Dwudziesty
pierwszy lutego chyba nie mógłby być piękniejszym dniem na zawarcie małżeństwa:
wiatr leniwie przetaczał chmury po rażącym błękitem niebie rozświetlonym
promieniami słońca, a temperatura jak na zawołanie podskoczyła o kilka stopni.
Formalna
uroczystość w urzędzie miasta odbyła się bez zakłóceń i trwała krótko.
Kiedy
Simone i Gordon siedzieli przed urzędnikiem, patrząc na siebie z prawdziwą
miłością, miejsce i czas straciły jakiekolwiek znaczenie: nieważne, że
ceremonia nie odbywała się w kościele, nieważne, że na zewnątrz i w budynku
kręciło się pół tuzina ochroniarzy, nieważne, że tak naprawdę nie zmieniło to
niczego istotnego w życiu Simone i Gordona – liczyła się tylko ta jedna,
wspaniała, wyjątkowa chwila; moment, w którym oficjalnie, w świetle prawa –
choć już wcześniej w oczach przyjaciół oraz rodziny – stali się mężem i żoną,
wymieniając się prostymi obrączkami. Simone, wsuwając Gordonowi na serdeczny
palec obrączkę, uśmiechnęła się promiennie przez łzy wzruszenia, a on pomyślał,
że w życiu nie kochał nikogo mocniej i nigdy nie widział piękniejszej kobiety.
Po
złożeniu podpisów na dokumentach państwo młodzi odwrócili się od stołu,
uśmiechnięci, promienni i współobjęci. Opuścili salę w burzy spontanicznych,
frenetycznych oklasków, by wraz z resztą gości udać się na kameralne przyjęcie
do restauracji. Zatrzymali się dopiero przed samochodem, gdzie Gordon porwał
świeżo poślubioną żonę w objęcia i – ku uciesze gości i ślubnego fotografa –
pocałował ją gorąco.
Przyjęcie
w Elbelandhaus wypadło cudownie. Goście wyglądali na ludzi, którzy bardzo miło
spędzają czas. Nie wszystko może było tak wystawne, jak mogłoby być w jakimś
ekskluzywnym hotelu, ale bijąca po oczach białością i niebieskością sala
restauracyjna miała wiele uroku. Podobnie jak taras, z którego roztaczał się
krajobraz na alejkę i wijącą się niczym ciemna wstęga Łabę. Simone była
oczarowana pięknem powoli nadchodzącej wiosny. Jej usta pociągnięte delikatną
szminką cały czas wygięte były w naturalnym, szerokim uśmiech; takim, który z
powodzeniem mógłby ściągnąć wiosnę do Niemiec choćby i zaraz.
Byli
tu wszyscy ważni dla Simone i Gordona: jego rodzice – Felix i Petra, siostra
Simone – Angela oraz najbliżsi przyjaciele. Kiedy na salę wjechał trzypiętrowy
tort, Angela niespodziewanie podniosła się z miejsca, uderzając łyżeczką w
kieliszek. Odchrząknęła głośno, by zwrócić na siebie uwagę nieco zdziwionych
gości i o wiele bardziej zdziwionych Simone i Gordona. Wcześniej ustalili, że
przyjęcie jako forma podziękowania dla przybyłych gości odbędzie się bez
przemów czy podniosłości, która na tej niezbyt typowej uroczystości nie była
szczególnie pożądana. Zajmujący miejsca przy strategicznie rozstawionych stołach
goście odwrócili głowy w stronę Angeli.
—
Moi kochani — zwróciła się wyraźnie do młodszej siostry i jej męża. — Szanowni
goście. Po tylu latach nareszcie doczekaliśmy się ślubu mojej kochanej młodszej
siostry, Simone, i Gordona…
Ton
głosu Angeli brzmiał nieco uszczypliwie, w co Simone nie mogła uwierzyć, jednak
uśmiechała się lekko podczas przemowy siostry. Dziesięć minut później, jak
zwykle udało jej się – niczym Pollyannie – odnaleźć pozytywną stronę sytuacji:
Angela chciała naprawdę sprawić jej przyjemność i, co dziwniejsze, siostrze
udało się to. Simone była Angeli ogromnie wdzięczna. Żałowała nawet lekko, że
przemowa tak szybko zbliżała się ku końcowi. Teraz uśmiechała się autentycznie
i jeszcze szerzej.
—
Każdy związek ma swoje wzloty, upadki i skoki w boki… Dlatego życzę wam,
żebyście lecieli wysoko, bo to, co najgorsze, chyba już minęło. Cieszcie się
tym, co dopiero przed wami i czerpcie z tego garściami. A teraz wypijmy toast
za szczęście naszej nie całkiem młodej pary, co by się szkło dłużej nie
męczyło. Simone, Gordonie… — Podniosła pulchną dłoń z kieliszkiem; reszta gości
uczyniła to samo, wstając. — Szczęścia i długich lat!
Przez
salę przetoczyło się entuzjastyczne: „szęścia!”, „najlepszego!” oraz „długich
lat!”.
W
kącikach oczu Simone zalśniły łzy wzruszenia. Miała wrażenie, że wszystko było
idealne i znajdowało się na swoim miejscu: miała kochanego męża, dwoje
zdrowych, szczęśliwych dzieci i przyjaciół wokół. Pierwsze życzenie Angeli dla niemłodej pary już się spełniło.
