tekst

19 maja

Moje życie jest kompletnie pokręcone.

24 lipca 2012

20. Codzienna gra, życiowy teatr


Wojna z samym sobą boli, chociaż nie tak bardzo jak sępio krążąca kapitulacja. Tym razem słone krople nie zmoczyły białej flagi. Michelle nie uroniła ani jednej łzy strachu czy bezradności. Musiała jakoś uporać się z tym uczuciem. A jeżeli będzie potrzebowała trochę więcej czasu na wylizanie rozdrapanych ran… Trudno. Da sobie radę. Musi dać. Nikt nie zrobi tego za nią. Już niejednokrotnie pokonywała problemy większe niż teraz – pokona więc znowu.
Michelle czuła się trochę jak pomiędzy młotem a kowadłem. Z dwojga złego wybrała gorszą opcję. Tym bardziej, że nie mogła cofnąć podjętej decyzji; kolejnej egoistycznej, prawdopodobnie pochopnej, lecz jedynej – według niej – słusznej. Dlatego teraz jechała pociągiem spółki Regional-Express do Berlina. I bynajmniej nie wynikło to z woli Toma.
Pociąg zatrzymał się na stacji w Brandenburgu. Michelle ocknęła się gwałtownie, podnosząc głowę. Miejsce obok, dotąd zajmowane przez starszą panią, opustoszało. Wyjrzała na zewnątrz. Obserwując rotację podróżnych na szarym peronie, zapomniała o dziwnych myślach, które prześladowały ją we śnie. Pozostał jedynie obraz sprzed oczu oraz pustka w głowie. Pociąg ruszył. Z czołem opartym o szybę Michelle wpatrywała się w rozmazane plamy i umykające linie drugiego toru.
Arian poniżał ją wielokrotnie, na różne sposoby. Nabrała przekonania, że to uczyniło ją twardszą, odporniejszą zwłaszcza na niefizyczne ciosy. Myliła się. Trudno było jej określić, kim był dla niej Tom, więc tym smutniejszy, a zarazem zadziwiający okazał się fakt, że jego zachowanie uraziło jej dumę, natomiast gwałtowny zryw złości zranił odbudowaną godność i zdeptał z podłogą jak nic niewartego śmiecia. W żałośnie widowiskowy sposób Tom dał Michelle do zrozumienia, czym była według niego – opcją ewentualną, substytutem. Kiedy upadała u jego stóp, uświadomiła sobie, że wszelkie pozytywne uczucia, które zaczęła żywić względem niego, są nieistotne. Nie zamierzała pozwolić sobie na jakiekolwiek upokorzenia z jego strony. Dopiero odnalazła w nim mężczyznę, który na chwilę stał się idealną odskocznią od Ariana, a on nie dość, że zabawił się jej kosztem, to w dodatku wzniecił w niej na nowo ogień strachu. Nie miała co do intencji Toma żadnych złudzeń.
Podczas gdy w pokoju swojego bliźniaka Tom zapadł w twardy jak kamień sen, zadzwoniła z noworocznymi życzeniami do Leny. Nie czuła żalu, kiedy po rozmowie z koleżanką po cichu zaczęła pakować walizki. Później, starając się nie narobić hałasu, by przypadkiem nie obudzić Toma, zamówiła taksówkę z Magdeburga. W Magdeburgu kupiła bilet, po czym wsiadła do pierwszego pociągu do Berlina. I odjechała. Nie wahała się, nie obejrzała się ani razu, nie zaczynała tęsknić. Nie miotała się tak, jak po ucieczce do Ariana.
Wszystko wydawało się Michelle wyjątkowo klarowne, nieskomplikowane. Proste: los postawił Toma na jej drodze w przypływie jakiegoś kosmicznego poczucia humoru. Ale to koniec. Nigdy więcej… Wiedziała już, dokąd zmierza, miała jakiś plan. Wierzyła, że ten dzień minie szybko, a następny również obędzie się bez łez.
Cały ten mętlik zostawiła na stacji w Brandenburgu. Teraz wyglądała za szybę, coraz intensywniej wypatrując oszklonego budynku berlińskiego dworca.

