tekst

19 maja

Moje życie jest kompletnie pokręcone.

24 stycznia 2013

25. Żadnych kłamstw, żadnej gry


Przytulnie, cicho, spokojnie, jakoś obco… Za to zupełnie bezpiecznie – nawet jeżeli poczucie bezpieczeństwa było złudzeniem. Niewiele bardziej realna wydawała się Michelle cała chora sytuacja z Arianem.
Niewiele zapamiętała od chwili, gdy Tom przyjechał pod hotel. Znajdowała się poza świadomością, że nowa praca, nowe mieszkanie, nowe życie… Że to wszystko dobiegło końca wraz z pojawieniem się koszmaru przeszłości. Najgorsze było to, że – jak dał do zrozumienia policjant, który przyjmował jej zeznanie – bez świadków, bez odcisków palców i bez dowodów Arian pozostawał właściwie bezkarny. Jedyny „punkt zaczepienia” stanowiło odnalezienie u niego w mieszkaniu skradzionych przedmiotów lub udowodnienie, że zostały sprzedane. Kolejną trudną rzeczą okazało się wytłumaczenie Tomowi, co się stało.
Przestała trząść się dopiero, kiedy z podróżną torbą opuściła swoje mieszkanie. Żałowała, że nie mogli od razu pojechać do Loitsche, lecz na dnie przestraszonego serca żywiła silną nadzieję, że już jutro wyjedzie i poczuje się jak w domu, bo takie poczucie zrodziło się w niej na myśl o Simone i Loitsche.
Z rozmachem zatrzasnął drzwi od gościnnego pokoju. Raczej odruchowo. Wściekłość górowała nad rozsądkiem i opanowaniem, a Tom nawet nie starał się ukryć emocji.
Wystraszona huknięciem podskoczyła i obejrzała się na Toma. Biała jak papier twarz oraz ciało niedawno raz po raz przeszywane dreszczami przekazały mu więcej, niż zdołałaby usta. Zdawało mu się, że spoglądał nie na kobietę, która miała ponownie udawać jego ukochaną i nie na kobietę, która zwróciła się do niego o pomoc, lecz na kogoś, za kogo czuł się odpowiedzialny, a owo zobowiązanie wynikało z wewnętrznej potrzeby. Wiedział, dlaczego wzbudzała w nim podobne odczucia: miała w sobie niebywałą kruchość, prawdziwą bezbronność, emocjonalną nieporadność – już wcześniej to zauważył.
— Nie wytrzymam — wycedził, wracając do tematu policji, Ariana i braku sprawiedliwości. — Wsadzić gnoja za kratki to i tak za mało…
Ściągnięta zmartwieniem twarz spochmurniała jeszcze bardziej. Mimo iż wdzięczność Michelle do Toma za pomoc nie miała granic – przypominając sobie ponownie Ariana, poczuła, że żołądek ściśnięty niewidzialną pięścią wywraca fikołka.
— Nie możemy po prostu o tym zapomnieć, pojechać jutro do Loitsche i udawać, że nic się nie stało? Bardzo cię proszę…
— Nie ma takiej opcji. — Wyjął z kieszeni baginsów telefon. Wiedział, co robić. I nie zamierzał zwlekać ani sekundy. — Zadzwonię, a ty w tym czasie się rozpakuj.
Najpierw wyjęła z torby sukienkę, żeby dłużej się nie gniotła, wyrzucając sobie, że zgarnęła ją byle jak z wieszaka, po czym rozprostowała delikatny materiał na łóżku. Przez to całe pospieszne pakowanie właśnie zdała sobie sprawę, że będzie musiała wrócić do mieszkania po buty.
Tom wybrał numer najlepszego ochroniarza, jaki kiedykolwiek pracował dla Tokio Hotel, Sakiego.
— Czołem, Saki. Z tej strony Tom. Słuchaj, jest pilna sprawa. — Nie dał ochroniarzowi nawet dojść do słowa, nie chciał słuchać, że ten może być zajęty. Od razu przeszedł do meritum: — Potrzebuję dwóch osiłków, żeby spuścili łomot jednemu sukinsynowi. Załatwisz to?
Michelle z szeroko otwartymi oczami bezwiednie wypuściła z pięści piżamę. Tom rzucił jej krótkie spojrzenie i machnięciem wolnej ręki dał do zrozumienia, żeby siedziała cicho. Nie odezwała się, ale drgnęła, nie spuszczając z mężczyzny przymrużonych oczu. Co powinna powiedzieć? Że nie chce od niego takiej pomocy? Przecież sama zadzwoniła z bzdurnym błaganiem. Chyba popełniła błąd. Ściągnęła brwi, zbierając myśli.
— Da się zrobić — odparł rzeczowo gruby głos. — Powiedz tylko, jak nazywa się ten koleś, jak wygląda i gdzie można go znaleźć. Dobrze by było, gdybyś wysłał mi jego zdjęcie.
— Ze zdjęciem będzie problem. Nazywa się Arian… Jakmutam… Michelle, nazwisko Ariana i opis jego wyglądu. Szybko! — zakomenderował tonem nieznoszącym sprzeciwu.
W odpowiedzi niezbyt przekonująco wymamrotała, że tak nie wolno robić i że się nie zgadza.
Podszedłszy do Michelle, chwycił drobną chłodną dłoń, której nie zdążyła cofnąć, i ścisnął mocno, by dodać jej otuchy. Spojrzał na Michelle inaczej niż kiedykolwiek do tej pory: chłodno, władczo, a zarazem współczująco i troskliwie, z dozą nieustępliwości.
— Zaufaj mi. Wszystko będzie dobrze. Sakiego w tym głowa, żeby Arian zostawił cię w spokoju. Opisz go tylko — rozkazał niskim, ochrypłym tonem. — Zaufaj mi — powtórzył.
Nogi ugięły się pod Michelle, bynajmniej nie ze zmęczenia. Czy ufanie powinno brzmieć jak słodka groźba gorzkiego odwetu? Czy ufanie mogło wyglądać tak jak w tej chwili: troska zionąca z ciemnobrązowych oczu oraz ciepło męskiej dłoni? Nie do końca zależnie od własnej woli spełniła prośbę.
Tom przekazał cały opis i dwukrotnie podyktował adres mieszkania Ariana. Powtórzywszy wszystkie informacje, Saki zapewnił, że sprawę załatwi jak najszybciej.
— Kim ten gość właściwie jest?
— Popieprzonym psychopatą. Wiesz co jeszcze? Niech Lars i Frank pozdrowią go od Michelle — dodał mściwie. — Nie chcę go więcej przy niej widzieć. To też niech mu przekażą.
Wyraz twarzy uważnie przysłuchującej się rozmowie kobiety stopniowo uległ metamorfozie: przygnębienie ustąpiło miejsca zdziwieniu, a następnie złości i zmartwieniu. Michelle wyszarpnęła rękę z uścisku. Tom ujrzał rozżarzone tęczówki i policzki pokryte niezdrowym, mocnym rumieńcem.
Saki zagwizdał.
— Warto?
— Jak jasna cholera. — Po lakonicznej odpowiedzi, podziękowawszy, rozłączył się.
— Oszalałeś. Co będzie, jeśli oni go zabiją? Albo… — pytanie zadała cichym tonem, który Tomowi wydał się więcej niż jedynie zagniewany. Ów niemal szept nakłonił go do pochylenia się ku Michelle i wytężenia słuchu.
— Wyluzuj, maleńka. Nic mu się nie stanie. Przynajmniej nic poważnego — zaakcentował, wywołując na damskim czole morze zmarszczek. — Nie zabiją go. Co najwyżej skopią dupsko i poturbują.
