tekst

19 maja

Moje życie jest kompletnie pokręcone.

9 stycznia 2013

24. Nie cieszysz się?


Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Frigid.
Spełnienia marzeń i więcej wiary w siebie.


Nie jest źle, stwierdziła z ulgą. Pomimo nadal dostrzegalnych efektów wtargnięcia włamywacza mieszkanie wyglądało schludnie i czysto. Michelle dziękowała wyższej sile, że udało jej się załatwić jeden dzień wolnego na doprowadzenie mieszkania do stanu używalności. Po uprzątnięciu lokum znowu posiadała wszystko do funkcjonowania i życia. Nawet prawie na dobre wstawione dwa zamki w drzwiach wejściowych.
— Zawsze jesteś taka milcząca? — Zręcznie operując śrubokrętem, Johannes zagadnął Michelle obserwującą jego poczynania z leciutko rozchylonymi w zaciekawieniu ustami. Sportowa koszulka odkrywała mięśnie pracujących metodycznie męskich ramion – każdy pojedynczy obrót śrubokrętem napinał muskuły. Johannes Weissmüller był wysokim dwudziestopięciolatkiem o muskularnej sylwetce z szerokimi ramionami oraz wąskimi biodrami, kwadratowej szczęce, szarozielonych oczach i o krótko obciętych ciemnoblond włosach.
— Nie zawsze, tylko…
— Akurat dzisiaj postanowiłaś milczeć, zgadza się?  — wpadł Michelle w słowo.
— Po prostu wciąż jestem w lekkim szoku, to wszystko. Spodziewałam się ślusarza, a nie policjanta!
Oparła się plecami o ścianę obok drzwi, oceniając efekt pracy Johannesa. Nie znała się na takich naprawach, ale nie przyszłoby jej do głowy, że wstawianie zamka w drzwi może okazać się dość skomplikowanym procesem. Nie przeszkadzała jej jednak przeciągająca się obecność policjanta, który zeszłej nocy uważnie badał ślady włamania. Michelle nigdzie się nie spieszyło, zaś towarzystwo Johannesa stanowiło doskonałą kontrpropozycję dla siedzenia w samotności.
— Kto powiedział, że jedno wyklucza drugie? Wstawiłem zamki? Wstawiłem. Działają? Jak najbardziej. — Przekręcił dwukrotnie górny patent i dolny. — Jest ślusarz? Tak jakby. Obiecywałem dobrego? — Zerknął na przyglądającą się mu Michelle i skromnie wzruszył ramionami. — I proszę, oto on. Chyba, że masz jakieś zastrzeżenia do mojej pracy — rzucił swobodnym tonem. Odłożył śrubokręt do skrzynki z narzędziami. Odruchowo wycierając ręce o tył bojówek, wyprostował się. — Masz jakieś? Lepiej zgłaszaj teraz, bo po odejściu od drzwi nie uwzględniam reklamacji.
Zaśmiała się. Całkiem miły facet. Przyjemnie się z nim rozmawiało.
— Okej, w porządku — uniosła ręce w poddańczym geście. — Jesteś najlepszym ślusarzem w mieście. Nigdy nie miałam sprawniej działających zamków w drzwiach. Właśnie… Ile należy się za fachową usługę?
Johannes sceptycznie uniósł prawą brew.
— Żartujesz?
— Chociaż za fatygę? — zapytała, zakładając niesforne kosmyki włosów za uszy. — Nie sądzę, żeby naprawianie drzwi okradzionym kobietom należało do twoich zainteresowań.
— Naprawianie być może nie… — mruknął z twarzą zwróconą ku Michelle. Lekko przechylona na bok głowa nadawała mu iście niewinnego wyglądu. — Ale mam lepszy pomysł, jeśli chcesz się odwdzięczyć.
Johannes zarumienił się, co Michelle wydało się jednocześnie zabawne, słodkie i nieco żenujące.
— Słucham. Umieram z ciekawości.
— W drodze do ciebie minąłem fajną knajpkę. — Zmieszany jeszcze mocniej spurpurowiał na policzkach. — Mogę zaprosić cię na kawę?
— Chyba ja ciebie. — Z braku pomysłu na lepszą reakcję, posłała Johannesowi wdzięczny uśmiech. — I koniecznie z dużym ciachem.
— Kawa i ciastko. Zgadzam się na wszystko — podsumował entuzjastycznie.

Johannes zasadniczo zgadzał się na wszystko w niemal każdym przypadku. Pod tym względem Michelle nie mogła mu niczego zarzucić. Naprawdę go polubiła. Życie nastawione głównie na pracę, taniec i spanie przeprogramowała tak, by w planie dnia mógł czasami znaleźć się Johannes. Ostatnie dni utwierdziły ją tylko w przekonaniu, że policjant z natury był nadzwyczaj nieśmiały w stosunku do kobiet.
Wybrali się kilka razy na kawę z nieodłącznym ciastkiem; przy ciepłym napoju Johannes pytał Michelle, jak minął jej dzień i czy przypadkiem nie zmarzła, bo na dworze znowu ziąb. W Walentynki Michelle nawet zaprosiła go na sztukę baletową „La Péri” do Opery Państwowej przy Unter den Linden. Nie narzekał, więc nie wytknęła mu, że na początku drugiego aktu głośno zachrapał. Kilka dni później w ramach rewanżu zabrał Michelle do kina.
— Nie mogliśmy posłać śmigłowca – narobiłby za dużo hałasu. Nie ma opcji podejść niezauważonym na czystym terenie, a otworzenie ognia równało się z tym, że na bank ktoś by zginął…
Odmówić Johannesowi nie można było jednego: bezwarunkowego zamiłowania do pracy.
— Aż ciarki przechodzą po plecach, jak… — Michelle urwała, dostrzegłszy coś za ramieniem Johannesa.
Zaróżowiona twarz zastygła w wyrazie zdziwienia, co uwydatniały lekko rozchylone wargi i zmarszczka na czole. Michelle wyglądała, jakby coś lub ktoś wytrącił ją z równowagi. Tak właśnie było. W tle za Johannesem nie zobaczyła niby nic nadzwyczajnego, a jednak… Wszystko inne przygasło dookoła, kiedy wyłowiła wzrokiem wyraźną, dobrze znaną sylwetkę. Poznałaby tę osobę nawet z zamkniętymi oczyma. Nie mogła się pomylić. Chyba że… Może wyobraźnia płata jej figle? Ot, głupi podszept, że właśnie wśród tłumu ludzi ujrzała Ariana, a on spostrzegłszy ją po drugiej stronie ulicy, szybko zniknął w najbliższym sklepie. Widok chyba-Ariana zdumiał Michelle. Rozproszył ślepe przekonanie, że Berlin stanowił wystarczająco duże miasto dla obojga.
Zanim zdążyła dłużej zastanowić nad własną „wizją”, z parkingu dotarli na róg Karl-Marx Strasse i Flughafenstrasse, przed oszklony budynek Cineplexu. Kiedy wchodzili przez automatyczne drzwi, Michelle obejrzała się przez ramię. Tak dla pewności. Nie posiadała wybujałej wyobraźni, ale jeżeli już coś sobie ubzdurała, niełatwo o tym zapominała. Zobaczyła rodziny z dziećmi, pary zakochanych, samotną staruszkę i grupki rozweselonej młodzieży. Zero śladu Ariana.
Piętnaście minut później Michelle i Johannes siedzieli w jeszcze oświetlonej sali kinowej, czekając na projekcję filmu.
— Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza — rzekł przyciszonym tonem, uniósłszy drobną dłoń, którą przed sekundą zamknął we własnym uścisku.
Michelle nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w głosie Johannesa rozbrzmiała jakaś dziwna, ochrypła nutka delikatności. Zaskoczył ją, ale tylko trochę. Bardziej zaabsorbowało ją pytanie zadane sobie samej: czy to, że nie poczuła najmniejszego dreszczu ani motylków w brzuchu należało przypisać faktowi, iż jej myśli nadal krążyły wokół Ariana, czy temu, iż Johannes był tak przyjacielski, że nie potrafiła dostrzec w nim innej roli?
Uśmiechnęła się przekornie, pochylając głowę w stronę blondyna i spoglądając wprost w szarozielone oczy. Przyjęła pozę niewiniątka, która idealnie sprawdzała się w podobnych sytuacjach. Nie chciała przypadkiem onieśmielić Johannesa.
— Czyżby to była randka, panie Weissmüller?
— Nigdy chyba nie byłem na randce z prawdziwego zdarzenia — wyznał szczerze z zawstydzonym uśmiechem. To zadziwiające, ale ten mężczyzna narażający swoje życie w imię większego dobra społeczeństwa, tak pewny i zdeterminowany w swojej pracy, bezwzględny w stosunku do niektórych, w kontaktach z kobietami zachowywał się jak nastolatek na pierwszej randce. — To znaczy: dopóki nie poznałem ciebie.
— Koniecznie musimy to nadrobić — posłała blondynowi czarujący uśmiech, któremu nie umiał się oprzeć. — To jak będzie? Ty zaprosisz mnie czy wolisz, żebym ja zaprosiła ciebie?

*

Nakręcenie teledysku do „Automatic” okazało się dla Tokio Hotel prawdziwą próbą ognia. Samo nagranie poszło jak po maśle: z planu zeszli w stanie uniesienia – teledysk zapowiadał się świetnie, lecz jednocześnie zmęczeni – odzwyczaili się od spędzania ze sobą nienormowanie długich godzin, bez możliwości odseparowania się, i w dodatku ciężko pracując. Co gorsza, wszyscy wokół denerwowali Toma, który na domiar złego znowu cierpiał na bezsenność, więc ciągle był nerwowy albo otępiały, albo oba jednocześnie. Zanim wrócili do Berlina, Tom czuł się jak po kilku dniach spędzonych w domu wariatów. Potrzebował dwóch kolejnych, żeby dojść do siebie.
Po powrocie wzięli udział w pierwszych wywiadach związanych z wydaniem „Humanoida”. Jost wraz Benjaminem Ebelem, Dunją Pechner i resztą managementu w ekspresowym tempie uruchomili wszystkie „trybiki”: sesje zdjęciowe, prasę, telewizję, radio, kanał zespołu na YouTube. Cynk dany Bildowi i kilku portalom plotkarskim był wodą na młyn rozgłosu – krótsze i dłuższe wzmianki oraz zdjęcia paparazzich spełniały swą rolę, więc o Tokio Hotel robiło się znowu głośno. Promocja ledwie się rozpoczęła, a Tom już miał dosyć – zdecydowanie wolałby grać koncerty.
Wczesnym przedpołudniem dziewiętnastego lutego udzielali wywiadu w studio – kilka zdjęć i kilka pytań do młodzieżowej gazety typu „Bravo”; później mieli nakręcić krótki filmik specjalnie dla fanów.
— Oto oni. — Nie taka znowu najmłodsza dziennikarka, włączywszy dyktafon, zaczęła mówić, uważnie przyglądając się tokiohotelowcom. Perfekcyjnie nałożona warstwa makijażu maskowała dziwny wyraz twarzy kobiety, który zdradzał raczej pobłażliwą uprzejmość aniżeli zainteresowanie. — Czwórka już nie nastolatków. Bill, Tom i… tamci dwaj — bąknęła, acz bez zmieszania. — Przypomnieć sobie ich imiona.
— Georg i Gustav — podsunął urażonym tonem Tom, zanim ktokolwiek zdążył otworzyć usta.
Kobieta kontynuowała bez zażenowania:
— Już dwudziestego ósmego lutego wydają nową płytę… Po krótkiej przerwie w karierze wracają z nowym image’em i nowym materiałem. Zgodzili się porozmawiać ze mną w studiu, w którym nagrali album… Tyle chyba na razie wystarczy. Przejdźmy do pytań.
            Tom nie ukrywał zadowolenia, że Bill – jak zwykle zresztą – chętnie udzielał odpowiedzi w imieniu całego zespołu. Nie musiał się zatem wysilać. Wystarczyło, że dobrze wyglądał, kiwał głową, czasami się uśmiechnął albo rzucił żarcikiem na temat Georga.
— …to będzie przedostatnie… Przyczyna waszej medialnej nieobecności jest powszechnie znana. Chłopcy — zwróciła się do bliźniaków — jak radzicie sobie z chorobą mamy? Czy to odbiło się na jakości waszej pracy?
Nonszalancja, z jaką dziennikarka zadała pytanie, otrzeźwiły Toma, który momentalnie uniósł głowę. Najpierw zerknął na resztę zespołu, aby przekonać się o ich równie wielkim zdziwieniu, a następnie na Josta siedzącego na sofie po drugiej stronie pomieszczenia, na prawo od drzwi. Również wyglądał na zaskoczonego i śmiertelnie poważnego. Cały szkopuł tkwił właśnie w tym, że powód przedłużonego „urlopu” tokiohotelowców nie był powszechnie znany! Skąd dziennikarka wiedziała o chorobie Simone?
Młodszy Kaulitz odchrząknął nieznacznie, najwidoczniej po raz pierwszy zapomniawszy języka w gębie.
Tom natychmiast odzyskał mowę i odparł oschle:
— Poprosimy o następne pytanie.
— Wasi fani chcieliby poznać odpowiedź właśnie na to.
— Mam rozumieć, że to nasi fani upoważnili panią do zadawania wścibskich pytań?
— Są sprawy, o których ludzie zawsze chętnie czytają.
— Są sprawy, o których ludzie nie zawsze chętnie opowiadają. I dlatego żaden z nas nie odpowie na to pytanie. Czy w pani życiu nie ma żadnej świętości, tematu, którego wolałaby pani nie wywlekać na widok publiczny?
Kobieta zaniemówiła.
Jedno objęcie wzrokiem przyjaciół, dziennikarki, fotografa, który trzymał aparat w pogotowiu, i menadżera wystarczyło Tomowi do pojęcia, że dłużej po prostu nie wytrzyma. Mimo że miał ochotę uciec, a żołądek zamienił mu się w węzeł wielkości pięści, nie ruszył się ze skórzanego, obrotowego krzesła. Nie może zawsze dać się prowokować, zwłaszcza jakieś nieprofesjonalnej bździągwie z popularnej pseudo-gazety.
Zagęszczona atmosfera zawisła w powietrzu. Tom od razu wyczuł, iż stosunek dziennikarki do zespołu jako tematu na artykuł zmienił się. Nie dbał o to, że za kilka dni w jakimś piśmidle pojawi się niepochlebny tekst na temat Tokio Hotel.
Kiedy kilkanaście minut później zostali sami, Bill wydał z siebie dźwięk pomiędzy warkotem, jękiem a wrzaskiem. Wszyscy popatrzyli na niego; Georg nawet ostentacyjnie popukał się w czoło.
— Zwariowałeś? — fuknął na Toma jeszcze spokojnie siedzącego w fotelu. — Ogarnij się. Mieliśmy umowę, że agresję zostawiasz sobie na potem, tak? Dlaczego wyżywasz się na osobach, które pomagają nam wrócić na szczyt, co?
— Bill ma rację. Przegiąłeś — wtrącił Gustav.
— Zachowałeś się jak buc! — oznajmił Bill i podniósłszy się, oparł dłonie na biodrach.
— Zejdźcie ze mnie — odwarknął.
— Teraz wy przesadzacie. Zostawcie go w spokoju. Lepiej zajmijmy się poszukiwaniem miejsca przecieku — odezwał się głos rozsądku, czyli basisty. Georga, choć najstarszego, dzieliły jedynie dwa lata od bliźniaków i rok od Schäfera. Zawsze pierwszy do wygłupów, również jako pierwszy potrafił się opamiętać. Nikt nie nadawał się bardziej do zażegnywania konfliktów w zespole.
— Przesłuchaj całe Loitsche i minimum dziesięć procent populacji Magdeburga. Good luck! — prychnął Bill. — KAŻDY mógł sypnąć. Nawet ja, jeśli nie wpadło to do waszych ptasich móżdżków.
— Co z wami, chłopaki? Znowu macie zamiar się kłócić? — Srogo marszcząc brwi, David wychylił się znad otwartego laptopa.
— Czemu nie? Możemy. Skoro ten idiota nie potrafi trzymać języka za zębami! — Mało brakowało, a do obrażonej miny Billa oraz zmarszczonych brwi dołączyłoby dziecinne tupnięcie nóżką.
— Raczej ty możesz — poprawił dobitnie Tom. Zbliżył się do brata na niebezpieczną odległość i uderzył go z otwartej dłoni w ramię, aż ten cofnął się, by nie upaść. — O ile pamięć mnie nie myli, to ty mielesz jęzorem na prawo i lewo. Tym razem to też byłeś ty? Tego się nie da znieść. — Stuknął bliźniaka z klatkę piersiową. — Jadaczka w ogóle ci się nie zamyka.
Georg i Gustav w milczeniu przyglądali się kolejnej wymianie zdań Kaulitzów, która najwyraźniej zmierzała do kłótni. Woleli stanąć na uboczu, bo Bill i Tom i tak zawsze ich przekrzykiwali. Wtrącali się wyłącznie, gdy sprawa dotyczyła całej grupy – owa natomiast jeszcze rozgrywała się pomiędzy braćmi.
— Stop! — Zerwawszy się na równe nogi, Jost z dramatycznie rozłożonymi rękoma wzniósł oczy ku górze, jak gdyby czekając na zbawienie lub pomoc znikąd. I nic. Tom parsknął złowrogo, Bill odwdzięczył się pogardliwym spojrzeniem, Georg drgnął niepewny rozwoju wydarzeń, Gustav zapadł się w fotelu. David stanął pośrodku pomieszczenia, zwracając się do wszystkich podopiecznych: — Ustalmy: możecie się kłócić, o co tylko wam się żywnie podoba, ale nie wyżywajcie się na dziennikarzach. Dla nich macie być słodcy i milusi. Jasne?
— No właśnie — przytaknął Bill, co dodatkowo rozwścieczyło Toma. Był pieskiem Josta czy jak? Oszaleć można. Tom poczuł nagły ból w skroniach, jakby wbito w nie szpilki. To nie do wytrzymania! Rozwścieczyło go, że Bill sprzedał ich prywatność za możliwość znalezienia się w blasku najjaśniejszych reflektorów. — Powinieneś nauczyć się nad sobą panować. Tom, poważnie… masz kłopoty z rozładowaniem agresji.
I wtedy, jak na potwierdzenie oskarżenia, Tom chwycił ramiona Billa, po czym uderzył nim o ścianę. Przygwoździł go, miażdżąc ramieniem chudą szyję. Bracia znaleźli się twarzą w twarz, patrząc na siebie płonącymi z gniewu oczyma, a ich klatki piersiowe szybko unosiły i opadały wraz z oddechem. Bill zarzęził niezrozumiale.
— Ej, ej, ej! — David wparował między bliźniaków, a zaraz za nim Georg.
Zapanowało małe zamieszanie. Obaj mężczyźni z trudem przy pomocy Gustava odciągnęli Toma od Billa. Gustav zaś zasłonił sobą młodszego z braci. Raczej na niewiele się to zdało, gdyż był od nich znacznie niższy. Bill posłał złowrogie spojrzenie bratu, który z wściekłością starał się wyrwać z uścisku trzymających go dwóch par rąk.
— Już nie żyjesz, Bill! Masz to jak w banku! Do cholery, czy dla ciebie mama nic nie znaczy? Co ty sobie wyobrażałeś?! Teraz te hieny nie dadzą spokoju ani jej, ani nam! — wydyszał ciężko. — Georg, puść mnie, muszę mu przyłożyć.
— Proponuję — sapnął David, mocno ściskając Toma za ramię, a drugą szarpiąc go za koszulkę do tyłu; z drugiej strony gitarzystę trzymał Listing — żebyście raz porządnie zdzielili się po gębach i skończyli raz na zawsze te szopki. Z Billem rozmówię się później. Co wy na to?
W odpowiedzi Bill wykrztusił coś niewyraźnego, rozmasowując szyję.
— Kurwa mać! — Tom zaklął głośno, przestawszy się miotać. — Bill, jak ja cię czasem nienawidzę.
Natychmiast poczuł się nieco lepiej. Wyrwał się z żelaznego uścisku przyjaciela i menadżera, po czym bez zastanowienia wyszedł ze studia, trzaskając drzwiami. Już miał odetchnąć z ulgą, gdy drzwi do studia otworzyły się za jego plecami.
— Musisz go jeszcze chwilę znosić. Zapomniałeś o nagraniu? — Poznał głos Georga. Stwierdzający, niczego nie wymagający, całkowicie neutralny. Tom był wdzięczny kumplowi, że przynajmniej on nie miał żadnych pretensji. — Wiesz co, stary, zasłużyliśmy na duże, zimne piwo. Piszesz się?
— Jasne. — Obrócił się przodem do przyjaciela. — Trzeba pójść się upić, wyrzygać na ten cały burdel.
— Albo skupić się na pracy — dorzucił urażonym tonem swoje pięć groszy Bill, wpychając się między ramię basisty a futrynę. — Potem możesz błagać mnie o wybaczenie.
— Jeszcze czego — sarknął. Złość uleciała z niego niczym z przekłutego balonika. Bill miał trochę racji – ostatnio nagminnie tracił nad sobą kontrolę. Powinien nad sobą popracować. Inna sprawa, że tym razem brat nieźle sobie nagrabił. Policzy się z nim innym razem.
— A ja jestem za tym, żeby najpierw się napić — głos Gustava przedostał się zza pleców basisty.
— Dobra. Sorry. — Tom bezradnie rozłożył ręce. — Zachowajmy resztki profesjonalizmu i wracajmy do pracy. Gdzie jest kamera, David?

