Tom
nie obejrzał się. Ani razu. Mimo że Michelle niedługo po nim wybiegła z pokoju.
Nie spojrzał za siebie, kiedy na schodach zaatakował go stłumiony tupot bosych
stóp, a nawet kiedy Michelle zawołała go. Przyspieszył tylko.
Michelle
chwilę później gwałtownie przystanęła w otwartych dwuskrzydłowych drzwiach
hotelu, żeby nie wpaść na pokryty śniegiem chodnik. Zimno przecięło ją od stóp
po sam czubek głowy. Michelle gorączkowo zastanawiała się, czy zdąży wrócić do
pokoju po obuwie, czy może lepiej wbiec na ośnieżony chodnik.
Tomowi
udało się wytrzymać bez patrzenia na budynek także wtedy, kiedy wsiadał do zaparkowanego
przy krawężniku Cadillaca. Być może nie powinien przychodzić do Michelle
pijany. Być może zamiast egoistycznie skupiać się na sobie i swoich
zachciankach, powinien przynajmniej próbować nie krzywdzić innych ludzi. Być
może nie powinien robić wielu pochopnych rzeczy, których zrobi jeszcze wiele i
których będzie żałował. Z całą pewnością powinien zaryzykować i zdobyć się na
coś bardziej wyjątkowego. Coś, czym roztopiłby lód w sercu Michelle. Przecież
nie mogło być tak, że nie istniał żaden sposób, który nie przekonałby jej, że
Tomem kierowały jeśli nie czyste i uczciwe, to przynajmniej szlachetne motywy.
Być może… Skapitulował. Wsadzając kluczyki do stacyjki, poddał się. Uniósł
wzrok w stronę wejścia hotelu. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Czy to już przywidzenia?
Michelle nadal przestępowała z nogi na nogę przy szklanych drzwiach hotelu.
Była boso, a powiew z ogrzewania poruszał jej szlafrokiem i burzył
ciemnobrązowe loki. Doskonale wiedział, że biegła za nim. Znał jednak siebie –
nigdy nie wracał. W normalnej sytuacji na pewno by nie wrócił. W sumie… Czy
miał cokolwiek do stracenia?
Ślady
na świeżym śniegu wyznaczyły jego powrotną drogę do szklanych drzwi.
—
Zwariowałeś? — Michelle naskoczyła na Toma, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Trzeba było zostać w aucie, przemknęło
mu przez myśl. — Nie pojedziesz nigdzie w takim stanie! Wezwę taksówkę, żeby
odstawiła cię do domu. Nie mam zamiaru mieć cię na sumieniu. — Chyba by
oszalała z rozpaczy, gdyby coś złego stało się Tomowi przez to, że nie
zareagowała.
—
Wrzuć na luz, mała, co? — żachnął się, nerwowo poszczękując kluczykami od
samochodu. — Nie chcesz mnie tutaj, więc jadę.
—
Daruj sobie ten ton, nie działa na mnie.
Cofnęła
się w głąb holu, ciągnąc Toma za rękaw granatowej bluzy. Nie wyraził sprzeciwu.
Drzwi zamknęły się za jego plecami. Michelle szczelniej opatuliła się połami
szlafroka, jak gdyby chcąc się w nim schować.
Recepcjonista
z nocnej zmiany przyglądał im się z zaciekawieniem, ale żadne nie zawracało na
to uwagi.
—
Nie pozwolę ci prowadzić — stwierdziła z determinacją, a zmęczona twarz, z
której zniknęło wściekłe zacięcie, wykrzywiła się w grymasie powściąganej siłą
woli troski. — Nikt nie jest w stanie kontrolować ryzyka na drodze.
—
Nie chcę żadnej taksówki — zaoponował. Wyprostowany ściągnął łopatki, wypinając
do przodu tors, czym nadał swojej chwiejnej postawie komicznej powagi właściwej
pijanemu człowiekowi.
Michelle
przestąpiła z nogi na nogę.
—
Jesteś beznadziejny… — skwitowała stłumionym głosem z twarzą skrytą w dłoniach.
Potarła policzki, wzdychając niemal ostentacyjnie.
—
Nie warto kłopotać się z taksówką, skoro jestem taki beznadziejny.
