tekst

19 maja

Moje życie jest kompletnie pokręcone.

12 czerwca 2012

18. Tak do mnie mów, nie mówiąc nic


Wszystkim, bez których ten maj nie byłby właśnie taki, jaki był.
Zwłaszcza Melmanowi. Za wzruszenia nie tylko przy cebuli i uśmiech przez łzy.

Nicie.
Bo nigdy nikomu więcej, nigdy kogo bardziej.
Nigdy nie mów nigdy. Za „o dwa słowa za dużo”.

I niezawodnej O.
Bo ona wtedy, a ja teraz.

            Tamtej nocy Michelle po raz pierwszy spała w ramionach Toma. A gdy się obudziła, niewiele pamiętała, czy raczej – wolała niewiele pamiętać. Nie była nawet pewna własnego imienia. Osoba, która obudziła się naga u boku Toma, nie mogła być nią. Jednak kiedy uniósłszy głowę, niepewnie spojrzała na śpiącego Toma, w pierwszym odruchu poczuła do siebie wstręt. W głowie miała pustkę. A może mętlik. Albo i jedno, i drugie. Żadna opcja nie pozwalała jej skupić się na zebraniu myśli ani zmuszeniu się do wstania z łóżka. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że Tom od początku pragnął wyłącznie seksu i ciała. Nie zależało mu na niczym głębszym. Jej też nie. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że Tom również się obudził. Wpatrujące się w nią tęczówki były mniej nie-niebieskie, a bardziej brązowe. Tom miał bardzo ładne oczy.
            Przedpołudnie minęło im niczym we śnie: Tom namówił Michelle na wspólną kąpiel, przy czym wywołali w łazience istne tsunami. Z początku Michelle trochę się wahała, lecz podekscytowana wszystkim, co pokazał i czego nauczył jej Tom, zgodziła się.  Ani jej, ani Toma nie żenowało, że w jasnej łazience dokładnie widzieli swoje nagie ciała. Zniknął z nich ten rodzaj wstydu. Później zjedli śniadanie i wrócili na górę, gdzie czekały na nich kolejne sensualne odkrycia i niespodzianki. Bez zbędnych słów. Nie było to milczenie w pojęciu, które ma coś ukrywać, jest niezręczne albo zawstydza. Nie męczyli się z tym – wręcz przeciwnie, czuli się wyjątkowo dobrze. Zafascynowani szaleństwem własnej wyobraźni stracili poczucie czasu. Gdyby Georg nie zadzwonił do Toma, niebawem zapewne przywitaliby swoich gości nago, a w najlepszym przypadku w bieliźnie.
            Najpierw były standardowe powitania, ogólne „co słychać” oraz ustalenie szczegółów co do pomysłu spędzenia Sylwestra wspólnie w jakimś fajnym miejscu (przy tym fragmencie spotkania Georg nieco zmarkotniał, przypominając sobie, jak podpity Bill w zeszłym roku próbował przemienić go w wampira i ktoś z imprezowiczów uwiecznił to na zdjęciach, które wypłynęły w szeroki świat Internetu). Potem Georg pod byle pretekstem dosłownie zaciągnął Toma do kuchni, więc Michelle i Marika zostały skazane na swoje towarzystwo, bez względu czy im się to podobało, czy nie.
            Rozsiadłszy się na kanapie w salonie, popijały owocową herbatę i pogryzały wcześniej przygotowany poczęstunek. Gawędząc o różnych bzdurach, zachowywały się jak para beztroskich nastolatek: plotkowały, żartowały, chichotały.
            Michelle wyglądała na znacznie młodszą niż rok w porównaniu do Mariki ubranej w zwężaną, krótką spódniczkę i sweterek w panterkę, z nieprzyzwoicie głębokim dekoltem. Nogi Michelle, które skrzyżowała przy kostkach, opięte były beżowymi spodniami. Grynszpanowa bluzka ze zwiewnego, acz nieprześwitującego materiału, miała długie, proste rękawy oraz zaokrąglony dekolt, wykończony drobnymi zakładkami z falbanek, optycznie powiększającymi mały biust. Michelle trochę przywodziła na myśl szarą myszkę, i tak też się czuła, ze swoimi ciemnymi lokami, ledwo widocznym makijażem i raczej spokojnym usposobieniem przy rudej czuprynie, mocno podkreślonych oczach oraz ustach i adekwatnym do wyglądu temperamencie Mariki.
- Oooch, uwielbiam facetów z długimi włosami. Nie półdługimi czy takimi w stylu metalowców, wiesz, do pasa i nie zawsze umyte. Mogą być nawet w stylu grunge, byle czyste. Nie przepadam za loczkami. Dobrze, że Georg prostuje włosy… Splecione też wyglądają fajnie. Na przykład Tom wygląda bosko w warkoczykach. – Marika trajkotała, a Michelle bardzo spodobał się entuzjazm, z jakim mówiła na każdy temat. Uśmiechała się więc, wydawała z siebie pomruki i kiwała głową, a kiedy Marika pozwalała jej się wypowiedzieć, robiła to, z równym entuzjazmem, którym Marika zwyczajnie zarażała wszystkich wkoło. –  No, a tobie? Co takiego najbardziej podoba się w facetach? Oprócz fajnych klat i tyłków, bo to standard.
- Hmm… Nogi? Nie takie chude patyczki z odstającymi kolanami, tylko trochę grubsze, umięśnione.
- Popieram! – kiwnęła głowa, a jej czarne jak dwa węgielki oczy rozżarzyły się rozbawieniem. – Powiem ci, co jeszcze mi się podoba, ale najpierw obiecaj, że nie będziesz się ze mnie śmiała. Zaznaczam, że to nieco dziwne.
- Śmiało – zachęciła Marikę, nie kryjąc zaciekawienia.
- Podoba mi się... Sposób, w jaki mężczyźni jedzą i piją. Nie każdy tak potrafi. Przede wszystkim musi być widać ruchy mięśni twarzy. Podoba mi się to, że seksownie układają usta, o ile rzecz jasna nie jedzą z otwartymi. I jabłko Adama… Lubię sposób, w jaki drga podczas przełykania… Czy to bardzo dziwne?
- Ależ skąd! – Michelle zaprzeczyła żywo, niechcący krusząc trzymanym w dłoni ciasteczkiem. Zamaszyście machnęła ręką i kilka okruszków spadło na ziemię. – Jest normalnie, póki nie kręcą cię na przykład owłosione plecy…
- Oo! Wyobrażasz sobie faceta, który goli takie kłaki u ciebie w łazience i zatyka odpływ?
- Fuuuj!
            Michelle  wzdrygnęła się na samą myśl. Obie zachichotały.
            Pogrążone w rozmowie zupełnie zapomniały, że Tom i Georg w kuchni też rozmawiają, bynajmniej nie tym, co podoba im się w kobietach, a tym bardziej o owłosionych plecach.