Wydawało jej się, że czas, jakby poganiany mocą jej oczekiwań, przyspieszył. Zanim zdążyła się zorientować, już znajdowała się z dala od dworca.
Posiadała za dużo bagaży, walizki były zbyt ciężkie (teraz zapomniane i nierozpakowane stały w kącie), a ale jakimś cudem przy pomocy taksówkarza udało jej się dojechać do pierwszego lepszego hoteliku, a potem z pomocą jednego z pracowników hotelu, dotrzeć do pokoju. Oparłszy się o zamknięte drzwi, omiotła spojrzeniem pokój. Cena za nocleg okazała się bardzo przystępna i wiedziała już dlaczego. Małe pomieszczenie o oliwkowozielonych ścianach, wypłowiałe zasłony w kolorze zgniłej zieleni, brzydkie meble oraz wąskie łóżko ustawione naprzeciwko drzwi nie zachęcały do dłuższego pobytu.
Z twarzą zwróconą do białego sufitu rzuciła się na jednoosobowe łóżko. Ciemne włosy rozsypały się na poduszce, a ręce same rozrzuciły się na boki. Michelle z westchnięciem przymknęła powieki. Zastanowiła się, ile czasu zajęła cała podróż i która może być godzina. Chyba wolała tego nie wiedzieć. Wolała po prostu leżeć w tym łóżku tak długo, aż wszystko zniknie. Z drugiej strony wiedziała, że obrażanie się na cały świat jest dziecinne. Na dłuższą metę takie zachowanie nie prowadzi do niczego dobrego.
Michelle otworzyła szeroko oczy. Nic nie było snem, wszystko wokół aż biło prawdą. Niezależnie od wyobrażeń, wyrzutów sumienia, mętliku w głowie, niezależnie od planów, zamierzeń, niezależnie od popełnionych błędów: teraźniejszość była jedna. Jej „teraz” i „tutaj” stanowiło powrót do Berlina i meldunek w jakimś podrzędnym hotelu.
Rozciągając się, wstała i okrążywszy łóżko, złapała za torebkę rzuconą na fotel.
Z telefonem w ręku z powrotem opadła na łóżko. Krótką chwilę wahała się, czy ją włączyć. W ciągu owej krótkiej chwili zdążyła przekonać samą siebie, że potrzebowała czyjegoś towarzystwa.
Wybrała numer jedynej osoby, z którą mogła porozmawiać. Lena odebrała niemal natychmiast, lecz przez dłuższą chwilę w słuchawce panowała cisza. A kiedy zamiast głosu koleżanki, Michelle usłyszała chlipnięcie, natychmiast poderwała się na równe nogi.
— Lenko, jesteś tam?
— T-taak. — Głośniejsze chlipnięcie i pociągnięciem nosem.
— Czemu płaczesz? Co się dzieje?
— Faceci są beznadziejni... Albo to ja nie umiem z nimi postępować. — Westchnęła ciężko.
— Chcesz się wygadać? Mogę do ciebie przyjechać, jeśli chcesz.
— Żartujesz? Chciałoby ci się jechać taki kawał? — Nosowy głos Leny rozbrzmiał zaskoczeniem.
— Mówię absolutnie poważnie. Poza tym nie taki kawał, bo właśnie wróciłam do Berlina.
— No nie wierzę! Stało się coś, że wróciłaś? Chyba nie znowu Arian, co?
— Posprzeczałam się trochę z Tomem. — Nie miała zamiaru wdawać się w szczegóły. — To jak, przyjechać do ciebie czy spotkamy się gdzieś na mieście?
— Posprzeczałaś się trochę z Tomem? — powtórzyła niczym echo. — Masz napięcie przedmiesiączkowe?
— Nie, skąd! Po prostu…
— Wyparcie! Czyli zgadłam. Po prostu będziesz miała okres — oświadczyła oczywistym tonem, który niczego nie wyjaśniał.
— Dlaczego płakałaś?
— Opowiem ci, jak się spotkamy. Tyle że nie mam siły wychodzić z domu, więęęc… Wpadniesz do mnie?
Zanim Lena skończyła, Michelle przyciskając telefon głową do ramienia, już motała się z zakładaniem kozaków.
— Jeszcze pytasz! Wpadnę, i to jak najszybciej.
— Kup po drodze coś na zagryzienie doła.
— Na co masz ochotę? — spytała tylko, zasuwając zamek skórzanego buta.

