjaźnić i bronić takiego dwulicowego, zdradzieckiego buca?
Mimo
że Tom nie mógł czytać w myślach Mariki, wyraz jej twarzy i dłonie zaciśnięte
na kolanach wyjawiły mu, że Japonka nadal za nim nie przepada.
—
Pracuje — odparł miękko. — Dzisiaj się do niej wybieram. Pozdrowię ją od
ciebie.
—
O, super! — ucieszyła się szczerze i wychyliła zza Billa, by lepiej widzieć
Toma. — Słuchaj, dałbyś jej mój numer i poprosił, żeby się do mnie
odezwała? Ostatnio tak wyszło, że nie wymieniłyśmy się…
—
Jasne, nie ma sprawy — przerwał Tom Marice, przypominając sobie, że miał
wcześniej zadzwonić do Michelle, ale kompletnie wyleciało mu z głowy. Nie
zaszkodzi, jeżeli się z nią spotka. Owa opcja odpowiadała mu o wiele bardziej
od wieczornego towarzystwa Billa. I, co więcej, miał autentyczną ochotę
zobaczyć się z Michelle.
*
—
To daje nam pewne pojęcie o spatologizowaniu jego osobowości — krótko
podsumował Johannes opowieść Michelle.
Siedząc
na małej sofie obok Johannesa i opowiadając mu o Arianie, starała się nadążyć za
tokiem jego rozumowania. Nie, żeby zależało jej na pocieszeniu czy żeby
Johannes pogłaskał ją po główce. Nie była aż taką mimozą. Poczułaby się jednak
lepiej, gdyby okazał minimalnie więcej uczuć niż te zawodowe.
Odgarnęła
z twarzy włosy, które wymsknęły się z gumki, i założyła je za uszy, mruknąwszy
coś niewyraźnie.
—
Teraz właściwie wszystko do siebie pasuje — ciągnął tym samym,
poniekąd protekcjonalnym tonem. — Kopanie leżącego to nic fajnego,
ale wiesz… Odgrywasz rolę podręcznikowego przykładu ofiary przemocy…
—
Naprawdę musisz mi robić wykład? — wpadła Johannesowi w słowo.
Z
lekko uchylonymi w niedowierzeniu ustami odsunęła się od niego niczym porażona
prądem. Oczy pod zmarszczonym czołem przygasły, gdy przepełniło je wzburzenie.
Nie miała pojęcia jak zareagować i co jeszcze powiedzieć. Powinna zaprzeczyć,
przytaknąć, podziękować za zbędne uświadomienie? W ogóle według Johannesa
wyglądała na osobę, która wymaga psychoanalizy?
Nastała
między nimi niezręczna cisza. Wlekąca się w nieskończoność, choć trwająca
zaledwie ułamki sekundy. Nieprzyjemna cisza, kiedy siedzisz, zastanawiasz się,
co właściwie tu robisz, patrzysz w oczy towarzyszowi i głowisz się, jakim cudem
doszło do takiej sytuacji. Mijają nanosekundy, cisza trwa.
—
Zagalopowałem się… — zmieszał się Johannes, przeciągając dłońmi po krótkich
włosach. — Uważam jednak, że zrozumienie i zgłębienie problemu
pozwala na dobranie doraźnych środków, które…
—
O czym ty bredzisz? — Zmrużyła podejrzliwie oczy.
Ding dong! Niespodziewany metaliczny
dźwięk dzwonka poderwał Michelle na równe nogi. Ktokolwiek dzwonił, dobrze, że
w porę im przerwał. Michelle zdawała sobie sprawę, że jeżeli ta rozmowa dłużej
utrzyma się w podobnym tonie, pokłócą się, no, w najlepszym przypadku Johannes
ponownie się obrazi.
Klatka
piersiowa Jo opadła wraz z westchnieniem ulgi. Może rzeczywiście przesadził.
Cóż mógł poradzić? Taką miał pracę.