            *

Tom zawsze starał się robić wszystko od początku do końca. Inaczej to nie miało sensu. Dlatego też naprawił swoje niedopatrzenie kolejnym kłamstwem. Z jednej strony żałował, że nie poradził się Georga przed wyjazdem do Loitsche, a z drugiej cieszył się, że nie dopuścił go do tajemnicy swojej i Michelle. Georg zachował się absolutnie w porządku, kryjąc go przed Davidem Jostem i powiadamiając go o swoim odkryciu, więc Tom postanowił odwdzięczyć mu się przynajmniej odrobiną prawdy: wyznał, że Michelle nie była żadną dziennikarką oraz gdzie rzeczywiście ją poznał, lecz  o tym, że ich związek był udawany, nawet nie napomknął. Mógł iść w zaparte i twierdzić, że Jostowi musiały pomieszać się terminarze, lecz to również nie przyniosłoby oczekiwanego efektu, bo Georg zacząłby dociekać. Jakkolwiek Tom by nie postąpił – i tak pogrążyłby się jeszcze bardziej, może nawet bardziej niż teraz. Georg łatwo mógłby przyprzeć go do muru. Kolejne kłamstwa prowadziły donikąd. Tom znalazłby się w niezłych tarapatach, gdyby o jego kłamstwie dowiedzieli się Simone, Bill lub Gordon. Postanowił potraktować to nie jako nauczkę, z której należy sporządzić stosowne notatki, lecz jako ostrzeżenie.
            Georg wolał, żeby Marika i Michelle nie usłyszały ich rozmowy, więc stojąc naprzeciw siedzącego na kuchennym krześle bruneta, opierał się o blat drewnianego stołu i przyciszonym głosem cedził kolejne zdania. Tom czuł się prawie jak na dywaniku u dyrektora. Georg nawet wyglądał trochę jak dyrektor: miał na sobie białą koszulę w prążki, ciemne dżinsy, a długie do ramion, brązowe włosy jak zwykle miał wyprostowane, z jednej strony założone za ucho. Tom nie przerywał koledze. Przeczucie podpowiadało mu, że powinien wysłuchać go w milczeniu.
- Ciebie, facet, do reszty pogrzało. Umawiać się z tancereczką z takiego klubu? – Georg gapił się na Toma jak na niespełna rozumu. Nie mieściło mu się w głowie, że jego przyjaciel mógł zaufać kobiecie, która kręciła półgołą pupą przed obcymi facetami. Gustav zaufał rzekomo normalnej nastolatce. I proszę, jak się na tym przejechał! Czy oni niczego się nie nauczyli? Dając upust poirytowaniu, uderzył z otwartej dłoni w stół. – Powiedziałeś mi o tym, bo wiesz, że tak czy owak zachowam to dla siebie. Nie chcę być osobą, która doniesie wszystkim, że dziewczyna Toma Kaulitza jest jakąś… Jesteś pewien, że tam tylko tańczyła?
            Tom cierpliwie kiwnął głową.
- Niech będzie. Chyba jestem idiotą, ale ci wierzę. – Tyle że Georg Listing z całą pewnością nie był idiotą. I był dobrym przyjacielem. Tom wiedział, że Georg trochę pokrzyczy, podenerwuje się, a potem zaakceptuje całą sprawę. – Skoro odpowiada ci taki układ – nic mi do tego. Chociaż jeśli mam być szczery, to moim zdaniem zbyt wiele ryzykujesz. Tu już nie chodzi o to, kim była i w jakim środowisku się obracała, ale jaka jest. Wspomnisz jeszcze moje słowa: Michelle wyroluje cię tak jak Irma. Takie laski są siebie warte.
            Nic, absolutnie nic, nie dawało Georgowi prawa do obrażania lub osądzania Michelle. A już tym bardziej do porównywania jej do Irmy. Irma to zupełnie inna historia. Pewnego dnia po prostu usunęła się z jego życia, zostawiając uboższego o kilka tysięcy euro i złotego Rolexa ze stwierdzeniem, że może bez niego znajdzie w swoim życiu więcej czasu dla kobiety, która mogłaby go pokochać. Od tamtej pory wolał płacić kartą i nie nosił zegarków.
- Nie mam nic do Michelle, ale sam przyznaj, że z nią musi być coś nie tak, jeżeli pracowała w takim miejscu. Nie wpadłeś przypadkiem na to, że może lecieć na twoją kasę?
            Michelle na pewno nie zniknęłaby bez uprzedzenia, zabierając pieniądze czy jakiś kosztowny gadżet w rekompensacie za stracony czas. A może jednak? Może nie znał jej do tego stopnia, żeby być tego absolutnie pewnym?
- Wydaje mi się, że to nie twoja sprawa, Georg.
- Chyba trochę też moja. No bo skoro to nie miłość…
- Skąd możesz wiedzieć, czy ona mnie kocha, czy nie? – zapytał bez mrugnięcia okiem.
- A ty skąd wiesz, że kocha ciebie, a nie twoje pieniądze?