*

Tom obudził się martwy. Konieczność wstania z łóżka o tak nieludzkiej porze jak godzina trzynasta była najokrutniejszą karą, jaką można sobie wyobrazić. Doczłapawszy się do łazienki, starał się nie spoglądać w lustro. Bez tego wiedział, że na przekrwione oczy sennie opadają powieki oraz że wyglądał nieświeżo w wymiętych ubraniach z wczoraj. Przepocona koszulka ciążyła mu na plecach, więc zdjął ją i cisnął o płytki obok muszli klozetowej. To samo zrobił ze skarpetkami oraz spodniami.
Napiwszy się wody prosto z kranu, na dłuższą chwilę przytknął czoło do zimnej umywalki. Czując chłód białej porcelany, westchnął niejako z ulgą.
Usychał, cierpiał, umierał…
Zmusił się do myślenia. Pod przymkniętymi powiekami pojawiły się przebłyski z minionej nocy.
Umierał… W ten sposób odpokutowywał swoje zachowanie.
Umierał… Pragnął jedynie wrócić do łóżka i przespać cały dzień, lecz wiedział, że nie może. Wyśpi się innym razem. Najpierw powinien przeprosić Michelle. Zachował się jak ostatni palant. Nic dziwnego, że później nie chciała ani z nim rozmawiać, ani tym bardziej spać w jednym łóżku. Nie czuł wyrzutów sumienia z powodu Alice, a także nie dlatego, że Michelle zobaczyła go z nią, lecz z powodu kłótni i tego, że całkowicie stracił nad sobą panowanie.
Miał wrażenie, że jeżeli natychmiast czegoś z tym nie zrobi – rozsadzi mu głowę. Wczoraj był zbyt pijany, by mieć siłę się nad tym zastanowić. Z kolei dziś zbyt trzeźwy, żeby nie pamiętać, jakim zachowaniem splamił swój honor. Czuł nieopanowaną wściekłość. Nie na Michelle, nie na jej słowa o Simone. Na siebie. On, Tom Kaulitz, który od czasu do czasu kochał chyba wszystkie kobiety świata, prawie uderzył jedną z nich. Nie podniósł ręki na Michelle w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie wymierzył jej przecież policzka, nie uderzył. Jednak czy gdyby nie upadła i nie zlękła się go, posunąłby się dalej w nagłej wściekłości? Co do tego nie mógł mieć pewności. Nigdy dotąd nie przypuszczał nawet, że znajdzie się w podobnej sytuacji. Wyznawał zasadę, że każdy prawdziwy mężczyzna musi być choć w drobnej mierze skurwysynem, lecz coś równie słabego, tragicznego i żałosnego było poniżej prawdziwej męskości.
Tom był w trakcie gdzieś tak czwartego umierania, kiedy westchnął ciężko i poruszył się gwałtownie. W pierwszej kolejności powinien zadbać o to, by wszystko wróciło do normy! Nie tylko dla siebie samego, ale także – a raczej przede wszystkim – dla Simone. Żeby rozpierała ją duma, że ma syna, którego nauczyła żyć, kochać i być dobrym człowiekiem, żeby mogła uwierzyć w kogoś więcej niż w Boga – w syna, który się nawrócił, w tego mimozowatego Toma, a nie dupka z przeszłości. Przez zmęczoną twarz przemknął cień uśmiechu na wspomnienie, jak Simone walczyła o to, żeby nie zagubił się sam w sobie. Bill po jednym telefonie od matki potrafił ogarnąć swoje wybryki. Tomowi natomiast nie wystarczyła żadna krytyka ze strony matki. Simone zawsze sięgała po cięższe działo: potrafiła wysłać mu wycinki z gazet, jeśli nie pochwalała czegoś, co zrobił bądź powiedział. Mało nie oszalała, gdy jakaś nawiedzona fanka oznajmiła, że jest z Tomem w ciąży. On wiedział, że to niemożliwe, bo zawsze używał zabezpieczenia. Nie posłuchał nakazów Davida Josta, by ignorował rozdmuchiwane przez brukowce plotki. Dobrze się bawił, za nic mając rady starszych i prawdopodobnie mądrzejszych. Jednak Simone ten incydent wystarczył, żeby straciła zaufanie do własnego syna. Wtedy oddalił się od Billa i matki, a przepaść między nimi pogłębiała się wraz z każdą szklaneczką whisky, wraz z każdą kolejną panienką, która przewinęła mu się przez ręce, wraz z każdym obojętnym wzruszeniem ramionami.
Dlaczego więc wyrzuty sumienia odczuwał nie jedynie ze względu na nią, ale i na siebie, a także Michelle?
Leżące na płytkach spodnie wydały jakieś zwariowane dźwięki. Niech ktoś wyłączy to gówno. Tom zastanowił się, czy lepiej najpierw odebrać telefon, czy rozwalić głowę o miodowe kafelki. Przynajmniej wtedy zyskałby chwilę spokoju.
Niechętnie oderwawszy się od umywalki, z ociąganiem wyszperał z kieszeni komórkę.
— Halo? — wychrypiał z telefonem przy uchu.
— Obudziłam cię? — Ciepły głos matki uświadomił mu, że bezapelacyjnie zasługiwał na te katusze.