— Nie zgadzam się. Zadzwoń do Sakiego i wszystko odwołaj.
— Zasłużył sobie.
— Tyle że w razie czego to ja poniosę konsekwencje!
— Nie martw się, nikt niczego ci nie udowodni, a Arian więcej się do ciebie nie zbliży.
Skonsternowana zaczęła krążyć po przestronnej sypialni. Tom obserwował lekkie, niemal taneczne ruchy Michelle, która wyglądała ładnie nawet w prostych czarnych spodniach, białej koszuli z rozpiętym górnym guziczkiem oraz poluzowanym krawacie. Chodziła w tę i z powrotem z opuszczoną głową i założonymi rękoma. Powinna wykazać się większą stanowczością, jednak zdawała sobie sprawę, iż nie wygrałaby z Tomem.
— Nie spieszyłaś się z telefonem do mnie — nonszalanckim tonem przerwał rozważania Michelle. Przysiadł na brzegu łóżka, splatając ręce oparte łokciami o kolana i lekko przekrzywiając głowę. — Minął ponad miesiąc.
Przystanęła, bezradnie obejmując ramiona dłońmi. Kiedy tak pogrążona w myślach, spoglądała na Toma, uświadomiła sobie, że miał trochę racji. Nie pozbyła się Ariana ani po ucieczce, ani po stawieniu mu czoła, więc może chociaż to…? Natychmiast odsunęła od siebie brutalną wizję.
— Gdzie właściwie jest Bill? — zagadnęła, by odwrócić uwagę Toma.
— Podejrzewam, że u Gustava. Jutro mamy wywiad do śniadaniówki, więc… Zresztą, nie wróci dziś na noc po tym, co zrobił.
Z niechęci i pogardy w głosie Toma wyczytała, że się posprzeczali. Tylko o co?
— A co takiego zrobił? — zainteresowała się, zajmując miejsce na łóżku w stosownej odległości od bruneta.
— Później ci opowiem. Dlaczego nie odbierałaś telefonów ode mnie i nie odpisywałaś na wiadomości? Bałaś się, że znowu do ciebie przyjadę i zrobię z siebie kompletnego idiotę?
Mógł sobie pogratulować – nie warczał na Michelle, zachował opanowanie; ponadto był w stanie porozmawiać po ludzku, bez oskarżeń i zbędnego unoszenia się dumą. Niesamowite przeżycie po tygodniu nieustających wybuchów złości.
— No więc? — ponaglił, przyglądając się Michelle spod nieznacznie uniesionych brwi.
— Uważałam, że tak będzie lepiej. — Podniosła skruszone spojrzenie. — Że przestaniemy nawzajem doprowadzać się do szału. Twojej mamie niczego nie powiedziałam. W gruncie rzeczy o to właśnie chodziło, prawda? Jeżeli mamy wyjść z tej sytuacji z twarzą, powinniśmy zawrzeć rozejm.
Przygryzając dolną wargę, wyczekiwała reakcji Toma. Wykonał gwałtowny ruch: wyciągnął rękę w zamiarze pogładzenia Michelle po twarzy, ale zaraz wycofał się i lekko speszony podrapał po brodzie. Chęć dotknięcia, otulenia, chronienia Michelle pojawiła się w nim bez żadnego uprzedzenia, i Tom nie miał pojęcia, czym to było spowodowane.
— Na jakich warunkach?
— Na żadnych. Po prostu przebrnijmy przez to, Tom. Skoro oboje tkwimy w tym po uszy, nie warto utrudniać sobie życia.
— Dzięki — wydusił, zaskoczony przemianą Michelle. Postanowiła pójść mu na rękę. Coś takiego! Szeroki uśmiech obwieścił niemal całkowite odprężenie.
Michelle opadła na łóżko ze wzrokiem skierowanym ku sufitowi i z dłońmi splecionymi na brzuchu.
— Wiesz, kiedy przyjęłam twoją propozycję, tak naprawdę chciałam tylko uciec od Ariana. Potem myślałam, że pieniądze od ciebie wystarczą na szkolenie się pod okiem najlepszych nauczycieli tańca… Miałam nadzieję, że pobyt w Loitsche wymaże przeszłość, że będę mogła rozpocząć nowe życie…
— Nadal możesz to wszystko zrobić.
— Już zaczęłam nowe życie, Tom. — Podniosła się na łokciach. — Tak naprawdę pieniądze, Arian, w pewnym momencie nawet taniec… To wszystko straciło znaczenie, bo poczułam, jakbym zyskała prawdziwą, pełną rodzinę. Zrozumiałam i zobaczyłam wiele rzeczy, które wcześniej dla mnie istniały. — Westchnęła. — Umówmy się więc, że od tej pory nie ma żadnych kłamstw, żadnej gry. Przyjmijmy, że zwyczajnie ci pomagam, nieważne, w jakiej roli.
Klepnął się w uda i wstając, rzucił luźno:
— Mówiłem ci może kiedyś, że jesteś cudowna? Jeżeli nie, to właśnie mówię, a jeśli tak – powtarzam: jesteś cudowna, Michelle.
— Ty też — odparła trochę z przekorą, również się podnosząc.
Nie dał po sobie niczego poznać.
— Łazienka jest na korytarzu. Przyda ci się chwila relaksu. Generalnie czuj się jak u siebie… Zamówię nam coś na kolację. Może być chińszczyzna?
W odpowiedzi ochoczo pokiwała głową.
— Dziękuję, Tom. Za wszystko.
— Nie ma sprawy. Poza tym jestem ci to winien po ostatnim.
Dopiero w drzwiach obrócił się przez ramię, by spojrzeć na Michelle, i aż ścisnęło go za serce. Wyglądała jak półtora nieszczęścia.
Nie zastanawiał się nad tym, co robi, gdy zawrócił. Po prostu przytulił kruche ciało. Ot tak, po prostu, w przyjacielskim kontekście.
Michelle biernie pozwoliła męskim ramionom szczelnie zacisnąć obręcz wokół jej talii i łagodnie przyprzeć do ciała Toma. Czuła się pusta, malutka, niezdolna do protestu, nic nie znacząca, jednak silne objęcia uświadomiły jej coś przeciwnego. Jeżeli słowo „pustka” rzeczywiście określało to, co czuła, a raczej to, czego dzięki Tomowi właśnie odczuwała coraz mniej – nadal nie oddawało w pełni stanu, w którym się znajdowała. Z przymkniętymi powiekami przytknęła policzek do torsu. Stulone ciała okryła zewsząd cisza, przez którą przeleciało zamglone wspomnienie przedostatniej nocy, którą spędzili razem i pocałunku w kark na dobranoc, którym Tom obdarował Michelle, bawiąc się jej włosami. Kobieta uśmiechnęła się blado. Ostatnim, czego spodziewała się po sobie, był uśmiech.
Wzmacniając uścisk, Tom instynktownie złożył krótki pocałunek na czubku głowy Michelle. Nie przypuszczał nawet, że ciepło jego ust rozlało się po całym jej ciele, poczuł za to, jak zadrżała w jego objęciach.
— Michelle?
— Tak? — Uniosła głowę.
Małe, bezbronne nieszczęście spojrzało na niego jasnozielonymi oczyma, wypełnionymi wdzięcznością i czymś na kształt poczucia winy. Przez ułamek sekundy Tom walczył ze sobą, lecz jak zwykle nie wynikło z tego nic dobrego.
— Nie, nic. Przyniosę ci czysty ręcznik.
Jednak to „nie, nic” było całą kakofonią myśli uwięzionych w wiązce nieistotnych słów.