*
—
Przysięgam, że jeszcze rano próbował mnie zabić! Chciał przeprowadzić na mnie
zamach za pomocą noża. Smarował kromkę chleba i patrzył na mnie tak, że
normalnie… Werter! — Bill raptem przerwał swój wywód. Pies odskoczył z głośnym
szczeknięciem. Bill wypuścił Wertera frontowymi drzwiami, po czym oparłszy się
o nie, spojrzał na Michelle w oczekiwaniu na reakcję.
—
Bill, wybacz, jeśli cię urażę — zaczęła spokojnie, próbując powstrzymać śmiech;
czy to była prawdziwa natura Billa i zachowywał się tak nieświadomie, czy też z
pełną premedytacją, byleby znaleźć się w centrum uwagi? — ale nie sądzisz, że
za bardzo dramatyzujesz?
—
No wiesz! Gdyby to było raz albo dwa, jak go wkurzyłem – wtedy to byłaby
przesada. Tom zachowuje się tak od piątku! Co na mnie nie spojrzy, to mam
wrażenie, że obmyśla plan zemsty. Poszczułem nawet ciotkę Werterem, ale na
niewiele się to zdało — dodał teatralnym szeptem, uśmiechając się szeroko.
Wspomnienie ciotki uciekającej przed psem w najbliższych dniach z pewnością
będzie poprawiało mu humor. — Mogłabyś spróbować z nim porozmawiać? Wstawić się
w moim imieniu albo…
Urwał
nagle, gdy Tom zbiegł ze schodów z odpalonym papierosem.
Brunet
stanął przed bliźniakiem i Michelle. Zmrużone gniewnie oczy zdradziły im, że
słyszał fragment ich rozmowy.
—
Chcesz coś jeszcze dodać, zanim ci przyłożę? — warknął przez zęby zaciśnięte na
papierosie.
—
Wiesz, palenie zabija — odparł tonem zabarwionym czymś na kształt uprzejmej
nagany.
Tom
w odpowiedzi parsknął stłumionym śmiechem. Ująwszy papierosa między palce,
wypuścił z ust chmurę dymu.
—
Dzięki za uświadomienie — mruknął z ironią, unosząc brew. — Nie miałem o tym
zielonego pojęcia.
—
Tom! — fuknęła Simone, wyłaniając się z salonu. — Tyle razy ci mówiłam, żebyś
nie palił w domu.
—
Ale, mamo… — Niczym nastolatek przyłapany na popalaniu w niedozwolonym miejscu,
schował papierosa za plecami.
—
Nie pyskuj matce! — odezwała się ciotka z salonu. Po chwili usłyszeli jej
ciężkie kroki i pojawiła się za plecami siostry. Czerwoną, zalaną twarz Angeli
wykrzywiał grymas niezadowolenia. Kobieta nadal była wściekła po ucieczce przed
Werterem. — Co to za zachowanie?! Gdzie szacunek dla starszych ludzi? Znowu
zaczynasz gwiazdorzyć?
—
Jedźcie już lepiej, skoro i tak musicie. — To Gordon wyszedł z kuchni, niosąc
filiżankę gorącej herbaty dla Angeli. — Inaczej zajedziecie do Berlina późno w
nocy.
W
przedpokoju nagle zrobiło się tłoczno. Tom i Bill wiedzieli, kogo należałoby
się pozbyć: ciotki.
—
Gordon ma rację — podłapał Bill, ożywiając się nagle. Wymienił z ojczymem
porozumiewawcze spojrzenia. — Nie zamierzam kłaść się do łóżka po północy. Będę
wyglądał jak zombie.
Michelle
odniosła wrażenie, że Tom i Bill jak najszybciej chcą uciec z domu, byle z dala
od ciotki. Nawet Gordon wyglądał, jakby żałował, że nie może zrobić tego
samego.
Tom
skinął ojczymowi na pożegnanie, ucałował matkę i szepnął jej na ucho słowa,
których nikt w pomieszczeniu nie mógł dosłyszeć, rzucił ciotce krótkie „do
widzenia”, po czym wyszedł, by tuż za drzwiami na uspokojenie zaciągnąć się
nikotynowym dymem.
—
Dobrze było znowu was zobaczyć — rzekła na pożegnanie Simone, przytulając
kolejno Billa oraz Michelle i całując ich w policzki.
—
Jeszcze lepiej było tu znów przyjechać. — Z ciepłym, szczerym uśmiechem
Michelle wypuściła panią Kaulitz-Trümper z objęć, a na pożegnanie jeszcze
uścisnęła jej dłonie w serdecznym geście.
Dla
Michelle krótki pobyt w Loitsche stanowił nie tylko niesamowicie rodzinne
przeżycie, ale zadziałał również jak balsam na nerwy. Wydawało jej się, że to
był jeden z dłuższych weekendów w ciągu ostatnich miesięcy, za to jeden z
przyjemniejszych i spokojniejszych. Z ciepłem na sercu i uśmiechem szczęśliwej
Simone w pamięci była w stanie wrócić do Berlina i stawić czoła rzeczywistości.