— Nie, mamo, tylko trochę przeszkodziłaś w umieraniu — odparł zgodnie z prawdą. Simone skwitowała odpowiedź syna krótkim śmiechem.
Podczas rozmowy z matką niewidzialna pięść ściskała mu serce. Ból nadal miażdżył czaszkę, co wcale nie pozwalało skupić się na słowach Simone. Jakimś cudem udało mu się złożyć jej życzenia i zrelacjonować w zmienionej wersji miniony wieczór.
Niewiadoma najbliższej przyszłości w perspektywie „szczęśliwego Nowego Roku” sprawiła, że nie nęciło go już pragnienie wiecznego szczęścia. Bo szczęśliwym bywa się, a nie jest stale. Był tego absolutnie pewien. Szczęście, aby było długotrwałe, musi spełniać wiele różnych warunków. Wieczne szczęście musi stać na wysokim poziomie niezmienności i stabilności, to stan jakiejś spójności wczoraj, dziś i jutra, nawet gdy całe życie wywraca się do góry nogami. Znał swoje wczoraj – popełniał błędy, był złym synem, bratem, przyjacielem, mężczyzną, człowiekiem; widział, jakie jest dziś – utkwił po uszy w bagnie, do którego wszedł z własnej woli. Kto mógł mu dać gwarancję, że od jutra będzie wyłącznie szczęście i że pojutrze nie przyniesie drastycznych zmian? Chciał dać tę gwarancję przede wszystkim Simone, lecz nie wiedział jak.
— Mamo, chyba powinienem ci coś powiedzieć — zaczął, niemal dławiąc się własnymi słowami.
— Czy to coś ważnego? — zapytała wesołym tonem.
— Nie — skłamał.
— W takim razie nie rozmawiajmy o rzeczach nieistotnych… Podasz mi Michelle? Nie złożyłam jej jeszcze życzeń.
— Jasne, zaraz… — Wyszedł z łazienki i skierował się w stronę schodów. O tej porze Michelle albo jadła spóźnione śniadanie, albo brała prysznic w łazience na dole. — To powiadasz, że wracacie w środę, tak?
— We wtorek. W środę rano muszę być w Magdeburgu.
Trudno byłoby mu skomentować tę uwagę, bo doskonale zdawał sobie sprawę, dlaczego musieli wrócić dzień wcześniej.
Słuchając Simone, przemierzał dom. Pomrukiwał od czasu do czasu, udając zachwyt, albo wtrącał swoje trzy grosze, jednak jakoś nie czuł się za bardzo na siłach, by żywiej udzielać się w rozmowie.
Po niedługiej chwili okazało się, że w całym domu nie było śladu po Michelle. Przeszukał parter. Tylko w kuchni, stała pozostawiona jakby w pośpiechu w połowie pusta szklanka jabłkowego soku i wciąż otwarty karton, a na stole leżał komplet kluczy odczepiony od breloczka.
W salonie, jadalni i łazience na dole – również brak żywej duszy.
— Tak, mamo… Oczywiście, mamo… Tak, mamo… — Krążył po domu, a echo jego słów odbijało się od samotnych ścian.
— Jeszcze raz odpowiesz samo „Tak, mamo”, a wrócę wcześniej, żeby zdążyć kopnąć cię w tyłek przed wizytą w szpitalu.
— Tak, mamo.
Simone roześmiała się mimo woli.
— Nie wytrzymam. Jesteś po prostu okropny, Tom! — żachnęła się. Po sposobie, w jaki to powiedziała, Tom domyślił się, że Simone uśmiechała się szeroko.
W pokoju oczom Toma ukazał się nienaganny porządek i pościelone łóżko. Gdy, pchnięty przeczuciem, wolną ręką otworzył szafę, z niepomiernym zdziwieniem odnotował brak ubrań Michelle. Puste miejsce po jej stronie szafy stanowiło dotkliwy dysonans.
Michelle zniknęła!
Gdy, z telefonem przy uchu stojąc jak gamoń pośrodku łazienki, Tom pomyślał o wczorajszej nocy, wszystko zrozumiał. Z powodów, których sam Michelle dostarczył, uznała go za równego Arianowi sukinsyna. Przypomniał sobie jej słowa: o sypianiu ze sobą, o Arianie, o tym, że łudziła się, mając nadzieję, że Tom jest lepszy, lecz pomyliła się przy ocenie. A on co? Zachował się jak ostatni dupek.
— Halo, Tom? Jesteś tam jeszcze?
— Jestem, jestem — odparł z roztargnieniem. — Wiesz, mamo, Michelle wyszła pobiegać. Nie wiedziałem, bo dopiero się obudziłem. Później z nią porozmawiasz.
— Dobrze więc. Zadzwonię później. — Nie potrafił rozpoznać po głosie matki, czy domyśliła się, że coś było nie w porządku. — Teraz z Gordonem wybieramy się na spacer. Tu jest pięknie, synku. Żałujcie, że was nie ma z nami. Kocham cię, Tom. Trzymajcie się ciepło.
            — Wy też. Bawcie się dobrze. I… Ja też cię kocham, mamo — ostatnie zdanie wypowiedział już po zakończeniu sygnału.
            Tom zdał sobie sprawę, że żadne pieniądze nie utrzymałyby Michelle przy nim bez względu na wszystko. To stwierdzenie, choć wcale nie odkrywcze, podziałało na niego niczym terapia szokowa.

