tekst

19 maja

Moje życie jest kompletnie pokręcone.

1 października 2012

22. Puste słowa (część 1)


Odcinek pisany z pomocą i nieocenionym wkładem Frigid.
Swój wkład macie również Wy, które czytacie. I za to bardzo Wam dziękuję. Dziękuję, że czytacie to opowiadanie, choć wiele mu brakuje, choć nie jest dopracowane i nigdy nie sprosta moim i prawdopodobnie również Waszym wymaganiom. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem żadną pisarką i nigdy nie będę. Jeżeli pisanie nazwać hobby, to nie jestem nawet wystarczająco oddaną pasjonatką, by stać się… no, może nie genialna, ale chociaż poprawna oraz wiarygodna w tym, co robię.
To opowiadanie nie jest pełne napięcia, nieoczekiwanych zwrotów akcji, jednak myślę, że lubię pisać właśnie o tym – o ulotnych chwilach, zbyt nieistotnych, by je złapać i docenić, o słowach, które padają w nieodpowiednich chwilach, o ranieniu i wybaczaniu, o dążeniu do miłość. O czymś również zbyt nierealnym, by mogło się pojawić gdziekolwiek indziej. Zdaję sobie sprawę, że… powinno być inaczej. Wszystko. Mam jednak taką ambicję, żeby dokończyć to opowiadanie. I dokończę, choćby nie wiadomo co. Nie oczekuję wiele. Wystarczy mi Wasz szacunek.
Odcinek dedykowany Wam. Czytającym, (nie)komentującym, wszystkim razem i każdej z osobna, bez wyjątków. Za czas, który poświęcacie mi, temu blogowi i całej reszcie. Bez Was nie byłoby tego tutaj, nie w tej formie, nie w tym czasie. Mam nadzieję – chcę ją mieć – że wytrwam. Nawet jeżeli nie dla tej historii, nie dla tych banalnych scen, nie dla siebie, nie dla własnej satysfakcji, to chociaż dla Was, by nie zawieść (po raz kolejny).
„Puste słowa” dedykuję właśnie Wam, bo to najlepsze, co na temat pustych słów potrafię napisać.

W powietrzu czuć nikotyną, słychać głośne zachowanie ludzi oraz dudniącą muzykę.
Co Tom właściwie robił tutaj z tymi wszystkimi ludźmi, których Bill zmuszał do wysłuchiwana na temat jego ekscesów? Dlaczego brat zamiast pomóc, zabrał go na imprezę, na którą umówił się z Carmen i innymi znajomymi? Toma nie satysfakcjonowało żadne wytłumaczenie. Dlaczego zamiast się ogarnąć, siedzi przy zatłoczonym stoliku? Dlaczego, chociaż wciąż mu bardzo zależało, nie czekał na Michelle? Umysł Toma ogarnęło jedno wielkie rozdarcie.
— Co czułeś, kiedy zdradzałeś Michelle? — zaczął głośno Bill, a wszyscy zebrani nadstawili uszu, by wyłapać jego słowa spośród śmiechów, krzyków i głośnej muzyki. Nie dało się ukryć, że Bill uwielbiał robić wokół siebie mnóstwo szumu. Wykorzystywał każda okazję, by znaleźć się w centrum uwagi. Tom nienawidził go w takich chwilach. Brat był jeszcze większym egoistą od niego, choć wyrządzał tym mniej krzywdy rodzinie czy przyjaciołom. — Satysfakcję, że twój niewykorzystywany urok jeszcze nie przeminął. Na pewno zachwyt nad swoimi seksualnymi zdolnościami. I po cholerę ci to było?
To miała być według niego pomoc? Niech się wypcha! Toma irytowało zachowanie bliźniaka, ale jeszcze bardziej denerwowała go bezczynność. Powinien zrobić coś. Cokolwiek!
— Wiecie, co mnie najbardziej wkurza? — ciągnął temat, taksując wzrokiem Toma, który z nerwów mocno zacisnął palce na szklance z grubego szkła.
— Pomijając świętego Mikołaja, brokuły i dziewczyny, które odmawiają tobie dostępu do zawartości swoich majtek? — zachichotała Carmen.
