Wszystkiego
najlepszego z okazji urodzin, Frigid.
Spełnienia
marzeń i więcej wiary w siebie.
Nie jest źle, stwierdziła z ulgą. Pomimo
nadal dostrzegalnych efektów wtargnięcia włamywacza mieszkanie wyglądało
schludnie i czysto. Michelle dziękowała wyższej sile, że udało jej się załatwić
jeden dzień wolnego na doprowadzenie mieszkania do stanu używalności. Po
uprzątnięciu lokum znowu posiadała wszystko do funkcjonowania i życia. Nawet
prawie na dobre wstawione dwa zamki w drzwiach wejściowych.
—
Zawsze jesteś taka milcząca? — Zręcznie operując śrubokrętem, Johannes zagadnął
Michelle obserwującą jego poczynania z leciutko rozchylonymi w zaciekawieniu
ustami. Sportowa koszulka odkrywała mięśnie pracujących metodycznie męskich
ramion – każdy pojedynczy obrót śrubokrętem napinał muskuły. Johannes
Weissmüller był wysokim dwudziestopięciolatkiem o muskularnej sylwetce z
szerokimi ramionami oraz wąskimi biodrami, kwadratowej szczęce, szarozielonych
oczach i o krótko obciętych ciemnoblond włosach.
—
Nie zawsze, tylko…
—
Akurat dzisiaj postanowiłaś milczeć, zgadza się? — wpadł Michelle w
słowo.
—
Po prostu wciąż jestem w lekkim szoku, to wszystko. Spodziewałam się ślusarza, a
nie policjanta!
Oparła
się plecami o ścianę obok drzwi, oceniając efekt pracy Johannesa. Nie znała się
na takich naprawach, ale nie przyszłoby jej do głowy, że wstawianie zamka w
drzwi może okazać się dość skomplikowanym procesem. Nie przeszkadzała jej
jednak przeciągająca się obecność policjanta, który zeszłej nocy uważnie badał
ślady włamania. Michelle nigdzie się nie spieszyło, zaś towarzystwo Johannesa
stanowiło doskonałą kontrpropozycję dla siedzenia w samotności.
—
Kto powiedział, że jedno wyklucza drugie? Wstawiłem zamki? Wstawiłem. Działają?
Jak najbardziej. — Przekręcił dwukrotnie górny patent i dolny. — Jest ślusarz?
Tak jakby. Obiecywałem dobrego? — Zerknął na przyglądającą się mu Michelle i
skromnie wzruszył ramionami. — I proszę, oto on. Chyba, że masz jakieś
zastrzeżenia do mojej pracy — rzucił swobodnym tonem. Odłożył śrubokręt do
skrzynki z narzędziami. Odruchowo wycierając ręce o tył bojówek,
wyprostował się. — Masz jakieś? Lepiej zgłaszaj teraz, bo po odejściu od drzwi
nie uwzględniam reklamacji.
Zaśmiała
się. Całkiem miły facet. Przyjemnie się z nim rozmawiało.
—
Okej, w porządku — uniosła ręce w poddańczym geście. — Jesteś najlepszym
ślusarzem w mieście. Nigdy nie miałam sprawniej działających zamków w drzwiach.
Właśnie… Ile należy się za fachową usługę?
Johannes
sceptycznie uniósł prawą brew.
—
Żartujesz?
—
Chociaż za fatygę? — zapytała, zakładając niesforne kosmyki włosów za uszy. —
Nie sądzę, żeby naprawianie drzwi okradzionym kobietom należało do twoich
zainteresowań.
—
Naprawianie być może nie… — mruknął z twarzą zwróconą ku Michelle. Lekko
przechylona na bok głowa nadawała mu iście niewinnego wyglądu. — Ale mam lepszy
pomysł, jeśli chcesz się odwdzięczyć.
Johannes
zarumienił się, co Michelle wydało się jednocześnie zabawne, słodkie i nieco
żenujące.
—
Słucham. Umieram z ciekawości.
—
W drodze do ciebie minąłem fajną knajpkę. — Zmieszany jeszcze mocniej spurpurowiał
na policzkach. — Mogę zaprosić cię na kawę?
—
Chyba ja ciebie. — Z braku pomysłu na lepszą reakcję, posłała Johannesowi
wdzięczny uśmiech. — I koniecznie z dużym ciachem.
—
Kawa i ciastko. Zgadzam się na wszystko — podsumował entuzjastycznie.
Johannes
zasadniczo zgadzał się na wszystko w niemal każdym przypadku. Pod tym względem
Michelle nie mogła mu niczego zarzucić. Naprawdę go polubiła. Życie nastawione
głównie na pracę, taniec i spanie przeprogramowała tak, by w planie dnia mógł
czasami znaleźć się Johannes. Ostatnie dni utwierdziły ją tylko w przekonaniu,
że policjant z natury był nadzwyczaj nieśmiały w stosunku do kobiet.
Wybrali
się kilka razy na kawę z nieodłącznym ciastkiem; przy ciepłym napoju Johannes
pytał Michelle, jak minął jej dzień i czy przypadkiem nie zmarzła, bo na dworze
znowu ziąb. W Walentynki Michelle nawet zaprosiła go na sztukę baletową „La
Péri” do Opery Państwowej przy Unter den Linden. Nie narzekał, więc nie
wytknęła mu, że na początku drugiego aktu głośno zachrapał. Kilka dni później w
ramach rewanżu zabrał Michelle do kina.