*

Po restauracji hotelu „Concorde” oprócz echa smętnej muzyki niósł się szelest wykrochmalonych serwetek, cichy odgłos poszczękiwania sztućców oraz pojedyncze rozmowy konsumentów. Nad stołami zakrytymi obrusami koloru écru unosił się smakowity zapach spożywanych posiłków. Między strategicznie rozstawionymi stołami uwijali się – niczym pracowite mróweczki w białych koszulach z krawatami z emblematami hotelu i w czarnych zapaskach – kelnerzy i kelnerki, w tym również Michelle, z wyładowaną opróżnionymi naczyniami tacką. Popołudniowy ruch zelżał, miała więc nadzieję, że uda jej się wymknąć przynajmniej kwadrans wcześniej.
— Prosiłem o bezkofeinową kawę — usłyszała za plecami donośny, wyniosły głos. — Mogłabyś coś z tym zrobić?
Obróciła się z uprzejmym uśmiechem, by odpowiedzieć, że bezzwłocznie się tym zajmie.
Sekunda, mrugnięcie, wieczność. Grunt niemal chwieje się pod nogami, a sufit wydaje się spadać na głowę. Uśmiech spełza z zastygłej w zdziwieniu twarzy. Szklane i porcelanowe naczynia na tacce brzdękają poruszone przez drżące w rytm kołatania serca ręce. Całe teraz przyprawia Michelle o zawrót głowy, mdłości i równocześnie pobudza umysł do kojarzenia nieprzyjemnych faktów.
Na sali nie zapadła cisza jak na filmach, a prośba tego właśnie klienta wzbudziła zainteresowanie jedynie Michelle, na jej nieszczęście. Mało brakowało, żeby zaraz zemdlała. Stojąc tak i mając przed oczami Ariana – tego Ariana, tego samego, który skutecznie zamieniał jej życie w piekło i niszczył psychicznie – czuła, że nie starcza jej tchu na odpowiednio głęboki oddech. Wyglądał lepiej niż kiedykolwiek dotąd, lecz równocześnie budził odrazę. Odruchowo zakazała sobie okazać słabość. Wiedziała jednak, że już za późno. Że Arian wyczuł jej strach. Alarm! Alarm! – krzyczał głosik wewnątrz, aż dziwne, że dotąd nie rozległo się wycie syren.
Cwany uśmiech wymalował się na pociągłej twarzy, nie docierając jednak do chłodnych, jasnoniebieskich oczu.
— O, to ty — sposób, w jaki to powiedział, nie pozostawiał wątpliwości co do przypadkowości owej sceny. — Pracujesz… tutaj? — omiótł spojrzeniem restaurację. — Zawsze to lepsze niż wywijanie tyłkiem przed obcymi facetami, co?
Michelle zagryzła wargi, przełykając cisnące się na usta przekleństwo.
— Co za niesamowite spotkanie, nie? — kontynuował, mierząc Michelle obleśnym spojrzeniem sprawiającym, że poczuła się brudna. Uśmiechnął się szerzej, widząc intensywnie pulsującą na damskiej szyi żyłkę. — Chyba nie powiesz, że mnie nie poznajesz? Ja ciebie wciąż pamiętam.
Tak. Michelle też go pamiętała, choć Bóg jeden wie, ile wysiłku włożyła w zatarcie złych wspomnień. Nie sądziła, że Arian tak szybko znowu o sobie przypomni. Czy kiedykolwiek będzie jej dane żyć bez cienia tego człowieka? Głos uwiązł Michelle w gardle, lecz udało jej się cofnąć o krok.
— To co będzie z tą kawą? Gdzie podziewa się typ, który mnie obsługiwał? — spytał zniecierpliwiony.
            — Proszęchwileczkępoczekać — wyrecytowała nieswoim głosem, jednocześnie wolną ręką zgarniając ze stolika spodek z filiżanką kawy.
Modliła się, by ktoś ją wyręczył, lecz odsiecz nie nadeszła. Cieszyła się – o ile tak można nazwać rozpaczliwe łapanie się jedynej logicznej, przyziemnej myśli – że założyła buty na płaskiej podeszwie, bo inaczej potykałaby się w drodze do zmywalni, ekspresu i z powrotem do stolika zajmowanego przez Ariana.
— Dosypałaś coś czy tylko naplułaś do środka? — zapytał Arian niby żartem, kiedy Michelle stawiała przed nim filiżankę z nową kawą.
Szatynce wcale nie było do śmiechu. Serce jak oszalałe tłukło się o żebra, jednak postarała się o przynajmniej pozornie spokojne brzmienie własnego głosu.
— Gdybym rzeczywiście chciała się odegrać, nie marnowałabym śliny na twoją kawę. Dodałabym czegoś innego, uwierz — wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Arian wybuchnął krótkim śmiechem pozbawionym szczerej wesołości, co jeszcze mocniej przeraziło Michelle.
Czegoś takiego Arian nie spodziewał się po Michelle. Może to i lepiej: gra nabierała ciekawszych barw. Zdenerwowałby się, gdyby go zignorowała, rozczarowałby się także, gdyby już te wstępne zabiegi przyniosły oczekiwane efekty. Michelle jednak nie zawiodła – najwidoczniej nie zamierzała łatwo się poddać. Ten jej nowy, na pozór twardszy charakter poniekąd go zafascynował, może nawet pociągał. Tylko trochę. Koniec końców pokaże Michelle, że Arian Berger zawsze wygrywa, nawet jeżeli kiedyś sięgnął dna i musiał się od niego odbić.
— O której kończysz? — zapytał, choć doskonale znał odpowiedź; specjalnie wybrał tę porę. — Moglibyśmy wybrać się gdzieś razem. Powspominać stare, dobre czasy.
Zaczęła dyskretnie się wycofywać.
— Poczekaj, chcę uregulować…
— Przyniosę rachunek.
— Nie, nie za zamówienie.
Blondyn sięgnął do wewnętrznej kieszeni sportowej marynarki. Wyjął z niej małe, podniszczone, kartonowe pudełeczko z fioletowym wieczkiem udekorowanym kokardką. Postawiwszy ozdobne opakowanie na blacie, podsunął je w stronę Michelle, skinięciem głowy zachęcając, by je wzięła. Gdzieś już widziała to pudełeczko. Na pewno. Domyślała się, co może zawierać. Wyparła jednak tę myśl na dalszy plan. Wolała nie uświadamiać sobie w tak okrutny sposób, jak bardzo Arian był zimny, przebiegły i wyrachowany. Był bardziej nikczemny i przebieglejszy, niż mogłaby przypuszczać. Spuściła wzrok, spoglądając na kwadratowe pudełeczko. To niemożliwe! To jakiś paskudny dowcip! Niezabawny żart, za który powinna Arianowi przywalić.
— Bierz — ponaglił, opierając skrzyżowane ramiona o stół; łokciem przesunął talerz z resztkami deseru. — Oboje wiemy, że to twoje.
— Jesteś chory — szepnęła niemal bezgłośnie przez zaciśnięte gardło. — Co to jest i skąd to masz?
— Otwórz i się przekonaj.
Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.
Nerwowo rozglądając się wokół, ostrożnie otworzyła pudełeczko. Wewnątrz, na poduszeczce noszącej ślady zużycia, leżały kolczyki. Wykonane z białego złota, przy zapięciu ozdobione drobnym kółeczkiem brylantów, a na dole perłami. Ozdoby, które pamiętała aż nazbyt dobrze. Sama nigdy ich nie zakładała, zawsze leżały głęboko schowane, lecz rozpoznała je od razu. Jedna z pamiątek po mamie, najcenniejszy skarb; i jednocześnie jedna z rzeczy, którą niedawno jej skradziono. Więcej nie potrzebowała do skojarzenia faktów. Włamanie, kradzież, wtedy przed kinem… To wszystko Arian!
— Pomyślałem, że chciałabyś je odzyskać. Nie cieszysz się?
Pudełeczko wraz z zawartością zgarnęła w pięść. Jakie to niedorzeczne i chore! Wiedziała jedno: musi uciec, jak najprędzej i jak najdalej od tego psychopaty.
— Wynoś się z mojego życia. I to w tej chwili. — Spojrzała prosto w jasnoniebieskie oczy. Wyzywająco, hardo, nieustępliwie.
— Wiesz, że nawet chętnie? — odparł beznamiętnie, odchylając się na krześle. — Problem w tym, że ty jakoś nie bardzo możesz wynieść się z mojej głowy.
— Oszalałeś. Nie zostawię tak tego. — Żar złości i strachu zapalił się w jasnozielonych oczach. — Jesteś skończony.
— Mała, dzielna Michelle — zakpił. — Zadzwonisz po psy? Dzwoń. Nic z tego i tak nie wyjdzie — zacmokał z niezadowoleniem, po czym wstając z miejsca, rzucił na blat zwitek banknotów.
Arian zniknął, niemal rozpłynął się w powietrzu, jak potwory z nocnych koszmarów.
W ciągu minuty Michelle „odmeldowała” się kierownikowi sali.
W biegu zerwała z bioder zapaskę. Nie zwolniła aż do szatni, do której wparowała z trzaskiem drzwi. Cisnęła zapaską w kąt. Z szafki wyjęła kurtkę, którą narzuciła na siebie. Nie przebrała się, nie miała na to czasu. Wiedziała mimo to, że nie wyjdzie, póki gdzieś na zewnątrz może czaić się Arian. Wpadła w amok. Czuła się pusta, a równocześnie tak nabuzowana, że ciężko byłoby to pojąć. Wzięła kilka pełnych wdechów, które nieco ją otrzeźwiły. Gorączkowo rozejrzała się wokół. Kurtka, torba, telefon, portfel, klucze. I to cholerne pudełeczko!
