Czterogwiazdkowy
hotel Grimmingblick w Bad Mitterndorf był przytulny – już od recepcji ściany
wydawały się obejmować nowych gości, a profesjonalna obsługa witała uśmiechami.
Podróż
trwała kilka długich godzin, ale było warto. Przybywszy na miejsce, Simone i
Gordon zameldowali się i zostawili bagaże w apartamencie; w międzyczasie Simone
wykonała telefon do Toma. Okna apartamentu przedstawiały idealny krajobraz jak
z widokówki: pofałdowane Alpy pokryte śniegiem. Natomiast w apartamencie
znajdował się pokój dzienny oraz dwie sypialnie, chociaż zamierzali korzystać z
jednej. Wszystkie pomieszczenia urządzono w ciepłych kolorach miedzi i brązu z
dodatkiem bieli, która orzeźwiała wnętrza. Mieli do dyspozycji także dwie łazienki
wyłożone żółtym marmurem.
Później
skorzystali z kilku dodatkowych usług hotelu. Zaplanowali również odwiedzić
stok następnego dnia. Nareszcie wieczorem, gdy hotel zdawał się przysypiać,
odetchnęli i zyskali czas, który mogli poświęcić wyłącznie sobie.
W
prostokątnym lustrze odbijała się wysoka, kobieca sylwetka owinięta białym
płaszczem kąpielowym z emblematem hotelu. Simone uśmiechnęła się, ujrzawszy,
jak Gordon również w hotelowym szlafroku podchodzi do niej od tyłu, mierzwiąc
sobie czarne włosy. Odgarnął z twarzy narzeczonej kilka mokrych kosmyków, po
czym oplatając ją w pasie, położył brodę na ramieniu. Wprawdzie musiał uważać
na jej piersi, bo skarżyła się na bóle, a poza tym niewycięte guzki można było
zobaczyć gołym okiem. Mimo to nic nie mąciło owego momentu. Było wręcz
idealnie. Czuli się trochę jak para nastolatków na pierwszych wspólnych wakacjach.
I tak też wyglądali, gdy Gordon spoglądając na odbicie orzechowych tęczówek,
musnął ustami kark narzeczonej, na co zareagowała figlarnym uśmiechem.
—
Czujesz się lepiej?
Kiwnęła
głową, sięgając po leżący na marmurowym blacie nocny krem do twarzy. Nabrała
kremu na palec i żartobliwie pacnęła Gordona w nos, zostawiając na nim białą
smugę.
—
Masz zamiar spełnić w Bad Mitterndorf wszystkie moje zachcianki? — spytała
poważnym tonem, ale wesoły błysk w oczach zdradził, że nie ma nic przeciwko.
—
Wszystkie. — Złożył pocałunek na jej policzku. — Cokolwiek zechcesz.
—
Mam ich więcej niż tylko stolik w restauracji czy jazda na nartach…
—
Mamy też dużo czasu, który mogę poświęcić, żeby je spełnić. Całe dziewięć,
teraz już osiem dni. Bez dzieciaków — Gordon miał tendencję do nazywania Billa
i Toma dziećmi, choć mieli już po dwadzieścia lat — bez psa. Żadnych
obowiązków. Tylko my.
Ich
spojrzenia odnalazły ten sam punkt na lustrzanej tafli. Simone obdarzyła
narzeczonego radosnym uśmiechem, który jednak miał w sobie drobny wyraz smutku.
Z westchnieniem odłożyła krem, po czym odwróciwszy się przodem do Gordona,
musnęła jego usta swoimi. Pocałowali się, wkładając w ten pocałunek cały
szacunek i miłość, jaką siebie darzyli. Mimo że już dawno minął czas, gdy
zachowywali się niczym para gorących kochanków rodem z filmów, w ich związku
nadal gościł romantyzm i oboje darzyli się czułością.
—
Właśnie skazałeś się na pracę trwającą dwadzieścia cztery godziny siedem dni w
tygodniu. Nie dam ci się uwolnić — powiedziała, uradowana.
—
Mam taką nadzieję.
Naprawdę
miał nadzieję, że każdą sekundę będzie mógł poświęcić dla niej i
urzeczywistniać nawet najmniejsze jej marzenia. Simone już spełniła wszystkie
jego – podarowała mu o wiele więcej, niż kiedykolwiek dostał od życia: dom i rodzinę.
Pragnął więc odwdzięczać się tym samym. Od zawsze i do samego końca. A
zwłaszcza teraz.
*
Dopiero
gdy zjedli kolację, Michelle odzyskała równowagę ducha po telefonie do Ariana.
Nie pytała, z jakiej okazji Tom przygotował tę kolację – po prostu podziękowała.
Nie podejrzewała ze strony Toma jakichkolwiek podtekstów czy nieczystych
zamiarów. Była przekonana, że zrobiło mu się jej żal. Musiałaby być naprawdę
niewrażliwa i obojętna, by nie docenić jego starań. Tom widział, że ulegała
nastrojowi, mimo to – najprawdopodobniej z powodu Ariana – karciła się za
najmniejsze przejawy beztroski czy znikomej radości. W każdym razie wieczór
spędzili w miłej atmosferze.