—
Nie mogliśmy posłać śmigłowca – narobiłby za dużo hałasu. Nie ma opcji podejść
niezauważonym na czystym terenie, a otworzenie ognia równało się z tym, że na
bank ktoś by zginął…
Odmówić
Johannesowi nie można było jednego: bezwarunkowego zamiłowania do pracy.
—
Aż ciarki przechodzą po plecach, jak… — Michelle urwała, dostrzegłszy coś za
ramieniem Johannesa.
Zaróżowiona
twarz zastygła w wyrazie zdziwienia, co uwydatniały lekko rozchylone wargi i
zmarszczka na czole. Michelle wyglądała, jakby coś lub ktoś wytrącił ją z
równowagi. Tak właśnie było. W tle za Johannesem nie zobaczyła niby nic
nadzwyczajnego, a jednak… Wszystko inne przygasło dookoła, kiedy wyłowiła
wzrokiem wyraźną, dobrze znaną sylwetkę. Poznałaby tę osobę nawet z zamkniętymi
oczyma. Nie mogła się pomylić. Chyba że… Może wyobraźnia płata jej figle? Ot,
głupi podszept, że właśnie wśród tłumu ludzi ujrzała Ariana, a on spostrzegłszy
ją po drugiej stronie ulicy, szybko zniknął w najbliższym sklepie. Widok
chyba-Ariana zdumiał Michelle. Rozproszył ślepe przekonanie, że Berlin stanowił
wystarczająco duże miasto dla obojga.
Zanim
zdążyła dłużej zastanowić nad własną „wizją”, z parkingu dotarli na róg Karl-Marx
Strasse i Flughafenstrasse, przed oszklony budynek Cineplexu. Kiedy wchodzili
przez automatyczne drzwi, Michelle obejrzała się przez ramię. Tak dla pewności.
Nie posiadała wybujałej wyobraźni, ale jeżeli już coś sobie ubzdurała, niełatwo
o tym zapominała. Zobaczyła rodziny z dziećmi, pary zakochanych, samotną
staruszkę i grupki rozweselonej młodzieży. Zero śladu Ariana.
Piętnaście
minut później Michelle i Johannes siedzieli w jeszcze oświetlonej sali kinowej,
czekając na projekcję filmu.
—
Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza — rzekł przyciszonym tonem, uniósłszy
drobną dłoń, którą przed sekundą zamknął we własnym uścisku.
Michelle
nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w głosie Johannesa rozbrzmiała jakaś dziwna,
ochrypła nutka delikatności. Zaskoczył ją, ale tylko trochę. Bardziej
zaabsorbowało ją pytanie zadane sobie samej: czy to, że nie poczuła
najmniejszego dreszczu ani motylków w brzuchu należało przypisać faktowi, iż
jej myśli nadal krążyły wokół Ariana, czy temu, iż Johannes był tak
przyjacielski, że nie potrafiła dostrzec w nim innej roli?
Uśmiechnęła
się przekornie, pochylając głowę w stronę blondyna i spoglądając wprost w
szarozielone oczy. Przyjęła pozę niewiniątka, która idealnie sprawdzała się w podobnych
sytuacjach. Nie chciała przypadkiem onieśmielić Johannesa.
—
Czyżby to była randka, panie Weissmüller?
—
Nigdy chyba nie byłem na randce z prawdziwego zdarzenia — wyznał szczerze z
zawstydzonym uśmiechem. To zadziwiające, ale ten mężczyzna narażający swoje
życie w imię większego dobra społeczeństwa, tak pewny i zdeterminowany w swojej
pracy, bezwzględny w stosunku do niektórych, w kontaktach z kobietami
zachowywał się jak nastolatek na pierwszej randce. — To znaczy: dopóki nie
poznałem ciebie.
—
Koniecznie musimy to nadrobić — posłała blondynowi czarujący uśmiech, któremu
nie umiał się oprzeć. — To jak będzie? Ty zaprosisz mnie czy wolisz, żebym ja
zaprosiła ciebie?
*
Nakręcenie
teledysku do „Automatic” okazało się dla Tokio Hotel prawdziwą próbą ognia.
Samo nagranie poszło jak po maśle: z planu zeszli w stanie uniesienia –
teledysk zapowiadał się świetnie, lecz jednocześnie zmęczeni – odzwyczaili się
od spędzania ze sobą nienormowanie długich godzin, bez możliwości odseparowania
się, i w dodatku ciężko pracując. Co gorsza, wszyscy wokół denerwowali Toma,
który na domiar złego znowu cierpiał na bezsenność, więc ciągle był nerwowy
albo otępiały, albo oba jednocześnie. Zanim wrócili do Berlina, Tom czuł się
jak po kilku dniach spędzonych w domu wariatów. Potrzebował dwóch kolejnych,
żeby dojść do siebie.
Po
powrocie wzięli udział w pierwszych wywiadach związanych z wydaniem
„Humanoida”. Jost wraz Benjaminem Ebelem, Dunją Pechner i resztą managementu w
ekspresowym tempie uruchomili wszystkie „trybiki”: sesje zdjęciowe, prasę,
telewizję, radio, kanał zespołu na YouTube. Cynk dany Bildowi i kilku portalom
plotkarskim był wodą na młyn rozgłosu – krótsze i dłuższe wzmianki oraz zdjęcia
paparazzich spełniały swą rolę, więc o Tokio Hotel robiło się znowu głośno.
Promocja ledwie się rozpoczęła, a Tom już miał dosyć – zdecydowanie wolałby
grać koncerty.