Powiedz mi, proszę, jak trwać w świecie, który codziennie zabiera grunt spod stóp.
Nie zawsze wiem, co robić dalej. Nie zawsze umiem kochać. Tak do cna bezwarunkowo.
Powiedz mi, proszę, jak trwać, gdy zwątpienie nie zawsze przemija.
Nie zawsze umiem zapomnieć. Nie zawsze umiem nie nienawidzić. Tak panicznie i paradoksalnie mocno.

*

W czarnym Oplu Antarze siedziało dwóch mężczyzn pod czterdziestkę, obaj o rozmiarach zbliżonych do trzydrzwiowej szafy i z zadziwiającym brakiem szyj, które znikły pod fałdami mięśni.
— Jak myślisz, co zrobił ten koleś? — Znudzony czekaniem łysy facet zagadnął towarzysza, który nie mniej poirytowany bezowocnym czekaniem bębnił palcami w kierownicę, uważnie obserwując okolicę.
Już od bitych czterech godzin siedzieli w samochodzie pod blokiem numer dziewięć w oczekiwaniu na pojawienie się mężczyzny odpowiadającego opisowi. Czas dłużył im się niemiłosiernie, pomyśleli więc, że rozminęli się z Arianem. Ustalili, że jeśli nie pokaże się w najbliższym czasie, dopadną go następnego dnia.
— Nie obchodzi mnie to. Już ci mówiłem, nie kapujesz? — Frank warknął na kumpla, nie spuszczając wzroku z chodnika. — Siedzimy tutaj jak ostatni idioci i czekamy na gościa, który pewnie nie istnieje. Pilna sprawa, kurwa…
— Pewnie ją tłukł — kontynuował Lars, z trzaskiem kości rozmasowując grube palce. — Inaczej Saki nie kazałby go pozdrawiać od jakiejś Michelle, nie? Albo skurwysyn zrobił jej dzieciaka i zostawił samą. Jeśli tak, to nawet chętniej mu przywalę.
— Zamknij się wreszcie. — Frank stracił cierpliwość, burcząc pod nosem coś o straconym czasie. Nagle wytężył wzrok i zastygł w bezruchu. Niczym drapieżca, który wyczuł ofiarę. — Ej, to chyba ten? Pasuje do opisu. Nawet z mordy wygląda na skurwysyna.
— To na pewno on. — Lars wychylił się do przodu, patrząc, jak Arian podchodzi do drzwi klatki schodowej.
Bez wytwarzania zbędnego hałasu podążali za wysokim blondynem, póki nie zatrzymał się przy drzwiach jednego z mieszkań. Wcześniej przyczajeni na schodach piętro niżej zbliżyli się przyspieszonym krokiem; nieświadomy niczego Arian zdążył otworzyć drzwi. Lars uśmiechnął się niemal uszczęśliwiony – oto kilkugodzinne oczekiwania się opłaciły, zwłaszcza że Arian gwałtownie się odwrócił, kompletnie zdezorientowany widokiem nieproszonych „gości”.
— Arian Berger? — upewnił się Lars z groźnym uśmiechem.
— Czego, kurwa? — Wyprostował się wojowniczo. — Oddałem Siwemu kasę. Wypad z baru.
Uśmiech z twarzy łysola zmył się – jego miejsce zastąpił grymas odrazy i zdenerwowania. Lars chwycił Ariana za klapy marynarki i prawie unosząc w powietrze, cisnął w stronę mieszkania.
Wszystko działo się szybko, bez ostrzeżenia, bez litości, bez pytań. W końcu to pilna sprawa. Frank zamknął drzwi, a Lars pięścią wielkości małego głazu zamachnął się wprost na twarz Ariana. Kolejny cios należał do Franka. Potężna siła powaliła Ariana na ziemię. Przeciągnęli go przez pierwsze lepsze drzwi do jakiegoś pokoju, gdzie Arianowi z trudem udało się wyrwać z niedźwiedziego uścisku. Wyprostował się, jakby co najmniej szykując się do skomplikowanej figury gimnastycznej, a nie odparcia ataku. Tym razem Frank ze zwinnością pantery trafił go kolanem w brzuch, łokciem uderzając w kark. Arian z wrzaskiem wylądował na ziemi. Nie krzyczał z bólu – raczej wyrażał wściekłość.
Poderwawszy się, ciężko dysząc, rzucił się z pięściami na Larsa. Pierwsze uderzenie, którego nie zdążył zablokować, ugodziło go w żebra, ale Frank odrzucił Ariana jak szmacianą lalkę. Ta gnida nie miała z nimi najmniejszych szans.
— Cackasz się z nim. — Frank splunął na bok. — Mamy mu wpieprzyć, a nie się zabawiać.
— Sam słyszałeś, Berger. Musimy ci tylko wpieprzyć — oznajmił Lars prawie uradowanym tonem.
I słowa dotrzymali.
Arian, dopóki starczyło mu sił, rzucał się to na jednego, to na drugiego. Przeklinał, wymierzając na oślep ciosy, które rzadko kiedy odnosiły jakikolwiek skutek. Za to sam otrzymywał same potężne, sprawne i bolesne – w twarz, brzuch, nerki, plecy, ponownie twarz – stając się coraz słabszy. Czuł już w ustach metaliczny posmak krwi, kiedy w końcu opadł z sił na obronę, a obraz zamazywał mu się przed oczami. Na klatce piersiowej odczuł ucisk, który nie był wyłącznie złudnym wrażeniem – jeden z osiłków przygwoździł nogą tułów Ariana.
Odetchnął łapczywie, sycząc z bólu, gdy Lars, chwyciwszy go za włosy, pociągnął głowę do góry, nakierowując napuchniętą twarz na siebie.
— Masz pozdrowienia od Michelle. Nie zbliżaj się do niej więcej, zrozumiano?