— O Toma mi chodzi. On mnie wkurza. — Bill w głębi ducha bardzo współczuł Michelle. Skoro jakiś Arian zgotował jej piekło, zaś Tom dolał oliwy do ognia… Nic dziwnego, że go zostawiła. Tom chyba nie zasługiwał na żadną kobietę, która byłaby w stanie naprawdę go pokochać. — Nie jest wystarczająco dobry, żeby być czyimkolwiek facetem. W sumie nawet nie zdziwiło mnie, gdy mi opowiedział o tym, jak zdradził swoją dziewczynę. Można się tego było spodziewać prędzej czy później. To typowe dla niego. Zachowuje się jak ostatni dupek. Czy opowiadałem wam, jak kiedyś… — Przerwało mu ostrzegawcze syknięcie Toma, ale nic z sobie z tego nie robił. — To było jakoś wtedy, kiedy nasza mama dowiedziała się, że ma raka. Zadzwoniła do mnie, żeby poprosić, abyśmy przyjechali do Loitsche, bo według niej to nie sprawa na telefon. Do Toma nie mogła się dodzwonić, a kiedy w końcu odebrał…
— Bill, zamknij się — przerwał mu zachrypnięty głos Toma. W myśl zasady „klin klinem” wypił parę piw i zaprawił je whisky, jednak nie stracił całkowitej jasności umysłu.
— No i odebrał — kontynuował, niby odruchowo obejmując Carmen ramieniem. Posłała mu kuksańca, strącając rękę. — Mama oczywiście nie mogła się z nim dogadać. Zapytała, co się dzieje, że tak dziwnie jej odpowiada, a on na to — natarczywie wbił spojrzenie na brata, którego twarz przybrała barwę dojrzałego buraka — „Laska robi mi loda, a jak myślałaś?”. Jakoś w ten deseń. Mama powiedziała, że to nie jest zabawne. Wiecie, co zrobił Tom? Przytaknął, twierdząc, że rzeczywiście nie ma w tym nic śmiesznego, bo właśnie wszystko mu opadło, więc zasadniczo jest po zabawie. — Dwie znajome Billa i Carmen ryknęły śmiechem, najwyraźniej biorąc opowieść za anegdotkę. — Mamie musiało być co najmniej przykro. Ale to jeszcze nic…
— Przegiąłeś! — warknął Tom, chwiejnie podnosząc się z krzesła. — Do końca życia będziesz wypominać mi ten incydent? Zachowałem się jak ostatni palant, ale nie musisz rozpowiadać o tym wszystkim wokół! Dociera?! Nie waż się więcej o tym mówić. Nikomu — dodał z naciskiem.

Wtedy po prostu opuścił imprezę. Nie obchodził go Bill, Carmen, w ogóle nikt. Nie wiedział, co najpierw zrobił spontanicznie: wybrał kontakt z listy w telefonie czy odpalił silnik Cadillaca, za nic mając buzujące w krwi promile.
Tom zupełnie stracił głowę. Trzymając telefon przy uchu, podążał raczej znaną sobie trasą, lecz mimo to na początku źle skręcił i wjechał na jakieś osiedle. Rozsiane po obu stronach ulicy latarnie wytyczały prędko skracającą się drogę do obranego celu. Tom wciskał pedał gazu do oporu. Na szczęście udawało mu się dość dobrze trzymać linii krawężników.
— Dobry wieczór, synku — usłyszał po chwili zaskoczony głos Simone. Gdzieś w tle majaczyły głośne melodyjne dźwięki i czyjś zawodzący głos. — Stało się coś, że dzwonisz o tej porze?
— Trochę wypiłem i boli mnie głowa — poskarżył się niemal płaczliwym tonem, lewą ręką z trudnością operując kierownicą.
— Dzwonisz do mnie w środku nocy, bo boli cię głowa?
— Tak. I nie — wymamrotał. — Zrobiłem coś niezbyt dobrego. W sumie… Nic się nie stało oprócz tego, że wszystko zepsułem. No i głowa mnie boli. Ale tym razem naprawię to, mamo. — Mówił niczym czterolatek na granicy łez, który zbił rodzicielce najładniejszy wazon. — Obiecuję.
— Co znowu nawywijałeś? — Simone wyraźnie się zaniepokoiła.
Wybełkotał pod nosem słowa niezrozumiałe nawet dla siebie. Zero klarownych myśli, całkowite zaćmienie. Liczyło się tylko jedno. Zapomniał nawet o włączeniu kierunkowskazu. Przyspieszył na przejściu dla pieszych, ignorując czerwone światło.