Zanim
wsiadła do Cadillaca, w którym czekał na nią Tom, zerknęła na dom. Dostrzegłszy
wyglądającą przez okno Simone, pomachała jej. Otworzyła drzwiczki auta dopiero,
kiedy sylwetka kobiety zniknęła.
—
Nadal nie pogodziłeś się z Billem? — zagadnęła Toma, zapinając pas. Odgarnęła
niesforny kosmyk włosów z czoła i posłała mężczyźnie wyczekujące spojrzenie, w
którym kryło się również współczucie. Poznała genezę kłótni braci i choć całym
sercem była z Tomem, bo to właśnie Bill postąpił nieodpowiednio, pragnęła, żeby
doszli do porozumienia. Widziała, że napięta atmosfera źle wpływa na nich obu:
Tom cały czas był poirytowany, a Bill autentycznie bał się, że Tomowi mogą
puścić nerwy.
—
Kazał ci przeprowadzić wywiad szpiegowski? — spytał cicho, jednak na tyle
twardo, żeby dać Michelle do zrozumienia, że Bill chciał ją wykorzystać jako
fortel do tej specyficznej zimnej wojny między nimi. — Bill jest jak wrzód na
tyłku, ale… Tylko mu nie mów, bo wykorzysta to przeciwko mnie… Czasem mam
ochotę go zatłuc, ale nie umiem się na niego zbyt długo gniewać. Nawet po tym,
co zrobił ostatnio. — Zamrużył oczy, śledząc Billa, który właśnie wpakował
Wertera do samochodu. — Jest egoistycznym dupkiem, ale to mój najlepszy
przyjaciel. Bill to połowa mnie. Ta gorsza, ale integralna.
Audi
ruszyło – samochód powoli wytoczył się przez bramę, a po chwili zniknął za
zakrętem.
—
Jesteście bliźniakami, to zrozumiałe. Tylko mógłbyś bardziej nad sobą panować.
Bill skarżył mi się trochę…
—
Nieważne — przerwał jej ostro. — Sam to z nim załatwię. Jedziemy.
Michelle
złapała się na tym, że ani odrobinę nie gniewała się na Toma, choć powinna –
choćby za podejrzenia Johannesa, a tym bardziej za pocałunek i późniejsze dość
dziwne zachowanie. Nie potrafiła jednak być na niego zła. Nawet jeśli chciałaby
w sobie ową złość wzbudzić – nie umiała. Wcale nie dlatego, że Tom peszył ją
swoją obecnością, nieprzeniknionym spojrzeniem czy wręcz nonszalanckim
zachowaniem. Była mu po prostu wdzięczna. Chociaż samo „wdzięczna” wydawało się
zbyt proste i wyświechtane w kontekście ostatnich dni i tego, co Tom dla niej
zrobił.
Droga
do Berlina minęła im w zawrotnym tempie. Zanim Michelle zdążyła przyzwyczaić
się do myśli, że zaraz będzie żegnała się z Tomem, Cadillac już zatrzymywał się
przed blokiem, w którym mieszkała.
—
Szybko zleciało, co? — rzucił luźno. — Odprowadzić cię na górę?
Chętnie
zaprosiłaby Toma na górę na kawę, gdyby było wcześniej, lecz wiedziała, że
czeka ją jutro męczący dzień. Postanowiła zatem pokazać, że nie jest dzieckiem,
które wszędzie trzeba prowadzać za rączkę.
—
Dzięki, dam radę wejść na pierwsze piętro bez asekuracji. Jestem już dużą
dziewczynką — dodała z lekkim rozbawieniem, po czym momentalnie spoważniała: —
Dziękuję za pomoc i cały ten weekend, Tom. Nie mam pojęcia, co bym bez ciebie
zrobiła… Naprawdę nigdy ci tego nie zapomnę.
Odpiąwszy
pas, sięgnęła po torbę leżącą na tylnym siedzeniu, po czym otworzyła drzwiczki
Cadillaca.
—
Do zobaczenia, Tom.
Miała
wysiąść, ale Tom bez ostrzeżenia chwycił ją za łokieć. Zamarła z jedną nogą na
chodniku. Zwróciła zastygłą w wyrazie zaskoczenia twarz ku Tomowi.
—
Nie dostanę buzi na dobranoc?
Cofnęła
się do środka, przymykając drzwiczki.
—
Dobranoc — szepnęła miękko, po czym bez zastanowienia ucałowała bruneta w
policzek.
Czuły
i jakby przydługi pocałunek zapłonął na policzku Toma.
Obrócił
głowę pewny, że trafi na parę ust, ale Michelle nagle się odsunęła. Nie była
speszona, raczej zdawała się nieco poirytowana.
—
No to na razie — pożegnał się z nieodgadnionym uśmiechem, kładąc obie dłonie na
kierownicy. — Zmykaj już, mała, bo inaczej będę miał wyrzuty sumienia, że
przeze mnie się nie wyspałaś.
Nie
pożegnali się jakoś szczególnie: ot, sekundowa gra niepewnych spojrzeń i
powstrzymywanych gestów. Tom niezobowiązująco wspomniał, że zadzwoni niebawem.
Michelle nie spytała po co. Nie było przecież w tym nic złego, więc dlaczego
nie?