Wyczuła
w jego głosie nutkę niezbyt dobrze skrywanego rozgoryczenia. Zerknęła na niego
z głębokim zastanowieniem. Tom wyglądał na realnie załamanego, ogarniętego
świadomością porażki. Odwróciła szybko wzrok, zanim zdążyłaby zmienić zdanie i
zacząć go pocieszać. Miała zdecydowanie zbyt miękkie, podatne na wpływy serce,
które teraz zmusiła do zignorowania niechcianego napadu pobłażliwego
współczucia dla Toma.
—
Tylko to chciałaś mi oznajmić? Mogę już jechać?
—
Nie rozumiesz, że mimo wszystko… Tom, martwię się o ciebie. — Schowała
kostniejące z zimna dłonie do kieszeni szlafroka. — Jesteś pijany, a chcesz
prowadzić samochód. Przecież ledwo stoisz… — W istocie – Tom stał na nogach,
lecz nie do końca stabilnie. — Nie darowałabym sobie, gdybym pozwoliła ci
odjechać stąd w stanie nieważkości. Skoro nie chce ci się jutro wracać po
samochód… Może cię odwiozę?
—
Poradzę sobie.
—
Tom, ty jesteś po prostu…
—
Jaki? — warknął zniecierpliwiony, mocno ściskając kluczyki w pięści. —
Beznadziejny?
—
Uparty i pijany! — mruknęła ze złością. — Przestań się wygłupiać. Sam nieraz
mówiłeś, że oboje jesteśmy dorosłymi ludźmi, więc zachowujmy się, jak na
dorosłych przystało. Wiesz co? Mam to gdzieś. — Podparła się pod boki; poły
szlafroka rozchyliły się, ukazując piżamę. — Odwiozę cię, choćbyś miał oskarżyć
mnie o kradzież auta i uprowadzenie. Będę spokojniejsza, mając cię na oku. A
teraz… — urwała, by złapać oddech. Widząc nieme pytanie w oczach Toma, dodała:
— Poczekaj tu na mnie, skoczę na górę się ubrać.
Odwróciła
się, lecz zawróciła w pół kroku, a ciemne loki zakołysały się.
—
Zmieniłam zdanie. Nie wierzę, że zastanę cię, gdy wrócę. Idziesz ze mną.
Oferta
Michelle stanowiła dla Toma doskonałą kontrpropozycję dla kursu taksówką. Michelle
miała rację: pijany nie powinien prowadzić. Bardzo rzadko zajmował fotel
kierowcy po wypiciu więcej niż jednego piwa. Tym razem zmusiła go sytuacja.
Powinien być wdzięczny Michelle za jej troskę i zachowanie zimnej krwi, lecz
nie był. Do cholery z jazdą po pijaku, skoro nawet mu nie wybaczyła!
Jak
wcześniej nie przeszkadzało im milczenie, tak dziś głośno i niemal boleśnie
rozrywało ciszę panującą w Cadillacu. Wewnątrz roznosił się szum silnika i
jakieś niezidentyfikowane buczenie. Minęły ułamki sekundy, gdy strzępki pamięci
Toma zlepiły się w konkretną całość. Schowek. Komórka. Mama.
Zawahał
się, widząc błyskający kolorami wyświetlacz. Miał do dyspozycji dwie opcje:
albo do końca schrzanić sprawę, albo pozwolić Michelle na udobruchanie Simone.
Wybór padł na to drugie.
—
Porozmawiaj z moją mamą — podsunął komórkę pod nos skupionej na drodze
Michelle. — Złóż jej życzenia. Wyjaśnij, że musiałaś wyjechać, bo praca, ciotka
zachorowała, chomik zdechł kuzynce, coś tam.
Skinięciem
głowy wskazała na drogę. Nie lubiła dekoncentrować się w trakcie jazdy.
Gdyby
ktoś zobaczył Michelle i Toma w tamtym momencie, pomyślałby, że ma do czynienia
z parą nieucharakteryzowanych mimów. Przerzucali sobie telefon z rąk do rak. Aż
w końcu, kiedy Tom podsunął telefon do jej ucha, jednocześnie akceptując
połączenie, a ze słuchawki wydobył się zniekształcony głos Simone, Michelle nie
miała możliwości dłużej się wzbraniać. Spiorunowała Toma wzrokiem we wstecznym
lusterku. Butnie odwzajemnił jej spojrzenie. Widok groźnie zmrużonych
jasnozielonych oczu bardziej go rozbawił, niżeli przestraszył.