*

Zmęczona mówieniem Lena pozwoliła głowie zawisnąć w poprzek musztardowo żółtej sofy, a skrzyżowane w kostkach nogi wsparła na oparciu. Michelle cały czas zadawała dyskretne pytania, kiwała głową na znak, że rozumie, szczerze interesowała się problemem Leny. Przede wszystkim, uważnie ją wysłuchała, a czasem tylko możliwość zwierzenia się wystarcza za wszelkie słowa pocieszenia. Tak było w przypadku Leny.
— Dlaczego mu o tym nie powiedziałaś? — zapytała Michelle, odgarniając grzywkę z czoła i nachylając się nad Leną.
— Powiedziałam. Peter stwierdził, że skoro potrzebuję więcej wolnej przestrzeni, on chętnie zrobi mi więcej miejsca. No i proszę. — Machnęła ręką. — Mam, co chciałam. Duuużo wolnej przestrzeni — westchnęła ciężko, spoglądając na swoje mieszkanie do góry nogami.
Lena wyciągnęła w górę lewą rękę, jakby chcąc złapać myśl, którą zaraz miała wypowiedzieć na głos. Michelle patrzyła, jak blondynka, ze wzrokiem utkwionym w pierścionku wsuniętym na środkowy palec, rozmyśla nad swoją sytuacją.
— Większość facetów poniżej trzydziestki jest genetycznie niezdolna do poważnych zamiarów, a kiedy ja trafiam na jednego z mniejszości, stwierdzam, że on zabiera mi wolność. Każda normalna kobieta na moim miejscu rzuciłaby się za takim facetem w ogień. Ale ja nie jestem do końca normalna.
Obie parsknęły śmiechem. Michelle ucieszyła się, widząc uśmiech Leny, której powracał humor.
— Chwileczkę — wtrąciła. — Peter to normalny mężczyzna. Podobasz mu się, zakochał się, traktuje cię poważnie… — Wymieniała z namaszczeniem, lecz przerwał jej głos Leny.
— Ja potrzebuję faceta, który będzie zasypywał mnie prezentami, rozpieszczał, a nie, żeby od razu na poważnie chciał się pakować do jednego mieszkania. Faceta do urozmaicenia codzienności, a nie zakochanego…
— Normalny, zakochany mężczyzna, ucieleśnienie cnót romantycznej i jednocześnie rozważnej miłości! — rzekła dobitnym tonem. — Twoja reakcja jest rzeczywiście nienormalna.
— W takim razie znajdę sobie faceta tak samo nienormalnego jak ja! — Ociężale podniosła się z pozycji leżącej. — Pomyśl tylko, Michelle! — Złapała się za głowę. Uśmiech Leny zdradzał, że wpadła na genialną myśl. — Niczego nam nie brakuje, jesteśmy takie świetne, a pakujemy się w same gówna.
— Może jak będziemy bardziej wybrakowane i gówniane, to do naszego życia będą pakowali się sami świetni mężczyźni?
Zamiast odpowiedzi z gardła Leny wyrwał się nieopanowany śmiech. Śmiała się nadal, kiedy zajęła pozycję w tureckim siadzie. Siedząca naprzeciwko niej Michelle lekko przechyliła głowę.
— Co złego widzisz w stałym związku? — podjęła z powrotem temat. Podwinęła jedną nogę pod udo, siadając wygodniej.
— Mam dopiero dwadzieścia pięć lat. Z jednej strony chcę jeszcze poszaleć, a z drugiej nie zaproponuję mu związku otwartego. Nie zniosłabym myśli, że mógłby spotykać się z kimś innym. Nie w tym rzecz, że go nie kocham. Kocham go, tyle że jemu to nie wystarcza. Chce ze mną mieszkać, prać swoje rzeczy z moimi… I namawia mnie, żebym zrezygnowała z pracy w „Tropicanie”. Gdzie ja znajdę pracę o takich zarobkach? Z samych napiwków mogę utrzymywać to mieszkanie, a do najtańszych ono nie należy. Zapytam czysto hipotetycznie: co byś zrobiła na moim miejscu?
— Nie wahałabym się ani sekundy — odparła bez zastanowienia. — Jeśli kocha się prawdziwie, nie stawia się warunków. Nie w takiej sytuacji.
— Okej, niech ci będzie. — Lena wzruszyła ramionami. — Poczekam, aż mnie przeprosi. — Widząc uniesione brwi szatynki, wyjaśniła: — On zaczął, więc niech on przeprosi. Ale dosyć o mnie! — Klepnęła się w uda, po czym porwała ze stoliczka opakowanie z rodzynkami w czekoladzie i wpakowała sobie kilka kulek do ust. — Co — przeżuła rodzynki, cmokając — z tym Tomem, hm?
— Nie wiem — odparła, zaskoczona. — Chyba nic.
— Jak to nic? Gadaj, o co poszło?
Opowiedziała Lenie o wszystkim, omijając zbędne szczegóły.
Lena nie do końca pojęła istotę problemu. Rzadko kiedy potrafiła tak naprawdę zrozumieć Michelle. Z rozbawieniem stwierdziła, że jeszcze niedawno prędzej uwierzyłaby w świętego Mikołaja czy w wielkanocnego zajączka, niż że Michelle będzie jej się zwierzała z rozterek dotyczących jednego z najbardziej pożądanych w Niemczech mężczyzn. Z figlarnym uśmiechem i tajemniczym błyskiem w oczach rzuciła:
— To ci się trafiło… Wyjątkowo aprobuję twój nowy obiekt uczuć. Jest przystojny, sławny, bogaty, zakochany w tobie po uszy. Co w Tomie lubisz najbardziej?