*

Było jeszcze jasno, kiedy Tom i Michelle przyjechali do Loitsche. Bill wraz z Werterem dotarli wcześniej, bo kiedy tylko Michelle wysiadła z samochodu, Werter wybiegł z ogrodu, by w psi sposób przywitać się z nią i Tomem. Bill tylko pomachał jej daleka, zaś bratu z chłodną uprzejmością skinął głową.
— To na ile przyjechaliście? — zapytała z uśmiechem Simone, kiedy kilkanaście minut później rozsiedli się w kuchni.
Michelle ściskało w dołku za każdym razem, gdy spoglądała na Simone. Wraz upływającym czasem Simone Kaulitz dosłownie zmarniała w oczach. Przez zaledwie ponad miesiąc jakby postarzała się o kilka lat. Twarz, na której jeszcze niedawno tak często wykwitał promienny uśmiech, zdawała się być zapadnięta, a na jej powłoce, głównie w okolicy oczu i ust, widniały cienkie nici pogłębiającej się siatki zmarszczek. Matka bliźniaków z trudnością utrzymywała się na prostych nogach, co można było dostrzec, nawet gdy krótko przespacerowała się z korytarza do kuchni. A przecież nie minęło wiele czasu, odkąd stawiała zamaszyste, energiczne kroki. Mimo iż tak wiele się zmieniło, jedna rzecz pozostała taka sama: serce Simone, nadal bijące w rytm miłości. Radość na myśl o jutrzejszym ślubie rozpromieniała ją do tego stopnia, że ktoś niezaznajomiony z sytuacją, pomyślałby, że kobieta jest chora tylko przejściowo.
Tom wiedział, że pytanie o ich pobyt padnie później lub prędzej i że odpowiedź nie usatysfakcjonuje Simone, jednak wiedział również, że mama wszystko rozumie.
Bill natomiast wręcz palił się do powrotu do Berlina, między innymi ze strachu, że brat wyda go i Simone dowie, się, że to przez niego do mediów wyciekły informacje o jej chorobie, i że to właśnie przez niego spokój uroczystości będą musieli nadzorować ochroniarze.
— Jutro po wszystkim wyjeżdżamy — odparł smętnym tonem, obracając głowę na bliźniaka krzątającego się przy szafkach.
Trzask drzwiczek po raz pierwszy, trzask drzwiczek po raz drugi. Trzask, trzask, trzask!
— Ooo! — radosny okrzyk Billa przeciął powietrze. — Znalazłem sezamki i sobie je schrupię. Chce ktoś?
Zrezygnowany Tom stuknął czołem o blat stołu. Tylko Bill potrafił zachować się jak radosny błazen nawet w najbardziej beznadziejnych sytuacjach.
— Czy wy widzicie, z kim ja muszę na co dzień żyć? — jęknął, machnięciem ręki wskazując na bliźniaka za swoimi plecami.
Bill spojrzał na Simone i Michelle, udając niewiniątko.
— Tom jak zwykle przesadza. — Wpakował dwa sezamki do buzi. — Co mu się polepszy, to zaraz się popieprzy. Wczoraj na przykład mało mnie nie udusił, bo…
— Tom! — rzuciła ostrzegawczo Simone, a on już wiedział, że to nie wróżyło niczego dobrego. — Czy to prawda, co mówi Bill? O co wam poszło?
Zanim Simone zdążyła powiedzieć coś więcej, ponownie odezwał się młodszy Kaulitz:
— Mój kochany braciszek nie radzi sobie z agresją. O to nam poszło. Przy okazji mogłabyś go ochrzanić, bo jak tak dalej pójdzie, to chyba nie wrócę z trasy żywy. Serio, on na wszystkich się wydziera i w ogóle nad sobą nie panuje.
Simone i Michelle zgodnie obrzuciły Toma oskarżycielskimi spojrzeniami, pod którymi mimowolnie się skulił. Że też Bill zawsze potrafił odwrócić kota ogonem!
— Chyba nie uwierzycie mu na słowo? Temu psychoanalitykowi z bożej łaski?
— Zgłaszam protest! — zawołał oburzony, machając energicznie pięścią z paczką sezamków, ale nie ruszając się z miejsca. Wolał nie zbliżać się do brata.
— A zgłaszaj sobie, co chcesz — odwarknął.
Michelle z jednej strony ta sytuacja trochę bawiła, z drugiej zaś poważnie zmartwiła. Z wcześniejszej opowieści Toma wynikało, że posprzeczał się z bratem, a nie rzucił się na niego.
— O, zaczyna się — prychnął urażonym tonem.
— Bill, wynieś się stąd w jasną cholerę, bo zaraz sam cię usunę.
— Obaj natychmiast przestańcie! — Simone uderzyła dłonią w blat. — Nie chcę widzieć ani słyszeć żadnych bójek i kłótni w naszym domu. Stare z was konie, a zachowujecie się jak dzieci. Skoro tak bardzo rozpiera was energia, uczyńcie z niej pożytek, zamiast próbować się pozabijać.
— Och, świetnie! Zaraz wyjdzie, że to niby moja wina, tak? — znowu prychnął Bill niczym zawodowa diwa. Wszyscy osłupieli, włącznie z Simone. — W takim razie oszczędzę wam nerwów i sobie wyjdę.
I mimo protestów matki Bill wyniósł się, z zapałem i niecodzienną inwencją wyrażając obiekcje co do pewności pokrewieństwa swojej i bliźniaka oraz pełnej sprawności umysłowej Toma. Złorzecząc na niesprawiedliwość, trzasnął drzwiami.
Orzechowe i ciemnobrązowe oczy spotkały się. Tom dostrzegł w spojrzeniu matki strapienie i smutek, jakby co najmniej zgadła, czego ostatnio się dopuścili. Domyślił się, że za sekundę zaleje go fala pytań i próśb o wyjaśnienia.
Uratowało go natarczywe dzwonienie do drzwi.
— Ocho, nareszcie! Gordon pewnie zapomniał kluczy. — Simone odsunęła krzesło, ale syn ją uprzedził.

Nie musiał otworzyć drzwi na całą szerokość, by w zamarciu wybałuszyć oczu. Na moment nawet przestał oddychać. Na szczęście albo i nieszczęście, szybko sobie o tym przypomniał.
— Ciocia?!
Kobieta o oczach takich samych jak u Simone za to o zupełnie różnej posturze – niższa, pękata, z kasztanowymi włosami i spurpurowiałymi od wysiłku policzkami – zmierzyła siostrzeńca wzrokiem. Za nią z niemrawym wyrazem twarzy Gordon taszczył wielką walizę, posyłając Tomowi porozumiewawcze spojrzenie.
— A kogóż to się spodziewałeś, chłopcze? Chyba nie Angeli Merker! — Ryknęła śmiechem na własny dowcip. Tom skrzywił się. Wolałby spotkać się z kanclerz Niemiec niż z Angelą Hartmann, znienawidzoną ciocią. — Czemu tak mi się przyglądasz? Pierwszy raz widzisz mnie na oczy? Zróbże przejście!
Wparowując do środka, cisnęła podręczną walizką wprost w brzuch Toma, pozbawiając go tchu.
Z kuchni wyłoniła się Simone i Angela pognała do niej, po drodze zdejmując z siebie szarobury płaszcz, który rzuciła Michelle, w ogóle nie zwracając na nią uwagi, zupełnie jakby była wieszakiem. Michelle od razu pożałowała, że wyłoniła się z kuchni.
Zamiast uprzejmie przywitać się z siostrą, zaczęła nad nią biadolić. Taka chuda, taka chora, wszystko na jej głowie!
— Hej ty, gwiazdorze! Nie stój jak słup soli. Zaparz cioci i matce herbaty — zażądała, prowadząc Simone pod ramię do salonu. — Bez cukru, używam słodziku.
Tom upuściwszy ciężką walizkę, kopnął ją ze złością. Zapowiadały się ciężkie, długie godziny. Koszmar dzieciństwa powrócił.


— Co to za fryzura! Przegrałeś zakład?... A cóż to za dziury w uszach? To wasze pokolenie... W głowach wam się poprzewracało od tej sławy. Zamiast się zajmować biedną, schorowaną matką... Gordonie, nie uciekaj!... Czytałam o was w gazecie. To był wywiad czy kabaret?... Billy, mężczyźnie nie przystoi się malować… Simone, skarbie, chyba powinnaś zmienić szpital. Oni cię tam leczą? Wyglądasz jak trzy ćwierci do śmierci… Jesteś strasznie chudziutka, Michelle. Powinnaś więcej jeść… No, gwiazdorze, pospiesz się z tymi talerzami!...
Jak wcześniej Tom miał ochotę stłuc brata, tak cztery godziny później znacznie chętniej wsadziłby głowę ciotki do muszli klozetowej i spuszczał wodę tak długo, aż zamknęłaby się na dobre. Cudem powstrzymał się od wybuchu po wysłuchaniu całej litanii ze strony ciotki. Simone nie przeszkadzało tak bardzo gadulstwo i notoryczne narzekanie Angeli, a jeśli nawet – skutecznie się z tym ukrywała, za to Gordon w końcu zamknął się w garażu ze stwierdzeniem, że koniecznie musi natychmiast naprawić jakąś usterkę.
Tom zdezerterował do pogrążającego się w wieczorze ogrodu, zostawiając mamę i Michelle na pastwę ciotki. Rzuciwszy Werterowi patyk z komendą „aport”, opadł ciężko na wiklinowe krzesło. Czarny pies zamerdał radośnie ogonem, nie ruszając się z miejsca. Jak Bill sprawiał, że Werter go słuchał, jakim cudem Michelle udało się pobawić z Werterem i nie została obsikana – pozostawało dla Toma zagadką.
Drzwi od wyjścia na taras rozsunęły się gwałtownie i z równym impetem zamknęły.
— Niech to szlag! — fuknął Bill.
Tom kątem oka zauważył, że bliźniak dzierży w rękach jego paczkę Marlboro, a w ustach trzyma papierosa, którego próbuje podpalić co i rusz gasnącym płomieniem zapalniczki.
— Niech szlag — rzucił Tom. — Krąży mi po głowie, żeby zrzucić ją ze schodów albo utopić w kiblu.
Bill rozpromienił się na ową wizję, zapominając o papierosie w ustach, a nawet o złości na bliźniaka. Pozbyć się ciotki… Bajeczna myśl.
— Mógłbym poszczuć ją Werterem — rozmarzył się młodszy z braci, obracając papierosa między długimi palcami przyozdobionymi pierścionkami.
— No, to już jest jakieś rozwiązanie.
— Ale zepchnięcie ze schodów i upozorowanie wypadku to też nie najgłupszy pomysł — dodał Bill, wyczuwając, że topór wojenny między nim i Tomem został tymczasowo zakopany. Nic tak nie łączy jak wspólny wróg.
— Bill, nie powiem mamie, co zrobiłeś, i powstrzymam się przed stłuczeniem cię na kwaśne jabłko, jeśli jutro ten tam — wskazał na Wertera goniącego własny ogon — zatopi zęby w tej wiedźmie.