- Po prostu wiem – te trzy słowa Tom wycedził przez zaciśnięte zęby, robiąc między nimi krótkie, złowrogo brzmiące przerwy. Mięśnie twarzy drgnęły niebezpiecznie, mocniej zaciskając szczękę. – Ma własne pieniądze. I uprzedzając twoją następną uwagę: nie oczekuje ode mnie, że wprowadzę ją w świat sławnych i bogatych. Ona niczego ode mnie nie chce.
            Georg, nie potrafiąc wynaleźć następnego kontrataku, nie wiedział, czy dalej sprzeczać się z Tomem, czy przyznać mu rację. W efekcie opadł na krzesło, które odchyliło się pod wpływem jego ciężaru, a przez sekundę uniesione przednie nóżki stuknęły o jasne płytki.
- To w porządku z jej strony. Współczuję jej, że trafiła akurat na ciebie… Swoją drogą, zauważyłeś, że jeszcze nie zażądałem od ciebie żadnych poważnych wyjaśnień, a zamiast tego pytam jedynie o stan obecny?
- Doceniam to.
- Nie musisz. Chciałem tylko, żebyś zanotował to sobie w pamięci i przez chwilę rozkoszował się tą myślą. – Z łokciami opartymi o stół dyskretnie nachylił się nad blatem ku Tomowi, czekając na jakąś uwagę z jego strony. Siedział tak chwilę, po czym uniósł brwi. – Już? Starczy ci? Tak, to dobrze – odpowiedział za przyjaciela. – To teraz powiedz mi, jak to jest między wami.
            Tom, który trochę ze znudzeniem i trochę też odruchowo bawił się tunelem w uchu, zamarł. Wręcz go zamurowało. Wbity w twarde krzesło prośbą Georga, spojrzał na niego z zaskoczeniem. Jednak zaraz zmienił wyraz twarzy na neutralny, tylko nozdrza mu zadrgały. Zachciało mu się śmiać, bo dotarło do niego, że Georg naprawdę wierzył, że on i Michelle stanowią stałą parą. Kto, jak kto, ale Georg zawsze potrafił przejrzeć na wylot każdy jego przekręt, tym bardziej, że to zazwyczaj on pomagał mu wydostać się z większych oraz mniejszych kłopotów.
- To długa historia – powiedział w końcu.
- Założę się, że nie możesz się doczekać, żeby podzielić się nią ze mną.
            Przez moment Tom zamyślił się nad tym, co tak naprawdę łączy go z Michelle. Na pewno zbliżyła ich do siebie ostatnia noc oraz poranek. Tuż przed przyjazdem Georga i jego dziewczyny musieli się bardzo pilnować, żeby znowu nie wylądować w łóżku. Ciągnęło ich do siebie czy może raczej zwyczajnie do łóżka. Wszystkie te okoliczności sprzyjały wytworzeniu się między nimi trudnej do zdefiniowana więzi. Tom nigdy dotąd nie przeżył podobnej znajomości. Chociaż wydawało się to pozbawione jakiegokolwiek sensu, wierzył, że ich wzajemne relacje nie stały się bliskie wyłącznie za sprawą pieniędzy. Owszem, pieniądze stanowiły czynnik napędowy, bo bez nich prawdopodobnie nie spotkaliby się ponownie, ale przecież Michelle wcale nie musiała go wysłuchiwać, pocieszać, wspierać na duchu ani opowiadać o sobie, ani tym bardziej uprawiać z nim seksu. Miał na to ochotę, w sumie – oboje mieli, lecz nie wymagał tego od niej. Sama zdecydowała się na każdy kolejny krok. Co do dwóch rzeczy nie miał większych wątpliwości: lubił Michelle i ona w jakiś sposób też go lubiła. Znał jej charakter. Miała raczej łagodną naturę; była uległa w jeden z bardziej niepokornych sposobów, jakie znał. Nie krytykowała rzeczy, na których się nie znała. Rzadko używała mocnych określeń do wyrażenia swoich emocji. Żyła z szacunkiem do świata i ludzi, i tego samego oczekiwała względem siebie. Czasem zbyt często rozmyślała nad szczegółami ludzkiej egzystencji, a zwłaszcza własnej. Niektórym ludziom mogłoby wydać się to egoistyczne, ale również bardziej realne, niż gdyby zgrywała dobrą samarytankę. Jednocześnie spoczywały w niej wystarczająco duże pokłady empatii, aby zauważała problemy innych ludzi, umiała im współczuć i – w miarę możliwości – starała się pomóc. Po prostu wiedział, jaka była. Kim jednak była dla niego? Przyjaciółką? Do przyjaźni z kobietami raczej się nie nadawał… A on sam kim się dla niej stał? Antidotum na Ariana, zapchajdziurą, łatką na zranione uczucia? Nie sądził, by kobieta taka jak Michelle, traktowała go wyłącznie jako faceta do łóżka.