Później,
kiedy leżała już w łóżku, zamiast myśleć o Jo, rozmyślała trochę o Arianie, ale
bardziej o Tomie, bo te myśli działały na nią kojąco. Zwłaszcza, że jakoś nie
mogła nie uśmiechać się na widok kilku słów na ekranie komórki. Od Tom: Śpij
dobrze, mała. Co gorsza odczuwała coś na kształt irytującego niedosytu. Tom ją
pocałował, doprowadził niemal do białej gorączki, zostawił, kiedy wszystko się
w niej gotowało, potem jakby nigdy nic zasnął, a następnego dnia udawał, że nic
się nie stało. I jak miała po tym spojrzeć Johannesowi w twarz?
*
—
Uch… Cześć, Jo — sapnęła do telefonu i poprawiając ciężką torbę na ramieniu,
przyspieszyła kroku, dodając prędko: — Przepraszam za spóźnienie, musiałam
zostać dłużej w pracy. Zaraz będę na miejscu.
Nawet
jeżeli był poirytowany, to tym razem nie dał po sobie niczego poznać. W chwili,
kiedy Johannes się rozłączył, Michelle już wraz z tłumem przechodniów
przechodziła przez pasy i dostrzegła go przez wysoką szybę kawiarni. Siedział
przy dwuosobowym stoliku tuż przy witrynie. Serce Michelle przyspieszyło, gdy
tak patrzyła na niego i próbowała zebrać myśli, żeby zachować zimną krew.
Przystanęła na chodniku, a tłum przerzedził się i wtedy Johannes również ją
zauważył. Posłała mu niepewny, zawstydzony uśmiech, a on w odpowiedzi z
kamiennym wyrazem twarzy wyprostował się na krześle. Czyżby czekała ją jeszcze
trudniejsza przeprawa przez pretensje, niż przypuszczała?
Wziąwszy
głęboki oddech, Michelle weszła do kawiarni.
Przywitała
się z Johannesem krótkim buziakiem w policzek. Ucieszyła się, że nie odchylił
się ani nie skrzywił. Przynajmniej wiedziała, że nie znajduje się na straconej
pozycji od samego startu.
—
Dobrze cię widzieć. — Uśmiechnęła się pewniej, zajmując miejsce na krześle
naprzeciwko blondyna. Odwiesiła torbę na oparcie. — Jak minął ci weekend?
—
Nie przyszedłem tutaj rozmawiać o moim weekendzie — mruknął znad filiżanki
kawy. — Czekam na wyjaśnienia.
—
Spotkaliśmy się tylko po to, żeby się pokłócić, serio? Na litość boską, Jo! Mówiłam
ci już przez telefon, że z Tomem nic mnie nie łączy. Przecież mogłabym z
łatwością skłamać, że weekend spędziłam u koleżanki, a Tom to jej chłopak czy
brat. Powiedziałam ci prawdę. Okej, czuję do siebie wstręt, bo mój wyjazd mógł
rzeczywiście nie wyglądać zupełnie niewinnie, ale przecież gdyby mi na tobie
nie zależało, po prostu nie dzwoniłabym do ciebie ani nic z tych rzeczy. Taka
odpowiedź cię zadowala?
—
Nie, ale to w sumie bez znaczenia — odparł urażonym tonem, opierając łokcie o
stolik. Posłał Michelle pochmurne spojrzenie spod zmarszczonych brwi.
—
To znaczy? — W zamyśleniu przekrzywiła głowę, mrużąc oczy. Co Johannesowi
odbiło z tą całą sceną zazdrości?
—
Nie mam pewności, czy nie kłamiesz.
Michelle
jęknęła w duchu. Ze skruchą spojrzała na Johannesa. Nie chciała go oszukiwać,
ale nie chciała go również stracić.
—
Szkoda, że nie możesz mi zaufać — powiedziała odmienionym, trochę zbyt wysokim
tonem. Miała nadzieję, że Jo nie zauważył drżenia jej głosu. Choć zazwyczaj
umiała się maskować, tym razem chyba cały jej organizm dawał znać, że kłamała w
sprawie Toma i minionego weekendu. — Na czym nasza znajomość ma się opierać,
skoro nie jesteś w stanie uwierzyć moim zapewnieniom? Przykro mi, ale skoro i
tak mamy zakończyć tę znajomość, lepiej zróbmy to teraz, póki nie znamy się za
długo. — Wstała z miejsca, jakby trochę wbrew sobie. Z trudem zignorowała głos
rozsądku krzyczący: siadaj, hipokrytko! — Trzymaj się.
*
Zaparkowany
szary Nissan Almera nie wyróżniał się niczym spośród innych samochodów. Nie
zwracał niczyjej uwagi, niemal wtapiał się w tło. I właśnie taki cel chciał
osiągnąć Arian Berger, gdy wybierał to auto. Pół dnia przesiedział niedaleko
hotelu, w którym pracowała Michelle, potem śledził ją w drodze z pracy i nawet
tego nie spostrzegła.
W
niedzielę Arian po raz pierwszy wyszedł z domu i tylko stracił czas. Michelle
nie było ani w pracy, ani w szkole tańca, ani nie spotkała się z Leną.