Z ust Michelle wyrwało się zrezygnowane westchnięcie.
— Chyba mnie nie zrozumiałaś, Lenko.
— Oj, nie marudź. Fantastycznie się złożyło, że go spotkałaś. Uratował cię przed Arianem.
— Nikt nie musiał mnie ratować. Doskonale radziłam sobie sama.
— Aha, jasne. Może jeszcze powiesz, że Tom nie dorasta Arianowi do pięt, co? — Splatając ręce na piersiach, ze sceptyczną miną spojrzała spod zmarszczonych brwi na Michelle.
Tom w niczym nie dorównywał Arianowi, a Arian w niczym nie był lepszy od Toma. Różnili się od siebie diametralnie. Tom w przeciągu zaledwie kilku tygodni nieświadomie dał jej wszystko to, za czym tęskniła i czego oczekiwała od Ariana. Kiedy mieszkała z Arianem, czuła się ograniczona i osaczona ze wszystkich stron. Bezustannie uważała, by nie sprowokować go słowem, gestem lub zachowaniem. Przy Tomie czuła się swobodniej. Nawet gdy był zły lub wręcz wściekły – nie manipulował nią, nie wymuszał na niej uległych zachowań.
— Wiesz, w czym tkwi szkopuł? Nie w tym, że Tom poderwał jakąś laskę ani w tym, że Arianowi wybaczałaś gorsze rzeczy. Problem leży w tobie. Ludzie często podświadomie wybierają sobie takich partnerów, na których uważają, że zasłużyli. Odsuwasz od siebie szczęście, myśląc, że nie masz do niego prawa. Stąd twój związek z Arianem. Przecież mogłabyś znaleźć faceta, który traktowałby cię z szacunkiem i który by cię kochał, ale wybrałaś takiego, który zniszczył cię psychicznie. Mogłabyś przynajmniej spróbować bardziej wierzyć w siebie. Co ci szkodzi? — Dla Michelle ta przewrotna analiza była tak niedorzeczna, że nie umiała wymyślić żadnej odpowiedzi. — Tak… Właśnie tak to widzę. — Lena kiwnęła głową na znak potwierdzenia własnych słów. — A jak traktuje cię Tom?
— Normalnie. To znaczy… Do wczoraj.
— Troszczy się o ciebie?
— Nie musi. Nie jest dla mnie nikim ważnym ani ja dla niego.
— Mówisz tak, bo jesteś na niego zła — Lena przerwała Michelle. — Słucha cię?
— To bezsensowne pytanie.
— Właśnie, że nie. Dał ci kwiaty, zaprosił cię na kolację czy coś w tym stylu?
— Raczej nic w tym stylu.
— Bo dotąd ci nie podpadł, więc jeszcze nic straconego. Mówi ci miłe rzeczy?
— Mhm… Gdy czegoś chce.
— Bądź szczera i trochę bardziej obiektywna! A umie cię rozśmieszyć?
— Czasami bywa zabawny — przyznała niechętnie.
— Co jeszcze ci się w nim podoba? — indagowała.
— Nic mi się w nim nie podoba.
— Och, przestań. Wymień przynajmniej jedną rzecz!
— Nic nie przychodzi mi do głowy.
W rzeczywistości do głowy Michelle przychodziły dziesiątki rzeczy. Żadna z nich jednak nie pasowała do stwierdzenia, że któraś z nich podoba jej się w Tomie. A przecież dowiedziała się o Tomie naprawdę wiele, więc było z czego wybierać. Wiedziała, że najbardziej kocha matkę i brata, że ma za złe ojcu, bo ten nie walczył o ich rodzinę, tylko całkowicie się od niej odciął; że ma niebywałe zdolności kulinarne, choć zamiast domowych obiadków woli fast-foody i słodycze, że lubi alkohol, że nie czytuje książek, ale przesłuchuje audiobooki, że potrzebuje nieprzeciętnie wiele snu, że zawsze ma ciepłe ciało, że częściej się uśmiecha, niż śmieje na głos. Wiedziała również, że zrobili razem wiele rzeczy, które bardzo jej się podobały. Spacerowali, chodzili do kina z Simone, Gordonem oraz Billem, wspólnie oglądali filmy na laptopie, gotowali razem, jedli wspólne posiłki, dzielili się wrażeniami oraz przeżyciami, dużo rozmawiali, spędzali ze sobą setki godzin na dobę.
— A — Lena nachyliła się do Michelle i zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu — jaki jest w łóżku?
— Oooch… — Gładkie policzki oblały się rumieńcem, a Michelle zrobiło się nagle gorąco. — Jest… Jejku, jest naprawdę całkiem dobry.
— Lepszy od Ariana?
Milczenie. Lena zastanowiła się, czy Michelle nie przytaknęła, bo nie był, czy po prostu nie zaprzeczyła, bo nadal kochała Ariana. W rzeczywistości Michelle nie umiała tego porównać. Seks z czystej cielesności i pożądania, a seks z miłości to dwie różne sprawy. Nie sposób ich ze sobą zestawić w żadnym rankingu.
— Nie martw się. Na początku zawsze jest tak cudownie, robicie to po kilka razy dziennie, na różne sposoby w różnych miejscach, przerabiacie całą kamasutrę, ale to się zmienia. Nuda, ból głowy, mecz w telewizji, sama wiesz… A co z całą resztą?
— Jaką resztą? — Michelle zawahała się na moment. Nie było niczego więcej. Nieświadomie zapatrzona w jakiś punkt nad głową Leny, bezradnie wzruszyła ramionami.
Reszta jest milczeniem, jak to powiedział umierający Hamlet.