            W dodatku, jakby na złość, fakt, że przespali się – według niego – podkreślił jej urodę. Dotąd szufladkował ją jako dziewczynę, którą można przedstawić rodzinie oraz znajomym, z którą miło można spędzić czas na spacerze, rozmowie czy choćby w kinie. Wcześniej nie przyszłoby mu do głowy, że pójście z nią do łóżka okaże się podniecającym doświadczeniem. Michelle nie sprawiała wrażenia zbytnio doświadczonej, choć wiedziała, co robić, by sprawić mu przyjemność, a do tego była rozkosznie gibka. Pomyślał sobie, że nie miała wielu partnerów poza Arianem, może nawet żadnego oprócz tego jednego. Była szczupła, zgrabna, miała miłą buzię, ładne, duże oczy i kuszące, pełne usta, ale nie była jakaś idealna. Spotykał kobiety, które mogły pochwalić się dłuższymi nogami i pełniejszymi kształtami, ale raptem odkrył w Michelle coś, co zaczęło go pociągać. Pomimo tego, że kochali się ze sobą, nadal miała w sobie coś kruchego i niewinnego, co kontrastowało ze wspomnieniem kobiet, z którymi sypiał do tej pory. Nie tylko nie była całkiem  w jego typie, jeśli chodziło o wygląd, chociaż podobała mu się; nie wyglądała jak inne, w dodatku miała zupełnie inny charakter. Z pewnością mogła poszczycić się większym ilorazem inteligencji niż te wszystkie głupiutkie panienki. Zdarzało się, że rozmowy z nią stawały się czymś na kształt intelektualnego wyzwania, choć częściej po prostu skłaniały go do głębszych refleksji. Nie mógł zaprzeczyć, że stanowiło to miłą odmianę, choć wciąż czegoś mu brakowało. Więcej niespodziewanych odruchów, nie tak oczywistych reakcji...? Zamiast wyrafinowania, Michelle miała w sobie coś naturalnego, szczerego i zupełnie prawdziwego, nawet w gąszczu kłamstw.
- No pytam cię, pajacu jeden, kochacie się? Tak ciężko ci powiedzieć cokolwiek?
- A Marysia ciągle o pierogach… – odmruknął pod nosem, skubiąc palcami płatek ucha.
            Teoretycznie ta dyskusja powinna zmierzać w innym kierunku. „Kochać” to bardzo wygórowane słowo. Szczególnie między mężczyznami – wprawdzie oni, podobnie jak kobiety, czasami rozmawiają ze sobą o miłości, lecz przy pomocy górnolotnych wyznań. Kiedyś Georg raczej zapytałby Toma w swoim apartamencie, na tarasie, czy wybiorą się wieczorem na panienki. Wybraliby się gdziekolwiek: do pubu, na jakąś imprezę otwartą czy do klubu, zatonęliby w dobrej zabawie, alkoholu, a dopiero potem w biustach i zgrabnych pupach przypadkowych kobiet. A dziś siedzieli na wsi, w kuchni i zachowywali się jak na herbatce u cioci. Tom nie mógł uwierzyć, że Georg – ten sam Georg Listing, który uczył go podrywu, pierwszy skorzystał z przywilejów, jakie dawał status „gwiazdy” i który o wiele owocniej używał swojego rozpoznawalnego wizerunku – rozmawia z nim o miłości. Związek z Mariką sprawił, że na wszystko patrzył przez pryzmat uczuć.
            Przez twarz Georga przemknął cień głębokiego zastanowienia, które szybko przeobraziło się w cyniczny uśmieszek na wąskich ustach. Odgarnąwszy za ucho włosy, które opadły mu do przodu, rzucił Tomowi pobłażliwe spojrzenie.
- Więc co to jest, jeśli nie miłość?
- Siła wyższa – odpowiedział, mając na myśli chorobę matki. Georg opacznie zrozumiał słowa przyjaciela.
- Chyba nie do końca chwytam twój system wartości. Szkoda, że...
            Urwał, bo dostrzegł coś za plecami Toma. Nie chcąc dać po sobie niczego poznać, nie zmienił wyrazu twarzy. Uśmiechnął się blado, lecz jego oczy zdradziły, że zdziwił się, może nawet wystraszył. Tom gwałtownie obrócił głowę przez ramię i ujrzał uśmiechnięte Michelle i Marikę. Do kuchni weszły tak cicho, że nie usłyszał naciskanej klamki ani cichego skrzypienia zawiasów. Pozostało mieć nadzieję, że nie usłyszały nic z ich rozmowy.
- Tyle czasu was nie było, że zdążyłyśmy rozwiązać wszystkie nasze problemy – oznajmiła beztrosko Michelle Georgowi i Tomowi, którzy pospiesznie posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia.
- Dokładnie – poparła ją Marika. Bezceremonialnie wcisnęła się między stół a Georga, lokując się na kolanach ukochanego. – Obie pilnie potrzebujemy wizyty u fryzjera… Proponowałam Michelle, żebyśmy spróbowały też czegoś awangardowego, na przykład zamiany facetów. Ale za żadne skarby nie chciała wypożyczyć mi Toma!