Wczesnym
przedpołudniem dziewiętnastego lutego udzielali wywiadu w studio – kilka zdjęć
i kilka pytań do młodzieżowej gazety typu „Bravo”; później mieli nakręcić
krótki filmik specjalnie dla fanów.
—
Oto oni. — Nie taka znowu najmłodsza dziennikarka, włączywszy dyktafon, zaczęła
mówić, uważnie przyglądając się tokiohotelowcom. Perfekcyjnie nałożona warstwa
makijażu maskowała dziwny wyraz twarzy kobiety, który zdradzał raczej
pobłażliwą uprzejmość aniżeli zainteresowanie. — Czwórka już nie nastolatków.
Bill, Tom i… tamci dwaj — bąknęła, acz bez zmieszania. — Przypomnieć sobie ich
imiona.
—
Georg i Gustav — podsunął urażonym tonem Tom, zanim ktokolwiek zdążył otworzyć
usta.
Kobieta
kontynuowała bez zażenowania:
—
Już dwudziestego ósmego lutego wydają nową płytę… Po krótkiej przerwie w
karierze wracają z nowym image’em i nowym materiałem. Zgodzili się porozmawiać
ze mną w studiu, w którym nagrali album… Tyle chyba na razie wystarczy.
Przejdźmy do pytań.
Tom nie ukrywał zadowolenia, że Bill – jak zwykle zresztą – chętnie udzielał odpowiedzi w imieniu całego zespołu. Nie musiał się zatem wysilać. Wystarczyło, że dobrze wyglądał, kiwał głową, czasami się uśmiechnął albo rzucił żarcikiem na temat Georga.
Tom nie ukrywał zadowolenia, że Bill – jak zwykle zresztą – chętnie udzielał odpowiedzi w imieniu całego zespołu. Nie musiał się zatem wysilać. Wystarczyło, że dobrze wyglądał, kiwał głową, czasami się uśmiechnął albo rzucił żarcikiem na temat Georga.
—
…to będzie przedostatnie… Przyczyna waszej medialnej nieobecności jest
powszechnie znana. Chłopcy — zwróciła się do bliźniaków — jak radzicie sobie z
chorobą mamy? Czy to odbiło się na jakości waszej pracy?
Nonszalancja,
z jaką dziennikarka zadała pytanie, otrzeźwiły Toma, który momentalnie uniósł
głowę. Najpierw zerknął na resztę zespołu, aby przekonać się o ich równie
wielkim zdziwieniu, a następnie na Josta siedzącego na sofie po drugiej stronie
pomieszczenia, na prawo od drzwi. Również wyglądał na zaskoczonego i
śmiertelnie poważnego. Cały szkopuł tkwił właśnie w tym, że powód przedłużonego
„urlopu” tokiohotelowców nie był powszechnie znany! Skąd dziennikarka wiedziała
o chorobie Simone?
Młodszy
Kaulitz odchrząknął nieznacznie, najwidoczniej po raz pierwszy zapomniawszy
języka w gębie.
Tom
natychmiast odzyskał mowę i odparł oschle:
—
Poprosimy o następne pytanie.
—
Wasi fani chcieliby poznać odpowiedź właśnie na to.
—
Mam rozumieć, że to nasi fani upoważnili panią do zadawania wścibskich pytań?
—
Są sprawy, o których ludzie zawsze chętnie czytają.
—
Są sprawy, o których ludzie nie zawsze chętnie opowiadają. I dlatego żaden z
nas nie odpowie na to pytanie. Czy w pani życiu nie ma żadnej świętości, tematu,
którego wolałaby pani nie wywlekać na widok publiczny?
Kobieta
zaniemówiła.
Jedno
objęcie wzrokiem przyjaciół, dziennikarki, fotografa, który trzymał aparat w
pogotowiu, i menadżera wystarczyło Tomowi do pojęcia, że dłużej po prostu nie wytrzyma.
Mimo że miał ochotę uciec, a żołądek zamienił mu się w węzeł wielkości pięści, nie
ruszył się ze skórzanego, obrotowego krzesła. Nie może zawsze dać się
prowokować, zwłaszcza jakieś nieprofesjonalnej bździągwie z popularnej
pseudo-gazety.
Zagęszczona
atmosfera zawisła w powietrzu. Tom od razu wyczuł, iż stosunek dziennikarki do
zespołu jako tematu na artykuł zmienił się. Nie dbał o to, że za kilka dni w
jakimś piśmidle pojawi się niepochlebny tekst na temat Tokio Hotel.
Kiedy
kilkanaście minut później zostali sami, Bill wydał z siebie dźwięk pomiędzy
warkotem, jękiem a wrzaskiem. Wszyscy popatrzyli na niego; Georg nawet
ostentacyjnie popukał się w czoło.
—
Zwariowałeś? — fuknął na Toma jeszcze spokojnie siedzącego w fotelu. — Ogarnij
się. Mieliśmy umowę, że agresję zostawiasz sobie na potem, tak? Dlaczego
wyżywasz się na osobach, które pomagają nam wrócić na szczyt, co?
—
Bill ma rację. Przegiąłeś — wtrącił Gustav.
—
Zachowałeś się jak buc! — oznajmił Bill i podniósłszy się, oparł dłonie na
biodrach.
—
Zejdźcie ze mnie — odwarknął.