*

— Wszystko skończone, wyjechała. — Głuche słowa do słuchawki. Tom musiał wypowiedzieć je na głos, by przekonać samego siebie, że wszystko się wyda, a jeśli szczęśliwym trafem nie, to i tak zawiedzie wszystkich, zwłaszcza matkę. Zapomniał nawet o tym, co wyrwało się Michelle w złości. Bardziej pamiętał, że ze strachu kuliła się u jego stóp. Ból głowy w porównaniu do bezlitośnie gryzącego sumienia zdawał się mało znaczącym elementem kaca.
— Kto? Gdzie? — Georg zapytał z roztargnieniem, ale szybko się zreflektował: — Michelle?
— Do Berlina. Tak przypuszczam.
— Mówiłem, że z nią jest coś nie tak.
Tom w duchu wydał z siebie przeciągły jęk. W Michelle prawdopodobnie jedyną rzecz, z którą rzeczywiście było „coś nie tak”, stanowił Arian.
— To ja schrzaniłem sprawę. Zrobisz coś dla mnie?
— Czasami strasznie mnie wkurzasz.
— Nie mów nic Billowi. Jakoś… — Bezwiednie przejechał dłonią po warkoczykach, przeciągając jednego przez palce. — Coś wymyślę. Lepiej, żeby wszyscy usłyszeli moją wersję.
— Poprawka: non stop mnie wkurzasz. Z tego, co opowiedziała mi Marika, wnioskuję, że wczoraj przegiąłeś. Czy ty serio jesteś aż tak głupi, że jak się upijasz, to zapominasz o takich bzdetach jak samokontrola? — W słuchawce zatrzeszczało. Po drugiej stronie rozhuczało się od głosów. Twarz Toma wykrzywiła się w cierpiętniczym wyrazie. Umarł po raz enty. — Ała, nie bij!
Znowu te cholerne trzaski. Po drugiej stronie rozległ się taki hałas, że Tom prawie podskoczył i odsunął komórkę od prawego ucha.
— Co z ciebie za mężczyzna, do jasnej cholery?! — Krzyk Mariki to ostatnie, co chciałby usłyszeć. — Filmów nie oglądasz? Książek nie czytasz? Powinieneś za nią pojechać, błagać o przebaczenie na kolanach, z bukietem kwiatów, grać jej serenady pod oknem…! I całować ziemię po której stąpa, bo wykaże się nadludzką łaskawością, jeśli ci wybaczy.
— Lepiej wiem, jak powinienem postępować z własną dziewczyną — burknął. Nie był pewien, czy jest w stanie rzucić wszystko w cholerę, żeby pojechać do Berlina na poszukiwania Michelle.
— To dlaczego siedzisz zadkiem w Loitsche i wydzwaniasz do Georga? Jak można być tak nieczułym i skupionym na sobie? W ogóle to bez obrazy, Tom, ale chcieliśmy z Georgiem spędzić trochę czasu tylko we dwoje.
Siląc się na stanowczość i spokój, poprosił, by oddała telefon Georgowi.
— To ci się zamiast czekającej na balkonie Julii trafiła uciekająca panna młoda, co? — zagadnął wesoło Georg. Tom prychnął. Albo Marika i Georg byli wstawieni, albo przerwał im w czynności odurzającej podobnie jak alkohol. Ostatnia wypowiedź Mariki sugerowała drugą opcję.
— Dzięki, że nic nikomu nie powiecie. Bawcie się dobrze. Na razie.