*

            Długo ze sobą rozmawiali, wybrali się razem z Georgiem i Mariką do Magdeburga, a gdy wrócili do swoich domów, Tom i Michelle zyskali nieco czasu tylko dla siebie.
            Zawsze, nawet w najgorszych, najbardziej beznadziejnych momentach, mamy w sobie źródło jakiejś siły i wiary, że warto żyć dalej. Coś niezmiennego, niezależnie od wszelkich niepowodzeń, przeciwności losu. Drugą osobę, myśl albo marzenie, dzięki którym odbijamy się od dna pustki. Michelle i Tom mieli w sobie takie rzeczy. Michelle dotąd nie mówiła o swoich planach. Balet był jej tajemnicą, którą skrzętnie w sobie pielęgnowała. Taniec dawał jej siłę. Tom natomiast nie mówił o muzyce – w ostatnich tygodniach rzadko sięgał po gitarę. Dopiero dziś, gdy Michelle opowiedziała Tomowi o swoim marzeniu i pokazała, ile dla niej znaczył, poczuł się zobowiązany, by podzielić się z nią swoją muzyką.
            Chociaż ściany salonu – przynajmniej w głowie Toma – aż drżały od dźwięków, jeszcze panowała cisza. Pomimo dość długiej jak na niego rozłąki, ręce idealnie dopasowały się do usadowionej na kolanach gitary, jakby w ogóle nie wypuszczał jej z rąk. Prawą rękę przełożył nad instrumentem, drugą zaś złapał za gryf, a opuszki z bezdźwięcznym namaszczeniem musnęły struny.
- Zagram ci coś mojego, spoza repertuaru Tokio Hotel – oznajmił, myślami będąc już gdzieś daleko. Chyba tylko nostalgiczny przebłysk w jego oczach świadczył, że to „daleko” miało konkretne miejsce oraz wymiar.
            I wtedy po prostu zagrał. Pierwsze szarpnięcie strun – jakby nieśmiałe, z wolna wypełniające ciszę. Drugie – głośniejsze i pewniejsze. Trzecie… Żołądek związał jej się w supełek, a w gardle pojawił się gula wraz z czwartym szarpnięciem. Kolejne sekundy, podczas których muzyce jedynie przybywało na mocy. Michelle drżała prawie tak jak struny, gdy w bezruchu spoglądała na Toma. Starała się pozbyć tego nowego dla niej uczucia, podczas gdy Tom poruszał głową w rytm melodii. Nie zamykał oczu, lecz nie musiał śledzić ruchu rąk. Długie, chude palce same pamiętały wszystkie ruchy, Tom nie musiał przypominać sobie kolejności akordów; zręcznie, acz bez pośpiechu przeskakiwały po gryfie, wydobywając bezbłędnie cudowne dźwięki. Łagodnie, przenikliwie, niewymownie. Poszczególne akordy wyrażały więcej niż słowa. Ta melodia miała duszę. Michelle nigdy dotąd nie słyszała czegoś równie stabilnego, nienaruszalnego, idealnego. I nie wiedziała jeszcze tak skupionego Toma. Nie smutnego, przygnębionego, zmartwionego, lecz pochłoniętego muzyką do tego stopnia, że całkowicie się w niej zatracił. Świat pod nim stracił grunt, rozsuwając się na dwie części. Jedynie dalsze
dźwięki były w stanie wypełnić tę szczelinę lepszą, choć nienamacalną materią, godną naśladowania.
            Czuła, jak muzyka opływa ją ze wszystkich stron, jak wsłuchując się w melodię, zatraca się w niej bez resztek pamięci. Powoli rozszerzające się źrenice łaknęły jeszcze. Błagały o więcej.

Mów do mnie bez słów. Błagam, tak do mnie mów, nie mówiąc nic. Bo nie potrzeba słów, gdy dźwięki mówią wszystko. Niech nuty załaskoczą mnie przyjemnie; niech wybuchną salwą spokoju i zasieją we mnie ziarenko tęczy. Zmiany. Gonitwa za snem. Wiatr we włosach, skrzydła u ramion. Wolność. I słowa w ciszy – zrozumieć je nawet wtedy, kiedy przemawiają w muzyce. Mów do mnie. Karm mnie melodią. Naucz mnie jej na pamięć. Tak do mnie mów…