Michelle
otworzyła drzwi nieznajomej odsieczy. Naraz z wrażenia kolana pod nią mało się
nie ugięły i zalała ją fala gorąca.
—
Witaj, mała. Masz może ochotę na czułe sam na sam ze mną i butelką wina?
Zamarła,
ujrzawszy opartego o futrynę Toma. Właśnie. Toma. Kaulitza. To on stał przed
jej drzwiami. Zdumiona szeroko otworzyła oczy. Jednocześnie zrobiło jej się
przyjemnie ciepło – nie ze względu na uśmiech Toma, raczej z powodu wspomnienia
minionego weekendu i wszystkiego, co wówczas się wydarzyło.
—
Cześć, Tom! — odpowiedziała standardowo, może odrobinę zbyt entuzjastycznie i
ze zbyt szerokim, choć nerwowym uśmiechem.
Nie
zamierzała przesadnie reagować na obecność Toma. Nawet jeżeli wyglądał
piekielnie przystojnie z filuternym błyskiem w oczach, a wygięte w uśmiechu
usta raptem przypomniały Michelle o ich ostatnim bardzo bliskim spotkaniu.
Przecież nie mogła od progu wypalić „dobrze cię widzieć” czy rzucić się na
Toma, odganiając wszelkie zasady moralne. Zganiła się w duchu. Ostatnio to był
tylko głupi pocałunek, nic więcej. Co za niekontrolowane fantazje wpadły jej do
głowy? Jakie rzucanie się na Toma? Zwłaszcza że tuż obok znajdował się
Johannes.
—
Co cię sprowadza?
Tom
uniósł opakowaną butelkę i karton z zestawem kieliszków.
—
Taki mały prezent. Jak znam ciebie, pewnie nie masz nawet kieliszków do wina. —
Posłał Michelle pewny, cwany uśmiech, błędnie odczytując jej spojrzenie, i bez
zaproszenia wszedł do środka. Mina mu zrzedła.
Przez
moment wszyscy spoglądali na siebie nawzajem – Tom najpierw na Michelle, potem
na stojącego przy regale Johannesa, który patrzył na Michelle, a ona na niego,
próbując wyczuć sytuację i szybko zdecydować, czego nie mówić.
Postanowiła
spróbować szczęścia.
—
Poznajcie się — zaczęła spokojnym tonem, choć serce waliło jej jak młotem. Nie
potrafiła przewidzieć reakcji Johannesa ani zachowania Toma. Wyciągnęła ręce
tak, żeby wskazywać na obu mężczyzn jednocześnie. — Tom, to jest Johannes.
Jo, to Tom, mój kolega.
Pozorna
swoboda Michelle zaskoczyła Toma, który uniósł brew wraz z kącikiem ust, ledwo
powściągając uśmiech. Teoretycznie on i ten cały Jo mieli wspólną kobietę. Dość
dziwnie. Ów logiczny wniosek nie przypadł Tomowi do gustu. W końcu jak to było:
on dzielił się Michelle z Johannesem czy na odwrót?
—
Chłopak — drwiąco zaakcentował to słowo — Michelle, tak? Zdaje się, że mieliśmy
już — zawiesił głos, starając się odpowiednio dobrać słowa — przyjemność
rozmawiać.
Tom
pierwszy podszedł do Johannesa, wyższego od niego o kilka centymetrów, i
wyciągnął na powitanie rękę, którą tamten uścisnął po męsku.
Przyglądając
się z boku owej scenie, Michelle dostrzegła, że mężczyźni ściskają sobie dłonie
odrobinę za długo, za mocno, jak gdyby chcąc nawzajem połamać sobie palce. W
przeciwieństwie do raptem spiętego, poważnego Johannesa Tom wydawał się wyluzowany,
a nawet rozbawiony.
—
Napijesz się czegoś, Tom? — zaproponowała Michelle, przerywając kłopotliwe
milczenie.