Po raz pierwszy Tom nie miał żadnego planu. Nawet gdyby jakiś wpadł mu do głowy, nieważne, jak dobry by był – nie zamierzał z niego skorzystać. Nie miał najmniejszego zamiaru przez długie godziny zastanawiać się, jak mógłby to wszystko naprawić. Nasuwało mu się jedno, ostatnie rozwiązanie. Owszem, mógł zostać w Loitsche i udawać, że nic się nie stało. Mógł również wykombinować nowe, lepiej dopracowane kłamstwo. Mógł zwyczajnie zapomnieć dla własnego, świętego spokoju. Gdyby pomyślał choć odrobinę dłużej, nie musiałby szukać innych rozwiązań. A tak – podjął decyzję, której może jeszcze pożałować. Nie kupi jej kwiatów, nie zagra serenady pod oknem. Po prostu naprawi wszystko w ten sam sposób, w jaki to zepsuł – banalnym czynem i kolejnym słowem.
Z właśnie takim zamiarem wskoczył pod prysznic, a potem odpalił silnik Cadillaca.

6 komentarzy:

  1. Genialne! Jak zwykle :)
    Bardzo dobrze, że Michelle nie wróciła do Ariana. Trochę się tego obawiałam, ale jak widać, wizyta w Loitsche czegoś ją nauczyła. Mam nadzieję, że nie wpadnie na taki pomysł, aby go odwiedzić, bo mogłoby to się źle skończyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojojoj, domyślałam się, że to opowiadanie jest bardzo przewidywalne, ale nie że AŻ TAK. Nie będę ukrywała - zgadłaś, co mniej więcej wydarzy się w najbliższych odcinkach ;)

      Usuń
  2. No nie! Więc jednak niczego się nie nauczyła?

    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie, nie w tym sensie. Michelle nie zamierza wrócić do Ariana ani kontaktować się z nim. To mogę zapewnić.

      Usuń
  3. Kocham Cię i nienawidzę. Tzn. bardziej kocham. Kocham za to, co piszesz w jaki sposób. Nienawidzę tego, że nigdy Ci nie dorównam i że coraz częściej mnie wzruszasz. Wzruszyło mnie to, jak Michelle wymieniała w myślach, co robiła z Tomem. Wydało mi się to takie urocze i normalne, bo w końcu każda z dziewczyn zasługuje na coś tak uroczego i normalnego, jak gotowanie, czy wylegiwanie się w łóżku z fajnym (no, Tom jest trochę bardziej fajny xD) facetem.
    Chciałabym raz w życiu dorównać Ci długością komentarza (bo jakością to nie ma co marzyć), ale coś tak czuję, że znowu nie dam rady. Zrób może milion głupich błędów, żebym mogła Ci wytknąć i się rozpisać nad tym! :>
    No dobra, mniejsza z żartami.
    Wybacz mi, że wyobraziłam sobie Toma jak tłucze głową w płytki, zamiast odebrać telefon od matki.
    Hyhy, i uwielbiam Georga!

    No i mam nadzieję, że o następnym powiesz mi sama, a nie będę musiała dowiedzieć się sama, bo myślenie czasami słabo mi idzie (co widać na załączonym obrazku).
    <3

    OdpowiedzUsuń