*

Obecność Angeli eskalowała z minuty na minutę, a to był dopiero początek. Gdy przy kolacji zapowiedziała, że zostanie w Loitsche na ponad tydzień, by wykorzystać urlop w pracy, Tom przypomniał sobie wszystkie dziękczynne modlitwy – już jutro wyjedzie i nie będzie musiał znosić towarzystwa ciotki.
Błogą ciszę, w której zatopił się wieczorem, leżąc na łóżku, brutalnie przerwała głośna melodia. Uchylił powieki, odnajdując wzrokiem źródło hałasu. Komórka Michelle brzęczała na biurku; świecący ekran dopraszał się o odebranie połączenia.
Podniósłszy się niechętnie, bez namysłu odebrał telefon.
— Halo?
— Michelle? — głos po drugiej stronie wyraził zdziwienie; zbyt niski jak na kobietę, nawet jak na Lenę.
Tom zerknął na wyświetlacz: Johannes. Zdziwił się trochę, choć nie wyciągnął żadnych pochopnych wniosków – nie miał do tego prawa. Zaciekawiło go jednak, jaką rolę Johannes odgrywa w życiu Michelle.
— Nie może teraz podejść, jest w łazience. Przekazać jej coś?
— Tak, telefon — odparł Johannes tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. — Chcę z nią porozmawiać.
— A z kim właściwie mam przyjemność? — indagował, przemierzając ciemny korytarz.
— Johannes Weissmüller. Jestem chłopakiem Michelle. Podasz mi ją do telefonu?
— Chłopakiem? — Zatrzymał się przed wejściem do łazienki, nasłuchując dźwięków. Nie usłyszał szumu wody. — No cóż, przykro mi…
— Akurat ja bardzo się cieszę z tego powodu. Podejrzewam, że Michelle także.
— Nie ukrywam, że ja znacznie mniej. Poczekaj. — Zapukał do drzwi. Zza drzwi dobiegło go szuranie i odgłos, jakby coś twardego upadło na kafelki, a potem stłumione drewnianą płaszczyzną pytanie Michelle. — Telefon do ciebie, Mich — wyjaśnił; celowo użył zdrobnienia wymyślonego przez Billa.
— Powiedz, że teraz nie mogę.
— Raczej radziłbym, żebyś ruszyła tyłek i porozmawiała z tą osobą.
— Mój tyłek chwilowo jest zajęty!
Tom mimo woli parsknął śmiechem. Twarz zastygła mu w wyrazie rozbawienia, gdy zza jednych drzwi wyłoniła się zwabiona hałasami Angela w koszuli nocnej.
— Okej, podaj telefon. — Drzwi uchyliły się i ze strugi żółtawego światła wychynęła damska dłoń.
— Przestań buszować po nocach! — zaskrzeczała Angela zaspanym głosem.
Tom, niewiele myśląc, wślizgnął się do łazienki, unikając starcia z ciotką.
W wyłożonym miodowymi kafelkami pomieszczeniu unosiły się resztki pary wodnej i mieszanina świeżych, owocowych zapachów szamponu, żelu pod prysznic oraz balsamu do ciała. Może od wodnej pary, może od atakujących słodkich oparów, może od widoku drobnego kobiecego ciała owiniętego tylko ręcznikiem, może od czegoś innego – w Toma buchnęło gorąco, roszące kark kropelkami potu.
Speszona Michelle, ze szczoteczką do zębów w ręce, odebrała od Toma telefon.
— Halo?... O, cześć. Przepraszam, brałam kąpiel.
Pospiesznie wypłukała szczoteczkę i usta z resztek pasty.
Tom wzrokiem na nowo odkrył gładkość skóry Michelle. Z mokrych, rozczesanych włosów sączyły się krople na szyję i ramiona i po pokonaniu krótkiej drogi, ginęły na plecach lub w dekolcie. Krew uderzyła mu do twarzy, kiedy Michelle pochyliła się nad zlewem, a krawędź ręcznika odsłoniła większy kawałek uda. Ciekawe, czy gdyby niechcący pociągnęła ręcznik, opadłby na ziemię? Owa śmiała myśl sprawiła, że Tom znów parsknął krótkim śmiechem. By powstrzymać rozbawienie, przygryzł kolczyk w wardze, ze względnym spokojem śledząc rozwój akcji. Oparłszy się o drzwi, podążał wzrokiem za Michelle.
— Kto odebrał telefon? — Głos Johannesa nie był przyjemny i rozbrzmiewał rozdrażnieniem. Teraz niestety Michelle znała przyczynę: ona. Obudziły się w niej wyrzuty sumienia, chociaż nie zrobiła niczego złego.
— Kolega. — W odpowiedzi na nieme pytanie Toma bezradnie wzruszyła ramionami.
— Ładny mi kolega. Ja też jestem dla ciebie kolegą, Michelle? Ilu ich jeszcze masz?
Nastąpiło niezręczne milczenie, które Michelle bała się przerwać. Jeżeli zacznie się tłumaczyć – przyzna się do „winy”, jeżeli nie odezwie się w ogóle – pogrąży się jeszcze bardziej. Zaczerpnęła głębokiego oddechu, a Tom z zadowoleniem spojrzał na unoszącą się klatkę piersiową.
— Czy jeśli powiem ci, że nie spotykam się z nikim oprócz ciebie, uwierzysz, że nie ma żadnego innego mężczyzny w moim życiu?
— Nie odpowiedziałaś na pytanie — mruknął gniewnie.
Zirytowała się. Znowu zachowywał się jak nastolatek, który nie miał żadnej styczności z relacjami damsko-męskimi. Johannes był opiekuńczy i miły. Stanowił wspaniałą odmianę po Arianie i Tomie, lecz nawet to, że prawił jej komplementy, nie przyćmiło jego wad: często zachowywał się jak niedoświadczony chłopczyk, a nie dorosły mężczyzna, ponadto był zbyt uległy i zazwyczaj zgadzał się z Michelle, nawet jeśli akurat miał zupełnie odmienne zdanie, co bywało nudne. Mimo to ich znajomość ledwo dobrze się rozpoczęła i Michelle nie zamierzała jej kończyć, a już z pewnością nie przez telefon z powodu durnego nieporozumienia.
— To kolega. Nikt więcej, naprawdę. — Opanowała drżenie głosu. — Nie gniewaj się. Nocuję u niego, bo nie chcę i nie bardzo mogę wrócić do siebie. Opowiem ci, jak się spotkamy.
— Mam właśnie wolny wieczór.
— Dzisiaj nie mogę. Spotkajmy się w przyszłym tygodniu, proszę. Obiecuję, że wszystko ci wytłumaczę.
— A nie możesz zobaczyć się dziś ze mną, bo...?
— Nie ma mnie w Berlinie — powiedziała prawdę, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
— I jesteś z kolegą poza miastem? — upewnił się.
— Jutro wieczorem wrócę.
— Ekstra. — Michelle nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że w głosie Johannesa krył się sarkazm. — Wczoraj zadzwoniłaś do mnie roztrzęsiona…
— Tak — wpadła Johannesowi w słowo, mając serdecznie dość specyficznego przesłuchania. — Chodziło o włamanie do mojego mieszkania, zresztą to już nieistotne… Załatwiłam wszystko tak, jak radziłeś. Dziękuję, Jo.
— Aha, i sądzisz, że mnie tym udobruchasz? Czy ty uważasz, że dam sobą tak pomiatać? Nawet w miłości należy zachować honor. — Michelle zamarła, mało nie wypuszczając komórki z dłoni. Przeraziło ją słowo „miłość”. Znali się zaledwie dwa tygodnie! — Zdradzę ci w sekrecie, że ten twój kolega — wywarł nacisk na to słowo — ma ochotę na coś więcej.
— Co? Że niby Tom? Żartujesz? Przecież…
— Nie mam poczucia humoru. Rzadko żartuję. Jestem teraz śmiertelnie poważny.
— Jesteś śmiertelnie zazdrosny, a nie masz o co — poprawiła Johannesa, jednocześnie gromiąc Toma spojrzeniem.
— Niech sam ci powie — zniecierpliwił się. — Chciałem zaprosić cię dziś na kolację w ramach rekompensaty za mój wczorajszy brak czasu. Widzę, że masz inne plany, więc nie będę się narzucał. Zadzwoń do mnie, jak sobie przemyślisz, czy nadal chcesz się ze mną kolegować.
— Naprawdę chcesz się sprzeczać z powodu błędnych domysłów? Przecież to dziecinne!
Johannes rozłączył się bez pożegnania.
Tom uśmiechnął się szeroko i zmierzył szatynkę uważnym spojrzeniem – od nagich stóp aż po czubek mokrej głowy.
— Ty! — syknęła, oskarżycielsko wyciągając ku niemu rękę z telefonem. Rozejm i jakakolwiek wdzięczność do Toma całkiem zniknęły w gąszczu takich uczuć jak dezorientacja, gniew oraz niechęć, a nawet lekka nienawiść. — Mów! Co nagadałeś Johannesowi?
— Nic, przysięgam. Spytałem tylko, z kim rozmawiam. — Uniósł ręce w poddańczym geście. — No i tak luźno rzuciłem, że przykro mi, że jesteście parą.
Rozbawienie Toma sięgało zenitu. Podświadomie wyobrażał sobie gesty Michelle, zanim je wykonała: wiedział, że zmarszczy brwi, w jaki sposób zaciśnie malinowe usta w cienką kreskę, jak odgarnie z czoła mokre, pofalowane kosmyki włosów, jak wyzywająco uniesie brodę, by wyzywająco spojrzeć mu w oczy.
— Przespaliście się już?
— Nic już nie mów! — wybuchnęła. — W ogóle się nie odzywaj, Tom. Najlepiej wyjdź stąd.
— Ze mną poszłaś do łóżka. Czemu z nim nie, skoro jest twoim… ee, chłopakiem?
— Nie twój interes — burknęła.
Tom stwierdził tylko jedną rzecz: ta kobieta w butnej i rozgniewanej postawie totalnie go kręciła.
— Puszczaj. Zwariowałeś? Co ty robisz? — Serce podskoczyło Michelle do gardła i zaparło dech w piersiach, kiedy Tom zwinnie uwięził jej nadgarstki w kajdanach długich palców.
— Domyśl się.
Uśmiechnął się zawadiacko, a w ciemnych tęczówkach pojawił się łakomy blask. Skóra jak chłodny jedwab pobudziła zmysły Toma. Oparł dłonie na szczupłej talii, ustami subtelnie musnął leciutko uchylone wargi, a mokre włosy i kapiąca z nich woda przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie czekał, aż Michelle wyzbędzie się zahamowań, jednak starał się być delikatny, by mogła odnaleźć przyjemność w zakazanym pocałunku. Spodziewał się, że odepchnie go, kiedy żarliwie pogłębił pocałunek, zagarniając kobiece ciało, jakby zaraz miało rozpłynąć się w powietrzu niczym para, ale nic takiego się nie wydarzyło.
Bo ona – mimo wszelkiej determinacji, złości, zaskoczenia – nie umiała się poruszyć ani oddychać. Przez krótki moment zatraciła się bez reszty. Zdziwienie jeszcze mocniej zmąciło umysł, gdy pod wpływem impulsu Tom naparł na nią. Plecami dotknęła zimnych kafelków, a nieprzyjemny dreszcz podziałał na nią jak zimny prysznic. Oprzytomniała, uchylając powieki. Tom był szybszy: oderwał się od Michelle, zanim zdążyła jakkolwiek zareagować.
— Zrobiłeś to specjalnie! — sapnęła, nerwowo poprawiając ręcznik.
— No tak, zgadza się — rzucił na wpół żartobliwie. — Będziesz mogła wspomnieć swojemu chłopakowi, że kolega całkiem nieźle całuje. — Puścił do Michelle oczko. — Widzimy się w łóżku, mała.
Złapała się na tym, że wraz z ulgą, którą poczuła po wyjściu Toma, ogarnęło ją dziwne poczucie niespełnienia i prawie odrzucenia. I wcale nie dlatego, że Tom może uświadomił sobie, że postąpił nieprzyzwoicie lub że popełnił błąd czy zwyczajnie znowu się zabawił. Czuła się, jakby została z niczym, tak po prostu. Zupełnie jak dziecko, któremu zamiast cukierka dać sam papierek.
Owe myśli trzepotały w głowie Michelle, gdy wróciła do sypialni, gdzie Tom już chrapał.
 