            Ściśnięty niewidzialną pięścią żołądek i gula w gardle niespodziewanie przypomniały o sobie. Michelle odchrząknęła nieznacznie. Dziwne uczucie znowu utknęło jej w gardle – za nic w świecie nie chciało odpuścić. Tym razem to uczucie miało w sobie odrobinę kruchej siły. Uświadamiała to sobie – mocno i dotkliwie – w ułamkach sekundy przy mruganiu powiek i przy ich otwarciu, w każdym spojrzeniu na Toma. W pewnej chwili czekoladowe tęczówki odnalazły te seledynowe i trwały tak chwilę, a po kilku sekundach spuściły wzrok na milczącą gitarę.
            „To już…?”
            Czy Michelle bała się ostatniego szarpnięcia strun, po którym Tom z ostrożnością oparł gitarę o kawowy stolik? Może troszkę. Zapewne dlatego zadrżała, gdy Tom rozsiadłszy się na kanapie, zechciał objąć ją ramieniem, i jak zwykle, niby niechcący potrącił ją kolanem. Zanim zorientowała się, co robi, pozwoliła słabości po raz wtóry zatriumfować nad sobą. Poprawiła się na miejscu, rozprostowując dotąd podkulone nogi. Zarzuciła je na uda Toma i wygodnie wyciągnąwszy się na kanapie, splotła ręce pod głową.
- Szkoda, że nie napisałeś do tego słów – rzuciła z westchnieniem, podziwiając wymyślny żyrandol. – Bo nie napisałeś, prawda? – upewniła się, unosząc głowę, by zerknąć na Toma.
            Zaprzeczył. Ten kawałek napisał na miesiąc przed tym, jak dowiedział się o chorobie matki. Nie skaził go próbami napisania odpowiedniego tekstu, a wolał nie zwracać się z tym do Billa.
- Nie. To jest pusta przestrzeń, którą każdy może wypełnić własną historią.
- A jaka jest twoja, Tom?
- Teraz jest o nadziei i wierze. Chciałbym wierzyć, że na wszystkie aspekty życia mam jakiś wpływ. Że nie istnieje ślepy los. A bynajmniej nie taki, na który nie można wpłynąć. Gdyby choć raz podjąć inną decyzję albo zmienić cokolwiek z przeszłości – teraźniejszość wyglądałaby inaczej. Nie istnieje żaden „odgórny” plan, co najwyżej coś na kształt przeznaczenia, ale tylko od nas zależy, czy ono się wypełni. Wierzę, że wszystko ma odwołanie do punktu z przeszłości. I cholernie mocno wierzę też, że każda sytuacja będzie miała odniesienie w przyszłości z gorszym lub lepszym skutkiem, ale zawsze. – Jego głos brzmiał niesamowicie łagodnie, niemal tak jak wcześniejsza melodia. – A jaką historię ty sobie dopowiedziałaś? – zapytał, chociaż chętniej znowu porwałby ją do sypialni. Jeszcze tyle rzeczy mieli do wypróbowania… Jednak rozmawiało się miło; nie tak bardzo miło, jak wykonywałby się łóżkowe akrobacje, lecz wystarczająco, by dyskutować dalej.
- Zmianę. Przez… Przez chwilę... – Zachęcona milczeniem i dotykiem dłoni Toma, która bezwiednie zaczęła gładzić jej łydki, kontynuowała: – Przy końcówce pomyślałam sobie, że mogłabym stać się w końcu nieograniczona, wolna ciałem i duchem, że już nigdy nie musiałabym słuchać nikogo, kto chciałby mnie ograniczać. Mogłabym stać się silną kobietą, mniej uległą, nie tak bardzo uzależnioną od… Od… – zająknęła się. – Cóż, jeżeli to, co przeżywałam niedawno… Chyba przeżywam nadal… – Odetchnęła, w duchu przywołując się do porządku. – W każdym razie jeżeli to wszystko, co odczuwam teraz, to miłość, to chyba wolałabym już nie kochać. Chciałabym innej miłości.
            Może to uczucie już wyprowadziło się z jej serca? Wspomnienie o Arianie wcale nie zaczęło znowu krążyć nad Michelle niczym upiór z najgorszych koszmarów. Nie pomyślała o nim, tylko o swoich uczuciach. To nie mógł być przypadek, że akurat teraz traciła poczucie własnej wartości, a jej samoocena gwałtownie spadała poniżej zera, równając się z miernikiem realnej chęci powrotu do Ariana. Demony przeszłości udowodniły, że potrafią usnąć na dłużej. Tego dnia w zupełności wystarczył jej Tom.
            Każdy człowiek zostawia w nas ślad. Niezależnie, czy spotkaliśmy się przypadkiem, znaliśmy się z widzenia, czy byliśmy sobie bliscy przez wiele lat, rok, kilka miesięcy, tygodni. Mogliśmy spędzić na dyskusjach całe dnie, noce albo zamienić ze sobą zaledwie kilka słów – każdy gest, spojrzenie, wypowiedziane zdanie zostają głęboko w nas. Dlatego nie kocha się tylko raz. Można kochać wiele razy, a poprzedni obiekt uczuć trzymać w sobie, jednocześnie delektując się nowym. W każdym związku kocha się, ufa, wierzy. Po raz pierwszy, drugi, trzeci… Jeśli trzeba, to i dziesiąty. Uczy się kochać na nowo. Ufa się ostrożniej. Wierzy się tak samo. Stara się, by potoczyło się inaczej, lepiej niż poprzednim razem. Po prostu: żyje się dalej.
- Poniżasz samą siebie takimi stwierdzeniami. Jesteś świetną, ładną, inteligentną kobietą. Jeżeli naprawdę tak jak mówisz zależy ci na tańcu, to rób to. Nie potrzebujesz do tego kuli u nogi w postaci związku. Nie jesteś jakaś ułomna, żeby nie móc sobie bez tego poradzić. Zmień swoje priorytety. – Łatwo przychodziło mu wygłaszanie złotych rad, których sam jeszcze nie tak dawno nasłuchał się aż za dużo, lecz skorzystanie z nich i dostosowanie się okazywało się trudniejsze. Wiedział to z doświadczenia. – Dojrzej. Nie zachowuj się jak dziecko zagubione we mgle i szukające jakiegoś dupka, który je poprowadzi.
            Lecz kim byłaby i gdzie znajdowałaby się dzisiaj, gdyby nie ta mgła, początkowa egzaltacja w miłości, zaślepienie, wiara w przyszłość, która nie miała prawa bytu i w rezultacie – otchłanie rozpaczy? Czy nadal posiadałaby tak intensywne uczucia, gdyby ktoś najpierw ich nie zranił? A może nie czekałaby we mgle na kogoś, kto wskaże jej drogę?
            Brak odpowiedniej ilości snu dał o sobie znać. Tłumiąc niepohamowane ziewnięcie, przeciągnęła się. Tomowi spodobał się sposób, w jaki lekko uniosła przy tym pupę i klatkę piersiową. Grynszpanowa bluzka podwinęła się, ukazując fragment płaskiego brzucha i kości biodrowych.
