tekst

19 maja

Moje życie jest kompletnie pokręcone.

3 lipca 2012

19. Bez chwili na teraz


Sylwester. Ostatnim razem były czerwone różne na powitanie, Arian u boku, puchata kurtka, gołe niebo, gwiazdy, taniec na śniegu, Coldplay w tle, tradycyjnie szampan o północy. Tym razem był Tom i wyszukana przez Georga dyskoteka, której nazwa wyleciała jej z głowy. Michelle nie miała zatem pojęcia, czego się spodziewać.
Wyglądała seksownie i oszałamiająco pięknie, i właśnie to przeszło przez myśl Tomowi, gdy bawiąc się kluczykami od samochodu, zobaczył Michelle. Lecz nie jedynie sukienka ani makijaż były powodem jego zachwytu. Widywał już Michelle chorą, rozczochraną, bez makijażu, w dresie, a nawet w stroju wróżki w „Tropicanie”, ale nigdy dotąd nie widział jej w wersji „wyjściowej”. Nie śmiał przyznać tego głośno, ale bardzo podobała mu się w sukience i z rozpuszczonymi włosami. Można by porównać to do przemiany ze skromnego, acz niebrzydkiego kaczątka w świadomego swojej urody łabędzia. Michelle miała na sobie odsłaniającą plecy oraz ramiona dopasowaną sukienkę, wykonaną ze śliskiej w dotyku ciemnofioletowej satyny; dekolt dyskretnie podkreślał kształt piersi, talię ściskał ciemniejszy pas materiału, a sięgający połowy ud dół zdobiły falbanki z tiulu.
Oboje zresztą wyglądali szykownie. Tom miał na sobie czarne spodnie, których nogawki nie szurały po podłodze, czarne adidasy za kostkę, t-shirt i ciemną marynarkę. Na luzie, z nutką nonszalanckiej elegancji.
— Ależ się guzdrałaś w tej łazience — rzucił z uśmiechem, nie dając po sobie poznać, że jej „przemiana” wywarła na nim większe wrażenie. Michelle teatralnie wywróciła oczyma, a Tom odruchowo przyciągnął ją do siebie i pocałował lekko. Czarne czółenka dodały Michelle kilka centymetrów, ale nadal była sporo niższa od Toma. — Czekam tu na ciebie od dobrych piętnastu minut. Dobrze, że twoja „jeszcze tylko chwileczka” jest godna mego poświęcenia — dodał żartem.
— Tak uważasz? — Obdarowała go szerokim uśmiechem. — Przeuroczy jesteś.
Wieczór zapowiadał się naprawdę dobrze.

*

Tom i Georg siedzieli w jednej z wnęk przy ścianach, gdzie poustawiano niskie stoliki, a wokół nich pomarańczowe kanapy i fotele. Na stoliku stała częściowo opróżniona butelka, którą kazali zostawić kelnerce, dwa tumblery i kieliszek z Martini, który zamówiła sobie Marika. Tom nie pamiętał już, jaki trunek pił, i jak to się stało, że zamiast imprezować po swojemu, siedział przy stoliku z Georgiem. Marika i Michelle bawiły się szampańsko, czego nie można było powiedzieć o nich. Co prawda Tom na początku kilkakrotnie dał się wyciągnąć na parkiet, razem z Georgiem rozdał z pięć autografów i nieszczególnie chętnie porozmawiał z dwiema fankami, ale czuł się jakiś nieswój. W pewnym momencie Tomowi stało się po prostu wszystko jedno. Nie do końca potrafił sobie przypomnieć, dlaczego w ogóle wybrali się do miasta, zamiast urządzić kameralną domówkę i dlaczego zdecydowali się akurat na tę dyskotekę. Klimat imprezy był dość specyficzny, chociaż nikt nie powiedział tego na głos. Dyskoteka sama w sobie też miała specyficzny charakter. Kolorowe reflektory ozdabiały obdrapane ściany z czerwonej cegły; bar znajdował się na jednym końcu sali, przy nim wnęki, na drugim końcu zaś konsola, za którą stał DJ, a pomiędzy nimi masa ludzi świętujących nadejście Nowego Roku.
Około dwudziestej trzeciej zamknięty w męskiej toalecie wybierał numer mamy, w nadziei, że rozmowa z nią poprawi mu humor – jak na złość linia była albo zajęta, albo nikt nie odbierał i włączała się poczta głosowa. Telefon Gordona również nie odpowiadał. Nigdy nie przepadał za rozmowami z sekretarkami, a tym bardziej automatycznymi, więc z rozdrażnieniem zadzwonił bezpośrednio do recepcji hotelu, lecz tam także nie uzyskał połączenia z ich apartamentem.
Nie pozostawało mu więc nic innego, jak wlewać w siebie hektolitry oferowanych w barze, cudownych trunków. Powinien poważnie zastanowić go fakt, dlaczego butelka opustoszała w zawrotnym tempie. Przy kolejnej opróżnionej szklaneczce powinien przewidzieć, że następnego dnia dopadnie go taki kac, że najchętniej rozwaliłby sobie głowę o ścianę. Jednak miał to gdzieś. Rozsiadł się wygodniej, podpierając łokieć o oparcie skórzanej sofy, w tej samej ręce trzymał lekko przechyloną szklankę z bursztynowym alkoholem. Wzrok Toma obojętnie wędrował po wielkim pomieszczeniu. Przynajmniej miał na czym zawiesić oko. Wokół aż roiło się od dziewczyn bardzo w jego typie.
— Świetny Sylwester, nie? — zagadnął głośno Georg, pociągając łyka whisky. — Siedzimy tu jak dwie popierdółki, nasze panie świetnie się bawią bez nas, Gustav siedzi sam w domu. Ciekawe, co robi Bill.
— Pewnie jak pojebany lata z Carmen po mieście i piją razem na umór. — Obojętnie wzruszył ramionami.
Wtedy dostrzegł ją. Wysoką brunetkę o nieco egzotycznej urodzie i pełnych kształtach. Wychodząc z rozbrykanej masy, poprawiła opinającą ją sukienkę, która podjechała do góry, ukazując więcej, niż wypadało. Opalony, wątpliwej urody mężczyzna z wyżelowanymi włosami bezczelnie ją podrywał. Najwyraźniej czuła się bardziej poirytowana niż zagrożona, bo nawet siadając przy barowym krzesełku ostentacyjnie patrzyła w inną stronę, a gdy mężczyzna spróbował ją złapać za ramię, zakręciła ręką młynka. Nie wyglądała na zadowoloną, za to on wyglądał na mocno wstawionego. Tom uśmiechnął się głupawo. Kobieta była ładna, w takim typie, jaki lubił: duży biust, wąska talia, tyłek, który chętnie by się złapało. Właśnie takie kobiety całkiem niedawno były atomami szalejącymi wokół niego i które przyciągały go do siebie, a tylko czasami stanowiły nic nieznaczący balast przy barze. Etylowa krew często szła w parze z rozgrzaną skórą, pachnącą perwersją. Tak dawniej wyglądały jego wizyty w klubach. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że brakowało mu zabawy bez obaw o konsekwencje, a teraz już wiedział, że dobrze się stało, że znalazł się właśnie tutaj. Dostrzegł, że stosunek brunetki do natrętnego wielbiciela stał się bardziej niż jawnie niechętny, gdyż zaczęła na niego ewidentnie krzyczeć. Sytuacja rozbawiła Toma jeszcze bardziej.
Łokciem szturchnął Georga w bok.
— Co jest? — Wyrwał się jakby z półsnu. Tom w odpowiedzi wskazał na bar, a wzrok Georga powędrował w tamtym kierunku.
— Widzisz tamtą laskę przy barze i gościa obok niej? Tego, co ją chamsko nagabuje?
— Mhmm… — odmruknął z ociągnięciem, jakby domyślając się, co chodziło Tomowi po głowie. — Standard.
Tom tylko uśmiechnął się, bacznie obserwując, jak dziewczyna odwraca się do mężczyzny tyłem, a on przechodząc na drugą stronę, wytrąca komuś drinka.
— Założę się o sto euro, że nie pójdziesz tam i nie powiesz mu, żeby się od niej odczepił. — Zerknął wyczekująco na przyjaciela.
— Nie ma takiej opcji, stary. Nie szukam zaczepki.
— Pękasz?
— Stawiam dwieście, że ty też nie zainterweniujesz.
Adrenalina – czynnik popychający do działania. Impuls, który kazał Tomowi to zrobić.
— Taa? W takim razie patrz na to.
Tom duszkiem opróżnił szklankę, oblizał usta i stanął na równe nogi. Wstając, niechcący trącił stolik. Butelka przewróciła się, a jej wartość rozlała się po małym blacie. Georg złapał butelkę, ratując to, co się dało. Toma już nie było przy stoliku.
Nie zwracając uwagi na brunetkę przy bardzo, Tom palcem stuknął mężczyznę w ramię.
Facet obejrzał się, najwyraźniej zły, że ktoś śmie mu przeszkadzać.
— Przeproś panią i możesz odejść — powiedział głośno Tom spokojnym tonem.
— A ty co za jeden? — warknął.
— Gówno cię to obchodzi. Natychmiast przeproś i spierdalaj.