35 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Tak szybko? ^^
      Hyhy, zgadnij co!
      Ja Ciebie też ;*

      Usuń
    2. Nienawidzę Cię, że tak ładnie piszesz i ciągle narzekasz, że wcale tak nie jest. Jeśli spotkamy się w pięknym miesiącu październiku, to słowo, skopię Ci tyłek. Hyhy! Chyba jestem jakąś sadystką, ponieważ cieszę się na samą myśl, że mogę skopać Ci tyłek i chyba kiedyś obiecałam, że dostaniesz w głowę, hyhy. Sialalala.
      Boże, czytałam rozmowę Toma z Sakim i śmiałam się jak jakiś obłąkaniec. Chyba nie muszę dawać Ci więcej dowodów, że nie do końca jestem normalna xD Ale. Powtórzę się: baaaaaaaardzo podobało mi się, jak Tom ją przytulił. O jeny, dałabym się każdemu straszyć, byle mieć takiego obrońcę! Chociaż najbardziej i bezwarunkowo spodobał mi się ten tekst na zakończenie części z Mich i Tomem. Jeśli sama go napisałaś, to nawet mi nie mów, bo moje chęci sadystyczne z zazdrości mogą wzrosnąć. BOSKI JEST.
      Okay. Chciałam powiedzieć coś normalnego o akcji Lars-Frank-Arian, ale... znowu się śmiałam. Jestem fanką Larsa! Szczególnie tekstów: "Mamy ci tylko wpieprzyć" hyhy :D wiem, że powinno ogarnąć mnie jakieś przerażenie, że Tom taki bezduszny i nasłał na niego osiłków, ale po pierwsze, uważam, że dobrze postąpił, a po drugie, mimo wszystko to było bardzo zabawne, tj. wyżej wspomniany Lars. Przepraszam, postaram się nie wspominać, ile razy się śmiałam.
      Dziwię się, że Tom jednak nie stłukł brata. Chociaż podoba mi się, że to Tom jest tym lepszym i bardziej uczuciowym(chociaż trochę różnie to okazuje), bo zazwyczaj to Bill wszystkich ratuje. Fajna odmiana.
      Noooo i. Uważam, że Mich powinna rzucić Jo. Wiem, co nieco, aleee no litości. Przecież tu Tom jest cały dla niej, a nie jakiś... Jo. Zachował się jak jakiś gówniarz, z którymi mam styczność w szkole. Hyhy, ale dodatek Toma był całkiem zabawny. Pewnie Jo szlag by trafił, hyhy. No i. Jeny, kocham Cię(nic nowego) za tę boską scenę z Mich i Tomem. Była obłędna! (jakaż to nowość) Uch, też miałabym pewien(PEWIEN, HYHY) niedosyt, gdyby Tom mnie tak nagle puścił! :D
      Okay, koniec.
      Kocham Cię. :*

      Usuń
    3. Hyhy, ale ładnie tutaj. :*
      Jeeeeeeeeny, nie przejmuj się. Sama mam mnóstwo rzeczy na głowie, byle czegoś nie robić. Jak nie pisać prezentacji, to piszę Liv, jak nie pisać Liv, to piszę prezentację, jak nie robić niczego to czytam książki. Też Pottera, ale na razie po polsku. :(

      Usuń
    4. Tu zawsze jest ładnie xD
      Wiesz, jeszcze się nie przejmuję. Zacznę się stresować jakoś w rekolekcje, kiedy się okaże, że nadal się obijam... I jak zwykle wszystko będę robiła na ostatnią chwilę.
      Kurczę blade, my to się mamy z tym nierozgarnięciem, nie?