—
Wszyscy się napijemy. — Triumfalnie uniósł butelkę z winem. Nie zwracając uwagi
na Johannesa, powędrował ku kuchennym szafkom, by wypakować kieliszki. Obrócił
się jednak i bezradnie rozkładając ramiona, przystanął z niepewnym wyrazem
twarzy. — Chyba wam nie przeszkadzam?
—
Nie — Johannes wyprzedził Michelle z odpowiedzią. — Chętnie poznam
przyjaciół Michelle. — Zmierzył Toma sceptycznym wzrokiem, chowając kciuki do
kieszeni bojówek. — Mam pamięć do twarzy. Ty jesteś Tom Kaulitz z
Tokio Hotel — stwierdził, patrząc już nie na Toma, tylko na Michelle.
—
A co, chcesz autograf? — zakpił.
I
wtedy Michelle zapragnęła zapaść się pod ziemię. Niestety, podłoga nie
rozsunęła się na dwie części, nie nastał koniec świata, nic nawet nie wybuchło.
Mimo to jakiś czas później nadal nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że Johannes
i Tom w jednym pomieszczeniu są jak bomba z opóźnionym zapłonem albo
nitrogliceryna, którą wystarczy wstrząsnąć, by została zdetonowana. Tom
najwyraźniej specjalnie próbował sprowokować Johannesa nieco impertynenckim
zachowaniem, zaś Jo stosował taktykę defensywną – niewiele się odzywał,
nieprzyjaźnie łypał na Toma, w pewnym momencie nawet objął Michelle ramieniem.
Poczuła się wtedy jak pluszak ściskany na siłę przez pięciolatka.
—
Nie prowadzisz? — Michelle zagadnęła Toma, kiedy hojnie nalał sobie czerwonego
wina.
Przesunęła
się odrobinę w stronę Toma; ramię Johannesa nieco jej ciążyło.
—
Tym razem przyjechałem taksówką — wyjaśnił z pobłażliwym
uśmiechem. — Więc — zwrócił się do Johannesa, perfekcyjnie
udając zainteresowanie — jesteś policjantem. Jaki masz stopień?
—
Polizeiobermeister1 — ze strony blondyna padła lakoniczna odpowiedź.
Przez
urywkową rozmowę przedarł się stłumiony dzwonek telefonu dochodzący z
pomieszczenia obok.
O, nie. Tylko nie teraz, jęknęła w duchu Michelle, lecz
nie dała niczego po sobie poznać.
—
Tylko odbiorę i zaraz wracam.
Przecisnęła
się przez niezbyt szeroką odległość między sofą a kwadratowym stolikiem od
strony Toma. Poczuł wtedy jej miękki zapach. Nie używała mocnych, intensywnych
perfum, których zapach uderzał i odrzucał; raczej takich, które otulają powoli
i delikatnie jak mgła. Doskonale pamiętał zapach Michelle. Śledził wzrokiem jej
ruchy, kiedy wpadła do sypialni, by poszukać telefonu. Bezczelnie oglądał się
na zgrabną pupę opiętą ciemnymi materiałowymi spodniami. Mógłby przysiąc, że
Johannes to dostrzegł.
—
Przepraszam was na chwilę, to Lena. — Głowa Michelle na moment wyłoniła się zza
drzwi, po czym natychmiast z powrotem za nimi zniknęła.
Tom
z chamskim uśmiechem odwrócił się do Johannesa. Rozsiadłszy się wygodniej, upił
łyk wina. Absolutnie panował nad sytuacją.
—
Od dawna spotykasz się z Michelle? — wypalił pierwsze, co wpadło mu do głowy.
—
Od niedawna. Zresztą to nie twoja sprawa — odparł Johannes na wpół znudzonym,
na wpół rozdrażnionym tonem. Nie podobał mu się sposób, w jaki kolega Michelle
odnosił się do niego.