Później,
kiedy Loitsche usnęło, zdecydowali się na wieczór filmowy. Tom z radością oraz
zdumieniem przyjął wiadomość, że Michelle oprócz babskich romansów, tolerowała
filmy wojenne, kino akcji, a nawet science fiction. W końcu zdecydowali się na
obejrzenie najnowszej części Transformersów oraz „Obcy kontra Predator”.
—
Co to za markotna mina? — zagadnął Tom z nieudawaną troską.
Podczas
gdy on opierał się o jasną kuchenną szafkę i grzebał w paczce żelków,
wybierając swoje ulubione smaki, Michelle przygotowywała popcorn dla nich
obojga. Bez problemu dostrzegł, że wyraźnie posmutniała. Oprócz zmiany wyrazu
twarzy nie umknęło jego uwadze również to, jak wcześniej wirowała po kuchni,
zupełnie jak gdyby jej stopy tańczyły, kiedy krążyła od szafki do szafki;
zatrzymała się dopiero przy kuchence, by podgrzać olej i wsypać ziarenka do
głębokiej patelni. W charakterystyczny dla siebie sposób koniuszkiem języka
trącając kolczyk w wardze, Tom śledził wzrokiem damską sylwetkę. Michelle nie
była wysoka, ale miała ładne nogi, które wydawały się dość długie. Trzymała
wyprostowane plecy i uniesioną głowę. Poza tym poruszała się z wrodzoną
zgrabnością i gracją godną samej królowej. Zastanowił się, czy było tak od
samego początku, czy może dopiero teraz zaczął dostrzegać szczegóły.
W
ramach odpowiedzi musiało go usatysfakcjonować wzruszenie ramionami.
—
Myślałem, że na dziś zamknęłaś już temat Ariana — zaczął w miarę łagodnym
tonem. — Naprawdę jesteś taka naiwna czy po prostu…
—
Głupia? — spytała bez złości, potrząsając patelnią. — Pewnie jestem, skoro cały
czas o nim myślę.
—
Więc może najwyższy czas przestać? — burknął. Prawie wyrwało mu się
prychnięcie. Miał już dosyć tego gościa, Ariana, choć przecież nawet go nie
znał.
—
To nie takie proste, Tom. Nie przestaje się kogoś kochać dlatego, że zranił czy
odszedł. Miłość nie znika bez śladu.
—
Jeśli będziesz do wszystkiego w ten sposób podchodziła, to powodzenia —
prychnął; nie potrafił się powstrzymać. — Teoretycznie nie jesteście ze sobą
już od dwóch miesięcy. Nawet jeżeli zależy mu na tobie w jakiś sposób, to
wyłącznie dlatego, że potrzebuje kogoś, kto będzie skakał wokół niego jak
tresowany piesek. Ogarnij się, kobieto.
Tom
nie rozumiał jej uczucia – mimo że wątlejszego to nadal istotnego – do Ariana.
—
Masz rację. Jemu w ogóle na mnie nie zależy.
—
No widzisz… — Włożył sobie do ust pomarańczowego żelka. — Nie mogłaś tak od
razu?
—
Najwidoczniej nie — odparła niefrasobliwym tonem, a potem zdobyła się na
pytanie, na które odpowiedź utwierdziłaby ją w przekonaniu, że Tom zwyczajnie
nie pojmuje owego fenomenu, jakim jest miłość: — Kochałeś kiedykolwiek, Tom?
Tak szczerze, całym sobą?
Po
kuchni rozniósł się smakowity zapach prażonej kukurydzy, a charakterystyczne
strzelanie ziarenek na patelni ucichło, więc Michelle wyłączyła kuchenkę.
—
Nie wiem. Ale bez tego też jestem w stanie cię zrozumieć. W końcu oboje zmagamy
się z problemem tęsknoty i smutku — rzekł prosto, bez zbędnego dramatyzmu.
—
To naturalne i zupełnie ludzkie. Szczególnie w twojej sytuacji. Też martwię się
o twoją mamę, Tom.
—
Tyle że ty przy okazji nie umiesz przestać myśleć o tym… — wypowiedź zapewne
miała zakończyć się jakąś inwektywą, lecz Tom z wyłącznie sobie znanych powodów
urwał, przeżuwając kolejnego żelka. — Ekhm, no…
Michelle
spojrzała na Toma, a w jej oczach nie było nic, co wskazywałoby, że w sercu aż
wrzało od sprzecznych emocji. Na domiar złego charakter nie ułatwiał jej walki
z samą sobą. Miała beznadziejną skłonność do roztrząsania swych uczuć i
samobiczowania się poczuciem winy. Poświęcała zbyt wiele czasu na smętne
rozmyślanie, choć wpływało to na nią bardzo niekorzystnie, wręcz destrukcyjnie.