Unosząc brew, Tom omiatał spojrzeniem zgrabne ciało, począwszy od długich nóg, seksownie wyeksponowanych przez króciutką sukienkę, poprzez faliste biodra, łagodnie przechodzące do wcięcia w talii, skończywszy na zdradzającej nie-niemieckich przodków twarzy, z której zalotnie spoglądały okraszone długimi rzęsami ciemne, migdałowe oczy. Pośrodku odstawał nieco za duży, lekko garbaty nos, lecz nie przykuł on uwagi Toma. Nie umiał natomiast powstrzymać swojego wzroku, który zatrzymał się na pełnym biuście, ledwie skrytym pod metalicznym materiałem sukienki.
— Jaka szkoda, że spławiłeś mi adoratora… — musiała prawie krzyczeć, żeby jej roześmiany głos przebił się przez dudnienie muzyki. — Nawet przypadł mi do gustu. Naprawdę. To mi przypomina o tym, jak w zeszłym tygodniu…
Zanim skończyła, Tom zdołał się przekonać, że warto było założyć się z Georgiem i to wcale nie dla marnych dwustu euro. Gdyby Tom nie wypił tyle, ile wypił, pewnie nadal siedziałby z nim przy stoliku. Wolał towarzystwo nowo poznanej Alice – tak przynajmniej się przedstawiła. A może miała na imię Amelia? To i tak bez znaczenia. Rzadko kiedy zdobywał się na taki wysiłek, jak poznawanie imion ich wszystkich. Każda była „kotkiem”, „kochaniem” lub „skarbem”. Wszystkie składały się na podobny, wspaniały kalejdoskop warg, bioder, okrągłych piersi i chętnych ciał. Spożyte promile rozbudziły w nim ostatnio uśpiony instynkt łowcy.
— Moje usta smakują ginem, wódką i cytryną. Tak jak mój drink. — Ponętnie oblizawszy usta, cmoknęła tak, by mógł usłyszeć. — Chcesz się przekonać?
Kuszenie to tylko gra wstępna albo niezbyt wytworna prowokacja, pod która kryje się dwuznaczna gra. Tom znał tego typu sztuczki. W takich sytuacjach wszystko było możliwe, niczego nie uznawano za niestosowne, a przynajmniej udawano, że nie istnieją żadne granice przyzwoitości.
— Jak wypiję więcej, to kto wie… Może przekonam się, jak smakują nie tylko twoje usta.
— Coś mi mówi, że wcale nie musisz się do tego upijać…
Nachyliła się, tak żeby mógł zajrzeć nie tylko do wysokiego kieliszka. Na usta Toma wypłynął uśmieszek. Alice, Amelia czy jak jej tam była atrakcyjna na swój nieporadnie kokieteryjny, odrobinę wulgarnie bezpośredni sposób.
— A jak podoba ci się tradycyjna degustacja? — zapytał, lekko unosząc brew. Upił łyczka z tej strony kieliszka, na której widniał znak odciśniętej szminki.
— Jak na Toma Kaulitza? Mogłeś postarać się trochę bardziej — kontynuowała grę. Tomowi wcale nie przeszkadzało, że jej opalona noga znalazła się przy jego i delikatnie potarła łydkę przez materiał spodni. — To może najpierw zatańczymy, Tom?
Nie odmówił. Chwiejnym krokiem ruszył za nią na parkiet, wzrokiem szukając wokół siebie Georga, Billa albo… Zaraz, Billa z nimi nie było.
Przelawirowali przez pląsające w rytm muzyki ciała, potrącając niektóre z nich. Gdy znaleźli się pośrodku tego całego chaosu, Alice porwała Toma do śmiałego tańca. Przez materiał koszulki poczuł na swojej klatce piersiowej dwie pełne piersi. Uśmiechnął się, trącając koniuszkiem języka kolczyk w wardze. Nie umknęło jego uwadze, że Alice zerknęła na jego usta, z którymi dzielił ją coraz mniejszy dystans. Tom był tak otumaniony migającym światłem, huczącą muzyką i mozaiką kolorowych plam, że umknął mu moment, kiedy umalowane czerwoną szminką usta zetknęły się z jego, natomiast krągłe biodra poruszyły się bliżej jego miednicy. Nawet go to bawiło. Nie musiał się pochylać, żeby ją pocałować. Alice była wystarczająco wysoka, by sama mogła połączyć się z Tomem w namiętnym, acz pustym pocałunku. Jeszcze bardziej rozbawiło go to, że nikt wokół nie zwrócił najmniejszej uwagi, że Tom Kaulitz całuje się z kimś pośrodku parkietu. Musiał kilka dłuższych sekund czekać na jakąkolwiek reakcję swojego organizmu na bliskość tak ponętnego, kobiecego ciała.
— Sorry, kotku — oderwał się od Alice — chyba nic z tego. Czuję się, jakbym całował własną siostrę! — Mówił wprost do jej ucha.
— Przecież ty nie masz siostry!
— Aha, ale przypuszczam, że gdybym miał i ją całował, czułbym się właśnie tak.
— Lubisz przygody, prawda, Tom?
— Nie, jeśli…
— Bo ja lubię.
Może go nie usłyszała, a może tylko udawała. Niczego nie dała po sobie poznać. Przygryzając wargę, chwyciła rękę Toma. Nie protestował, kiedy sugestywnie unosząc brwi, poprowadziła jego dłoń od uda aż pod materiał tej nieszczęśnie krótkiej sukienki. Zaskoczony pełnym podtekstów oraz zachęty gestem, poczuł się jeszcze bardziej rozbawiony i jakoś mniej obojętny.