Tom
nadal miał w pamięci obraz Michelle obejmowanej przez Johannesa gestem
manifestującym roszczenie wyłączności posiadania. Może nawet w czymś im
wcześniej przeszkodził? Owa myśl na stałe zakotwiczyła się w jego umyśle i za
nic nie chciała odpuścić. Tomowi przyszło do głowy, że – choć było to
najgłupsze przypuszczenie całego dnia (może spowodowane niedopitą lampką wina?)
– że poczuł się zazdrosny. Dopiero teraz, widząc ich razem. Bezpodstawnie.
Był
zazdrosny. I to z powodu Michelle. Michelle, z którą łączyły go skomplikowane
relacje teoretycznie oparte na przyjaźni. Michelle, z którą przespał się
zaledwie kilka razy. Michelle, która w Loitsche pomagała mu nie zwariować.
Michelle, którą chciał chronić przed Arianem. Michelle, która spotykała się z
kimś innym. To chyba jakiś żart. Przecież mógł mieć każdą, nie mogło mu zależeć
na jakiekolwiek bardziej. Jednak z Michelle sprawy toczyły się inaczej niż z
każdą. Poznał ją, wiedział, jak się nazywała, pamiętał jej imię. Nie musiał
przypominać sobie jej wyglądu ani zapachu, nie wyrzucił jej numeru; choć i z
nią przeżył krótką przygodę, nie rozładował się, a potem zostawił… Właściwie
czy z tego rzeczywiście powinny wynikać takie myśli? Do diabła z tym wszystkim.
Kobiety! Przespać się z taką, poświęcić jej więcej uwagi i czasu, dać się
złapać w sidła, a potem nie mieć spokoju… Tom usilnie, acz nieudolnie próbował
przywrócić się do porządku.
—
Jeżeli się bzykaliście, to jednak jakby moja. Na pewno zastanawiasz się, jak
wypadasz na moim tle — dodał zaczepnym tonem. — Zdążyłem poznać Michelle dość,
hm… dogłębnie, mógłbym udzielić ci paru rad, co lubi, czego nie…
Urwał
nagle, gdy kliknęła klamka od drzwi i w tej samej chwili z drugiego pokoju
wyłoniła się Michelle, z uśmiechem kończąc rozmowę z Leną:
—
Oczywiście… To na razie, do zobaczenia. — Rozłączywszy się, schowała telefon do
kieszeni spodni. — Przepraszam, że tyle to trwało. Do Leny nie…
Urwała
wpół słowa, jak wryta przystając na środku pomieszczenia. Nie wiedziała, co
było gorsze: satysfakcja odmalowująca się na twarzy Toma, który jak gdyby nigdy
nic popijał wino, czy to, że Johannes właśnie podniósł się z sofy, a jego mina
nie wróżyła niczego pozytywnego.
Tom
spodziewał się, że Johannes się odgryzie. Nie zdziwiłby się nawet, gdyby dostał
od niego w mordę. Nic podobnego jednak się nie zdarzyło. Johannes wstał, ręka
nawet mu nie drgnęła przy odstawianiu kieliszka na półkę regału, zatrzymał się
jeszcze, jak gdyby w zastanowieniu, co powinien zrobić. Spojrzał z góry na
Toma – w kontrolowanym, niewzruszonym gniewie, jednakże niemal
obojętnie, za wszelką cenę nie pokazując urażonej męskiej dumy. Tom wcale się
nie przejął.
—
To weź ją sobie z powrotem — warknął policjant, ze złości czerwieniejąc na twarzy. — Jest
cała twoja.
Johannes
z ogromną dozą nieskrywanej niechęci oraz goryczy zerknął na Michelle, lecz nie
podchwycił jej pytającego spojrzenia.
—
Jo, co się stało? — spytała zbita z pantałyku.
Bezradnie
powiodła wzrokiem od Johannesa do Toma, po czym z powrotem do blondyna, który w
pośpiechu założył buty. Zignorował Michelle, która podążyła za nim te kilka
metrów do drzwi w nadziei, że otrzyma jakiekolwiek wyjaśnienia.