—
Teraz wy przesadzacie. Zostawcie go w spokoju. Lepiej zajmijmy się poszukiwaniem
miejsca przecieku — odezwał się głos rozsądku, czyli basisty. Georga, choć
najstarszego, dzieliły jedynie dwa lata od bliźniaków i rok od Schäfera. Zawsze
pierwszy do wygłupów, również jako pierwszy potrafił się opamiętać. Nikt nie
nadawał się bardziej do zażegnywania konfliktów w zespole.
—
Przesłuchaj całe Loitsche i minimum dziesięć procent populacji Magdeburga. Good luck! — prychnął Bill. — KAŻDY mógł
sypnąć. Nawet ja, jeśli nie wpadło to do waszych ptasich móżdżków.
—
Co z wami, chłopaki? Znowu macie zamiar się kłócić? — Srogo marszcząc brwi,
David wychylił się znad otwartego laptopa.
—
Czemu nie? Możemy. Skoro ten idiota nie potrafi trzymać języka za zębami! —
Mało brakowało, a do obrażonej miny Billa oraz zmarszczonych brwi dołączyłoby
dziecinne tupnięcie nóżką.
—
Raczej ty możesz — poprawił dobitnie Tom. Zbliżył się do brata na niebezpieczną
odległość i uderzył go z otwartej dłoni w ramię, aż ten cofnął się, by nie
upaść. — O ile pamięć mnie nie myli, to ty mielesz jęzorem na prawo i lewo. Tym
razem to też byłeś ty? Tego się nie da znieść. — Stuknął bliźniaka z klatkę
piersiową. — Jadaczka w ogóle ci się nie zamyka.
Georg
i Gustav w milczeniu przyglądali się kolejnej wymianie zdań Kaulitzów, która
najwyraźniej zmierzała do kłótni. Woleli stanąć na uboczu, bo Bill i Tom i tak
zawsze ich przekrzykiwali. Wtrącali się wyłącznie, gdy sprawa dotyczyła całej
grupy – owa natomiast jeszcze rozgrywała się pomiędzy braćmi.
—
Stop! — Zerwawszy się na równe nogi, Jost z dramatycznie rozłożonymi rękoma
wzniósł oczy ku górze, jak gdyby czekając na zbawienie lub pomoc znikąd. I nic.
Tom parsknął złowrogo, Bill odwdzięczył się pogardliwym spojrzeniem, Georg
drgnął niepewny rozwoju wydarzeń, Gustav zapadł się w fotelu. David stanął
pośrodku pomieszczenia, zwracając się do wszystkich podopiecznych: — Ustalmy:
możecie się kłócić, o co tylko wam się żywnie podoba, ale nie wyżywajcie się na
dziennikarzach. Dla nich macie być słodcy i milusi. Jasne?
—
No właśnie — przytaknął Bill, co dodatkowo rozwścieczyło Toma. Był pieskiem
Josta czy jak? Oszaleć można. Tom poczuł nagły ból w skroniach, jakby wbito w
nie szpilki. To nie do wytrzymania! Rozwścieczyło go, że Bill sprzedał ich
prywatność za możliwość znalezienia się w blasku najjaśniejszych reflektorów. —
Powinieneś nauczyć się nad sobą panować. Tom, poważnie… masz kłopoty z
rozładowaniem agresji.
I
wtedy, jak na potwierdzenie oskarżenia, Tom chwycił ramiona Billa, po czym
uderzył nim o ścianę. Przygwoździł go, miażdżąc ramieniem chudą szyję. Bracia
znaleźli się twarzą w twarz, patrząc na siebie płonącymi z gniewu oczyma, a ich
klatki piersiowe szybko unosiły i opadały wraz z oddechem. Bill zarzęził
niezrozumiale.
—
Ej, ej, ej! — David wparował między bliźniaków, a zaraz za nim Georg.
Zapanowało
małe zamieszanie. Obaj mężczyźni z trudem przy pomocy Gustava odciągnęli Toma
od Billa. Gustav zaś zasłonił sobą młodszego z braci. Raczej na niewiele się to
zdało, gdyż był od nich znacznie niższy. Bill posłał złowrogie spojrzenie
bratu, który z wściekłością starał się wyrwać z uścisku trzymających go dwóch
par rąk.
—
Już nie żyjesz, Bill! Masz to jak w banku! Do cholery, czy dla ciebie mama nic
nie znaczy? Co ty sobie wyobrażałeś?! Teraz te hieny nie dadzą spokoju ani jej,
ani nam! — wydyszał ciężko. — Georg, puść mnie, muszę mu przyłożyć.
—
Proponuję — sapnął David, mocno ściskając Toma za ramię, a drugą szarpiąc go za
koszulkę do tyłu; z drugiej strony gitarzystę trzymał Listing — żebyście raz
porządnie zdzielili się po gębach i skończyli raz na zawsze te szopki. Z Billem
rozmówię się później. Co wy na to?
W
odpowiedzi Bill wykrztusił coś niewyraźnego, rozmasowując szyję.
—
Kurwa mać! — Tom zaklął głośno, przestawszy się miotać. — Bill, jak ja cię
czasem nienawidzę.
Natychmiast
poczuł się nieco lepiej. Wyrwał się z żelaznego uścisku przyjaciela i
menadżera, po czym bez zastanowienia wyszedł ze studia, trzaskając drzwiami.
Już miał odetchnąć z ulgą, gdy drzwi do studia otworzyły się za jego plecami.
—
Musisz go jeszcze chwilę znosić. Zapomniałeś o nagraniu? — Poznał głos Georga.