— Jak dużo wypiłeś, Tom? — zapytała domyślnie. — Gdzie teraz jesteś?
— Jadę wszystko naprawić.
Samochód ponownie przyspieszył, a opony jakby nieco straciły przyczepność, bo zarzuciło nim nierówno.
— Wsiadłeś pijany do auta???
— Nie wypiłem dużo. Wszystko odkręcę, mamo, naprawdę. — Obrócił kierownicę w prawo. — Chciałem tylko, żebyś wiedziała.
— Nie oszukuj mnie, Tom. Coś jest nie tak.
— Nic… — Zawahał się, nie potrafiąc odnaleźć odpowiednich słów. Dziwne, nabrzmiałe niedopowiedzeniami milczenie trwało krótką chwilę, przerywaną ciężkim oddechem Toma oraz szumem silnika. — Wszystko wyjaśnię, jak znowu będzie dobrze.
— Nie musisz — odparła zdecydowanie zbyt sucho jak na nią. — Sądziłam, że dorosłeś i stałeś się odpowiedzialny za własne czyny. Masz natychmiast zatrzymać samochód i nie jechać nigdzie dalej, rozumiesz? — Długa sekunda bez odpowiedzi. — Rozumiesz? — powtórzyła z naciskiem. — Zatrzymaj się i wysiądź z samochodu.
— Zaraz będę na miejscu.
— W tej chwili, Tom! — podniosła głos. Simone rzadko krzyczała, a gdy już się jej zdarzało, musiała naprawdę stracić nerwy. — Zaraz wpadniesz na jakieś drzewo albo kogoś potrącisz!
W końcu ujrzał wysoki budynek, w którym mieścił się hotel. Budowla kiedyś mogła służyć za placówkę jakiegoś urzędu. Rozpoznał ją chyba jedynie dzięki temu skojarzeniu oraz podniszczonej fasadzie. Niemal z piskiem opon zatrzymał się przy krawężniku. Był zbyt pijany, żeby dostrzec, że Cadillac niemal stuknął w zderzak innego samochodu.
— Mamo…? — Wziął głęboki wdech, odpinając pas. — Jesteś na mnie zła? Muszę kończyć, ale nie chcę, żebyś odkładała słuchawkę, wściekła na mnie.
— Nie jestem wściekła. Jestem zawiedziona.
Słowa te były niczym sztylet wbity prosto w i tak sponiewierane serce. Zawiódł matkę po raz kolejny. W krótkie zapewnienie „naprawię” włożył całe pragnienie, by wszystko jakoś się ułożyło, a w „zepsułem” zawarł wszystkie kłamstwa, jakimi do tej pory karmił Simone.
— Przepraszam. Kocham cię, mamo. Dobranoc.
Rozłączył się, zanim Simone zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. Odłożył telefon do schowka, w którym znalazł dawno zapomniane opakowanie gum do żucia. Wpakował do ust od razu dwie. Cuchnął mieszanką piwa oraz whisky. Miętowa guma przynajmniej odrobinę zniweluje cierpki zapach. Słusznie podejrzewał, że owa woń nie przypadnie do gustu Michelle. Tomowi było zupełnie obojętnie, czy Michelle nawrzeszczy na niego, czy w ogóle się do niego odezwie, czy może będzie zmuszony siłą zaciągnąć ją do Cadillaca albo błagać na kolanach, by z nim wróciła.
Niedługo potem stał przed odpowiednimi drzwiami. Czuł, że jeśli teraz się nie wykaże, nie będzie mu więcej dane, by posklejać rozbity na drobne kawałeczki wazon, który Simone więcej niż tylko polubiła. Który kupił specjalnie dla niej.
Natarczywie i szybko zapukał do drzwi, gotowy na wszystko. Zdeterminowany uderzył pięścią w drzwi, aż po korytarzu rozeszło się echo.
Trwało to ułamek sekundy, jak drzwi uchyliły się, a Tom wpadł do środka. Zatrzasnąwszy je za sobą, przekręcił kluczyk tkwiący w zamku. Punkt dla niego. Oparty plecami o drewnianą płaszczyznę omiótł spojrzeniem tonący w ciemnościach pokój. Jego ulga nie trwała długo. Ktoś, a doskonale wiedział kto, włączył światło.