*

Michelle miała wrażenie, że zostało bardzo niewiele czasu do północy, bo nawet damska łazienka powoli pustoszała.
— Zasnęłaś tam? — Michelle zapukała w drzwi kabiny.
Michelle w ostatniej chwili zdążyła się odchylić, kiedy drzwi otworzyły się z impetem i stanęła w nich Marika, rozpościerając ręce. Od sukienki obszytej złotymi cekinami odbiło się światło.
— I oto nadeszła pora dzieci nocy! — Wysoki głos z obcym akcentem, który powszechnie uważano za zabawny, poniósł się echem po wyłożonym różnego odcieniu niebieskimi płytkami pomieszczeniu.
Postukując obcasami, obie ruszyły w stronę umieszczonych w długim blacie umywalek. Michelle, przysiadłszy na suchym miejscu na blacie, obserwowała, jak Marika wyciska sporo mydła na ręce i zawzięcie je mydli, wytwarzając mnóstwo piany. Oprócz szumu wody i stłumionych, basowych dźwięków, można było dosłyszeć ryki i śmiechy imprezowiczów.
— Zaraz północ, nie? — Marika podniosła wzrok na lustrzaną taflę, by skontrolować swój makijaż, który z miejsca zakwalifikowała do natychmiastowej poprawki. Kredka do oczu poległa w walce z przesyconym wilgocią powietrzem.
— Powinnyśmy chyba wracać, jeśli chcemy załapać się na szampana. — Michelle zsunęła się z blatu i stanęła obok Mariki, opierając dłonie o biodra.
— Powiedziałam Georgowi, że jeśli wypiją z Tomem wszystko bez nas, to się na nich ostro pogniewamy. — Starłszy papierowym ręcznikiem czarne smugi spod oczu, wyjęła z małej torebeczki tusz do rzęs i kredkę i wyciągnęła je w stronę Michelle. — Chcesz się poprawić?
— Nie, dzięki. A co, wyglądam aż tak koszmarnie?
— W skali od zera do dziesięciu czy w porównaniu do mnie?
— Niech będzie w skali.
— Daję ci dziewięć. Nałóż błyszczyk, bo ci się starł. Poza tym miodzio — wyznała szczerze.
Podczas gdy Michelle podziwiała swobodę oraz bezpośredniość charakteru Mariki, Marika zazdrościła Michelle tych trzech czy czterech centymetrów wzrostu więcej. Marika miała ciemniejszy odcień skóry, więc podobała jej się jasna karnacja Michelle. Ponieważ sama czasami plotła bez sensu, lubiła jej ważenie słów. Miała krągłą twarz z lekko skośnymi oczyma, więc zachwycała się wysokim czołem i dużymi, jasnozielonymi oczami Michelle. Różniły się niemal w każdym calu wyglądu oraz charakteru. Chyba właśnie dlatego Marika tak polubiła Michelle.