Nie cieszysz się? Nie cieszysz się? Mroczne, złowrogie echo z drugiego końca podświadomości paraliżowało Michelle od wewnątrz. Nie cieszysz się?! Wrzuciła kolczyki wraz z opakowaniem do torby. Nie próbowała się nawet opanować. Pozwoliła łzom zmoczyć oczy oraz policzki, dłoniom drżeć, poddać się ołowianym nogom, umysłowi generować przerażające projekcje. Może zjeść ją strach, ale nie da się w całości połknąć Arianowi. Nigdy więcej.
Zadzwoniła do jedynej osoby, która mogłaby jej teraz pomóc. Johannes odebrał po czwartym sygnale.
— Cześć, mam nadzieję, że nie jesteś zajęty — rzuciła na wydechu. — Zajmujesz się jeszcze włamaniem do mojego mieszkania?
Wydawał się odrobinę roztargniony, gdy odezwał się dość szorstkim jak na niego tonem:
— Cześć. Zginęło ci coś jeszcze? Bo jeśli to nic ważnego, oddzwoniłbym po służbie. Jestem tu trochę zasypany robotą i nie mam czasu na pogawędki.
Nagle z Michelle uleciała umiejętność formułowania logicznych wypowiedzi. Wszystkie poukładane w głowie zdania wypływały z ust bezładnym potokiem nakładających się na siebie słów. Każde kolejne kończyła rozpaczliwym przydechem, więc brzmiały urywanie. Johannes nie ukrywał lekkiego rozdrażnienia.
— Weź głęboki oddech. Wdech i wydech. Jeszcze raz wdech i nie zapomnij o wydechu.
Zdenerwowała się.
— Nie musisz… przypominać mi… — klatka piersiowa falowała wraz z nierównym oddechem — jak… oddychać!
— Przepraszam cię, Michelle. Naprawdę mamy dzisiaj urwanie głowy. Co się stało?
— Nie mam pojęcia… Jak on się… Jak on to zrobił.
— Co?
— Wiem, kto włamał się do mojego mieszkania.
— Jeszcze raz: co? Zaraz… Musisz oficjalnie o tym donieść. Skąd w ogóle o tym wiesz? Ktoś z sąsiadów coś widział? A może to któryś sąsiad? Chętnie dorwałbym drania. Skończyłaś już pracę, prawda? Chciałbym cię podrzucić na komendę, ale dzisiaj nie dam rady się wyrwać.
— Boże… — szepnęła tylko; głos jej się załamał.
— Jesteś roztrzęsiona. Napij się wody i uspokój. Jesteś w pracy czy w domu? — mówił coraz szybciej, przejęty. — Ma kto cię podwieźć? Nie powinnaś w takim stanie jechać sama autobusem.
— On tutaj był — bąknęła. — Wie wszystko.
— On, to znaczy kto? Gdzie ty właściwie jesteś?
Zapadło kilka sekund ciszy, które Michelle poświęciła na zebranie się w sobie.
— Mów do mnie. Wytłumacz, o co ci chodzi. Hej, Michelle?
Poczuła się nagle bardzo mała. Równie dobrze mogłoby jej nie być. Co za różnica, czy jeszcze istnieje? Czy Johannes w ogóle zauważył, że był świadkiem upadku jej bezpiecznego świata? Nie miała w sumie prawa od niego wymagać, by jej pomógł. Mimo to potrzebowała kogoś. Wiedziała, że sama sobie nie poradzi. Na myśl przyszła jej Lena.
— Dzięki, dam sobie radę — jęknęła, jakby zaraz miała zwymiotować. — Zrobię tak, jak mówisz.
W tle rozległ się krzyk.
— Już idę!... Wybacz, strasznie chciałbym ci teraz pomóc i być przy tobie, ale sama rozumiesz… Odezwę się.
Rozumiała aż nazbyt dobrze.
Przypomniała sobie, że Lena dzisiaj pracowała i na pewno nie podniesie słuchawki. Spróbowała dwukrotnie, wyłącznie, żeby przekonać się o słuszności swej racji.
W tamtej chwili nie było w niej niczego. Tylko ludzki, cielesny byt. Nic więcej, nic mniej. Ciało miała całe, lecz psychikę – ponownie rozbitą.
Z pełną premedytacją wybrała następny numer. Plecy, do których od potu lekko lepiła się biała koszula, przylgnęły do metalowej szafki. Głowa automatycznie odchyliła się do tyłu, a powieki opadły na piekące oczy.
Osoba, która odezwała się po drugiej stronie, wydała się równie zdziwiona, co Michelle przerażona i skołowana.
— Łał, miło, że dzwonisz. Po miesiącu. Najwyższa pora — dodał zachrypnięty głos z wyrzutem. — Mamy do obgadania kilka spraw względem ślubu mojej mamy.
— Pomóż mi, Tom — jęknęła błagalnie, czując, że zaraz naprawdę zemdleje. Bała się, że Arian cudem przedrze się na zaplecze albo zaczaił się gdzieś w okolicy, a wtedy… Wolała sobie tego nie wyobrażać.
— Co się dzieje? — zapytał z nieudawanym przejęciem. — Zresztą nieważne, opowiesz mi później. Co mam robić?
— Augsburger Strasse 41. Proszę… — Pociągnęła nosem. — Zabierz mnie stąd, zanim zwariuję ze strachu.
Tom nie zastanawiał się ani ułamka sekundy.
— Nie ruszaj się nigdzie. Zaraz tam będę.