- Domyślam się, co musisz teraz myśleć. – Całe szczęście, że Michelle nie mogła przeskanować jego myśli. Bo gdyby dowiedziała się, jak fantazje wypełniły jego głowę… Wolał sobie tego nie wyobrażać. Sam zaczął poważnie obawiać się, czy wszystko z nim porządku i czy ten przydługi celibat przypadkiem nie wykazywał właśnie jakichś tragicznych skutków. – Ale nikt nie każe ci się tym nie przejmować. Musisz zwyczajnie nauczyć się z tym żyć i zaakceptować to już teraz. Patrząc wyłącznie na czarne strony sytuacji, oślepiasz się i nie dostrzegasz pozytywów.
- Często upierasz się, że widzisz więcej niż inni, ale wcale tak nie jest, Tom. Bywasz ślepy na sprawy, które inni widzą jak na dłoni, a to, co nie zawsze jest ważne, widzisz zbyt dogłębnie. Dla ciebie to jest takie proste i bezproblemowe. A prawda jest taka, że czasem, jak zresztą każdemu, brakuje mi sił do ogarnięcia się. Potrzebuję więcej czasu i tyle. Naprawdę jest coraz lepiej. Roztrząsanie z tobą tego tematu niczego nie ułatwia.
- Wiesz co? – zagadnął, nagle przypominając sobie rozmowę z Georgiem. – Georg miał rację. Jesteś bardzo… w porządku. Szkoda, że nie potrafiłem zakochać się w tobie, kiedy była do tego okazja.
            Usłyszawszy to, Michelle odniosła wrażenie, że może Tom uderzył się w głowę, ewentualnie porwali go kosmici i zamiast mózgu, względnie serca, wszczepili implant. Albo to Georg coś mu zrobił. Poza tym Tom wyglądał trochę niedorzecznie, bo wydawał się mówić poważnie – ściągnięte brwi, zmarszczka na czole, zero choćby cienia uśmiechu. Pierwszy raz serce stuprocentowo górowało nad umysłem Toma, a Michelle zrobiło się z tego powodu troszkę przykro. Na początku Tom próbował być miły – i nic, widziała w nim coś z cynika i aroganta; później wrażliwy – to również okazało się nienajlepszym pomysłem. Teraz zwyczajnie powiedział to, o czym pomyślał i było mu głupio, że zrobił z siebie kompletnego kretyna.
- Nie ma czego żałować. Jest dobrze tak, jak jest. Choć to wszystko zbyt pogmatwane jak dla mnie… – Ziewnęła, nie zdążając zakryć buzi. – Trochę się smętnie zrobiło, co?
- Noo, Ekhm… Sorry. Mam rozkminy, jakbym wypił za dużo… Może pójdziemy na górę? – zaproponował wprost i władczym gestem złapał Michelle za biodra, przysuwając bliżej siebie. Poczuła przyjemne ciepło w okolicy brzucha, gdy Tom podwinął jej bluzkę i przesuwał dłońmi po gładkim brzuchu. – Zmieniłem zdanie. Właściwie to wcale nie musimy iść. Tu też jest dobrze.
            Odchylając bluzkę jeszcze wyżej, Tom niby przypadkiem delikatnie przeciągnął palcami po miękkiej skórze, przyjemnie łaskocząc podbrzusze. Pochylony, ucałował pieprzyk na lekko odstającym biodrze, a potem pępek, który zadrżał wraz z całym brzuchem.
Pełne, malinowe usta Michelle mimowolnie rozciągnęły się w uśmiechu. Cała jej skóra była naznaczona ciepłem mężczyzny. Takie gesty oboje – a zwłaszcza Tom – wykonywali zupełnie naturalnie. Nieważne, czy była to zwykła wzajemna fascynacja ciał, poczucie samotności, pustki czy też jakieś opóźnione zauroczenie – przychodziły im one instynktownie.
- Lepiej połóżmy się spać, bo jutro nie wstanę. – Przymknęła powieki, chłonąc dotyk ciepłych, dłoni teraz sunących po jej żebrach. – Jestem strasznie śpiąca.
- Wczoraj w niczym ci to nie przeszkadzało – mruknął.
- Bo wczooo… – ziewnęła przekonywująco, wydając z siebie przeciągły, gardłowy dźwięk.
            Wczoraj wszystko było inne. Noc była inna. Michelle oraz Tom też byli inni.
            Popatrzył na nią trochę z rozbawieniem. W jego spojrzeniu kryła się beztroska przekorność i wesoły błysk na kształt zachęty. Jednak dla Michelle wyglądało to na coś zupełnie innego. Z wyczuciem długich palców Tom zaczął kreślić wzorki na jej nagim brzuchu, raz po raz zahaczając o spodnie, jednocześnie pociągając je w dół.
Jedna, niepowołana myśl, która pojawiła się nie wiadomo skąd i nie wiadomo kiedy, nie pozwoliła jej w pełni skupić się na trwającej chwili. Nie umiała teraz konsumować jego dotyku.
- Chwileczkę, Tom… – niepewnie przerwała napiętą leniwymi czułościami ciszę. Nie spodobał jej się własny, obco zachrypnięty głos. Odchrząknąwszy, oderwała dłonie Toma od swojego ciała, czym zaskoczyła go równie mocno jak tym, że w sekundę później usiadłszy, odsunęła się na przyzwoitą odległość. Tak czuła się bezpieczniej i pewniej, choć samo patrzenie na Toma wcale nie ułatwiało jej sformułowania myśli. Nie miało sensu oszukiwanie siebie – Tom był po prostu przystojny i miał naprawdę dobrze zbudowane ciało, a teraz, kiedy zdała sobie w pełni sprawę, że był mężczyzną takim, jak każdy inny, nawet jak Arian, zaczęło to na nią jako dziwnie oddziaływać. Wzięła głębszy oddech, a Tom posłał jej zdziwione, a zarazem wyczekujące spojrzenie. – Czy popełnię nietakt, przypominając ci, że płacisz mi za udawanie swojej dziewczyny?
            Z jego twarzy zmyły się resztki samozadowolenia. Przez ułamek sekundy poczuł nawet lekkie ukłucie wyrzutów sumienia, trochę poniewczasie, że posunął się aż za daleko w spełnianiu swych cielesnych pragnień. Niewykluczone, że poczułby się nawet jak ostatni palant, gdyby nie fakt, iż nie namawiał Michelle do niczego. Jednak po Arianie i po tym, jak ją traktował, zasłużyła na więcej niż te parę kradzionych chwil, które jej dał. Jedyne, co mógł jeszcze jej ofiarować to szczerość. Wprawdzie składał żadnych obietnic, lecz był jej to winien. Miał w sobie jeszcze na tyle przyzwoitości. Przynajmniej tak uważał.
- A co jest w tym takiego nietaktowanego…? Jesteśmy atrakcyjnymi, dorosłymi, wolnymi ludźmi, którzy poszli razem do łóżka i dobrze się przy tym bawili, ot i wszystko – stwierdził miękko. – Przecież nie zapłaciłem ci za seks.
           