*

To było naprawdę typowe i bardzo w jego dawniejszym stylu. W alkoholowym upojeniu. Tuż przed północą. W dyskotece, bo tym razem nie miał czasu na zorganizowanie bardziej komfortowych warunków. Alkohol, specyfika tego miejsca oraz Alice zrobiły swoje.
Wizerunek Toma nierozerwalnie najpierw kojarzony był z jednonocnymi podbojami, dopiero potem z muzyką. To był cały on: Tom Kaulitz, który wrócił do gry. Jego ręce i usta, jakby żyjąc własnym życiem, sunęły po opalonym ciele, gdy zatrzymali się przed drzwiami do męskiej toalety. Alice zmarszczyła nos.
— W męskiej śmierdzi — powiedziała, a Tom wiedział, że w rzeczywistości raczej zależało jej, by pokazać, kto kogo zdobywa i na czyich zasadach grają. Chciał się roześmiać, lecz zdał sobie sprawę, że akurat teraz to nie na miejscu. Jej chęć dominacji mogła być naprawdę zabawna i ciekawa. Zawsze to coś nowego.
Zanim wciągnęła go do damskiej toalety, tracąc świadomość tego, gdzie się znajduje, wpadł z nią na ścianę i nieznacznie na nią napierając, nachylił się, nie czekając na zaproszenie. Ściskając damskie pośladki, władczym przyciśnięciem jej bioder do swoich, tak by mogła go poczuć na razie przez materiał ubrań, spowodował ciche jęknięcie w na wpół rozwarte usta. Od tamtej chwili słyszał wyłącznie swój przyspieszony puls. Nie dotarł do niego nawet komentarz wygłoszony ostentacyjnie głośno przez znajomy mu głos.
— Nawet na korytarzu! — fuknęła Marika, w drodze zerkając na całującą się przy drzwiach parę. — Nie ma co, trzeba mieć tupet. Mogli przynajmniej wynająć sobie pokój.
Michelle zamierzała zaśmiać się i po prostu iść za Mariką, leczy gdy spojrzała na całującą się parę, przystanęła w miejscu, czując nagły bezwład, niczym marionetka, której ktoś odciął sznureczki. To wszystko trwało zaledwie tyle, ile trwała przerwa między jednym i drugim przyspieszonym uderzeniem serca. Wystarczająco długo, by Michelle pojęła obraz sprzed oczu. Przez zaróżowioną twarz przemknęła cała gama emocji, zbyt szybko, by mogła pozwolić sobie na cokolwiek innego. Zdziwienie, zrozumienie, upokorzenie, zawstydzenie i jakaś niepojęta złość. Michelle nie mogła mrugnąć, wydobyć z siebie głosu, poruszyć się. Jak zahipnotyzowana spoglądnęła na Marikę wzrokiem spłoszonej sarny.
Szerokie barki, na których jakaś brunetka uwiesiła swoje ręce. Czarne warkoczyki, ciemny t-shirt, wysoki wzrost. Marika już wiedziała, co i dlaczego tak bardzo obruszyło Michelle.
— Tom! — To Marika krzyknęła, nie Michelle.
Kolejna nanosekunda. Pełna zaskoczenia. Tom odwrócił się na pięcie. Alice zachichotała. Marika zagotowała się ze złości, a Michelle stała dalej, jakby ktoś przykuł ją do podłogi.
— A ty, wywłoko, z czego rżysz? Wypad! — warknęła ruda, ale Alice wcale się nie zlękła.
— Ma… — I dopiero wtedy wzrok Toma powędrował w prawo. Zmroczony alkoholem mózg reagował odrobinę wolniej i mniej energicznie. Jęknął. — Michelle? Co wy… Co robisz ty robisz tu? To znaczy. Co wy tu robicie?
Jego słowa były kroplą, które przelały czarę.
Michelle okręciła się i powoli wycofała z korytarza.
Nie zdążył dostrzec wyrazu jej twarzy, a jedynie długie, brązowe włosy opadające kaskadą na dumnie wyprostowane plecy. Odeszła stanowczymi, wyważonymi krokami, które z każdym kolejnym zetknięciem czółenek z podłogą wydłużały się tak, że zanim którekolwiek zdążyło zareagować, Michelle puściła się truchtem, z trudem wymijając ludzi. Tom stał jak kołek, patrząc, jak Michelle odchodzi. Niczego już nie rozumiał.
— Ty mały, wstrętny, zdradziecki… Niniejszym zostajesz uznany przeze mnie za najpodlejszą męską świnię! A ty co, paniusiu? — Marika sarknęła na brunetkę. — Fajnie było? W innych okolicznościach może pogratulowałabym ci wyboru z wyższej półki, ale tak się składa, że Tom jest zajęty, choć chyba sam o tym zapomniał. Więc wypad, i to w trybie now!
Alice nareszcie posłuchała, najwyraźniej uświadomiwszy sobie, że nic tu po niej.
Marika zadarła podbródek, taksując Toma zimnym spojrzeniem.
— Jesteś bezwstydnym draniem. Jak mogłeś to zrobić swojej dziewczynie? — Tom siłą woli musiał powstrzymać się od wyjaśnienia, że Michelle nie jest jego dziewczyną. — I dlaczego jeszcze za nią nie biegniesz?
Te bezceremonialne, proste, całkiem logiczne pytania były przytłaczające. I raptem aż rozbolała głowa.

*

Po drodze niestety natknęła się na Georga. Powiedziała mu tylko, gdzie jest Marika, a gdy spytał o Toma, odparła, że razem z nią.
Trzydzieści, dwadzieścia…? Może piętnaście sekund do północy, skoro wszyscy zaopatrzeni w butelki lub w kieliszki wyczekiwali na odliczanie ostatnich chwil starego roku.
Michelle ani razu nie obejrzała się za siebie.
— Dziesięć…! — Z głośników wydobył się sztucznie rozemocjonowany głos didżeja.
— Dziesięć! — zawtórowano tubalnym chórem.
Wybiegła z budynku, nie zwracając uwagi na zdziwionego bramkarza. Nie dbała również o to, że nie zaszła do szatni po płaszczyk. Rozgrzane ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz, gdy Michelle wpadła na ośnieżoną barierkę. Wstrząsnął nią dreszcz, choć właściwie nie czuła zimna. Nie mogłaby po prostu nadal tkwić tam wewnątrz po tym, co zobaczyła. A zobaczyła zbyt wiele.
Dziewięć.
            Michelle nie czuła się ani trochę zazdrosna o to, że Tom dotykał inną kobietę tak, jak jeszcze kilka godzin temu dotykał ją. Nie miała żadnych praw roszczeniowych do tego mężczyzny. Mogła co najwyżej poczuć się upokorzona na oczach Mariki i dowiedzieć się, jak to jest być jedną z bardzo wielu.
Osiem.
Niczym więcej niż ciałem.
Siedem.
Nagle zatęskniła za Arianem. On poniżał ją słownie, wymierzał policzki, ale go przynajmniej kochała i wiedziała, że była jedyną. Z Tomem była jedynie cielesność i namiastka tego czegoś, a teraz rozgoryczenie i złość.
Sześć.
Wciągnęła przez nos dławiące mrozem powietrze. Odgarnęła z oczu grzywkę, która częściowo wymknęła się z upięcia. Nie płakała.
Pięć.
            Rozhukane ulice Magdeburga, puchaty śnieg, jakby odległa muzyka i odliczanie powoli ją uspokajały. Bo czym tak naprawdę miała się przejmować? Tym, że z powodu chęci zatarcia w sobie miłości do Ariana i zapełnienia pustki, pozwoliła Tomowi zbliżyć się do siebie?
Cztery.
Lubiła miasta nocą. Sylwestrowy, pełen rozmazanych świateł Magdeburg przepełniały dziesiątki dźwięków: przedwczesne wystrzały korków szampana, muzyka, skrzypienie śniegu pod czyimś butami, warkot silników, pykanie przepalającej się żarówki w jednej z latarń.
Michelle chyba właśnie coś przegapiała.
Trzy.
Zastanowiła się, co i komu mogłaby życzyć. Arianowi życzyłaby dużo miłości, a sobie życzyłaby Ariana. Simone złożyłaby życzenia zdrowia, siły i szczęścia. Siły, by to Simone wygrała bitwę z chorobą, zdrowia, by wyszła z niej cała. Szczęścia, bo wszyscy na nie zasługują, a zwłaszcza ona. Marika i Georg zasłużyli na wytrwałość. Wystarczył rzut oka, by stwierdzić, że stanowili wyjątkowo dobraną parę i nigdy nie powinno stać się tak, by coś ich rozdzieliło. Billowi, by nadal umiał czerpać korzyść i radość z najmniejszych rzeczy. Tom mimo wszystko zasłużył na dobre życzenia. Może trochę prawdziwości? Natomiast Lenie… Spełnienia marzeń, bo pamiętała, że Lena miała ich wiele.
Dwa.
Zagarnęła śnieg z barierki w dłoń. Zacisnęła palce, topiąc biały puch. Jej pięść… W tym roku będzie zaciśnięta do walki. Żaden strach już jej nie zatrzyma. Tym razem nie da się mu stłamsić. Skoro tak, dlaczego wystraszyła się konfrontacji z Tomem i uciekła jak ostatni tchórz?
Jeden.
Jej usta poruszyły się, a oddech zamienił się w strzępek mgły. Popłynęły słowa cichej obietnicy. Obietnicy, że będzie naprawdę próbowała. Michelle chciała to sobie obiecać.
Trzypiętrowy budynek za jej plecami niemal zadrżał w fundamentach od gwizdów, pokrzykiwań, oklasków.
I to już? Nowy Rok? Żadnych specjalnych życzeń, wewnętrznych sensacji, sztucznych ogni, poczucia przekroczenia czasowej granicy?
Czarne jak smoła sklepienie roziskrzyło się feerią barw, prezentując obfity koloryt wybuchających fajerwerk. Mróz wydał cieplejszy i przyjemniejszy.
Właśnie tak Nowy Rok rozpoczął się dla Michelle. Bez marzeń na wczoraj. Bez chwili na teraz. Bez szansy na dziś. Bez nadziei na jutro.