Stwierdzający, niczego nie wymagający, całkowicie neutralny. Tom był wdzięczny
kumplowi, że przynajmniej on nie miał żadnych pretensji. — Wiesz co, stary,
zasłużyliśmy na duże, zimne piwo. Piszesz się?
—
Jasne. — Obrócił się przodem do przyjaciela. — Trzeba pójść się upić, wyrzygać
na ten cały burdel.
—
Albo skupić się na pracy — dorzucił urażonym tonem swoje pięć groszy Bill,
wpychając się między ramię basisty a futrynę. — Potem możesz błagać mnie o
wybaczenie.
—
Jeszcze czego — sarknął. Złość uleciała z niego niczym z przekłutego balonika.
Bill miał trochę racji – ostatnio nagminnie tracił nad sobą kontrolę. Powinien
nad sobą popracować. Inna sprawa, że tym razem brat nieźle sobie nagrabił.
Policzy się z nim innym razem.
—
A ja jestem za tym, żeby najpierw się napić — głos Gustava przedostał się zza
pleców basisty.
—
Dobra. Sorry. — Tom bezradnie rozłożył ręce. — Zachowajmy resztki
profesjonalizmu i wracajmy do pracy. Gdzie jest kamera, David?
*
Po
restauracji hotelu „Concorde” oprócz echa smętnej muzyki niósł się szelest
wykrochmalonych serwetek, cichy odgłos poszczękiwania sztućców oraz pojedyncze
rozmowy konsumentów. Nad stołami zakrytymi obrusami koloru écru unosił się
smakowity zapach spożywanych posiłków. Między strategicznie rozstawionymi
stołami uwijali się – niczym pracowite mróweczki w białych koszulach z
krawatami z emblematami hotelu i w czarnych zapaskach – kelnerzy i kelnerki, w
tym również Michelle, z wyładowaną opróżnionymi naczyniami tacką. Popołudniowy
ruch zelżał, miała więc nadzieję, że uda jej się wymknąć przynajmniej kwadrans
wcześniej.
—
Prosiłem o bezkofeinową kawę — usłyszała za plecami donośny, wyniosły głos. —
Mogłabyś coś z tym zrobić?
Obróciła
się z uprzejmym uśmiechem, by odpowiedzieć, że bezzwłocznie się tym zajmie.
Sekunda,
mrugnięcie, wieczność. Grunt niemal chwieje się pod nogami, a sufit wydaje się
spadać na głowę. Uśmiech spełza z zastygłej w zdziwieniu twarzy. Szklane i
porcelanowe naczynia na tacce brzdękają poruszone przez drżące w rytm kołatania
serca ręce. Całe teraz przyprawia
Michelle o zawrót głowy, mdłości i równocześnie pobudza umysł do kojarzenia
nieprzyjemnych faktów.
Na
sali nie zapadła cisza jak na filmach, a prośba tego właśnie klienta wzbudziła
zainteresowanie jedynie Michelle, na jej nieszczęście. Mało brakowało, żeby
zaraz zemdlała. Stojąc tak i mając przed oczami Ariana – tego Ariana, tego
samego, który skutecznie zamieniał jej życie w piekło i niszczył psychicznie –
czuła, że nie starcza jej tchu na odpowiednio głęboki oddech. Wyglądał lepiej
niż kiedykolwiek dotąd, lecz równocześnie budził odrazę. Odruchowo zakazała
sobie okazać słabość. Wiedziała jednak, że już za późno. Że Arian wyczuł jej
strach. Alarm! Alarm! – krzyczał
głosik wewnątrz, aż dziwne, że dotąd nie rozległo się wycie syren.
Cwany
uśmiech wymalował się na pociągłej twarzy, nie docierając jednak do chłodnych,
jasnoniebieskich oczu.
—
O, to ty — sposób, w jaki to powiedział, nie pozostawiał wątpliwości co do
przypadkowości owej sceny. — Pracujesz… tutaj? — omiótł spojrzeniem
restaurację. — Zawsze to lepsze niż wywijanie tyłkiem przed obcymi facetami,
co?
Michelle
zagryzła wargi, przełykając cisnące się na usta przekleństwo.
—
Co za niesamowite spotkanie, nie? — kontynuował, mierząc Michelle obleśnym
spojrzeniem sprawiającym, że poczuła się brudna. Uśmiechnął się szerzej, widząc
intensywnie pulsującą na damskiej szyi żyłkę. — Chyba nie powiesz, że mnie nie
poznajesz? Ja ciebie wciąż pamiętam.
Tak.
Michelle też go pamiętała, choć Bóg jeden wie, ile wysiłku włożyła w zatarcie
złych wspomnień. Nie sądziła, że Arian tak szybko znowu o sobie przypomni. Czy
kiedykolwiek będzie jej dane żyć bez cienia tego człowieka? Głos uwiązł
Michelle w gardle, lecz udało jej się cofnąć o krok.
—
To co będzie z tą kawą? Gdzie podziewa się typ, który mnie obsługiwał? — spytał
zniecierpliwiony.
— Proszęchwileczkępoczekać — wyrecytowała nieswoim głosem, jednocześnie wolną ręką zgarniając ze stolika spodek z filiżanką kawy.
— Proszęchwileczkępoczekać — wyrecytowała nieswoim głosem, jednocześnie wolną ręką zgarniając ze stolika spodek z filiżanką kawy.