Tom. To on zapukał do drzwi. Stał teraz koło niej, z rękoma opuszczonymi wzdłuż tułowia, z lekko falującą klatką piersiową i z głową przechyloną na bok, jak gdyby o coś prosił. Bezbrzeżnie zdumiona nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Pojawienie się Toma doprowadziło Michelle do takiego stanu, że jakimś cudem nie potrafiłaby określić, co poczuła na jego widok. Była bardziej zażenowana, niżeli zdziwiona czy nawet zła. Już po otrzymaniu liściku od niego domyśliła się, że w sprawie maczała palce Lena. Nieotworzoną kopertę wyrzuciła, solennie postanawiając, iż nie wspomni o tym koleżance.
Przepity, acz potulny wzrok oraz obecność niezręcznej ciszy wypełnionej bezgłośnymi oddechami wyzwoliły w dziwne, irracjonalne wrażenie ciągnącej się wieczności. Pełen oczekiwań Tom patrzył na Michelle. Wymieniali spojrzenia, które znaczyłby o wiele więcej niż jakiekolwiek słowa, gdyby umieli je odpowiednio odczytać. Niestety jeszcze tego nie potrafili. Ta martwa chwila między nimi ulotniła się tak szybko, że zanim się zorientowali, było już po wszystkim.
Tom nie do końca przytomnym wzrokiem błądził po twarzy Michelle. Niedokładnie rozczesane loki okalały pobladłą twarz, które okazała się nad wyraz miłym akcentem beznadziejnego wieczoru. Michelle stała obok z ręką przy włączniku, zaskoczona, niepewna, z rozczochranymi włosami, podpuchniętymi oczami, ubrana w satynową piżamkę, na którą byle jak narzuciła szlafrok. Patrzące zza kotary grubych rzęs oczy wypełniły się niemym pytaniem, lecz Tom nie miał pojęcia, jak na nie odpowiedzieć.
Raptem wszystko się urwało. Tom postawił trudny do zrobienia krok, po czym złapał owalną twarz w dłonie. Pomyślał, że to była najpiękniejsza twarz, jaką widział może nie w całym swoim życiu, ale na pewno tego dnia. Oczy zabłyszczały mu jak w gorączce.
— Boże… Jaka ty jesteś piękna. — Nigdy nie starał się być specjalnie czuły dla Michelle, ale w tej właśnie chwili owe słowa wydały mu się najbardziej uzasadnioną i najwłaściwszą rzeczą na całym świecie. Przejechał kciukami po dolnej wardze aż do kącików malinowych ust.
Miał tak przyjemnie ciepłe dłonie i tak raptem znienawidzone, że Michelle stłumiła w sobie chęć uderzenia Toma w twarz. Ze zdenerwowania serce zabiło jej szybciej w klatce piersiowej. Tom nawet taki zmęczony oraz niewyspany był przystojny, przez co pojawiła się w niej przedziwna blokada. Zanim wylądowali ze sobą w łóżku nie zwracała uwagi, że Tom był mężczyzną. Do tego cholernie przystojnym mężczyzną, który mógł się podobać nawet jej. Dopóki nie przekonała się, co potrafią czynić jego usta, były po prostu ustami, dopóki trzymał ręce przy sobie, wydawały się niedopasowane do jej ciała, dopóki nie porównywała Toma do Ariana, potrafiła pozostać obojętna. Dopóki go nie polubiła, potrafiłaby odejść, nie oglądając się za siebie.
Odtrąciła ręce Toma i cofnęła się o krok. Nie czuła się gotowa na ponowne starcie. Nie w takiej sytuacji, nie w takim stanie, nie po tym, co przeszła tego dnia. Nie, gdy – co zauważyła od razu – Tom śmierdział alkoholem. Niejednokrotnie widywała pijanego Ariana, ale… Z Tomem było inaczej. Mimo że w żaden sposób nie umiała przewidzieć jego zachowania, nie bała się. Po prostu nie czuła się na siłach, by się z nim zmierzyć. Spotkanie z Arianem kompletnie wytrąciło ją z równowagi.
Koniec zabawy w ciuciubabkę – najwyższa pora wziąć sprawy we własne ręce.