—
Wychodzisz? Dlaczego?
—
A jak uważasz? — wycedził cicho, zarzucając kurtkę.
Po
tej kwestii natychmiast wyszedł. Nie poczekał nawet na reakcję Michelle ani nie
wysłuchał jej pytania.
—
Z tobą policzę się później — zagroziła poważnie, co nie zmyło Tomowi z twarzy
półuśmiechu.
Prędko
założywszy buty, bez słowa wybiegła na klatkę. Kiedy wreszcie przestanie
uciekać przed mężczyznami albo ich gonić? Całe szczęście, że tym razem to tylko
jedno piętro w dół.
Złapała
Johannesa jeszcze na klatce, tuż przed drzwiami wyjściowymi.
—
Zaczekaj, Jo!
Przystanął,
ale się nie odwrócił. Nie mogła mieć mu tego za złe. To wina Toma. I jej.
Niemal słyszała, jak trybiki w jej głowie pracują w trybie myślenia: jak
załagodzić tę sytuację, znowu?
Ugryzła
się w język, by nie rzucić banalnym „To nie tak, jak myślisz”.
—
Co zrobił Tom? — zaczęła bez ceregieli z niemalże bojową miną. — Powiedz mi. Na
pewno mogę to wytłumaczyć.
—
Odpowiedz mi na jedno pytanie. — Męski głos przesiąknięty złością cichym echem
poniósł się po klatce. Zaciśnięte w pięści dłonie schował do kieszeni.
—
Tak?
—
Czy z nim spałaś?
Zagryzła
mocno, niemal boleśnie wargi. Opuściła ręce, jakby w poddańczym geście.
—
Nie okłamuj mnie więcej, Michelle. Powiedz tylko, czy sypiasz ze swoim kolegą.
—
Tak bym tego nie nazwała… — zaczęła łagodnie.
—
Samo „tak” wystarczy — uciął. Zacisnął szczęki, aż zadrgały mu mięśnie twarzy.
—
Nigdy nie znajdowałam się w tak skomplikowanej sytuacji. To dla mnie trudne,
ale zrozum…
—
Rozumiem — odparł sucho, a kiedy w oczach Michelle pojawiła się iskierka
nadziei, prędko ją zgasił: — Że masz gdzieś uczucia innych.
—
To nieprawda, Jo, nieprawda! — tłumaczyła podniesionym
szeptem. — Spałam z Tomem. Tak, do jasnej cholery, poszłam z nim do
łóżka! — Wykonała gest, jakby chcąc złapać Johannesa za ramię, jednak
zrezygnowała, potrząsnęła głową i uderzyła się w klatkę piersiową otwartą
dłonią, jak do przysięgi. — Ale to wydarzyło się między nami, zanim ciebie
poznałam.
—
Mam swój honor, Michelle. Nie chcę, żebyś za moimi plecami spotykała się z
człowiekiem, z którym łączyły cię intymne stosunki.
Nie
odpowiedziała. Nie spuściła jednak głowy – stała przed Johannesem wyprostowana.
Oprócz skruchy wypełniało ją również poczucie ulgi, że przynajmniej tym razem
nie skłamała. Sumienie nie pozwoliło jej zapewnić Johannesa, że nie spotka się
więcej z Tomem, a potem dalej go oszukiwać.
—
To milczenie mówi wszystko.
Ze
zdenerwowania oddychając szybciej, spojrzała Johannesowi w oczy i przemówiła
powoli i ostrożnie:
—
Przepraszam, że tak wyszło, Jo.
Nie
wiedziała, dlaczego to zrobiła. Dlaczego stała i nie ruszyła się z miejsca,
kiedy odszedł. Johannes zaś nie obrócił się przy drzwiach. Podobno to drobne,
acz istotne gesty. Nie mogli jednak uczynić niczego wbrew sobie.
Najgorsze
było to, że Johannes nawet jej serca nie złamał, bo nie zdążyła się w nim na
dobre zakochać.
*
—
Tylko ty masz takie porąbane pomysły, Bill. Otwórz biuro matrymonialne,
co? — Carmen Etels uśmiechnęła się promiennie do lustra, choć Bill
nie mógł zobaczyć jej poprzez telefon.
Po
cichu, bez ostrzeżenia w odbiciu pojawiła się jej agentka, Petra Eichelberger.
Ze ściągniętymi ustami, zmarszczonymi brwiami i falującymi od płytkiego oddechu
nozdrzami Petra wyglądała na co najmniej poirytowaną; obraz dopełniało
niecierpliwe tupanie stopą.
—
Co ci mówiłam o objadaniu się? — zaczęła surowo. Wbrew protestom Carmen zabrała
jej trzymanego w pogotowiu, nadgryzionego batonika, którego od razu wyrzuciła
do kosza. — Po sesji mamy do przejrzenia kilka propozycji. Już
wyselekcjonowałam najlepsze. Decyzja musi zostać podjęta najdalej za dwa dni.
Jutro masz dwa castingi, więc nie nawal znowu — wyrecytowała.
Fryzjerka
skrzywiła się, po czym poprawiła ustawienie głowy Carmen do poprzedniej
pozycji. Każde kolejne pasmo jasnych, złotawych włosów traktowała lakierem.
—
Rozmawiam przez telefon, nie widać? — Carmen puściła mimo uszu uwagi
agentki, przyjmując swój zwyczajny ton pełen pretensji. — Okej, Bill.
Mów. Jaki typ kobiet twój przyjaciel lubi? Blondynka, brunetka, szatynka, ruda?
—
To znaczy, że się zgadzasz?
—
Natychmiast skończ tę rozmowę — rozkazała Petra.
—
Pewnie. Oddzwonię do ciebie, co?
—
Hej, a to co?!
Petra
złapała Carmen za przedramię, wskazując na obdrapany łokieć i kilka siniaków.
Carmen
przewróciła oczami. No tak…
—
Muszę lecieć, Bill.
—
Słyszałem. Zdzwonimy się jeszcze. Pa, Carmen. Daj im tam popalić!
Z
głośnym westchnięciem odłożywszy komórkę, blondynka odsunęła dłoń Petry.
—
Przewróciłam się — wyjaśniła, wzruszając ramionami.
—
Miałaś mnie informować o wszelkich uszczerbkach na zdrowiu.
—
To nic takiego. Zapudruje się. Da radę, co, Nelly? — zwróciła się
przekonana do fryzjerki.
—
Nie będzie nawet śladu. — Kobieta posłała Carmen pokrzepiający uśmiech.
—
Carmen, Carmen, Carmen… — Petra karcąco pokręciła głową. — Jesteś
produktem, który należy wypromować i sprzedać. Nikt nie zapłaci za uszkodzony
towar. Kupiłabyś dziurawy sweter?
Carmen
bez słowa utkwiła wzrok w tafli oświetlanego jaskrawym światłem lustra.
Nienawidziła swojego ciała. Po co jej ono, skoro teraz nie nadawało się do
niczego? Tylko masa z nim kłopotów, zastrzeżeń, zbędnych kilogramów. I tak za
każdym razem. Tyle że bez tego ciała byłaby kompletnie nikim. Bill twierdził,
że liczy się coś więcej. Tylko gdzie on widział na to miejsce? I czym owo „coś”
było?
—
Dziurawe swetry można zszyć, Petro.
1
Zdecydowałam się na podanie niemieckiego stopnia, nie zaś polskiego
odpowiednika, ponieważ stopnie, nazewnictwo, itd. w stopniach policyjnych w
Polsce i Niemczech nieco się różnią.
Wszystkiego Najlepszego!! Odcinek świetny, uwielbiam tego odrobinę zdziecinniałego Billa i zazdrosnego Toma i wgl. och i ach nad całością.
OdpowiedzUsuńA co do tego powyżej, to chyba znajdujemy się w bardzo podobnej sytuacji, też po maturze mam "kipisz" i zero pomysłów jak przeskoczyć do poziomu dorosłej osoby. ;-) Trzymaj się, weny i wielu powodów do uśmiechu!
K.
Dziękuję! Pozytywne komentarze to jeden z lepszych prezentów urodzinowych, jakie dziś otrzymałam :)
UsuńTo dziwne, prawda? Nagle kończy się szkołę - dość długi i istotny etap życia, a ma się wrażenie, że oprócz papierka o wykształceniu średnim nie wyniosło się z tych wielu lat nic konkretnego ani przydatnego.
Tego ostatniego najbardziej mi brakuje, choć czytając Twój komentarze, uśmiechałam się, więc to już jakiś krok do przodu :)
Pozdrawiam cieplutko (ochłodziło się jakoś) i (jeszcze) urodzinowo :)
Wszystkiego Najlepszego !:)
OdpowiedzUsuńodcinek jak zwykle mnie zachwyca, lubię zazrosnego Toma...nie lubię tego całego Jo, jest strasznie zazdrosny..
Gustav..Gustav szkoda mi go.
Czekam na kolejny!:)
POzdrawiam.
M.
A zapomniałam dodać, bardzo ładnie wygląda strona..ciekawy szablon.;)
UsuńM.
Serdecznie dziękuję za życzenia i komentarz :)
UsuńZazdrosny Tom chyba pojawił się po raz pierwszy. Zaś Jo... Jo jest zazdrosny, bo ma ku temu powody. Ponadto - jak zostało napomknięte w poprzednich postach - w kontaktach damsko-męskich nie jest zbyt ogarnięty, co również stanowi powód braku jego pewności względem swoich uczuć, pozycji ani intencji Michelle. A to wszystko zdecydowanie sprzyja zazdrości.
Fajnie, że doceniasz szablon ^^ Lubię bawić się w Photoshopie, choć jak widać - stawiam na prostotę.
Również pozdrawiam i życzę udanego weekendu! :)
No tak na ku temu powody. Ale dobrze że Michelle nie zdążyła się w nim zakochać. :) co do szablonu, dobrze że stawiasz na prostotę, bardzo mi się to podoba. No i wzajemnie miłego weekendu. Nie mogę się doczekać kolejnego postu. :* M.
UsuńPost się, powiedzmy, pisze.
UsuńNa razie mam stronę, a co dalej - czas pokaże :)
Cześć :*
OdpowiedzUsuńJeszcze raz: wszystkiego najlepszego! :*
Hyhy, Tom jest świetny! Chociaż w sumie też spodziewałam się jakiejś małej bójki albo ostrej wymiany zdań pomiędzy nim a Jo, aaale takie rozwiązanie też mnie nie rozczarowało. No i cieszę się, że czas Jo dobiega końca, hyhy, mówiłam Ci, że koleś zaczyna już działać mi na nerwy. A jak strzeliłby taką psychoanalizę i mądre gadki do mnie to chyba szlag by mnie trafił na miejscu. Ja rozumiem, że to jego praca, ale bez przesady, równie dobrze mógł rozmawiać z Mich po hebrajsku xD
Drażni mnie też Bill. Nie można by go tak gdzieś w ciemnej uliczce...? ;> No dobra, powaga już. Nudny jest z tymi swoimi mądrościami życiowymi i szczerze dziwię się Carmen, że jeszcze nie zrobiła mu porządnej krzywdy. Chociaż teraz zastanawiam się, czy na pewno wprowadzisz swój pomysł z G. i C., bo to dałoby mu po dupie, hyhy! :D
No, dobra, koniec.