11 komentarzy:

  1. A ja się cieszę i to nawet baaaardzo. I dziękuję i kocham Cię mocniutko. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym zdaniem z kawą, ale potem sobie uświadomiłam, że sama Ci to napisałam. No cóóóóóóż, trochę spać mi się chce i w ogóle nie myślę.
    Na początku cieszyłam się, że wprowadziłaś Johannesa, aaale teraz mnie drażni, że jest taki nieskręcony. Chociaż bardzo dobrze, że nie miał dla niej czasu. Tom lepiej rozegrał tę sprawę^^ (mam nadzieję, że tego nie zmieniłaś).
    W ogóle coraz częściej czuję się jak Tom i w myślach powtarzam "jak ja was wszystkich nienawidzę". A dopiero na gadu pisałaś mi, żebym nikogo nie zabiła. Ale najbardziej podobała mi się ta scena z Tomem i atakiem na Billa, chociaż uważałaś, że jest zbyt agresywna. Świetna była. ^^ I te ostatnie słowa Michelle, mmmmmm. Jeny. dałabym sobie wszystko zrobić, żeby taki Tom był moim wybawcą.

    Jeszcze raz dziękuję za dedykację. I w ogóle za wszystko.
    Kocham Cię. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedno pytanie: co znaczy, że Johannes jest nieskręcony? :D

      I ja Ciebie też <3

      Usuń
    2. Pisaj 25., skoro dzisiaj mnie nie ma. Jutro(jak dojdę do siebie, jakby to nie brzmiało) coś bym chciała zobaczyć na pocieszenie. :> Da się załatwić?

      Okay, teraz mogę coś Ci dopisać, bo ostatnio narzekałaś, a teraz mam tyyyyyyyyyyyyyyyle czasu(no chyba niezbyt).
      Ej, wiesz, jestem trochę podoba do Michelle, tak mi się skojarzyło, jak Johannes ją zagadywał, czy zawsze jest milcząca. Ja rzadko kiedy się odzywam, gdy ktoś obcy coś do mnie mówi, bo zawsze mi głupio wtedy, co chyba zauważyłaś, jak do mnie dzwoniłaś xD Ale podoba mi się(wcześniej też mi się podobało) jak ją pyta "Wstawione? Wstawione. Działają? Działają". Jakby chciał dać jej do zrozumienia, że powinna się zamknąć i cieszyć z jego obecności xD
      Szlag by mnie trafił na miejscu Toma, no okeeeeeeej, jego też trafił, ale nie wiem, czy w końcu nie strzeliłabym Billowi w pysk, należało mu się to!

      Usuń
  3. Ooo! Koooocham Cię!
    Tak się cieszę, że ona w końcu do niego zadzwoniła. No, muszę przyznać, że okoliczności są... paskudne... ale kurde... Już myślałam, że nigdy tego nie zrobi! Jeszcze jakiś Johannes się przypałętał! A weź mi go stąd! xD
    Jestem baardzo ciekawa, jak to się dalej potoczy. W ogóle Arian to normalnie posuwa się za daleko. Może jednak ten Johannes na coś się przyda i go wpakuje do klatki, bo kurde tam jego miejsce!
    A nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, jak zobaczyłam, że dodałaś nowy odciek.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo mooocno ;*

      (Teraz uwaga, prawie-spojler :D) Arian posunie się jeszcze dalej, choć będzie czas, że na dłuższą chwilę zrobi się o nim cicho.

      Usuń
    2. Że cooo?! Szkoda, że nie istnieje na prawdę, bo bym go w dupę tak porządnie kopnęła, żeby zobaczył gwiazdki w dzień.

      Usuń
    3. Akurat o to, czy Arian dostanie porządnego kopa w dupę, nie trzeba się martwić ;)

      Usuń
  4. AAA! Zdecydowanie satysfakcjonuje mnie ta część! A szczególnie końcówka. Niech Michelle umawia się z innymi, niech się umawia, ale to jednak Tom zawsze jej pomoże <3 mój bohater <3
    Arian to naprawdę psychol. Chyba szkoda słów na niego. Tu wszystko pozamiatane, taka osoba już nie wróci do normalności, ale zdarzają się takie przypadki ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Toma to taki bohater, jak z koziej... No, wiadomo. Ale fajnie, że wolisz go od Johannesa.
      Na temat Ariana się nawet nie wypowiem, bo jego zachowanie w tym i poprzednim odcinku mówi samo za siebie.

      Usuń