      Usuń
  2. O jak ja się cieszę, że tu weszłam! To normalnie był idealny pomysł na przerwę między prawem ciągłości a prawem Bernoulliego!
    Ja Cię normalnie ubóstwiam! Trochę nie spodziewałam się tej sytuacji z ochroniarzami i pobitym Arianem, ale kurde! Cieszę się z tego jak głupek! Należało się mu, ja pitole, tak mu się należało, że szkoda, że to trwało tak krótko!
    Bill i jego kłapanie jęzorem? Najlepsza scena ever! Widziałam to wszystko tak, jakbym była świadkiem tego zdarzenia. Ja nawet słyszałam jak intonuje słowa, jak chrupie sezamki! Niesamowite. Chyba mój mózg wskoczył na inny stopień wtajemniczenia przez fizykę, którą przyswajam od 19.
    Haha, wprowadzenie upierdliwej ciotki było genialne. "Gwiazdorze, zrób nam herbaty" ! Haha!
    Aaa, jestem ciekawa co z tym Johannesem. Mam nadzieję, że sobie pójdzie w siną dal i nie będzie wchodził w drogę miłości Toma do Michelle, hihihi xD Choć to było trochę bezczelne, że wypomniał jej, że się z nim przespała, a z Johanessem nie.

    Czekam niecierpliwie na następny rozdział.
    Jak ja tęsknie za feriami!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro trochę się nie spodziewałaś podobnej sytuacji, to dobrze. W końcu jakiś element zaskoczenia ^^
      Cieszę się, że odcinek przypadł do gustu, bo osobiście jestem z niego zadowolona.

      Usuń
    2. A dziękuję :) Stary jest. Starszy od tego bloga, ale miałam ochotę na małą zmianę ^^

      Usuń
  3. Ojejajeja! Jak słodko się zrobiło! Ta część była cudowna, możesz być w pełni zadowolona. Nie dość, że dałaś mi dużą dawkę Toma i Michelle, to jeszcze znalazł się tutaj Bill i Werter (moi ulubieńcy). Poza tym fajnie wplotłaś humor do tego odcinka :) Co jakiś czas śmiałam się pod nosem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś mistrzynią eufemizmów :D Nazwać głupoty nawypisywane pod wpływem zbyt dużej dawki herbaty "humorem" to tylko Ty potrafisz xD

      Usuń
  4. jak Ci się wydaje, że nikt nie czeka na nowy rozdział to jesteś w duuuuuużym błędzie !! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie chciałabym częściej tak się mylić ;)

      Usuń
  5. Wczoraj przypadkowo trafiłam na tego bloga, gdy szukałam właśnie czegoś takiego o TH do poczytania. Dziewczyno! Piszesz nieziemsko, a historia jest totalnie niebanalna! Chyba jako jedyna pokazujesz Toma takiego jaki jest (albo jaki wydaje się być, po tym, co mówi w wywiadach). Nie kreujesz go na takiego, co się zakochał i nagle diametralnie zmienił, na takiego który to nagle szaleńczo kocha, chce dzieci i ślub.

    Wiedz, że ja czekam na następną część z ogromną niecierpliwością :) Mam nadzieję, że się pojawi. Że będziesz pisać, nawet jeśli rzesza twoich czytelników jest mała.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze jedno takie pytanie - pisałaś coś wcześniej? Mogę liczyć na jakieś linki do poprzednich blogów/opowiadań? :)

      Usuń
    2. Historia nie jest zła, ale też nie jest dobra. Przeciętna. Poza tym tytuł bloga mówi sam za siebie: historie proste, banalne... :)
      Ciężko jest kreować Toma tak, żeby było widać ogromne pokłady uczuć w nim i to, jak stara się je maskować. Bo on te wszystkie uczucia w sobie ma, miłość i całą resztę. Tyle że u niego wszystkie uczucia są pochodnymi emocji, które musi trochę poprzeżywać, aby mogły sie przemienić w świadome zaistnienie uczuć. Chciałabym, żeby jego przemiana była gradacyjna i zrozumiała.
      Mała ilość czytelników nie jest czymś, co wpływa ujemnie na moje chęci czy wenę. Miła jest świadomość, że dla kogoś publikuję. Wolę jednak żeby na VM były 2-3 czytelniczki, które naprawdę czytają i im się to podoba, a ja jakoś odnalazłam się w tym, co piszę, niż jak kiedyś pod odcinkami miałam po np. 30 komentarzy, które nie wnosiły niczego oprócz „fajna notka, u mnie nowa, wpadnij”, a moj „styl” (o ile o takowym mogę mówić) był o wiele bardziej beznadziejny i żałosny.
      Moich starych opowiadań już od dawna nie ma na onecie. Nawet mnie to cieszy; wystarczy, że kompromituję się obecnym blogiem ;)
      Dziękuję za opinię i pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    3. Historia może i jest banalna przez to, że ją wynajął itd. Bo wiadomo, takie rzeczy się raczej nie zdarzają :) Ale z drugiej strony niebanalne jest to, że nadal nie są razem, a ona żywi uczucia do innego.
      A tym blogiem się nie kompromitujesz!
      Fajnie, że starasz się być ciągle lepsza i lepsza w pisaniu...:)

      Również pozdrawiam :)

      Usuń
    4. Motyw z wynajęciem dziewczyny w roli ukochanej wziął się – przyznaję się bez bicia – z filmów typu „Pretty man/woman”, „Narzeczony/narzeczona do wynajęcia” (coś w tym guście).
      Z pisaniem staram się, jak mogę, choć postępy są średnie. Może nie widać tego tutaj, ale wiem, jak pisałam kilka lat temu, a jak teraz. Aż dziwne, że publikowałam wtedy te wypociny…
      Miło, że docenia to ktoś oprócz mnie *rumieni się*

      Ach, jeszcze jedno! Nie jestem pewna, czy to Ty pisałaś do mnie wiadomość na gadu-gadu, ale w razie czego komunikuję, że odpisałam (tak informuję na wypadek, gdyby moja odpowiedź nie dotarła).

      Usuń
  6. Śliczny nowy szablon. I oczywiście, że ktoś tu zagląda! Ja! Mało tego, czytam również informacje na górze strony :) Ja już fanką TH, oficjalnie, nie jestem od bardzo, bardzo dawna. Słucham ich czasem, ale jakoś specjalnie mnie nie kręcą (if you know what i mean). Jednak ścięcie włosów przez Georga nie wstrząsnęło mną aż tak, jak kiedy zobaczyłam Billa po iluśtam latach nie oglądania go. To był dopiero szok xD Muszę przyznać, że Georg wygląda bardzo korzystnie w takich włosach :)
    Czekam z niecierpliwością na 26 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Georg wygląda jakoś tak... staro. Odkąd pamiętam, Georg miał długie włosy, a tu raptem... Puf, i nie ma, przeminęło.
      To zdjęcie w dziwny sposób uświadomiło mi, ile lat minęło od wydania „Durch den Monsun” i ile się zmieniło od tamtej pory. Do Tokio Hotel mam szczególny sentyment; żaden inny zespół nie wywołałby we mnie takiej tęsknoty za przeszłością. Także… Nobody knows what I mean xD

      Usuń
  7. Moglabys już dodać nowy odcinek z niecierpliwością czekam na dalsze losy bohaterów. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, chciałabym dodać nowy odcinek, uwierz! Chciałabym go napisać, ale albo nie mam czasu, albo chęci, albo weny, a kiedy już otworzę Worda, to słowa mnie zawodzą. Nie chcę pisać "na siłę", choć ta stagnacja okropnie mnie irytuje, bo chciałabym zakończyć to powiadanie prędzej niż później, a zbyt długie przerwy temu nie służą.
      Ups... podobno tłumaczą się winni. Milknę więc!
      Również pozdrawiam, Anonie :)