— Posłuchaj mnie… No, maleńka, popatrz na mnie. — Tom chwycił Michelle za podbródek, przy pomocy kciuka oraz wskazującego palca nakierowując jej twarz na siebie. — Przyszedłem tutaj, żeby z tobą porozmawiać. I zrobię to, choćby nie wiem co. Spójrz na mnie.
— Śmierdzisz jak cała gorzelnia. — Zmarszczyła nos na potwierdzenie oskarżenia. Chwyciwszy Toma za nadgarstek, odtrąciła jego rękę. — Ile wypiłeś?
— Czy to ważne? — Wzruszył ramionami, na co Michelle gniewnie zmarszczyła brwi. — Popełniłem głupstwo — wypalił. — Często mi się zdarzają. Tym razem – zdaje się – przegiąłem. Dlatego chciałem cię przeprosić za… ee, za…
— Za wszystko? — podsunęła, szczelniej opatulając się szlafrokiem.
— Czy za wszystko, to ja nie wiem… — Z zakłopotaniem przejechał dłonią po warkoczykach. — Ale za większość na pewno. Rozumiem, że jesteś na mnie wściekła. Masz do tego pełne prawo.
Seledynowe tęczówki zapłonęły gniewnie, źrenice zwęziły się do wielkości główek szpilek. Michelle nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć, ale ta pseudo-skruszona postawa Toma doprowadziła ją niemal do furii. Miała prawo być wściekła? Jak śmiał tak to umniejszyć? Miała jeszcze większe prawo nie znosić dłużej jego impertynencji i wyrzucić go bez słowa!
— Nie schlebiaj sobie, Tom — sarknęła. Wszelkie słabości zamaskowała wyuczonym dystansem. Tym samym, w którym chroniła się przed innymi ludźmi, gdy jeszcze tkwiła w związku z Arianem. Nie miała zamiaru znowu kłócić się z Tomem. Nie odczuwała potrzeby zbesztania go. Nie miała ochoty w ogóle z nim rozmawiać. Nie czuła rozgoryczenia ani zażenowania, a wcześniejsze poczucie upokorzenia zniknęło właśnie tego dnia, wraz z pożegnaniem Ariana. Przyrzekła sobie, że zachowa zimną krew. — Nie znaczysz dla mnie aż tyle, żebym mogła za cokolwiek być na ciebie wściekła — skłamała. — Żałuję jedynie, że w ogóle cię poznałam. Wyjazd z tobą był najgorszą decyzją w moim życiu. Nie chcę mieć z tobą więcej do czynienia. Nigdy. Ani przypadkiem, ani przez telefon, ani nawet listownie. Jutro odeślę ci twoje pieniądze. Możesz sobie nimi wypchać swoje rozrośnięte ego Casanovy albo podarować którejś ze swoich panienek.
Niewzruszony w chwiejącej się postawie przyjął jej słowa.
— Czy ty siebie słyszysz? Nie ma tu żadnej mojej „panienki”. — Z rozpartymi ramionami obrzucił wnętrze krótkim spojrzeniem, po czym opuścił ręce, wyzywająco spoglądając na Michelle. Coś było w jasnozielonych oczach, drobnej sylwetce zastygłej w bezradnej pozie, ramionach, które skrzyżowała na piersiach, że ścisnęło go za serce. — I co, widzisz tu jakąś? Bo oprócz ciebie i mnie nie ma tu nikogo. Pieniądze to tylko rzecz, zatrzymaj je, nie chcę ich. Po prostu mnie wysłuchaj, do cholery! — zaklął, puszczając wodze opanowania. Mdłe światło kulistego żyrandola wydobyło drgnięcie mięśni zaciskanej szczęki.
Siła spojrzenia, jakim obdarował ją Tom, nie pozwoliła Michelle zdobyć się na jakikolwiek ruch, chociaż udawała, że nie robi to na niej najmniejszego wrażenia. Wytrzymała milczące napięcie tak długo, że aż zakręciło się jej w głowie. Nie wiedziała, jak się zachować ani co powiedzieć. I nie musiała. Tom wiedział za nią.
— Przepraszam. Za… No, niech będzie moja strata. Za wszystko — zdobył się na uśmiech i łagodnie spojrzał w oczy Michelle, wyciągając ręce ku niej. — Nigdy w życiu bym cię nie uderzył. Wygarnęłaś mi, co chciałaś. Dotarło do mnie, że zawaliłem na całej linii, bo nie dałem matce powodów do dumy. Do tego jestem największym idiotą, jaki kiedykolwiek chodził po tej ziemi i najgorszym draniem, jakiego spotkałaś. Ale nie chciałem podnieść na ciebie ręki. Nigdy w życiu nie uderzyłbym żadnej kobiety. Poniosło mnie.