Sprawdził to. Dopiero w poniedziałek przyszła do pracy. A teraz siedząc w barze
szybkiej obsługi po przeciwnej stronie ulicy, popijając lurowatą kawę i
starając się nie zwracać na siebie zbędnej uwagi, obserwował Michelle
rozmawiającą z facetem, z którym spotykała się od jakiegoś czasu. W pewnym
momencie Michelle wstała z zamiarem zebrania się do wyjścia, a facet się nie
ruszył. Czyżby się pokłócili? Cóż za przedstawienie, jakaż drama… Dla Ariana
nawet rozrywkowe było obserwowanie Michelle, kiedy nie miała pojęcia, że niemal
nie spuszcza z niej wzroku. Zanim Michelle zdążyła wyjść, postawny blondyn
zagrodził jej drogę.
Zacisnął
pięść na plastikowym kubku z kawą. Skrzywił się z bólu, nie zawracając sobie
głowy ciepłym napojem, który rozlał się na blacie i zmoczył mu rękaw. Arian
wciąż był nieco obolały, co nie pozwalało skupić się na niczym konkretnym. Tak
naprawdę nie miało znaczenia dla niego tych kilka siniaków, poobijane żebra,
rozwalony nos czy rozcięta warga. Liczyła się tylko zemsta i Michelle, która
musiała ponieść konsekwencje. Naprawdę była tak naiwna i myślała, że para
przerośniętych przygłupów będzie w stanie powstrzymać go przed czymkolwiek,
przed byciem blisko niej? Dołożyła Arianowi tylko kolejny powód do zemsty. Nie
zdawała sobie sprawy, że wraz z tym brutalnym jak na nią krokiem zdecydowała na
coś, co w konsekwencji równało się z jeszcze większym niebezpieczeństwem. Ale
Arian wiedział to wszystko. Wiedział, że Michelle nie bała się tak, jak kiedyś,
choć powinna; oraz że w pobiciu go maczał palce facet, z którym się spotykała.
Ten sam, który właśnie wychodził z Michelle z kawiarni, obejmując własność
Ariana ramieniem. Za to Michelle też musiała zapłacić. Skoro nie chciała grać w
jego grę, to tym bardziej nie będzie bawiła się z kimś innym. I nic nie mogło
jej przed tym uchronić. Nawet by jej współczuł, gdyby nie fakt, że sama
zgotowała sobie taki los. Postąpiła źle i musiała ponieść karę. Tylko ona była
tu winna, nie on.
Nie
on… Nie ktoś, kogo nie można opuścić. Ktoś, kto nie wybacza, ktoś pozbawiony
skrupułów.
Nie
on – przeszłość zagradzająca drogę jej szczęściu.
*
Johannesowi
nie tylko przeszła złość, ale co więcej – z pełną premedytacją zapomniał o
jakimś tam Tomie. Michelle wydawało się, że wszystko wróciło między nimi do
normy.
—
Jesteś może głodna? Moglibyśmy coś zjeść na mieście — zaproponował, otwierając
Michelle drzwiczki grafitowej Hondy. Szatynka wsiadła posłusznie. Lubiła, gdy Johannes
był taki, jak teraz. Znowu czuła się dobrze i pewnie w jego towarzystwie.
—
Niezbyt — odparła, kiedy Jo wsiadł do samochodu od strony kierowcy i zapiąwszy
pas, odpalił silnik — ale jeśli…
—
Prawdę mówiąc, to i lepiej — wpadł Michelle w słowo. — Zarezerwowałem dla nas
tor.
—
Tor? — powtórzyła; w jej głosie zabrzmiała nuta zdziwienia.
—
Zabieram cię na kręgle — uściślił wesołym tonem.
—
Kiedy zdążyłeś zarezerwować tor? — wyrwało się Michelle, zanim ugryzła się w
język. W zdziwieniu uniosła brwi, mierząc Johannesa zaciekawionym wzrokiem.
Wyjechali
z parkingu prosto na ulicę.
Johannes
uśmiechnął się tajemniczo pod nosem, nie spuszczając wzroku z jezdni.
—
W sobotę. Było mi głupio, że tak ciebie… — zawahał się, przelotnie zerkając na
Michelle — zaatakowałem. Za ten weekend, twojego kolegę i tak dalej, więc
uznałem, że kiedy już się pogodzimy, możemy gdzieś razem wyskoczyć.
Poczuła,
jak serce z ulgi trzepocze jej w klatce piersiowej. Parsknęła niepowstrzymanym
śmiechem, natomiast Johannes zawtórował jej jedynie trochę szerszym uśmiechem.
—
I tak po prostu pozwoliłeś mi odstawić tę durną scenkę? — oburzyła się lekko.
—
Musiałem sprawdzić, czy ci zależy.
—
Och, no wiesz! A gdybym powiedziała, że jednak cię zdradziłam? — spytała
zaczepnym tonem, mrużąc powieki.
—
Wtedy byśmy się rozstali — odparł całkiem poważnie.
Z
odległości kilkudziesięciu metrów Arian nie mógł zobaczyć, co tamci robią
wewnątrz auta. Prowadził nierówno, bardziej skupiony na śledzeniu auta, do
którego wsiadła Michelle niż na trzymaniu się przepisów. Zjechał na pas obok,
przyspieszył i wyminąwszy inny samochód, w ciągu kilku sekund zrównał się z
prawej strony z Hondą.
Adrenalina
skumulowała się w Arianie, przyspieszając tętno i rytm serca. Widząc przez
szybę, jak Michelle beztrosko śmieje się ze słów blondyna, Arian ścisnął
kierownicę aż do pobielenia knykci. Nie był jeszcze gotowy, ale nie mógł dłużej
czekać. Jeżeli miał jej się odwdzięczyć, powinien zrobić to teraz, nie zwlekać
ani sekundy. Michelle powinna zostać wreszcie ukarana.
Zdeterminowany,
szarpnął kierownicą w lewo, wpadając bokiem na Hondę.
Przestraszona
Michelle pisnęła, automatycznie łapiąc za pas bezpieczeństwa.
—
Co jest?! — warknął Johannes, przenosząc wzrok na wsteczne lusterko.
Ze
zgrozą stwierdził, że jakieś auto znowu zamierza w nich uderzyć. Zatrąbił,
równocześnie dociskając pedał gazu. Honda niemal od razu przyspieszyła,
wyprzedzając Nissana. Johannes ponownie spojrzał w lusterko, by przekonać się,
że kierowca drugiego pojazdu także zwiększył prędkość. Co, u licha?!
—
Samochód przed nami! Zwolnij! — krzyknęła Michelle; z ryzykowną prędkością
zbliżali się do jadącego przed nimi auta.
Hondą
zarzuciło po raz drugi, gdy Nissan Almera z odgłosem tłuczonego szkła świateł i
zgrzytu metalu natarł na nią od tyłu.
—
Trzymaj… się… — wycedził Johannes, starając się zachować zimną krew. Nie mógł
odwrócić głowy, by ocenić sytuację, cała uwagę poświęcił drodze przed sobą.
Krzyk
paniki uwiązł Michelle w gardle, kiedy Johannes z zawrotną prędkością
wyprzedził trzy auta przed nimi i wrócił na pas. Obejrzała się. Szary Nissan
wychynął zza krótkiego sznura aut. Nie mogła dostrzec kierowcy, ale zdrowy
rozsądek i intuicja nie pozostawiały żadnych złudzeń…
—
O Boże… — wyszeptała, jakby za chwilę miała stracić przytomność. Nie bała się –
była śmiertelnie przerażona. — To Arian.
—
Co to za świr?!
—
Zjedź z głównej — rozkazała, z duszą na ramieniu oglądając się na
niebezpiecznie szybko rosnącego w oczach Nissana.
—
Co?
—
Zjedź tam!
Wskazała
ręką na zjazd po lewej stronie. Dwupasmowa ulica prowadziła między rzędami
kamienic.
Dopiero
wtedy zauważyli, że Johannes podjechał zbyt blisko samochodu z przodu, a Nissan
za nimi zrobił to samo. Honda była zaklinowana. Johannesowi zostało zaledwie
kilkanaście centymetrów na szybki manewr. Wiedział, że to nie wystarczy.
Zatrąbił ponownie, z trudnością oderwawszy prawą dłoń od kierownicy, do której
jakby przylgnęła na stałe. Podobna sytuacja nie wywarłaby na nim równie
wielkiego wrażenia, gdyby był na służbie. Teraz jednak nie miał munduru, jechał
prywatnym samochodem. I nie on gonił przestępcę – to go ścigano.
Auto
przed nimi mignęło kierunkowskazem i zjechało na pas obok, pozostawiając drogę
wolną.
—
Siedzi nam na ogonie — zauważył Johannes, a Michelle znów obejrzała się do
tyłu. Czy Arian chciał ich zabić?! Teraz, na ulicy, przy świadkach?! —
Zatrzymam się gdzieś.
Michelle
spojrzała na Johannesa z niedowierzaniem i przestrachem. Mięśnie twarzy mu
stężały, między brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka, zaciśnięte usta
świadczyły o zaciętości – mówił poważnie. Dotąd nie widziała go takiego zdeterminowanego
i pewnego siebie.
Zanim
zdążyła zorientować się w sytuacji na drodze, z jej ust wydobył się krzyk.
Serce zabiło jej jak młotem. Odruchowo zamknęła oczy, kiedy Johannes ściął
zakręt w prawo wprost na jednokierunkową ulicę. Gwałtownie przekręcając
kierownicę, mocno przycisnął hamulec. Hondą zarzuciło, rozległ się pisk opon, a
licznik z ponad stu kilometrów na godzinę w ułamkach sekundy wskazał na zero.
Johannes
odetchnął z ulgą. Nissan zniknął: nie zdążył zboczyć z drogi i pojechał dalej.
—
Co to miało znaczyć, do jasnej cholery?!
Poprzez
szum w uszach Michelle usłyszała nerwowy głos Johannesa. Zakręciło jej się w
głowie na myśl, co właśnie przeżyli. Biała jak papier jęknęła cicho; ściśnięte
trwogą gardło nie pozwalało niczego powiedzieć. Jakby zza grubej ściany dobiegł
ją ponownie męski głos.
Nie
odpowiedziała, nie spojrzała na Johannesa.
W
ostatniej chwili otworzyła drzwi Hondy i ciągnąc za sobą pas bezpieczeństwa,
zwymiotowała wprost na asfalt.
Czeeeeeeeeeeeeeść :*
OdpowiedzUsuńNapiszę coś o ludzkiej porze, bo teraz trochę padam na pysk.