Kocham Cię! <3
Bill już taki jest. Nie zamierzam go bronić, tym bardziej że w sumie prawidłowo go odbierasz: zachowuje się jak dzieciak, myśli, że jest mądry i zdystansowany do wszystkiego, ale mimo to jest uczuciowo-melancholijny-cośtam ^^
UsuńPo pierwsze: niech ona zostawi tego Johanesa, czy jak on tam ma!
OdpowiedzUsuń"że nasza świadomość drużynowa jest podobna: jeden za wszystkich, wszyscy za wszystkich.
— Wszyscy za jednego — poprawił z wymuszonym uśmiechem Gustav; " Dobry tekst, dobry :D Uwielbiam ich jako zespół i bliźniaków osobno. Billa paplającego co mu ślina na język przyniesie, Toma poprawiającego go w równie niezrównoważony sposób i ten spokój Gustava, który wszystko ogarnia. Szkoda tylko, że Gucio taki gburowaty się zrobił. Za to Bill jest strasznie zaczepialski i trochę arogancki, ale to już część ich charakteru, więc rozumiem.
Oczywiście sprzeczki bliźniaków są klasyką i bardzo ładnie ci to wyszło.
"— Witaj, mała. Masz może ochotę na czułe sam na sam ze mną i butelką wina?" - kolejny tekst dnia. Kiedyś pisałaś mi o tym i już wtedy było fajnie. Teraz jak to czytałam to uśmiech sam wychodził mi na usta :)
Opis tego, jak wygląda Tom i przebłyski chęci rzucenia się na niego od progu były bardzo realistyczne. Aż się wczułam :)
No i później ta niezręczna sytuacja. Uwielbiam takie <3 I ich powitanie niczym przymiarki do bitwy kogutów.
"W końcu jak to było: on dzielił się Michelle z Johannesem czy na odwrót?" - cudna rozkiszona Toma, można się było tego po nim spodziewać.
I w ogóle jaki ten Tom się bezczelny zrobił. Zachował się jak małe dziecko, które coś wygrało i jest takie zadowolone z siebie. W tym wypadku udało mu się wypchnąć Jo za drzwi :D Wiem, że to było niegrzeczne, ale cieszę się, że się go pozbył.
Czekam na next!
A jeśli mam komentować szablon to niestety nie przypadł mi do gustu. To chyba przez to zdjęcie. Niewyraźne z jasną, przepaloną plamą na środku. W każdym razie, pozostałe były świetniejsze!
OdpowiedzUsuńwiesz co, najlepszą rzeczą na ponury humor jest vergib mir. zdecydowanie. siedzę sobie właśnie i czytam od początku. wiesz, od zawsze byłaś moim mistrzem i zostaniesz nim do samego końca. wiedz, że jeśli kiedykolwiek wydałabyś książkę to pierwsza stałabym w kolejce, żeby ją kupić. uwielbiam w Tobie to, że zawsze starasz się pisać jak najlepiej, historia T. i M. przeszła wiele modyfikacji, ale jak dla mnie zawsze pozostaniesz najlepsza!
OdpowiedzUsuńMusisz poszerzyć listę rzeczy dobrych na ponury humor, bo skoro zaliczasz do nich vergib-mir, to chyba u Ciebie z tym nędznie ;)
UsuńNigdy, przenigdy nie zechcę ani nie spróbuję wydać żadnej książki. I wcale nie mówię tego przez skromność, tylko przez rozsądek i świadomość swoich umiejętności. To, co piszę, jest zbyt słabe na publikację gdziekolwiek indziej oprócz na blogu. Drugiego „Zmierzchu” nie potrzebujemy (aczkolwiek wyrządziłabym mniejsze szkody niż p. Meyer, bo kupiłabyś to tylko Ty). Rany, nawet gdybym kiedyś doszła do etapu, w którym uważałabym, że chcę ze swoją twórczością wyjść do szerszego grona ludzi, to sumienie nigdy nie pozwoliłoby mi oczekiwać pieniędzy za coś, co na to nie zasługuje.
Tak czy owak – dziękuję. Co zresztą pewnie wiesz :)