Nie
przewidziała takiego toku wydarzeń. Nie mogła po prostu zignorować telefonu.
Zdawała sobie sprawę, że bardzo niegrzecznie jest wyjeżdżać bez podziękowania
za gościnę. Nie chciała sprawiać przykrości Simone.
Z
początku usta Michelle poruszały się niemal bezdźwięcznie, by po chwili mogła
wypłynąć z nich cała rzeka słów: wylewne podziękowania, całkowicie szczere
życzenia oraz tłumaczenia, trochę pokrętne i niekoniecznie całkiem zrozumiałe.
Michelle
była chyba mistrzynią w dobieraniu odpowiednich intonacji i wyszukiwaniu
delikatnych słów, lecz emocje wzięły górę. W trakcie pobytu w Loitsche Simone
stała się dla niej trochę niczym zastępcza matka. Z tym większą trudnością
przychodziły Michelle łgarstwa. Gardło ściskało się przy każdym kłamstwie, a
żołądek wykonywał niebezpiecznie akrobacje. Zbierało jej się na wymioty. Nie
pamiętała, kiedy ostatnio jadła, więc zwróciłaby jedynie własną beznadziejność.
Zasłużyła sobie na to za wszystkie kłamstwa i za własną głupotę.
—
Dlaczego właściwie Tom prowadził pijany? — indagowała Simone.
—
Wpadł na zwariowany pomysł, żeby natychmiast się ze mną zobaczyć, ale nie
musisz się martwić. Nie pozwolę mu prowadzić, dopóki nie wytrzeźwieje. —
Trzymająca telefon męska dłoń drgnęła nerwowo. — Naprawdę chciałabym zostać,
ale sama rozumiesz, jak to jest – obowiązki wzywają — wysiliła się na beztroski
ton, ostrożnie skręcając w jedną z głównych ulic. — Obiecuję, że będę dzwonić i
że na pewno przyjadę na ślub. Nie przepuściłabym takiej okazji.
Michelle
nie chciała odcinać się definitywnie od Simone, bo szczerze przejmowała się jej
stanem zdrowia oraz ducha. Jeszcze kilka dni temu dałaby się pokroić na
kawałki, żeby przejąć od Simone choć cząstkę cierpienia. Przysporzenie jej
dodatkowych zmartwień minęłoby się z celem.
—
Będę za tobą tęsknić — w głosie Simone zabrzmiała nuta ciepłej, matczynej
troski. — Lubię, kiedy dom jest pełen ludzi. Zawsze brakowało mi Billa i Toma,
gdy wyjeżdżali w trasę. Bez nich było pusto i cicho. Byłam wniebowzięta, jak
zabierali kogoś ze sobą do Loitsche — trajkotała swobodnie.
—
Domyślam się… — wydusiła, przełykając gulę w gardle. — A jak bawicie się w Bad
Mitterndorf?
—
Gordon upodobał sobie siedzenie w spa. Muszę przy użyciu siły wyciągać go z
hotelu — zaśmiała się dźwięcznie do słuchawki. — Dzisiaj wybraliśmy się na
wieczór karaoke w pubie. Niebywałe zdolności wokalne mojego przyszłego męża
zadziwiły nawet mnie… — Po drugiej stronie rozległ się dodatkowy, męski głos
należący do Gordona. Simone odpowiedziała mu coś szeptem, po czym zwróciła się
do telefonu: — Skoro wszystko w porządku, będę kończyła. Przepraszam, że
zabieram wam czas telefonami nadgorliwej matki.
—
Nie zabierasz nam czasu! — zaprzeczyła żarliwie. — Prawdę mówiąc, wypełniasz
go, Simone.
Nagle
zrobiło się jeszcze później i środek nocy można było z czystym sumieniem
określić mianem bardzo wczesnego poranka. Tom nie czuł ani zmęczenia, ani
senności. Uważnie obserwował Michelle. Miała na sobie fioletowy płaszczy, spod
rozpięcia którego wyłaniał się sweter kardigan, oraz ciemne spodnie wpuszczone
w kozaki na płaskiej podeszwie. Wyglądała absolutnie zwyczajnie, ale było w
niej coś podczas rozmowy z Simone, że spodobało się Tomowi w sposób zupełnie
inny niż dotąd. Dostrzegł nawet dziwny przebłysk w seledynowych tęczówkach.