Modliła
się, by ktoś ją wyręczył, lecz odsiecz nie nadeszła. Cieszyła się – o ile tak
można nazwać rozpaczliwe łapanie się jedynej logicznej, przyziemnej myśli – że
założyła buty na płaskiej podeszwie, bo inaczej potykałaby się w drodze do
zmywalni, ekspresu i z powrotem do stolika zajmowanego przez Ariana.
—
Dosypałaś coś czy tylko naplułaś do środka? — zapytał Arian niby żartem, kiedy
Michelle stawiała przed nim filiżankę z nową kawą.
Szatynce
wcale nie było do śmiechu. Serce jak oszalałe tłukło się o żebra, jednak
postarała się o przynajmniej pozornie spokojne brzmienie własnego głosu.
—
Gdybym rzeczywiście chciała się odegrać, nie marnowałabym śliny na twoją kawę.
Dodałabym czegoś innego, uwierz — wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Arian
wybuchnął krótkim śmiechem pozbawionym szczerej wesołości, co jeszcze mocniej
przeraziło Michelle.
Czegoś
takiego Arian nie spodziewał się po Michelle. Może to i lepiej: gra nabierała
ciekawszych barw. Zdenerwowałby się, gdyby go zignorowała, rozczarowałby się
także, gdyby już te wstępne zabiegi przyniosły oczekiwane efekty. Michelle
jednak nie zawiodła – najwidoczniej nie zamierzała łatwo się poddać. Ten jej
nowy, na pozór twardszy charakter poniekąd go zafascynował, może nawet
pociągał. Tylko trochę. Koniec końców pokaże Michelle, że Arian Berger zawsze
wygrywa, nawet jeżeli kiedyś sięgnął dna i musiał się od niego odbić.
—
O której kończysz? — zapytał, choć doskonale znał odpowiedź; specjalnie wybrał
tę porę. — Moglibyśmy wybrać się gdzieś razem. Powspominać stare, dobre czasy.
Zaczęła
dyskretnie się wycofywać.
—
Poczekaj, chcę uregulować…
—
Przyniosę rachunek.
—
Nie, nie za zamówienie.
Blondyn
sięgnął do wewnętrznej kieszeni sportowej marynarki. Wyjął z niej małe,
podniszczone, kartonowe pudełeczko z fioletowym wieczkiem udekorowanym
kokardką. Postawiwszy ozdobne opakowanie na blacie, podsunął je w stronę
Michelle, skinięciem głowy zachęcając, by je wzięła. Gdzieś już widziała to
pudełeczko. Na pewno. Domyślała się, co może zawierać. Wyparła jednak tę myśl
na dalszy plan. Wolała nie uświadamiać sobie w tak okrutny sposób, jak bardzo
Arian był zimny, przebiegły i wyrachowany. Był bardziej nikczemny i
przebieglejszy, niż mogłaby przypuszczać. Spuściła wzrok, spoglądając na
kwadratowe pudełeczko. To niemożliwe! To jakiś paskudny dowcip! Niezabawny
żart, za który powinna Arianowi przywalić.
—
Bierz — ponaglił, opierając skrzyżowane ramiona o stół; łokciem przesunął
talerz z resztkami deseru. — Oboje wiemy, że to twoje.
—
Jesteś chory — szepnęła niemal bezgłośnie przez zaciśnięte gardło. — Co to jest
i skąd to masz?
—
Otwórz i się przekonaj.
Zimny
dreszcz przebiegł jej po plecach.
Nerwowo
rozglądając się wokół, ostrożnie otworzyła pudełeczko. Wewnątrz, na poduszeczce
noszącej ślady zużycia, leżały kolczyki. Wykonane z białego złota, przy
zapięciu ozdobione drobnym kółeczkiem brylantów, a na dole perłami. Ozdoby,
które pamiętała aż nazbyt dobrze. Sama nigdy ich nie zakładała, zawsze leżały głęboko
schowane, lecz rozpoznała je od razu. Jedna z pamiątek po mamie, najcenniejszy
skarb; i jednocześnie jedna z rzeczy, którą niedawno jej skradziono. Więcej nie
potrzebowała do skojarzenia faktów. Włamanie, kradzież, wtedy przed kinem… To
wszystko Arian!
—
Pomyślałem, że chciałabyś je odzyskać. Nie cieszysz się?
Pudełeczko
wraz z zawartością zgarnęła w pięść. Jakie to niedorzeczne i chore! Wiedziała
jedno: musi uciec, jak najprędzej i jak najdalej od tego psychopaty.
—
Wynoś się z mojego życia. I to w tej chwili. — Spojrzała prosto w
jasnoniebieskie oczy. Wyzywająco, hardo, nieustępliwie.
—
Wiesz, że nawet chętnie? — odparł beznamiętnie, odchylając się na krześle. —
Problem w tym, że ty jakoś nie bardzo możesz wynieść się z mojej głowy.
—
Oszalałeś. Nie zostawię tak tego. — Żar złości i strachu zapalił się w
jasnozielonych oczach. — Jesteś skończony.
—
Mała, dzielna Michelle — zakpił. — Zadzwonisz po psy? Dzwoń. Nic z tego i tak
nie wyjdzie — zacmokał z niezadowoleniem, po czym wstając z miejsca, rzucił na
blat zwitek banknotów.
Arian
zniknął, niemal rozpłynął się w powietrzu, jak potwory z nocnych koszmarów.
W
ciągu minuty Michelle „odmeldowała” się kierownikowi sali.