Michelle przekrzywiła nieznacznie głowę. Nie zachwyciła jej wypowiedź Toma. Nigdy dotąd nie spała z nikim, do kogo nie żywiła uczuć większych niż czysto cielesne, nie miała zatem pojęcia jak powinna się do tego odnosić. To, że Tom jej płacił, utrudniało całą sytuację. Temat pieniędzy był dość drażliwy, raczej nie poruszali między sobą tej kwestii. Michelle nagle koniecznie zachciała jakoś to rozwiązać.
- Tak uważasz? – Posłała mu nieodgadnione spojrzenie spod zmarszczonych brwi. Może chodziło wyłącznie seks, jedynie cielesność, ale jak Tom mógł traktować ich zbliżenie tak bezosobowo?
- Tak. I nie ma w tym nic złego. Nie wyobrażaj sobie za wiele, po prostu miałem na to ochotę.
- Okropnie wszystko upraszczasz, Tom.
- Za to ty niepotrzebnie komplikujesz. – Wzruszył ramionami. – Mogłabyś podejść do tego normalnie.
- A co według ciebie znaczy „normalnie” w takiej sytuacji?
- Normalnie, bez psychoanaliz, dociekania przyczyn, wysnuwania dziwnych wniosków.
- Wiesz, co myślę, Tom?
- Nie – odparł ostrożnie i bez pewności w głosie.
- Myślę, że gdybyśmy chociaż jedną rzecz zrobili normalnie, nie byłoby nas tutaj. Albo przynajmniej najpierw wylądowalibyśmy w łóżku, a potem udawałabym twoją dziewczynę. Wszystko robimy…
- Od dupy strony? – wpadł jej w słowo, sugestywnie poruszając brwiami.
- Powiedzmy.
            Ich słowa przeczyły wszystkiemu, na co umówili się na początku, lecz doskonale odzwierciedlały rzeczywistość. Wszystko działo się między nimi na opak. Ani jednej rzeczy nie zrobili tak, jak należy. Poznali się w nieodpowiednim miejscu oraz czasie, w nieodpowiednich okolicznościach. Nawet ich „przypadkowy” seks nie był taki, jak powinien być. Nie mogli się rozstać, wymienić numerami telefonów i udawać, że zapomnieli oddzwonić. Ani też spotkać się od czasu do czasu, by przespać się ze sobą znowu, bez zobowiązań – Tomowi znaczenie określenia booty call nie było obce.
            Bez względu na własne kaprysy oraz punkty widzenia musieli nadal grać. Przecież show must go on. Mieli oczywiście prawo do wycofania się, tyle że żadne z nich nie miało zamiaru z tego prawa skorzystać. Dezercja nie była dla Toma, zaś Michelle nie miała jeszcze do czego wracać.
- Wywieszę dla ciebie zakaz wstępu na drzwiach sypialni i po kłopocie.
- Pas cnoty pod napięciem i z drutem kolczastym wokół byłby lepszy, a poza tym – dodał z tragikomiczną miną – co jeśli się okaże, że jestem z tobą w ciąży?
            Michelle zachichotała, zagłuszając wyrzuty sumienia.
            Tom już po chwili przytrzymywał ręce Michelle za jej plecami, nie pozwalając się bronić. Próbowała się uwolnić z uścisku, lecz na próżno. Tom powoli, acz mocno przyciągnął ją w swoją stronę. Po raz wtóry przypomnieli sobie przyjemność płynącą z pieszczot oraz wzajemnych czułości. W pewnym momencie role odwróciły się – Michelle sunęła dłońmi po liniach zakreślonych mięśniami na ciele Toma – coraz delikatniej, coraz niżej.
            Coraz szybciej, coraz bliżej. Bardziej razem.

Wiara, że może oni i ich ludzkie pragnienia… Że to nie był żaden zbieg okoliczności, który przytrafia się w love story ze srebrnego ekranu, żadna bajka, w której wszyscy żyją długo i szczęśliwie, żadne urojenie, pomyłka. Że to nie był zwyczajny przypadek.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz