tekst

19 maja

Moje życie jest kompletnie pokręcone.

24 sierpnia 2012

21. Pół prawdy to całe kłamstwo


Tytuł jest cytatem autorów: Françoise Sagan i Horacego Safrina.

Frigid.
Za słowa, które należą tylko do Ciebie.
I dlatego, że możemy na sobie polegać, a to ważne.
Przepraszam.

Wysoka blondynka uniosła wzrok znad kawałka kartki, jednocześnie coś pospiesznie na niej zapisując. Nie przeszkadzał jej wszechobecny gwar i głośna muzyka.
— Michelle jest naprawdę zdruzgotana — powiedziała Lena, patrząc Tomowi prosto w oczy. — Pewnie nie będzie chciała z tobą rozmawiać, ale niczego bardziej nie schrzanisz. Nie wiem, jak rzeczywiście wygląda sprawa między wami i o co w tym wszystkim chodzi. Wiem za to, że jedyne, co może między wami pójść nie tak, to to, że mógłbyś z niej teraz zrezygnować. — Złożyła na pół kartkę, na której zapisała adres hotelu, w którym zatrzymała się Michelle. Tom wyciągnął rękę po świstek. Lena zawahała się. — Tylko, człowieku, nie rań jej. Już dostatecznie wycierpiała się przez Ariana, więc…
— Byłbym największym popaprańcem świata, gdybym zrobił jej to, co on — wpadł Lenie w słowo.
W chwilę potem siedział we wnętrzu Cadillaca, odczytując podany przez Lenę adres.

To było zbyt łatwe: wsiąść w samochód, dojechać do Berlina. Wieczorem złożyć wizytę w „Tropicanie”, odnaleźć Lenę, o której Michelle niejednokrotnie mu opowiadała – nie znał jej nazwiska, nie wiedział, jak wyglądała, ale na szczęście nie pracował tam nikt inny o takim imieniu.
Potem wszystko poszło jak z płatka: zdobył adres miejsca pobytu Michelle, po czym ponownie ruszył w drogę. I wtedy trafił w ślepy zaułek. Tom nie był w stanie policzyć, ile razy zdążył zapukać do drzwi oraz wybrać numer telefonu Michelle. Z wnętrza za każdym razem odpowiadała pustka, a z telefonu – komunikat o niedostępności abonenta. Wolałby myśleć, że to z powodu rozładowanej baterii, ale za dobrze poznał Michelle, by się łudzić.
Jednego był pewien: wszystko, co zrobił dotąd, było złe. Zła był rozmowa z mamą i karmienie jej kłamstwami. Zły był kac. Złe było tornado w głowie. Tragiczne było poczucie winy i wyrzuty sumienia, które atakowały przy każdej zwykłej czynności. Najgorsze było umieranie. Napadały go egzystencjalne mdłości.
— Co za gówno! — warknął. Rozmasowując knykcie, uderzył potylicą w drzwi. Rozejrzał się na boki chyba po raz setny i po raz setny nie dostrzegł nikogo.
Wcześniej obiecał sobie, że będzie czekał pod drzwiami tak długo, aż Michelle łaskawie się zjawi. W sumie po raz pierwszy dotrzymałby złożonej sobie obietnicy, gdyby nie fakt, że dwa kwadranse później zwyczajnie zaczął go trafiać szlag.
Ze złością stuknął podeszwą adidasa o drzwi, po czym bez zastanowienia ruszył przed siebie.
Znalazłszy się w skromnym holu, podszedł do sympatycznie wyglądającej kobiety stojącej za recepcyjną ladą.
— Chciałbym zostawić coś dla jednego z gości.
Minęła chwila, zanim wyjaśnił kobiecie, komu dokładnie chce owo „coś” zostawić, a ta wyszukała dla niego kopertę, kartkę oraz długopis. Biały arkusz papieru idealnie obrazował pustkę w głowie Toma. Do jakiego stopnia będzie zmuszony obnażyć się uczuciowo, by Michelle zdecydowała się z nim wrócić? Daleko było mu do emocjonalnego ekshibicjonisty. Dlaczego w ogóle wpakował się w znajomość z kobietą, która nie miała łatwej osobowości, a przede wszystkim – ciągnęła się za nią bolesna przeszłość? Ach, no tak. Jego kolejny poroniony pomysł.
Pochylił się nad kartką i zaczął pisać.

*

Michelle odwiedziła grób matki. Zdziwiło ją, że nagrobek wyglądał na dosyć zadbany w porównaniu do innych – odgarnięty ze śniegu, bez zniszczonych zniczy i połamanych sztucznych kwiatów. Ktoś o to zadbał, chociaż to ona powinna odwiedzać grób matki. A nie była na nim, odkąd… Od bardzo dawna.
Wróciwszy z Ahrensfelde, wybrała się na pierwszy od dawna spacer po Berlinie. Po dwóch miesiącach pobytu w Loitsche potraktowała to niczym dar. Nic się nie zmieniło, lecz i tak jej zachwyt architekturą oraz atmosferą Berlina nie zmniejszył się. Stare budowle, kamieniczki – odrestaurowane czy nie, zabytki – duma stolicy – cudownie wkomponowywały się w krajobraz wraz z nowoczesnymi budynkami ze szkła i stali, o wymyślnych wzorach. Ta ogromna przestrzeń życiowa wypełniona tłumem ludzi, mnóstwem ulic i uliczek, ogromem kolorów, dźwięków, zapachów… Berlin. Jej miasto.
Dla rozprostowania kości przespacerowała się Aleją pod Lipami. Wolała podążać szeroką, wybrukowaną ścieżką wytyczoną żelaznym płotkiem, drzewami oraz rządkiem latarń, niż jechać autobusem bądź tramwajem. Czuła się trochę jak turystka. Skręciła w Plac Paryski, by nareszcie nasycić oczy świetnością Bramy Brandenburskiej, prezentującą się okazale nawet w zimowy dzień. Nie mogła oderwać oczu od wysokich, masywnych kolumn w starorzymskim stylu. Zupełnie nie zauważała turystów. Przeszła między przejazdami, podziwiając przybudówki. Zadzierała głowę, by dojrzeć każdy detal reliefów na górnej fasadzie, a także rzeźbę, która wieńczyła budowlę. Śnieżna otoczka dodatkowo wyeksponowała walory Bramy.
Długo zastanawiała się, dokąd udać się z Placu Paryskiego. Nie chciała jeszcze wracać do pustego pokoju. Wizja samotności wśród czterech ścian nie była najbardziej pociągająca. Mimo coraz późniejszej godziny nie czuła się zmęczona ani senna. Minął zaledwie jeden dzień jej wolności, a świat się nie zatrzymał. Musiała jakoś funkcjonować. Nie mogła po raz kolejny pozwolić sobie na popadnięcie w apatię. Ostatkiem silnej woli powstrzymała się, by autobusem nie pojechać aż na Gensinger Straße 91. Wysiadła na przystanku ulicę wcześniej, przypomniawszy sobie, że właściwie od herbaty u Leny nie wypiła ani nie zjadła niczego.
Tak prozaiczna czynność jak zakupy w jednym z osiedlowych samoobsługowych sklepów pomogła Michelle skupić się na błahszych sprawach. Stojąc już w kolejce, zastanawiała się, ile czeka ją spraw do załatwienia: znalezienie pracy, mieszkania… I nagle mocno uświadomiła sobie własne istnienie tu i teraz, w słabej formie. Serce stanęło jej w gardle, puls przyspieszył. Czuła, że naskórek pokrywa się gęsią skórką. Musiała wykazać się wyjątkową odwagą, by nie krzyknąć i nie poddać się drżącym kolanom. Istniała i w żaden sposób nie mogła zaprzeczyć własnej obecności w tym miejscu. Moment, w którym z przyzwyczajenia rozglądała się po sklepie, przypomniał te wszystkie kiczowate i jakże przewidywalne sceny z filmów. Wyglądało to niemalże tak samo jak na ekranie telewizora: niczego nieświadomi główni bohaterowie prawie wpadają na siebie, na ich twarzach odmalowuje się zdziwienie, zmarszczki na czołach świadczą o konsternacji. Spotykają się niemal na środku sklepu, jakby los zaprowadził ich do tego miejsca wyłącznie, by mogli się zobaczyć. W przypadku Michelle i osoby w kolejce przy drugiej kasie było podobnie. Arian Berger płacił właśnie za swoje zakupy. Oboje zamarli na ułamki sekundy. Brakowało reżysera, który krzyknąłby „Akcja!”.
Arian nie spodziewał się jej akurat teraz i akurat w tym sklepie. Zawsze kupował tutaj alkohol. Nie zmieniło się to po ucieczce Michelle. Najdziwniejszy był fakt, że nie zdziwił się bardzo na jej widok. Ucieszył się,  na jej widok, w pierwszym odruchu nawet miał ochotę podbiec do niej i ją pocałować.
Ułamki sekundy wystarczyły, by Michelle zakręciło się w głowie. Sparaliżowało ją okropne uczucie déjà vu. Przytomna część jej umysłu dostrzegła takie pozorne drobiazgi jak to, że Arianowi urosły włosy, ułożone w kontrolowanym nieładzie. Nie pasował mu dwudniowy zarost – zaostrzał kontury twarzy. Arian stał blisko. Tak blisko, że mogła sobie wyobrazić zapach nikotyny, którym przesiąkła jego kurtka i ciemne dżinsy. Oddzielała ich jedynie metalowa półka i kasa. Michelle znalazła się w pułapce.
Gdy jej serce znalazło się w odpowiednim miejscu i zabiło szybciej, zmusiła się do ruchu. Odstawiła koszyk z zakupami na ziemię, po czym nie zawracając sobie nimi głowy, przecisnęła się przed ludzi stojących przed nią. Chód Michelle zamienił się w przyspieszający trucht. Aż w końcu, słysząc za sobą krzyk Ariana, puściła się biegiem. Nie odwracała się, by sprawdzić, jakie ma szanse na ucieczkę. Patrzyła wyłącznie przed siebie. Przy każdym pokonanym metrze była pewne, że Arian zaraz ją dorwie.
Zachłystując się powietrzem, wypadła zza rogu. Z kieszeni wyleciały jej rękawiczki, lecz nie zważała na to. Rozejrzała się na boki. Po której stronie znajdował się przystanek? Wdech i wydech. Wdech i wydech. Dostała za swoje! Oto konsekwencja beztroskiego spacerku! Powinna była nie wybierać się „na stare śmieci”. Wdech i wydech.
Rzuciła się do dalszej ucieczki. Mijała zdumione i zaciekawione twarze nieznajomych ludzi. Mijała witryny sklepów, kiosk, rozświetlone latarnie, rozpraszające przedwczesny, zimowy półmrok. Zwolniła, widząc przystanek autobusowy. Nie obejrzała się. A może powinna, bo wtedy dostrzegłaby coraz prędzej zbliżającą się atletyczną sylwetkę. Zobaczyłaby, jak Arian przyspiesza. Dzielił ich coraz mniejszy dystans. Nie musiała się jednak odwracać, by poczuć, że silne, męskie ręce łapią jej ramiona i mocno pociągają do tyłu. Szeroko otwarte oczy Michelle dokładnie widziały, jak cały świat rozmazuje się, a wraz z nim wykrzywiona ze wściekłości twarz Ariana, kiedy potrząsnął jej ciałem, niczym szmacianą lalką. Arian zręcznie obrócił ją w swoją stronę. Ściskał ramiona Michelle tak mocno, że miała wrażenie, iż kości zaraz pękną.
— Błagam… — sapnęła. — Dlaczego mi to robisz?
Bolało. Próbowała się wyrywać, ale ręce powoli drętwiały, nogi zaś odmawiały posłuszeństwa. Oddychała szybko i urywanie, głos zamarł jej w gardle. Zamglone oczy nie dostrzegały zdziwionych wyrazów twarzy mijających ich ludzi. Dla żadnego przechodnia ta sytuacja nie wydawała się na tyle groźna, by zainterweniować.
Ariana też bolało. Od wewnątrz. Tępy, psychiczny ból nasilał się pod kopułą czaszki, rozlewając w kierunku skroni. Miał ochotę z całej siły cisnąć ciałem Michelle o ziemię. Pragnął ją skrzywdzić, bo ją kochał. Kochał ją, bo uwielbiał ją krzywdzić. Przypomniał sobie, jakie to cudowne uczucie patrzeć na jej łzy, na strach, czuć pod dłońmi jej drżenie. Zastanowił się, jak to by było zacisnąć ręce wokół chudej szyi.
— Tęskniłaś za mną. Prawda? — Wychrypiał z ustami przy uchu szatynki. Ostra szczecina podrażniła jej delikatną skórę. — A wiesz, co ja robiłem? Nigdy w to nie uwierzysz. Czekałem na twój powrót. Zostawiłaś mnie z niczym, piękna — zniżył głos do szeptu. — A teraz to ty nie będziesz mieć niczego.
Przemawiał przerażająco zimnym, przeciągającym sylaby tonem. Napawając się każdym wzdrygnięciem Michelle, koncentrował się na swych słowach. Dobierał je uważnie już od wielu dni. Przygotowywał się na tę okazję, na jej powrót, na jej strach i łzy, na swoją władzę nad nią, kontrolowanie jej emocji. Znał Michelle, bo sam ją stworzył. On ją znalazł, wszczepił w nią strach, tak jak mu się podobało. Wytresował jej odruchy oraz zachowania w taki sposób, że nauczyła się akceptować go, mimo ran, które jej zadawał, i blizn niewidocznych dla niewprawionego oka. Zrobił to specjalnie dla Michelle, by okazać swą miłość.
— Rozchyl usta — rozkazał tonem, w którym tkwiła groźba. Marzył, by posmakować jej strachu.
Przestała się wyrywać. Zadzierając głowę, spojrzała prosto w zimne oczy. Nie widziała w nich nic z dawnego Ariana. Niczego już nie pojmowała. Zdziwienie oraz złość zastąpiły strach. Umysł Michelle przecięła jedna myśl: jest zbyt wściekła, by się bać.
— Teraz chcesz się ze mną całować?! — warknęła, łamiąc psychiczną blokadę.
Przyciągnął Michelle do siebie. Nie miała siły się zbuntować. Ktoś przechodząc obok, stwierdziłby, że są tylko obściskującą się na środku chodnika parą. Uważny obserwator nie przeszedłby jednak obojętnie obok dwójki ludzi, którzy przed kilkoma sekundami szamotali się w publicznym miejscu.
— Co, mała dziwko, nie podoba ci się? Myślałem, że lubisz takich twardych kolesi. Nie taki był ten drugi? Ile ci dał, że się z nim puściłaś?
— To boli, Arian! Puszczaj!
— Odpowiadaj, szmato! — Potrząsnął nią.
— „Ten drugi” to normalny mężczyzna, a nie tyran i damski bokser. Nienawidzę cię, brzydzę się tobą. Puść mnie. Puść!
Miażdżył ramiona Michelle. Mogłaby przyrzec, że usłyszała chrupnięcie kości. A może to tylko lód pod ich stopami? Albo zgrzytnięcie zębów Ariana. Nie, to tylko zatrzymujący się przy krawężniku autobus.
— Widzisz, do czego mnie doprowadziłaś? Czujesz, co ci robię?
Usłyszała i zobaczyła więcej, niż potrafiła bezboleśnie przyjąć.
— Robisz mi coś takiego ostatni raz w życiu. — Szarpnęła się mocniej. Arian wzmocnił uścisk. — Powinnam była odejść od ciebie już dawno temu. Może gdybym była odrobinę mądrzejsza, zachowałabym do siebie choć trochę szacunku. Idź do diabła, Arian! — wycedziła przez zaciśnięte zęby. — Tam jest twoje miejsce.
Arian miał minę, jakby Michelle co najmniej wymierzyła mu policzek.
Zalała ich fala podróżnych wysiadających z autobusu. Niczego nieświadomy tłum ludzi otoczył Ariana i Michelle, raz po raz ich poszturchując lub mamrocząc pospieszająco pod nosem.
Dostrzegła swoją szansę. Jeśli nie teraz, to chyba nigdy. Całą siłą mięśni, woli oraz nienawiści kopnęła Ariana wprost między nogi.
W ostatniej chwili wskoczyła do autobusu. Zobaczyła jeszcze tylko, jak zgięty wpół Arian czerwienieje na twarzy, trzymając się za krocze.

*

Kac fizyczny ma to do siebie, że zawsze mija. Niestety, połączony z moralniakiem, posiada podstawową wadę: odbija się czkawką jeszcze przez długi czas. Tom nie był już pijany, a jednak ciężko stało mu się na nogach, kiedy znalazł się przed drzwiami apartamentu, który dzielił z bliźniakiem. Popychała go lawina całkowicie trzeźwych myśli: jak to wszystko poukładać? Jak sprawić, by Michelle mu wybaczyła i wróciła do Loitsche? Jak wytłumaczyć mamie, że Michelle zniknęła z dnia na dzień, nawet się nie żegnając? Jak wyjaśnić Billowi, że Werter tkwi w jakimś hoteliku dla zwierząt?
W drzwiach apartamentu minął się z wysoką, zgrabną blondynką o kocich oczach. Zanim zdążył się jej przyjrzeć, zniknęła za rozsuwanymi drzwiami windy, roztaczając na korytarzu zapach Chanel no. 5.
Zatrzasnąwszy drzwi, wkroczył wprost w paszczę lwa. Stanął niemal twarzą w twarz z Billem, który wydawał się być jedną wielką czarną plamą pośród stonowanych beżów. Brunet miał na sobie czarne dżinsy i czarny podkoszulek z nadrukami. Uwadze Toma nie umknęło, że bliźniak znowu zaczął przesadnie o siebie dbać.
— Kogóż to moje piękne oczy widzą! Co tu robisz… sam? — Bill posłał Tomowi zdziwione spojrzenie spod zmarszczonego czoła.
— Mieszkam?
— A Michelle?
— To była Carmen? — zagadnął jak gdyby nigdy nic. Zsunął buty ze stóp, nie kwapiąc się, by odłożyć je na miejsce. Rozejrzał się wokół, jakby pierwszy raz znalazł się w tym miejscu.
— Tak. — Bill wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Kobieta, która jednym spojrzeniem sprawia, że mój mały wojownik staje na baczność.
— Słucham?
— Dobrze słyszałeś. Zamierzam się z nią kiedyś przespać. Myślisz, że to wypali?
— Aż dziwne, że jeszcze możesz ruszać ręką — odparował.
Parsknęli zgodnym śmiechem.
Dziesięć minut później siedzieli w kuchni urządzonej w chromie i czarnym granicie. Dwie butelki piwa stały na podkładkach z rafii, z których Tomowi ciężko było podnieść wzrok. Kiedy w końcu to zrobił, napotkał ściągniętą w skupieniu twarz Billa. Bliźniak ponaglił go wzrokiem. W końcu jednak musiał zrobić to werbalnie. Bill nigdy nie potrafił milczeć dłużej, niż wymaga tego chwila niezręcznej ciszy.
— Słucham ciebie. — Pociągnął łyk z zielonej butelki. — Gdzie jest Michelle, co zrobiłeś z Werterem i ogólnie, co się dzieje?
— W porządku. — Tomowi zaschło w ustach, ale nie umiałby przełknąć ani kropli piwa. Chrząknął, żeby odzyskać normalny ton. — Widzisz … Werter został w Magdeburgu. Nie mam zamiaru zajmować się twoim psem. A Michelle… Musisz mi pomóc, Bill.
Tom zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę. Jeszcze nie było za późno na wymyślanie kolejnych sprytnych kłamstw. Przedstawił bratu tę samą wersję, którą usłyszał Georg, jednakże zręcznie wplótł w opowieść Ariana.
Billowi bardzo rzadko zdarzało się zastygnąć z na wpół otwartymi ustami bez szybkiej odzywki. Dłoń z butelką zamarła w połowie drogi. Upłynęło kilka sekund, a dopiero wtedy zdołał odzyskać głos i zdobyć się na zbyt szybki i zbyt nerwowy uśmiech.
— Mamy pierwszy stycznia, a nie kwietnia. Co za brednie próbujesz mi wcisnąć?
— Taka jest prawda. Wiesz, że nigdy dotąd cię nie oszukałem. Bynajmniej nie celowo. I pewnie nie miałbym powodu, żeby nagle zacząć, ale pewne sprawy się pokomplikowały. Nie miałem innego wyjścia — skłamał bez mrugnięcia okiem. — Michelle nie jest żadną początkującą dziennikarką, nie przeprowadziła ze mną wywiadu i owszem, tańczyła w „Tropicanie”.
— Powtórz to jeszcze parę razy, a może uwierzę.
— No więc Michelle nie jest…
— Dobra, dobra! — przerwał mu Bill, kiwając głową. — Już to wiem. Zajebiście po prostu… Była sobie Michelle, był sobie jakiś Arian. Michelle poznała ciebie, zakochała się od pierwszego wejrzenia, olała faceta i zgodziła się z tobą pojechać. A teraz żylibyście długo i szczęśliwie, gdybyś czegoś nie schrzanił.
— Otóż to. — Zwilżył językiem suche, spierzchnięte usta. — Ona jest strasznie delikatna, krucha, strachliwa. Osoby po traumatycznych przeżyciach mają w sobie silną potrzebę oparcia swojego życia na czymś stałym. Michelle nie miała nikogo ani niczego. Była zupełnie samotna. Do wczoraj stanowiłem dla niej punkt zaczepienia, ale zrobiłem coś, co przypomniało jej te wszystkie bolesne doświadczenia… Dałem dupy. Chciałem dobrze, a wyszło jak zwykle. Nie dość, że tak jakby ją zdradziłem, to w dodatku prawie uderzyłem.
— Cholera, nic z tego nie rozumiem, ale może, kurwa, to ze mną jest coś nie halo.
„Może to ze mną jest coś nie halo” znaczyło dokładnie tyle co „może to ze mną jest coś nie tak”. Tom wiedział, że zawsze, kiedy Bill tak mówił, naprawdę miał na myśli „To z tobą jest coś nie halo”. Mimo że też był trochę wściekły na Billa, zbył milczeniem jego niewypowiedziane jeszcze oskarżenia.
Bill uznał, że na razie wystarczy tej rozmowy. Tom oczekuje pomocy akurat od niego? Proszę bardzo, otrzyma ją!
— Ubieraj się, wychodzimy — obwieścił krótko, sprężystym krokiem kierując się do drzwi znajdujących się za jego plecami. — I najlepiej nie odzywaj się do mnie. Jestem zbyt zajęty fochaniem się na twoją głupotę, żeby z tobą rozmawiać.
Reakcja Billa przekonała Toma o słuszności owej decyzji. Był winien bratu przynajmniej część prawdy, a Michelle nie zasłużyła na odczuwanie konsekwencji jego fałszywości.


1 Ludzka pamięć jest zawodna, więc przypominam: „Okrągłe oczy przepełnione były bezkresnym smutkiem i równocześnie jakąś nieopisaną ulgą, gdy patrzyła na blok, na którym widniała duża cyfra dziewięć.” (odcinek 8).

13 komentarzy:

  1. Oooch, a ja czekałam na happy end, gdzie przybiegłby do niej z bukietem róż, klęczałby przed nią i błagał o wybaczenie! No dobra... bukiet możemy sobie darować :)
    Jestem dumna z Michelle. Postawiła się temu draniowi, powinna to zrobić już dawno temu.
    Bill jest taki pozytywny! Lubię go :)

    Czekam na następny rozdział.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam wersję z kwiatkami, ale uznałam ją ze przesłodzoną.
      Ja też Billa lubię, ale nie znoszę o nim pisać. Chociaż dziwnie to brzmi...
      Poczekam na rozdział razem z Tobą. Może choć raz sam się napisze ;)
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  2. Nooo.. i co dalej ja się pytam! Michelle minęła się z Tomem, do dupy. A ten biedaczek był pewien, ze ona jest w środku ;) Akcja z Arianem była niezła. Taka dynamiczna no i ona wreszcie mu się postawiła! Brawo ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tom nie był cały czas pewien, że Michelle jest w środku. Przecież napisałam, że próbował również do niej zadzwonić, a potem po prostu stwierdził, że na nią poczeka. Nie wyszło mu za bardzo to czekanie.
      Michelle nareszcie postawiła się Arianowi, taaak... Uznałam, że to jest ten moment, w którym to musi się pojawić. Wyszedł mi trochę taki... nieprzypadkowy zbieg okoliczności, ale i tak wygląda to lepiej niż w poprzednich wersjach, bo w tych innych głupia Michelle po prostu polazła do Ariana.

      Usuń
    2. Zrozumiałam, ze poczeka aż ona wyjdzie z mieszkania. Od początku czytałam z takim obrazem przed oczami, widać nieprawidłowo ;)

      Usuń
  3. Ach,świetnie, Naridio :) Jestem wielce zadowolona, że Michelle postawiła się Arianowi. Mam nadzieję, iż na następny rozdział nie będziesz kazała zbyt długo czekać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dziękuję, bardzo! Słyszeć (czytać?) "świetnie" z Twoich ust (klawiatury?), to prawie tak samo jakbym dostała Nobla :D

      Usuń
  4. Eja! Nie lubię, gdy dodajesz to "przepraszam" i tłumaczysz się jakimiś głupotami, typu, że odcinek jest zbyt marny i krótki. Jest krótki, ale jest dobry, co już Ci nieraz mówiłam, czyż nie?
    Nie wiem, co mogę o nim powiedzieć nowego, bo większość powiedziałam Ci na gadu. Znowu cieszyła mi się japka, czytając o wojowniku Billa, chociaż ja ciągle czytam "bojownik", no i masz ci los, człowieku... Hyhy, a jak zobaczyłam moją "kur.wę" to się szczerzyłam jak idiotka do tego kompa. Hyhy.
    I dziękuję Ci za dedykację. Dobrze wiesz, że Cię uwielbiam. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem musiałam przeprosić, serio. Uważam, że zasługujesz na dedykację lepszego odcinka (i nadejdzie taka wiekopomna chwila! kiedyś). Nie mogłam Ci jednak nie dedykować 21, bo sama najlepiej wiesz, jak bardzo przyczyniłaś się do powstania tego tekstu. Bez Ciebie po prostu by nie powstał.
      A ja dziękuję... Za - zabrzmi to oklepanie - wszystko, zwłaszcza za każde słowo, od a do ż.

      Usuń
    2. Nie musiałaś. Głupoty gadasz. Nie gadaj więcej, bo wiesz, co będzie! <3

      Usuń
  5. Rozdział naprawdę udany! Za jakiś czas nadrobię resztę rozdziałów. A co do tego - jest świetny. Obfituje w masę ciekawych opisów. A spotkanie Michelle i Ariana - majstersztyk, opisałaś bardzo fajnie i realistycznie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Szczerze mówiąc, nie jestem zbytnią wielbicielką Tokio Hotel, ale czytając Twoje opowiadanie jakby przestałam zwracać uwagę, że jest ono o moim znienawidzonym zespole. Jakoś tak wciągnęłam się i samo poszło ; ) Naprawdę fajnie piszesz.
    Pozdrawiam.
    www.zabijam-samotnosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Kurde, kurde, kurde! Jaka ja byłam głupia i dziwna, że nie przeczytałam już dawno temu Twojego opowiadania, tylko odkładałam je na ostatnią chwilę. No i oto ona nadeszła. Kochana, jesteś bezapelacyjną mistrzynią! Pobudziłaś we mnie wiele emocji. W niektórych momentach śmiałam się, jak oszalała z głupoty Billa, potem miałam łzy w oczach, gdy Tom rozmawiał z Michelle o matce, a później irytowałam się zachowaniem T. i M.
    Nawet nie wyobrażasz sobie, jak wkurzona byłam, kiedy okazało się, że przeczytałam całość. Czuję się, jak po maratonie z naprawdę dobrą książką! I oczywiście niecierpliwość zjada mnie od środka.
    Mam nadzieję, że dostaniesz mega zastrzyk weny i odcinek 22 pojawi się niebawem, jak najszybciej, jutro...dzisiaj ; )
    Muaaaah ; *
    Pisaj, pisaj!

    OdpowiedzUsuń