Tomowi było autentycznie przykro. Co do tego miała stuprocentową pewność. Może nie od samego początku, ale teraz tak. Wyraźnie widziała żal w mętnych oczach i lekko przygarbioną sylwetkę emanującą poczuciem winy.
— Dobrze — westchnęła, po czym dodała delikatnym tonem: — Tom…
— Dobrze? To znaczy, że wrócisz ze mną do Loitsche?
— Nie — prychnęła zdenerwowana, kręcąc głową. — To znaczy tyle, że chcę coś powiedzieć, ale mi przerwałeś.
— Nie? Co rozumiesz przez „nie”? Jaki to rodzaj „nie”? Nie, że się jeszcze nad tym zastanowisz, nie, nie ma mowy czy „nie”, ale babskie „tak”?
— Nie, nie ma mowy. Nie wrócę, nie będę więcej udawała twojej dziewczyny, nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy. Sprawa zamknięta. Jeszcze jakieś niejasności? — wyrzuciła z siebie z zawrotną prędkością. Niecodzienna wymiana zdań powoli zaczynała ją męczyć. Miała wszystkiego serdecznie dość, a najbardziej Toma i Ariana.
— No kobieto, no! — jęknął zniecierpliwiony i poirytowany, nerwowo gestykulując. — Co mam zrobić, żebyś się zgodziła? Czego ode mnie oczekujesz? Mam paść przed tobą na kolana i błagać o przebaczenie? Co chcesz, żebym zrobił?
— Może na początek przestań kłamać? Najwyższa pora z tym skończyć. W ten sposób nie rozwiążesz swoich problemów.
— Chyba kpisz. Mało już przysporzyłem matce przykrości? Zasłużyła na coś znacznie lepszego. Nie potrafię się zmienić, nawet dla niej. Nie nadaję się do porządnego życia. Nigdy nie będę na tyle wspaniałym i uczciwym synem, jakiego by pragnęła. Ale obiecałem jej, że wszystko naprawię. Nie chcesz dłużej kłamać? Okej, koniec z udawaniem. — Przygryzając kolczyk, poważnie spojrzał w jej twarz. Złożył dłonie jak do modlitwy i podszedł do Michelle. — Bądź ze mną, tak naprawdę. Zgadzasz się? Jeśli nie dla mnie i nie dla pieniędzy, to chociaż dla mojej mamy. Nie musimy więcej kłamać. Po prostu ze mną bądź. Nie proponuję ci żadnych pieniędzy. W zamian mogę dać ci tylko teraźniejszość. Moja przeszłość to beznadziejne bagno, przyszłość jest niepewna. Nie mam żadnych planów, a ty na pewno się w nich nie mieścisz. Jeżeli w jakikolwiek sposób czujesz się związana ze mną, z moją mamą, bratem lub chociaż jego psem, weź mnie takiego, jakim jestem. Teraz, zanim wszystko się skończy. Potem, cokolwiek się wydarzy i jakkolwiek potoczy się los mojej matki, wyjadę w trasę i będziesz miała mnie z głowy. Takiego niekłamania chcesz? — Uśmiechnąwszy się niepewnie, bezradnie rozłożył ręce, jakby zapraszając Michelle w swoje ramiona. — Chcesz mnie takiego, maleńka?
Postawił na szalę siebie – nie mógł ofiarować niczego więcej.
Michelle mogłaby się założyć, że miała rozchylone w niedowierzaniu usta. Słowa Toma przekroczyły jej najśmielsze wyobrażenia o intrygach. Cóż za puste słowa! To wszystko tylko puste słowa, pozbawione szczerości, rzucone na wiatr przez człowieka, który… Który mimo wszystko nie był jej całkowicie obojętny. Gdyby był, nie wyjechałaby z Loitsche. Targała nią bezsilna wściekłość.
— Wyjdź, Tom — zażądała bez namysłu. Mrużąc powieki, uniosła brodę i podeszła do drzwi. Zacięta i nieprzejednana.