      Usuń
  8. Czekam z niecierpliwością na nowy odcinek!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niczego nie obiecuję, ale może po Wielkanocy uda mi się coś opublikować; będę miała kilka dni wolnego i w przerwach między nicnierobieniem a nauką może odwiedzi mnie pan Wen i łaskawie zachęci do otworzenia Worda :)

      Usuń
  9. wiesz, po długiej nieobecności wróciłam do, chyba wymierającego już, światka FFTH. kolejno wpisywałam w wyszukiwarkę nicki, te najważniejsze, które udało mi się spamiętać. nawet nie wiesz, jak wielkie okazało się moje szczęście i zaskoczenie, kiedy wpisując "Naridia", dowiedziałam się, że nadal tworzysz. obiecuję wszystko jak najszybciej przeczytać.
    mam nadzieję, że pamiętasz jeszcze mnie i moją historię:)
    kiedyś verlorene-sterne, teraz rette-uns.blogspot.com
    zapraszam, jeśli tylko masz chęć,
    calme

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozmawiałam dzisiaj ze znajomą o FFTH. Weszłam na Rockstara, żeby czegoś poszukać i zobaczyłam Twój komentarz i od razu poczułam jakieś ciepło w okolicach serca. To naprawdę miłe, że pamiętasz wciąż o mnie i jaki o LR. Coraz częściej myślę o powrocie do pisania, ale o kontynuacji Rockstara albo o rozpoczęciu czegoś nowego w tematyce FFTH nawet nie myślę. Chyba tak, jak kiedyś będę bazgroliła do zeszytu.
    Z przyjemnością nadrobiłam kilka odcinków Vergib Mir. Nie wyobrażasz sobie, jak strasznie, strasznie lubię to, co wychodzi spod Twoich palców. Uwielbiam Michelle i Toma, i tą zawiłość ich relacji też. Sposób w jaki ją traktuje...jakby instynktownie chciał obronić ją przed całym złem świata, to naprawdę rozczulające.
    Nie lubię Johannesa, choć w pełni rozumiem jego złość i rozczarowanie.
    A końcówka stanowi ogromny niedosyt.
    Życzę ci weny! Duuuuużo weny. Z niecierpliwością czekam na następny odcinek.
    Komentarz bez ładu i składu, ale już od dawna nie komentuję opowiadań i chyba wyszłam z wprawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pewnie -.- Zapomniałam się podpisać, ale pewnie wiesz, że to ja, Vi. ; )

      Usuń
    2. Szkoda, że raczej nie wrócisz. Wolałam chyba, gdy znikałaś i pojawiałaś się co jakiś czas, przynajmniej było wiadomo, że jest na co czekać.
      I dziękuję.
      By the way, Twój komentarz nie jest bez ładu i składu! To ja zawsze miałam tendencję do chaotycznych, nieco bezsensownych, pełnych dygresji, acz szczerych komentarzy. Nie odbieraj mi tego! :)

      Usuń
  11. wiesz, zaczęłam czytać VM, ale skomentuję całość, zamiast pojedyncze odcinki. mam też do Ciebie pewną prośbę;)
    czy mogłabyś, w wolnej chwili, i jeśli rzecz jasna masz chęć, zopiniować moje opowiadanie Die-Lorelei.blog.onet.pl ?
    Twoje komentarze zawsze były dla mnie ważne, byłam ich ciekawa i liczyłam się z nimi, więc byłoby mi niesamowicie miło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę mówiąc, nie sądzę, bym miała do dodania coś ponadto, o czym z pewnością niejednokrotnie pisały Twoje dotychczasowe czytelniczki. Nie uważam, żebym mogła zdecydować się na coś ponad radosne komcianie, a moim zdaniem więcej wnosi konstruktywna krytyka.
      Poza tym ostatnio cierpię na chroniczny brak czasu (choć bardziej motywacji), więc nie wiem, kiedy miałabym usiąść i przeczytać bloga. Z przeczytaniem nie byłoby takiego problemu, ale skoro już miałabym wypowiedzieć się na temat zakończonej historii, należałoby porządnie przeanalizować fabułę itd. i to mogłoby mi sprawić pewne trudności. Może kiedyś się pokuszę, ale niestety nie w najbliższej przyszłości. Do końca czerwca jestem dosłownie zawalona robotą, do tego dochodzi życie prywatne etc., a wypadałoby jeszcze przecież napisać coś na własnego bloga, na co też nie mam ani czasu, ani chęci. Także wybacz : )

      Usuń
  12. Mam tak samo, jak ty. Czuję się, cholera, podobnie i boli mnie to, że ktoś ma tak samo jak ja. U mnie to coś w rodzaju masochizmu [?]. Wracam na LN, POL i LR, żeby od nowa przeżywać te same emocje, co kiedyś. Przypominam sobie, jaką ogromną frajdę sprawiało mi pisanie, czytanie blogów, marzenie o Billu. Myślę o tych wszystkich ludziach, z którymi miałam świetny kontakt, z którymi dużo rozmawiałam i z którymi chyba łączyła mnie nawet...przyjaźń. A potem jest wielki krach, kulminacja wszystkich emocji, które wciąż są i będą, kiedy zdaję sobie sprawę, że tego nie ma i już nie będzie. I wszystko przytłacza i wszystko boli. Wiem, że nie ma już tamtej mnie, nie ma tych ludzi, nie ma tego TH, że wszystko się zmieniło, że wtedy było lepiej, choć sądziłam, że moje życie to porażka i co ja tu w ogóle robię? I zaczyna się odchorowywanie tej lekkomyślności, że skoro wiem, jakie skutki przynosi ze sobą wchodzenie na Letzte Nacht czy Pain Of Love, to czemu znowu to robię? Trzęsę się, płaczę, chociaż nie wiem czemu. Bo to tylko blog, tylko Tokio Hotel. I obiecuję sobie, że będę miała dystans, ale do tej jednej, konkretnej rzeczy niestety go nie mam.
    Pamiętam Etwas Mehr, pobieżnie, ale jednak.
    Mówisz, że nie kochasz już TH? Też tak mam, ale sentyment zostaje. Już zawsze będą stanowili integralną cząstkę mnie. W końcu praktycznie wychowałam się słuchając płyty 'Schrei'.
    Kochana! Weny ci życzę. Chcę jeszcze zachwycić się starym, dobrym ffth i to tym, twojej roboty ; ) Wyczekuję kolejnego odcinka z niecierpliwością i wchodzę na Vergib Mir codziennie.
    Trzymaj się tam ; *
    Viiii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziałam, że ktoś może czuć się tak głupio skomplikowanie jak ja, mieć równie dziwne odczucia, trzymać się tak kurczowo wspomnień… Wiesz, z ffth i pochodnych Ty jesteś jedną z osób, które wspominam najcieplej.
      Musimy po prostu iść do przodu i przestać tak często oglądać się za siebie. Nie ma innego wyjścia :)

      Usuń
  13. Wielka szkoda, że już nie będziemy mogli dowiedzieć się jak dalej potoczyłaby się ta historia.
    Wiem, że już tu nie wrócisz, nie będziesz tego pisać. Czuję to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wrócę, bo stąd nie odeszłam ;) Jeśli jednak nadal utrzymam takie ślimacze tempo (wolniej to już można tylko nic nie robić, poważnie) w pisaniu i publikowaniu, prawdopodobnie nie opuszczę tego bloga przed najbliższe 2 lata.
      Na razie przytłaczają mnie zajęcia i problemy w życiu prywatnym, więc prawie nie mam czasu na pisanie. Chęć zakończenia tej historii w należyty sposób wciąż jest, więc o ile wytrwacie razem ze mną, poznacie dalsze losy bohaterów.

      Usuń