*

Odrętwiała do tego stopnia, że gdy wróciła do dyskoteki, miała wrażenie, że się topi. Czuła się bezpieczniej i pewniej, udając, że incydent z Tomem i jakąś dziewczyną w roli głównej niewiele ją obszedł w sensie emocjonalnym. Na widok przepełnionej litością oraz współczuciem twarzy Mariki, miała szczerą ochotę wyznać wszystkie grzechy, wytłumaczyć, że Tom jej nie zdradził, że po prostu poczuła się podle, że musiała zobaczyć go z inną kobietą, a on w dodatku nic sobie z tego nie robił.
Nie chcąc psuć zabawy Marice i Georgowi, złożyła im życzenia, po czym poprosiła Georga o przekazanie Tomowi, że czeka na niego przy samochodzie. Pożegnała się z Mariką i zniknęła. Wszelkie emocje wyparowały z niej jak po pęknięciu mydlanej bańki. Pragnęła jedynie znaleźć się w ciepłym łóżku, które ogrzałoby ją po niebywale chłodnym wieczorze.
Dla osłony przed wiatrem poprawiła pod szyją wełniany szalik oraz podniosła kołnierz fioletowego płaszczyka, tak że zasłaniały jej niemal całą twarz. Z założonymi rękoma opierała się o drzwiczki Cadillaca, gdy kątem oka spostrzegła zbliżającego się Toma. Spod niezapiętej kurtki wychylał się jego czarny t-shirt; marynarki widocznie zapomniał. Szedł krokiem bardziej chwiejnym niż zazwyczaj, twarz miał wygiętą w grymasie przypominającym leniwy uśmiech. Michelle zupełnie nie była gotowa na starcie z nim.
— Prowadzisz — oznajmił, kiedy znalazł się na tyle blisko, by mogła go usłyszeć bez wytężania słuchu. Żadnych przeprosin, oznak poczucia winy. — Nie jestem w formie do siadania za kółkiem.
Okrągłymi ze zdziwienia oczyma popatrzyła na kluczyki zawieszone na wskazującym palcu, którym machnął jej przed nosem.
— Nie wiem, czy mam przy sobie prawo jazdy. Praktycznie z niego nie korzystam – wymamrotała, jednocześnie zabierając się za przetrząsanie zawartości torebki. Oparłszy ją o uniesione kolano, grzebała wewnątrz, schowana za kurtyną opadających na twarz włosów. Opanowanie się oraz niepatrzenie na Toma okazało się znacznie łatwiejsze, niż przypuszczała. Nie miała zamiaru kłócić się z nim ani męczyć go wyrzutami. Nie miała do tego żadnego prawa. Tak samo jak Tom nie miał prawa wykorzystać jej bez konsekwencji i poniżyć…
Przejrzała portfel, wewnętrzne i zewnętrzne kieszonki, obmacała dno torebki. Widocznie zostawiła prawo jazdy w jednej z walizek. Nie było jej do niczego potrzebne, więc nie nosiła go ze sobą.
Toma bawiło obserwowanie coraz bardziej nerwowych ruchów Michelle. Kiedy zamknęła torebkę i w jasnozielonych oczach dostrzegł panikę, domyślił się, że nie znalazła tego, czego szukała.
— Świetnie — prychnęła, machnąwszy torebką. — Po prostu cudownie.
— Wygląda na to, że utknęliśmy tutaj — mruknął niefrasobliwym tonem, rozkładając ręce w geście bezradności, ale to tylko sprowokowało Michelle.
Niewiele myśląc, zgarnęła kluczyki, otworzyła auto i zająwszy fotel po stronie kierowcy, zapięła pas. Tom pokiwał głową z aprobatą.
Po chwili wygodnie rozpierał się na fotelu pasażera.
— Pas — upomniała go Michelle, wsadzając kluczyki do stacyjki.
Kalkulowała swoje możliwości. Od dłuższego czasu nie prowadziła, do tego nigdy nie miała do czynienia z tak dużym samochodem, zapewne nie najłatwiejszym do prowadzenia. Z jednej strony nie wypiła ani kropelki alkoholu, lecz z drugiej – nie miała przy sobie prawa jazdy. Ekstremalne zlekceważenie rozsądku, prawa i podstaw bezpieczeństwa na jezdni. Co, jeśli zatrzyma ich policja? Porywała się na coś, co mogła przypłacić mandatem, utratą prawa jazdy, a nawet wypadkiem. A jeżeli jakiś nierozważny kierowca zasiadł za kółkiem po wypiciu kilku głębszych? Co, jeśli nie będzie miała więcej szczęścia niż jej własna matka? Jak tragicznie może się skończyć ta jazda…? Potrząsnęła głową w walce z samą sobą.
Upewniwszy się, że nie nadjeżdża inny samochód, odpaliła silnik i wycofała powoli, zmieniając biegi. Spod opon wytrysnęło trochę śniegu. Dopiero poza parkingiem Michelle poczuła się pewniej. Skupione na przedniej szybie źrenice nie spuszczały wzroku z asfaltowej drogi, ani przez ułamek sekundy nie zerkając na Toma. Michelle nieco dekoncentrowały nieprzyjemne opary trawionego alkoholu, lecz nic poza tym. Pamiętała wszystkie zasady ruchu drogowego, zupełnie jak gdyby dopiero co ukończyła egzamin.
Miasto sylwestrową nocą było piękne. Wcześniej Tom jakoś nie zawracał sobie tym głowy. Uśmiechnął się głupkowato, jak robią to ludzie, których nagle ogarnęło uwielbienie do całego świata. Spojrzał na Michelle. Ona też była piękna. Za to cisza wewnątrz Cadillaca nie była taka piękna. Tom włączył radio na pierwszej lepszej stacji. Podkręcił głośność, ale nie dane było mu rozkoszować się muzyką. Michelle ściszyła radio, nie spuszczając wzroku z ulicy. Rozkręcił regulator. Tym razem Michelle wyłączyła radio na dobre.