Coś, jakby blask przeznaczony dla rodziny. Od Michelle dla Simone. Znał siebie,
poznał również Michelle. Wiedział, co to oznaczało: tak, jak on, nie chciała w
żaden sposób ranić Simone.
—
Wiesz co? — zagadnął jakiś czas później, gdy Michelle skończyła rozmowę z
Simone. Cadillac mknął przez rozświetlone i rozbudzone centrum Berlina –
zbliżali się do celu.
—
Och, błagam, zamknij się — wycedziła przez zęby, zwalniając przed innym
samochodem, zatrzymującym się na pasach. Zamaszyście obróciwszy głowę, złowrogo
spojrzała na Toma. — Znowu okłamałam twoją mamę! Jesteś zadowolony?! Cały czas
ją okłamywałam. Czy to naprawdę myślisz, że dobrze się z tym czuję?
—
Zielone — poinformował, odwracając uwagę Michelle. Ruszyli. — Nie kazałem ci
jej oszukiwać. Chciałem tylko… — urwał na chwilę, przełykając ślinę. Znowu – a
raczej wciąż – ten okropny kac niosący ze sobą suchość w ustach. Akurat wtedy,
kiedy nie powinno go być. — Żebyś nie powiedziała jej całej prawdy.
—
To straszne — jęknęła żałośnie. — Im dłużej z tobą przebywam, tym bardziej
fałszywa się staję.
Reszta
drogi do dzielnicy Friedrichshain-Kreuzberg upłynęła im w ciszy niepewnej
dalszych wydarzeń.
Tom
zupełnie niesłusznie podejrzewał, że Michelle trzaśnie drzwiami samochodu.
Kiedy Cadillac zatrzymał się w podziemnym parkingu, wyłączyła silnik, a
kluczyki ostrożnie odłożyła na deskę rozdzielczą. Dłonie odrobinę jej drżały,
ale najwidoczniej za wszelką cenę nie chciała dać po sobie niczego poznać. Do
nafaszerowanej promilami głowy Toma wpadła abstrakcyjna myśl: że naprawdę miło
byłoby, gdyby mógł teraz poprosić Michelle, żeby weszli razem na górę,
zignorowali Billa, jeżeli wrócił na noc do domu, położyli się do łóżka i
porozmawiali o głupotach, śmiejąc się ze swojego zachowania.
Patrząc
na Michelle, która zgrabnie wysiadłszy z samochodu na betonową płytę parkingu,
zatrzasnęła drzwi, Tom w głębi ducha zastanawiał się, jak przerwać wżynającą
się pod czaszkę ciszę, która otuliła ich zimno niczym zalegający na zewnątrz
śnieg. Nabrał nieodpartej chęci, by zrobić cokolwiek: nawrzeszczeć na Michelle,
potrząsnąć nią, zmusić, aby na niego popatrzyła czy zdobyć się na inny równie
beznadziejnie żałosny czyn, który zakończyłby to cholerne milczenie z jej
strony. Nie musieli rozmawiać. Wystarczyłoby, gdyby to Michelle mówiła.
Doceniłby chociaż kilka słów, które uwolniłyby ich od wymownego milczenia.
Mało, że cisza panująca między nimi doprowadzała Toma do szału, to w dodatku
sprawiała, że wciąż czuł się winny. Nie robił właściwie nic oprócz gapienia się
na nią i mówienia do niej. Zaś Michelle bezczelnie go ignorowała.
Nie
wytrzymał i wyskoczył z samochodu. Kilka susów wystarczyło, by pokonać dzielącą
ich odległość oraz zastąpić drogę Michelle. Drobny gest, a znaczył wiele.
—
Zupełnie zapomniałem. — Lekko przechylony na bok Tom stanął z ręką w kieszeni
baginsów. — Przywiozłem coś dla ciebie. Przyda ci się. — Wcisnął owo „coś” we
wciąż rozedrganą dłoń.