W
biegu zerwała z bioder zapaskę. Nie zwolniła aż do szatni, do której wparowała
z trzaskiem drzwi. Cisnęła zapaską w kąt. Z szafki wyjęła kurtkę, którą
narzuciła na siebie. Nie przebrała się, nie miała na to czasu. Wiedziała mimo
to, że nie wyjdzie, póki gdzieś na zewnątrz może czaić się Arian. Wpadła w
amok. Czuła się pusta, a równocześnie tak nabuzowana, że ciężko byłoby to
pojąć. Wzięła kilka pełnych wdechów, które nieco ją otrzeźwiły. Gorączkowo
rozejrzała się wokół. Kurtka, torba, telefon, portfel, klucze. I to cholerne pudełeczko!
Nie cieszysz się? Nie cieszysz
się? Mroczne,
złowrogie echo z drugiego końca podświadomości paraliżowało Michelle od
wewnątrz. Nie cieszysz się?! Wrzuciła
kolczyki wraz z opakowaniem do torby. Nie próbowała się nawet opanować.
Pozwoliła łzom zmoczyć oczy oraz policzki, dłoniom drżeć, poddać się ołowianym
nogom, umysłowi generować przerażające projekcje. Może zjeść ją strach, ale nie
da się w całości połknąć Arianowi. Nigdy więcej.
Zadzwoniła
do jedynej osoby, która mogłaby jej teraz pomóc. Johannes odebrał po czwartym
sygnale.
—
Cześć, mam nadzieję, że nie jesteś zajęty — rzuciła na wydechu. — Zajmujesz się
jeszcze włamaniem do mojego mieszkania?
Wydawał
się odrobinę roztargniony, gdy odezwał się dość szorstkim jak na niego tonem:
—
Cześć. Zginęło ci coś jeszcze? Bo jeśli to nic ważnego, oddzwoniłbym po
służbie. Jestem tu trochę zasypany robotą i nie mam czasu na pogawędki.
Nagle
z Michelle uleciała umiejętność formułowania logicznych wypowiedzi. Wszystkie
poukładane w głowie zdania wypływały z ust bezładnym potokiem nakładających się
na siebie słów. Każde kolejne kończyła rozpaczliwym przydechem, więc brzmiały
urywanie. Johannes nie ukrywał lekkiego rozdrażnienia.
—
Weź głęboki oddech. Wdech i wydech. Jeszcze raz wdech i nie zapomnij o wydechu.
Zdenerwowała
się.
—
Nie musisz… przypominać mi… — klatka piersiowa falowała wraz z nierównym
oddechem — jak… oddychać!
—
Przepraszam cię, Michelle. Naprawdę mamy dzisiaj urwanie głowy. Co się stało?
—
Nie mam pojęcia… Jak on się… Jak on to zrobił.
—
Co?
—
Wiem, kto włamał się do mojego mieszkania.
—
Jeszcze raz: co? Zaraz… Musisz oficjalnie o tym donieść. Skąd w ogóle o tym
wiesz? Ktoś z sąsiadów coś widział? A może to któryś sąsiad? Chętnie dorwałbym
drania. Skończyłaś już pracę, prawda? Chciałbym cię podrzucić na komendę, ale
dzisiaj nie dam rady się wyrwać.
—
Boże… — szepnęła tylko; głos jej się załamał.
—
Jesteś roztrzęsiona. Napij się wody i uspokój. Jesteś w pracy czy w domu? —
mówił coraz szybciej, przejęty. — Ma kto cię podwieźć? Nie powinnaś w takim
stanie jechać sama autobusem.
—
On tutaj był — bąknęła. — Wie wszystko.
—
On, to znaczy kto? Gdzie ty właściwie jesteś?
Zapadło
kilka sekund ciszy, które Michelle poświęciła na zebranie się w sobie.
—
Mów do mnie. Wytłumacz, o co ci chodzi. Hej, Michelle?
Poczuła
się nagle bardzo mała. Równie dobrze mogłoby jej nie być. Co za różnica, czy
jeszcze istnieje? Czy Johannes w ogóle zauważył, że był świadkiem upadku jej
bezpiecznego świata? Nie miała w sumie prawa od niego wymagać, by jej pomógł.
Mimo to potrzebowała kogoś. Wiedziała, że sama sobie nie poradzi. Na myśl
przyszła jej Lena.
—
Dzięki, dam sobie radę — jęknęła, jakby zaraz miała zwymiotować. — Zrobię tak,
jak mówisz.
W
tle rozległ się krzyk.
—
Już idę!... Wybacz, strasznie chciałbym ci teraz pomóc i być przy tobie, ale
sama rozumiesz… Odezwę się.
Rozumiała
aż nazbyt dobrze.
Przypomniała
sobie, że Lena dzisiaj pracowała i na pewno nie podniesie słuchawki. Spróbowała
dwukrotnie, wyłącznie, żeby przekonać się o słuszności swej racji.
W
tamtej chwili nie było w niej niczego. Tylko ludzki, cielesny byt. Nic więcej,
nic mniej. Ciało miała całe, lecz psychikę – ponownie rozbitą.
Z
pełną premedytacją wybrała następny numer. Plecy, do których od potu lekko
lepiła się biała koszula, przylgnęły do metalowej szafki. Głowa automatycznie
odchyliła się do tyłu, a powieki opadły na piekące oczy.
Osoba,
która odezwała się po drugiej stronie, wydała się równie zdziwiona, co Michelle
przerażona i skołowana.