Cisza została przerwana dopiero w Loitsche, gdy Cadillac bezpiecznie stanął w garażu. Złość Michelle znalazła ujście między innymi w rzuceniu Tomowi kluczyków od samochodu, głośnym trzaśnięciu drzwiczkami, a następnie jeszcze głośniejszym trzaśnięciu drzwiami wejściowymi, które uprzednio otworzyła kompletem kluczy otrzymanym od Simone.
Na korytarzu zrzuciła z stóp wysokie czółenka. Natychmiast poczuła ulgę. Zmęczenie dało o sobie znać. Nie miała siły ani ochoty roztrząsać tego wieczoru, zwłaszcza teraz. Odwieszała płaszcz, gdy kliknięcie drzwi zakomunikowało nadejście Toma. Nie odwróciła się do niego, nie odezwała się. I nie pomogła mu, kiedy zsunął się ze ściany, o którą się opierał, żeby zdjąć buty. Na bosaka skierowała się w stronę schodów, lecz na drugim stopniu zatrzymał ją głos Toma. Nie odwróciła się.
— Sorry, głupio wyszło tam w klubie. Ale przecież nic się nie zdarzyło, więc zapomnijmy o tym, w porządku? — Mówił do wyprostowanych pleców. Michelle puściła słowa Toma mimo uszu. Oddychała miarowo, w duchu odliczając od dziesięciu do zera. — No jasne, nie pozwalaj mi słuchać muzyki w moim własnym aucie, nie odzywaj się do mnie… Jest jeszcze jakaś kara, którą zamierzasz na mnie nałożyć? — Zawiesił głos w oczekiwaniu na odpowiedź. — Masz zamiar odwrócić się i porozmawiać ze mną?
— A jest o czym?
Okręciła się na pięcie, unosząc brwi. Nic z jej postawy czy wyrazu twarzy nie sugerowało, że czuła się smutna, wykorzystana lub zawiedziona. Natomiast jej oczy zdradziły wszystko, czego mógł się jedynie domyślać. To nie było przekomarzanie, ignorancja ani też zwykła złośliwość. Coś znacznie gorszego, czego się nie spodziewał – kontrolowany gniew.
— Czy zdajesz sobie sprawę, co zrobiłeś? I jak oboje wypadliśmy w oczach Mariki i Georga?
— Zaraz, zaraz… Masz mi za złe, że całowałem się z tamtą laską? Słuchaj, tylko się całowaliśmy. Nawet gdyby doszło do czegoś więcej – czy to przestępstwo? — Nie wiedział, jak ubrać myśli w słowa, by jak najmniej dotkliwie wyperswadować Michelle poczucie zdrady oraz uświadomić jej, że nie było w tym nic osobistego, celowo wymierzonego w jej poczucie kobiecej godności. W jakiś niepojęty sposób zależało mu na Michelle, więc nie chciał skrzywdzić jej jeszcze bardziej. Cóż, stało się. Nie dręczyły go wyrzuty sumienia, ale Michelle prawdopodobnie sądziła, że powinny. — Może ty też jutro poznasz kogoś, z kim miałabyś ochotę poflirtować albo nawet pójść do łóżka.
Tego już za wiele! Drżące ze zdenerwowania dłonie przycisnęła do klatki piersiowej.
— Nie, dopóki tak jakby sypiam z tobą.
— Ale czy potrzebujemy czegoś więcej oprócz dobrej zabawy?
— Może ja potrzebuję o wiele więcej?! — wybuchnęła nagle. — Chciałabym mieć pewność, że przynajmniej w danej chwili jestem jedyną osobą w twoim łóżku. Za moimi plecami rób, co chcesz. Nie obchodzi mnie, z kim się prześpisz. Możesz sobie bzykać wszystko, co ma cycki większe od twojego mózgu, ale przynajmniej nie uprawiaj gry wstępnej na moich oczach! — Seledynowe tęczówki błysnęły gniewnie, a dłonie automatycznie zacisnęły się w pięści. Michelle po raz pierwszy od dawna przyjęła taktykę ofensywną. — A następnym razem bądź tak miły i nie zabieraj mnie na imprezę, na której masz zamiar podrywać panienki! Czy choć przez moment pomyślałeś, jak mogę się poczuć?
Tom poczuł się, jakby ktoś wylał mu na głowę kubeł lodowatej wody. Chyba każdy na jego miejscu by wytrzeźwiał. Cofnął się o krok, jakby dopiero zobaczył wojowniczą postawę Michelle.
— Jeśli myślałaś, że masz na mnie wyłączność, to sorry, mała, ale przeliczyłaś się. A na pewno jeszcze nie teraz. Dobrze nam ze sobą, więc kto wie, co będzie później? Lubię zachowywać otwarte opcje. Taki już jestem. — Wzruszył ramionami, rozkładając ręce na boki. — Prawie zapomniałem, jak to jest się dobrze zabawić i postanowiłem to dzisiaj nadrobić. Rzeczywiście powinienem wziąć pod uwagę, że mogłabyś mnie zobaczyć. Wybacz. I mów, co chcesz, ale uważam, że powinnaś wyluzować. Myślałem, że sprawa między nami jest jasna.
— Oczywiście, że jest jasna. Dobranoc. — Prychnęła, manifestując znikomą część burzy, która rozgrywała się w jej wnętrzu.
Zaczęła wbiegać po lakierowanych schodach, przeskakując co drugi stopień. Zmieniła jednak zdanie. Tiulowy dół sukienki lekko podskakiwał, kiedy schodziła ze schodów, przytrzymując ręką barierkę. Z zaciętą miną stanęła naprzeciw Toma. Był wyższy, więc musiała zadzierać głowę, mimo to czuła, że góruje nad Tomem czymś innym niż wzrost – czystym sumieniem.
— A wiesz co? W sumie to nie taka jasna. Okej, rozumiem: twoje życie i twoje panienki. Nie spodziewałam się po tobie zbyt wiele. Miałam jednak nadzieję, że wykażesz się przynajmniej odrobiną przyzwoitości. Myliłam się. Jesteś po prostu skończonym egoistą, nie dbającym o uczucia innych.
Tom ze złośliwym uśmieszkiem sprezentował Michelle owacje na stojąco.
— Brawo. Zaimponowałaś mi. Nareszcie zamiast się kontrolować, wyrzuciłaś coś z siebie. To już postęp.
Miała ochotę uciąć mu obie ręce, wytargać za warkoczyki i zetrzeć z twarzy kpiący uśmieszek. Skrzywiła się, lecz nie wykonała żadnego ruchu.
— Teraz ja ci coś powiem. — Nie spodziewał się w tej rozmowie wzajemnych oskarżeń, ale skoro już zaczęli… Postanowił wygłosić swoje głęboko zakopane pretensje. — Jak myślisz, co czuje mężczyzna zamknięty w klatce? Od jakiegoś czasu żyję jak w jakimś pieprzonym klasztorze! Uważam na to, co mówię, co robię, jak się zachowuję. To pochrzanione leczenie nic nie daje, lekarze rozkładają ręce, brat sobie wyjeżdża, a przyjaciele żyją gdzieś tam, jakby nic się działo. Ale to przecież nic! Staram się, jak mogę, wypruwam sobie żyły i mam już tego potąd — machnął ręką nad głową. — Rzadko piję, ograniczam palenie, żyję w celibacie, a jak nareszcie coś się zmienia, ty zaczynasz świrować, jakby to wszystko już nie było wystarczająco skomplikowane.
Słysząc ostatnie zdanie, Michelle zadygotała z furii i wyrzuciła z siebie:
— Więc to nie daje ci spokoju, odkąd tu przyjechaliśmy! Martwisz się o napięcie w swoich spodniach? Boisz się, że rozwali ci rozporek czy co?
— Licz się ze słowami — warknął.
— A co, może tak nie jest? — Głos Michelle nabrał opryskliwego tonu. — Potraktowałeś mnie jak pogotowie seksualne. A że akurat dzisiaj naszła cię ochota i nie było mnie w pobliżu, wybrałeś sobie pierwszą, która nawinęła ci się pod rękę? — Słowa te przecięły gęstą atmosferę niczym sztylety.
Tom i Michelle stali w mdło oświetlonym korytarzu, mierząc się wzrokiem. Ciężko byłoby określić, które oczy wyrażały więcej gniewu. Michelle zabolało, że Tom nie zaprzeczył. Świadczyło to wyłącznie o tym, ile według niego była warta jako kobieta. Tom zacisnął szczękę, aż zadrgały mięśnie na jego policzkach.
— Zazdroszczę, że umiesz wszystkie swoje problemy sprowadzić do jednej rzeczy! — fuknęła.
— Z tą jedną rzeczą chyba właśnie ty masz większy problem ode mnie — z zaskakującą łatwością odbił piłeczkę. — Myślisz, że umknęło mi wczoraj, że wprowadziłaś do MOJEGO łóżka trzecią osobą? No naprawdę, wybornie bawiłem się z tobą i Arianem! Szczerze mówiąc, zwisa mi to. Jak dla mnie nadal mogłabyś z nim być. Tyle że żaden inny facet nie wytrzymałby czegoś takiego. Twoje uczucia względem Ariana nie mieszczą się w żadnej normie! — Oskarżycielsko wycelował w nią palec. — Ty po prostu masz na jego punkcie jakąś obsesję. To jest chore! Pieprzyć się z jednym, a myśleć o drugim.
— Pewnie, bo łatwiej jest nie myśleć w ogóle, tak jak ty, prawda?! — Nie wytrzymała. Broda jej zadrżała, a kości policzkowe uwydatniły się, kiedy bezdźwięcznie zgrzytnęła zębami. — Nie odwracaj kota ogonem, Tom. Arian dostatecznie długo mnie upokarzał, a ty dzisiaj zrobiłeś to samo! Więcej nie pozwolę sobie na takie traktowanie, rozumiesz? — Dźgnęła go palcem w klatkę piersiową. Nie cofnął się. — Przy okazji przypomnę ci, że – tak mi się zdawało – bardzo zależało ci udowodnić swojej mamie, że się zmieniłeś! Tyle że wiesz co? Marnie ci idzie! Potrafisz tylko udawać, że jesteś taki kochany. W byciu prawdziwym jesteś do bani. Współczuję twojej mamie — wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język. — Na jej miejscu też wolałabym umrzeć, niż żyć z kimś takim jak ty.
Zachłysnęła się powietrzem. Zakryła usta dłońmi, jakby wydobyło się z nich obrzydliwe przekleństwo. Bo w istocie tak było. Żadne bluźnierstwo nie mogło równać się z tym, co wymsknęło się z jej ust. Jedna z okrutniejszych ironii losu polega na tym, że w kłótniach często mówimy rzeczy, o których tak naprawdę nigdy nie pomyśleliśmy, a niestety nie da się ich cofnąć.
Wystraszyła samą siebie, a Tom to wykorzystał. Chwycił Michelle za nadgarstki. Wykręcił je boleśnie i przycisnął do jej klatki piersiowej – pod silnymi dłońmi skóra pobielała. Tom miał gorące dłonie, rozpalone od płonącego w nim ognia.
— JAK ŚMIESZ, DO CHOLERY?! — wrzasnął, dysząc jak rozjuszony byk. Na zaczerwienioną twarz wystąpiły pulsujące żyłki. — Jak śmiesz mówić tak o mojej matce?!
Całkowicie stracił nad sobą panowanie. Z wściekłością odepchnął od siebie Michelle i dziko zamachał rękoma.
Wraz ze stabilnym gruntem spod stóp straciła pewność siebie. Wszystko przypomniało jej się jak na filmie. W zwolnionym tempie, scena po scenie, klatka po klatce. Ponadprzeciętny poziom strachu, kłótnie, krzyki, a potem uderzenia. Wszystko to wróciło. Pojawił się Arian, lęk, ból. Michelle opadła na podłogę, wiedząc, że i tak przed tym nie ucieknie. Instynktownie przyjęła obronną pozę, żeby zabolało choć odrobinę mniej.
Michelle obiema rękoma zasłoniła głowę. Skuliła się w oczekiwaniu na cios. Z zastygniętymi w gestykulacji rękoma Tom stał nad Michelle, taką bezbronną, przestraszoną, kruchą, skuloną. Wymiękł. Opuścił ręce, ze świstem wypuszczając powietrze z płuc, i przyklęknął obok niej, starając się nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów. Bał się ją przytulić, pogłaskać, w ogóle dotknąć.
— Ej, mała, nie miałem zamiaru cię uderzyć. Nie jestem tym sukinsynem. Przepraszam, że pchnąłem cię tak mocno. Wstań. — Przemawiał ochrypłym, łagodnym tonem.
Michelle jakby tkwiła w innej przestrzeni. Wyczuwając, że zbliżają się do niej czyjeś ręce, może ręce Ariana, drgnęła i skuliła się jeszcze bardziej. Ogarnięta paraliżującym strachem, nie mogła wydobyć z krtani żadnego odgłosu. Zacisnęła powieki, będąc przekonana, że jeśli je otworzy i podniesie wzrok, zobaczy Ariana. Ogarnął ją Berlin sprzed dwóch miesięcy.
— Przecież oboje wiemy, że bym cię nie uderzył. Poniosło mnie, ciebie też. Przepraszam, maleńka. Nigdy nawet nie popchnąłem żadnej kobiety. Okropnie mi przykro, że do tego doszło.
Jej pięść… W tym roku będzie zaciśnięta do walki.
Michelle wstała powoli, odtrącając wyciągnięte ręce Toma. Powolutku, drżąc na całym ciele. Na nogach jak z waty, z ciężką głową. Wyprostowała plecy, odgarnęła włosy z twarzy. A gdy uniosła dumnie podbródek, Tom mógłby przyrzec, że z jej oczu nie zionęła ani odrobinka strachu. Wręcz przeciwnie. W powiększonych źrenicach pojawiło się zawahanie i jakaś upiorna satysfakcja. I zupełnie nowy cień, którego nie umiał zidentyfikować. Gdyby jednak patrzenie w jej oczy nie stało się raptem takie trudne i nie uciekłby spojrzeniem na bok, wiedziałby, że w Michelle właśnie coś się skończyło.

1 komentarz:

  1. Mówiłam Ci już na gadu, co o tym sądzę xD. Podoba mi się, że zagrałaś trochę ostrzej i tak właściwie przekroczyłaś jakąś granicę, którą nie każda potrafi przekroczyć, albo robi to w słabym stylu. Chociaż przyznam Ci, że sama miałam ochotę strzelić Tomowi w twarz (no, gdyby to było możliwe xD) i dziwię się, że Michelle tego nie zrobiła.
    No i... czekam na 20, a jakże.
    <3

    OdpowiedzUsuń