Michelle
poczuła na skórze chłód metalu. Ostrożnie rozchylając palce, popatrzyła
najpierw w swą dłoń, następnie na Toma. Aż serce podskoczyło jej do gardła ze
wzruszenia. Klucze od domu w Loitsche! Gest Toma i jego spojrzenie w tamtym
momencie znaczyły więcej niż jakiekolwiek słowa. Były czymś trwalszym i
bezpieczniejszym, a klucze w jej garści stanowiły dowód na to, że zależało mu,
żeby wróciła. Jeśli nie z jego powodu, to chociaż ze względu na Simone.
Zachowanie
nieugiętej postawy okazało się niemożliwie trudnym zadaniem. Serce zakołatało
jej w klatce piersiowej, lecz nie dała tego po sobie poznać. Kategorycznie
zabroniła sobie ulec Tomowi. Gdzie podział się wypracowany dystans i stanowcze
postanowienie, że już nigdy więcej? Michelle udało się zadrzeć głowę, by
spiorunować bruneta wzrokiem. Zdecydowanie powinna popracować nad swoim
spojrzeniem, bo nie działało właściwie na nikogo, zwłaszcza na Toma.
Malinowe
wargi ledwo się poruszały, ale słowa spomiędzy nich wypłynęły głośne i wyraźne:
—
Przykro mi, Tom. Chcę czegoś więcej i to niekoniecznie w od ciebie. Zapamiętaj
to sobie raz na zawsze — zakończyła dobitnym tonem. Zadarła podbródek, pragnąc
nadać więcej stanowczości swojej postawie.
—
Ile więcej? — zapytał z kpiącym uśmieszkiem. Marszcząc czoło, dwoma palcami
potarł nos u nasady, jak gdyby rozmyślając nad czymś. — Tysiąc, dwa? Może trzy?
Tym
pytaniem zranił Michelle do żywego. Nie celowo. Przecież wiedział, że nie
zależało jej na pieniądzach. Nie nadążał już za tym słownym pin-pongiem i
chciał jedynie pokazać, że nie da siebie traktować w tak odgórny sposób. Nie
mógł nic poradzić na to, że Michelle była taka uparta!
Czując
nadciągającą falę mdłości, z ogromnym trudem opanowała drżenie ciała i głosu.
Zawzięcie spojrzała wprost w oczy Toma.
—
Jesteś niereformowalny. Jeszcze z godzinę temu kajałeś się przede mną, a teraz
znowu sprowadzasz wszystko do pieniędzy. Brawo — prychnęła. — A jeśli myślisz,
że cokolwiek obchodzą mnie twoje pieniądze, to pozwól, że rozwieję wszelkie
wątpliwości. — Bez ostrzeżenia rzuciła w Toma kluczami. W ostatniej chwili
złapał je, przyciskając do klatki piersiowej. — Pieprz się, Kaulitz!
Nooo... ładnie, ładnie. Albo tak szybko przeczytałam albo jakaś taka krótka ta część w porównaniu do poprzednich ;) Jak dla mnie nastąpiła po prostu seria pomyłek, przypadkowych słów i złej ich interpretacji. No bo wiesz, Tom powiedział coś, czego nie miał na myśli. Michelle w odpowiednim momencie wtrąciła coś, co wpędziło Toma w jeszcze większy stan właśnie wyszło że rozstają się w stanie wojny, a nie pokoju.
OdpowiedzUsuńCo dalej? ;> Czekam!
Hej jeszcze nie przeczytałam Twojego opowiadania, ale od razu widać, że będzie ciekawie. Teraz ciężko znaleźć czytelników, ponieważ już mało jest osób, które czytają opowiadania o TH (słyszałam, że to już jest nie modne)ale ja jeszcze czytam i też piszę. Chciałabym cię zaprosić na mojego bloga, dopiero jest wstęp ale mam już przygotowane odcinki na przód.
OdpowiedzUsuńwww.nell-life-story.blogspot.com
Pozdrawiam serdecznie i zabieram się już do czytania :)
ps. Mogę dodać Twojego bloga do linków?
Smutno mi było, czytając o Tomie. Z jednej strony wiedziałam, co się wydarzy, bo większość mi wysłałaś, ale jednak czytając całość, to było coś zupełnie innego. Strasznie podobały mi się fragmenty, jak byli na parkingu, albo zdanie: "I pożegnanie zarazem". Ostatnio znowu odnajduję się tylko w smutku.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że nie powiedziałam niczego ciekawego i w dodatku przybywam(jak zwykle) z opóźnieniem.
Kocham Cię. :*