Fajnie, że wróciłaś. :)
W sumie w ogóle nie ubolewam nad długością opisu ślubu, bo nigdy na żadnym nie byłam, wciąż mnie to nie interesuje, a to, co napisałaś bardzo mi odpowiada. Chociaż nie lubię Angeli i najchętniej wcisnęłabym jej łeb w ten tort, ewentualnie w inne, mniej przyjemne miejsce. : )
UsuńLubię Toma. Cóż za odkrycie... Chyba najbardziej odpowiada mi, gdy jest wkurwiony albo taki jak teraz, trochę szczery a trochę łobuzowaty. Jednak, mimo wszystko, nie miałabym nic przeciwko, gdyby Tom wpieprzył Billowi tak dla przykładu. ^^
Oo, Jo ją rzuci po tym? Cóż, w każdym bądź razie mam taką nadzieję, bo czekam jak zacznie się dziać coś poważniejszego między Mich i Tomem, a nie jakiś tam Jo... ^^ I o dziwo podoba mi się, że Arian jest tak zdrowo pierdolnięty. Czekam na jego kolejne wybryki, hyhy.
Kocham Cię :*
Widzę, że nie tylko Angeli byś się chętnie pozbyła :P
UsuńEj no, ja dopiero zaczęłam Johannesa lubić, nie każ mi go od razu usuwać.
A Tom... oj tam, oj tam. Michelle na niego nie zasługuje xD
Jeeeej! Jak fajnie, że się pojawiła kolejny rozdział, nie mogłam się go doczekać :) Nawet nie wiem, jak się ucieszyłam, wchodząc na swojego bloggera i widząc powiadomienie :)
OdpowiedzUsuńMyślałam, że się coś ciekawego wydarzy między Michelle i Tomem, zanim wyjadą z powrotem do Berlina. Czekałam na jakiś pocałunek albo coś. Ale muszę przyznać, że i tak się cieszę, że się pojawili :)
Świetnie opisałaś ślub. Nie za długo, ale też nie za krótko. Na tyle, żeby oddać charakter tego szczęśliwego dnia. Bardzo mi się to podobało.
Ale akcja z tym Arianem! Haha! Tego się kompletnie nie spodziewałam! Wiedziałam, że będzie próbował jakoś się zemścić, ale sądziłam, że prędzej ją pobije albo coś takiego... A Jo jak sobie świetnie poradził! Ja na jego miejscu nie wiem, co bym zrobiła. Choć w końcu jest policjantem, powinien być przygotowany na wszystko :)
Czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam serdecznie :)
Jeżeli publikacja 26 ucieszyła Cię przynajmniej w połowie tak bardzo jak mnie, to niezmiernie mi miło ^^
UsuńŚlub i cały pobyt w Loitsche (w tym relacje na linii Michelle-Tom) ukróciłam celowo w tym odcinku. Nie chciałam, żeby przyćmiły wątek Ariana.
Dzięki ;*
Aaa no to w takim razie wybaczam, że było tak mało Toma i Michelle :)
UsuńJa trzymam za Ciebie kciuki baaardzo mocno! Aż mi zbielały, bo krew przestała płynąć :) Powodzenia!
UsuńJuż możesz puścić ;)
UsuńMatma zdana, mogę odetchnąć ^^
Nie no! Mam nadzieję, że nie będziesz nam kazała czekać na kolejny odcinek 3 miesiące. Nie zamieniaj się we mnie ; )
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo, że w końcu dodałaś nowy odcinek.
Uwielbiam twojego Toma. Nie wiem czy to pisałam, a jeśli tak, to się powtórzę. Stworzyłaś go takiego...prawdziwego. Ma swoje wady i zalety. Jednych może drażnić, a drudzy go kochają. Jest taki ciepły, że aż to namacalnie czuję, wiesz? Darzę go ogromną sympatią i gdzieś tam po cichu sobie marzę o takim Tomie w moim życiu.
A Arian niech w końcu zniknie z życia Michelle! Skoro Jo jest policjantem (o ile dobrze pamiętam, wybacz, ale nie chce mi się sprawdzać, bo jestem dziś za leniwa)to niech w końcu się zajmie nim.
Trzymam kciuki za twoją wenę!
Tak wgl. to matury w tym roku masz ;>?
Vi.
Och, nie. Tylko nie kolejne 3 miesiące. Chyba by mnie szlag trafił.
UsuńDzięki za te słowa dotyczące Toma.
Wątek Ariana będzie się jeszcze przez jakiś czas przewijał. Dobrze pamiętasz: Jo jest policjantem i odegra w sprawie Ariana dość znaczącą rolę, choć to będzie wyglądało chyba inaczej, niż Ci się wydaje ^^
Ano maturę w tym roku mam. Zadziwia mnie Twoja pamięć xD Właśnie 26 napisałam i opublikowałam z powodu nauki do matur. Miałam już dosyć, czułam się przesycona wiedzą, otworzyłam Worda i napisałam wszystko „za jednym zamachem”. Zazwyczaj każdy odcinek trzymam co najmniej kilka dni w Wordzie, żeby go sprawdzić, poprawić, itd. a tym razem opublikowałam właściwie tuż po ukończeniu go. Ale to tak nawiasem mówiąc… Nie mogę się doczekać, aż matura będzie tylko wspomnieniem. Nigdy więcej matmy! :>
<3
A to trzymam kciuki za matury ; )! Matmo, zgiń, przepadnij. Jeszcze jeden rok z nią muszę wytrzymać...