— To nie w porządku — stwierdził. — Mogłabyś się nad tym przynajmniej zastanowić.
— Nie w porządku? — powtórzyła głucho. — Masz czelność pouczać kogokolwiek, co jest w porządku, a co nie? Jesteś w ogóle świadom, jak mnie potraktowałeś, Tom? Gorzej niż nie w porządku. Przespałeś się ze mną, a potem potraktowałeś jak pierwszą lepszą idiotkę. Co ty sobie w ogóle wyobrażałeś, przychodząc tutaj? W dodatku pijany? — Hardo spojrzała Tomowi w oczy. — Myślisz, że zawróciłeś mi w głowie, że obchodzą mnie twoje pieniądze czy sława? Że wybaczę ci, bo tak chcesz?
Przegrał. Resztki cienia pijackiego półuśmiechu starły się z jego twarzy. Zdał sobie sprawę, że nie wygra z nią ani nie wygra jej.
— Spróbuj mnie wysłuchać… — zaczął, lecz Michelle przerwała mu lodowatym tonem:
— Miałeś już okazję, by mi coś powiedzieć. Zmarnowałeś ją, więc bądź tak uprzejmy i wyjdź. — Otworzyła drzwi na oścież w oczekiwaniu, aż brunet przekroczy próg.
Wyszedł chwiejnym krokiem. Nie tym wyuczonym i słynnym, ale zupełnie niekontrolowanym. Kiedy powłócząc nogami, przechodził obok Michelle, do jej nozdrzy znowu dostał się odór alkoholu.
W ostatniej chwili obrócił się, lecz nie po to, by znowu prosić o szansę. Z trudem zniosła widok skruszonej miny chłopca, który nabroił, a przyłapany na gorącym uczynku poczuł się winny.
— Szkoda — zaczął tym samym płaczliwym tonem, którym rozmawiał z Simone. — Naprawdę chciałem to naprawić.


5 komentarzy:

  1. Głupoty gadasz, mojego wkładu tam nie ma, no, może poza faktem, że ciągle Ci mówię, że narzekasz, nie mając do tego podstaw. <3
    Ty lubisz mojego Toma, a ja lubię Twojego. Mnie akurat urzekło, że przyjechał do niej, nawet pijany, i jak napisałaś - postawił na szali samego siebie. To było urocze i dla mnie szczere. Chociaż mimo wszystko podoba mi się postawa Michelle, że jednak się stawia jak kotka, a nie przytuliła go i koniec historii, wracamy do Loitsche. Pomimo swojego uroku Tom musi dostać po du.pie^^.
    Hyhy, no, ale nie musisz mi dziękować za czytanie i komentowanie *cwaniak*, może jedynie za to, że nie wysłałam Ci Żorża z młotkami za głupoty, typu "to chociaż dla Was, by nie zawieść (po raz kolejny)." Nie zawodzisz mnie (nas), bo nawet jakbyś chciała, to byś nie umiała. Ale cieszę się, że masz tę ambicję, żeby wytrwać z tym do końca.
    <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Aa, a ja już myślałam, że jednak mu się uda! Kurde, trzymałam kciuki do samego końca! Jeej, jak Ty to robisz, że tak dobrze wszystko opisujesz? Ja też chcę tak umieć!
    W ogóle bardzo się cieszę z tego odcinka. Jestem chora, zmęczona tygodniem na uczelni i w ogóle podłamana, więc przeczytanie kolejnego rozdziału Vergib mir poprawiło mi znacznie humor.
    Czekam z niecierpliwością na drugą część :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurcze, wczoraj nadrobiłam seriale, dzisiaj nadrobiłam twoje opowiadanie, nawet zrobiłam zadania z geodezji, więc jestem zajebista.
    Pamiętam jak gadałyśmy o fragmentach z tej części, reakcji Michelle itd. ale to było wieeeeeki temu! Co jest, że tak długo trwało, zanim to opublikowałaś? xD
    Toma mi szkoda. Każdy popełnia błędy, nawet jak usilnie stara się ich uniknąć, a chyba im bardziej się starasz tym gorzej przyjmujesz porażki. Biedaczek, z drugiej strony Michelle też może czuć się dotknięta. Cieszę się, że wreszcie pokazała kawałek swojego charakterku a nie miotała się pod dyktando innych ;)

    OdpowiedzUsuń