—
Łał, miło, że dzwonisz. Po miesiącu. Najwyższa pora — dodał zachrypnięty głos z
wyrzutem. — Mamy do obgadania kilka spraw względem ślubu mojej mamy.
—
Pomóż mi, Tom — jęknęła błagalnie, czując, że zaraz naprawdę zemdleje. Bała
się, że Arian cudem przedrze się na zaplecze albo zaczaił się gdzieś w okolicy,
a wtedy… Wolała sobie tego nie wyobrażać.
—
Co się dzieje? — zapytał z nieudawanym przejęciem. — Zresztą nieważne, opowiesz
mi później. Co mam robić?
—
Augsburger Strasse 41. Proszę… — Pociągnęła nosem. — Zabierz mnie stąd, zanim
zwariuję ze strachu.
Tom
nie zastanawiał się ani ułamka sekundy.
—
Nie ruszaj się nigdzie. Zaraz tam będę.
A ja się cieszę i to nawet baaaardzo. I dziękuję i kocham Cię mocniutko. :*
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę zastanawiałam się nad tym zdaniem z kawą, ale potem sobie uświadomiłam, że sama Ci to napisałam. No cóóóóóóż, trochę spać mi się chce i w ogóle nie myślę.
OdpowiedzUsuńNa początku cieszyłam się, że wprowadziłaś Johannesa, aaale teraz mnie drażni, że jest taki nieskręcony. Chociaż bardzo dobrze, że nie miał dla niej czasu. Tom lepiej rozegrał tę sprawę^^ (mam nadzieję, że tego nie zmieniłaś).
W ogóle coraz częściej czuję się jak Tom i w myślach powtarzam "jak ja was wszystkich nienawidzę". A dopiero na gadu pisałaś mi, żebym nikogo nie zabiła. Ale najbardziej podobała mi się ta scena z Tomem i atakiem na Billa, chociaż uważałaś, że jest zbyt agresywna. Świetna była. ^^ I te ostatnie słowa Michelle, mmmmmm. Jeny. dałabym sobie wszystko zrobić, żeby taki Tom był moim wybawcą.
Jeszcze raz dziękuję za dedykację. I w ogóle za wszystko.
Kocham Cię. <3
Jedno pytanie: co znaczy, że Johannes jest nieskręcony? :D
UsuńI ja Ciebie też <3
Pisaj 25., skoro dzisiaj mnie nie ma. Jutro(jak dojdę do siebie, jakby to nie brzmiało) coś bym chciała zobaczyć na pocieszenie. :> Da się załatwić?
UsuńOkay, teraz mogę coś Ci dopisać, bo ostatnio narzekałaś, a teraz mam tyyyyyyyyyyyyyyyle czasu(no chyba niezbyt).
Ej, wiesz, jestem trochę podoba do Michelle, tak mi się skojarzyło, jak Johannes ją zagadywał, czy zawsze jest milcząca. Ja rzadko kiedy się odzywam, gdy ktoś obcy coś do mnie mówi, bo zawsze mi głupio wtedy, co chyba zauważyłaś, jak do mnie dzwoniłaś xD Ale podoba mi się(wcześniej też mi się podobało) jak ją pyta "Wstawione? Wstawione. Działają? Działają". Jakby chciał dać jej do zrozumienia, że powinna się zamknąć i cieszyć z jego obecności xD
Szlag by mnie trafił na miejscu Toma, no okeeeeeeej, jego też trafił, ale nie wiem, czy w końcu nie strzeliłabym Billowi w pysk, należało mu się to!
Ooo! Koooocham Cię!
OdpowiedzUsuńTak się cieszę, że ona w końcu do niego zadzwoniła. No, muszę przyznać, że okoliczności są... paskudne... ale kurde... Już myślałam, że nigdy tego nie zrobi! Jeszcze jakiś Johannes się przypałętał! A weź mi go stąd! xD
Jestem baardzo ciekawa, jak to się dalej potoczy. W ogóle Arian to normalnie posuwa się za daleko. Może jednak ten Johannes na coś się przyda i go wpakuje do klatki, bo kurde tam jego miejsce!
A nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, jak zobaczyłam, że dodałaś nowy odciek.
Pozdrawiam serdecznie :)
Dziękuję Ci bardzo mooocno ;*
Usuń(Teraz uwaga, prawie-spojler :D) Arian posunie się jeszcze dalej, choć będzie czas, że na dłuższą chwilę zrobi się o nim cicho.
Że cooo?! Szkoda, że nie istnieje na prawdę, bo bym go w dupę tak porządnie kopnęła, żeby zobaczył gwiazdki w dzień.
UsuńAkurat o to, czy Arian dostanie porządnego kopa w dupę, nie trzeba się martwić ;)
UsuńAAA! Zdecydowanie satysfakcjonuje mnie ta część! A szczególnie końcówka. Niech Michelle umawia się z innymi, niech się umawia, ale to jednak Tom zawsze jej pomoże <3 mój bohater <3
OdpowiedzUsuńArian to naprawdę psychol. Chyba szkoda słów na niego. Tu wszystko pozamiatane, taka osoba już nie wróci do normalności, ale zdarzają się takie przypadki ;)
Mala :D
UsuńZ Toma to taki bohater, jak z koziej... No, wiadomo. Ale fajnie, że wolisz go od Johannesa.
UsuńNa temat Ariana się nawet nie wypowiem, bo jego zachowanie w tym i poprzednim odcinku mówi samo za siebie.