UsuńTakże ten...po egzaminach niech cię natchnie ;D!
Vi.
Oby mnie natchnęło. Bo wraz z pamięcią dysku twardego opuściły mnie również wszelkie chęci.
UsuńJestem największym pechowcem na całej kuli ziemskiej -,-
Nooo, no no :D widzę, że wdarł nam się tutaj fragment sporej akcji :D Bardzo ładnie opisane! Zresztą... co ja mam tutaj mówić? Arian to psychol, Tom jest <3 a ty masz bardzo piękny, książkowy styl pisania :)
OdpowiedzUsuńJeśli "książkowy" styl pisania to komplement (tak sądzę po przymiotniku "piękny"), to dziękuję, choć się nie zgadzam.
UsuńJeżeli natomiast użyłaś tego przymiotnika w sensie pejoratywnym, to nie dziękuję, jednak się zgadzam, chociaż chętnie usłyszałabym jakieś argumenty. Bo np. "Zmierzch" wydano w wersji papierowej, a według mnie stylu S. Meyer (nawet jeśli "książkowy") nie można uznać za dobry czy piękny ^^'
mam nadzieję, że ci matma dobrze poszła ; )
OdpowiedzUsuńVi.
A dziękuję, dziękuję. Poszła całkiem nieźle. Zadania były dość proste, zrobiłam kilka głupich błędów, ale nie jest tragicznie :)
Usuń'dość proste'? boże, nienawidzę matmy, najgorsze zło świata. -.-'
UsuńByły rozwiązywalne, tak powiem, o. xD Próbnej nie zaliczyłam (24%), a w majowej w zamkniętych zadaniach zrobiłam jakieś 4 błędy (w tym 2 z własnej głupoty), natomiast z otwartych nie zrobiłam tylko trzech zadań (co - jak na mnie - jest sukcesem samym w sobie). W pierwszy otwartym przez pośpiech zapomniałam wyłączyć liczbę spod pierwiastka i niestety dostanę tylko 1 punkt zamiast 2 (kolejny błąd wynikający z mojej głupoty). No ale ja, matematyczny matoł, stwierdzam, że tegoroczna matura z tego przedmiotu, była naprawdę prosta. Wam to dopiero dowalą! :P
Usuńej! weź mnie nie dobijaj ;c już czuję, że przyszły rok, to będzie ostry zapierdol, aż się nie mogę doczekać!
OdpowiedzUsuń+na twoim miejscu teraz wszystkie ważne rzeczy zaczęłabym zapisywać na jakimś internetowym dysku, żeby potem ich nie stracić, jak komputerowi coś odwali xd
Viii.
Nie daj im się! Spróbują Cię wykończyć (nie tylko nauczyciele - w ogóle wszyscy wokół). Już od września się zacznie: "niedługo matura, blablabla... matura za moment, a Ty nadal tego czy siamtego nie umiesz, blablabla...".
UsuńNa razie wszystkie rzeczy ważniejsze zapisuję na pendrivie. Stałam się zapobiegliwa i nawet jeżeli znowu komputerowi coś odwali, jestem, że tak powiem, "zabezpieczona" :) Najgorsze jest to, że nie pamiętam tytułów ani autorów kilku ebooków, które miałam przeczytać i za cholerę nie mogę sobie ich przypomnieć :<
Hej ;) znalazłam twoje opowiadanie całkiem przypadkiem, dziś przeczytałam wszystko, i już nie mogę doczekać się kolejnego postu. Jak najprędzej dodaj nowość. Twoje opowiadanie należy do jednych z najlepszych , które czytam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam.
O, dziękuję! Cieszę się, że moje opowiadanie przypadło Ci do gustu :) Nowy post się pisze.
UsuńMożna wiedzieć, skąd tutaj trafiłaś przypadkiem? ;>
Lubię czytać opowiadania o chłopkach z TH, zawsze lubiłam kiedyś nawet sama pisałam, pochwalę się.xd dlatego zawsze przeglądam jakieś stronki z tym związane i tak trafiłam na twój.;)
UsuńI cieszę się, bo na prawdę to opowiadanie jest bardzo interesujące. Mało dziewczyn pisze jak ty, tak dokładnie, mądrze. To mi się podoba, a nie jakieś głupoty że bohaterka opowiadania poznaje Toma i od raz jedzie z nim w trasę i wielka miłość..bla bla bla. A tu jest całkiem inaczej, nie wszystko jest tak pięknie, musi się coś dziać, twoje opowiadanie jest takim które przez długi czas szukałam, na prawdę bardzo interesujące. Pisz, i nie rezygnuj nigdy z tego, bo masz talent.
Czekam na kolejny post.
Pozdrawiam.:)
Będę podpisywać się tak -M. byś wiedziała kto komentuje.
UsuńCzekam!
Dzięki, odnotuję to w pamięci :)
UsuńZawsze lepiej mieć oględne pojęcie, z kim się rozmawia, niż zastanawiać się, który to anonim i czy ten sam co poprzednio ^^
czekam, czekam, czekam! <3
OdpowiedzUsuńi to ja, Vi. oczywiście ;>
UsuńNo i się doczekałyśmy obie :)
Usuń