—
Przepraszam, że na ciebie naskoczyłem. Powiedz mi, do czego właściwie jest on
tobie tak bardzo potrzebny? — wyrwało mu się, chociaż niekoniecznie chciał znać
odpowiedź na to pytanie.
Przekrzywiła
głowę, lekko mrużąc oczy. Rozważała, czy być całkowicie szczerą, czy może
lepiej pewne rzeczy zachować dla siebie. Po chwili wahania postawiła na
szczerość. Ostatnio w jej życiu gościło zbyt wiele kłamstwa i niedopowiedzeń.
—
Jest wiele powodów. Tych całkiem poważnych, które z pewnością znasz, jak i tych
zupełnie błahych… Miło jest mieć kogoś, kto będzie czekał w domu po powrocie z
pracy. Kogoś, z kim będę mogła się dzielić każdym aspektem życia, z kim będę
mogła gdzieś wyjść albo dla kogo będę mogła po prostu zrobić coś miłego, na
przykład zrobić dobrą kolację, jak ty dzisiaj. — W jej policzkach uformowały
się urocze dołeczki, gdy Michelle uśmiechnęła się melancholijnie. Jasnozielone
oczy roziskrzyły się radośnie. Nieważne, jak wiele zła wyrządził jej Arian –
posiadała także miłe wspomnienia związane z nim. Przypomniała sobie o popcornie
na patelni, której rączkę wciąż dzierżyła. Zabrała się za przesypywanie
kukurydzy do czerwonej miski. — Bardziej zastanawia mnie, dlaczego niektórzy
utrzymują, że niepotrzebna im do życia druga osoba. Przecież każdy człowiek
został stworzony do kochania i bycia kochanym.
—
Nie każdy. — Przeżuł żelka. — Może osoby, które po jednej porażce przestają
wierzyć w te wszystkie banały, nie potrafią kochać? Stanowię najprostszy
przykład. Do tej pory przeżyłem jeden „poważny” związek, ale nie mogę z czystym
sumieniem przyznać, że naprawdę kochałem. Chyba nie umiałbym pokochać kobiety,
która wymagałaby ode mnie większego zaangażowana niż zespół.
—
Dlaczego? — zapytała niby od niechcenia, posypując popcorn solą.
—
Bo nie wyobrażam sobie życia z kobietą, która próbowałaby mnie stłamsić lub
zatrzymywać.
—
Kochać to znaczy między innymi nie ograniczać drugiej osoby.
Właśnie
dlatego uciekła od Ariana.
Podczas
kolacji Tom uświadomił Michelle, że każda łza, pomyłka i błąd mogły uczynić ja
silniejszą. Dzięki Tomowi spojrzała trzeźwo na wszystko, co zostawiła w
Berlinie, i w pierwszym odruchu załamało ją własne przeraźliwie ograniczone
myślenie, że bez Ariana nie będzie już niczego.
—
Jesteś w ogóle zdolny do stałego związku czy specjalnie się tak usprawiedliwiasz?
Co z tymi wszystkimi one night standami?
—
Nie mam nikogo na stałe, więc dlaczego miałbym nie korzystać z okazji? — spytał
z rozbrajającym uśmiechem. — Myślę, że mógłbym kiedyś stworzyć normalny
związek. Po prostu na razie nie jestem gotowy na nic trwalszego. Moja ostatnia
dziewczyna skutecznie mnie zniechęciła. — Przypomniał sobie Irmę, swoją
pierwszą wielką miłość. Dawną, bo poznał ją dwa lata temu. Wytrzymali ze sobą
ponad pół roku, przymierzali się nawet do wspólnego zamieszkania. Na początku
bagatelizował fakt, że chciała mieć go na wyłączność. A później… Cóż, takiego
końca się nie spodziewał. — Przeszkadzały mi ciągłe smsy i telefony z masą pytań z serii: gdzie i z kim jestem,
co robię, czy o niej myślę, kiedy wrócę. Strzelała fochy, bo czasami byłem tak
zmęczony koncertami i wywiadami, że nie odezwałem się do niej przez jeden czy
dwa dni. Stawałem na głowie, żeby ją przeprosić, a ona udawała obrażoną
księżniczkę. Na dłuższą metę ten związek nie miał prawa bytu. No, było, minęło.
A ty, Michelle? Czego oczekujesz?
Pochłonięci
rozmową zapomnieli o popcornie oraz czekających w salonie filmach. Takiego
tematu dyskusji jeszcze nie podejmowali. Co więcej, tego dnia puściła jakaś
tama. Zniknęła ostatnia dzieląca ich bariera. Rozmawiali swobodniej niż kiedykolwiek
dotąd, niczym para bardzo dobrych przyjaciół.
—
Po prostu miłości, powiedziałam ci już…
Spojrzał
na nią, zabawnie przekrzywiając głowę. Spodziewał się, że może Michelle ma
zamiar coś dodać, tylko zbiera myśli i słowa. Najwyraźniej jednak uznała temat
za skończony.
Wyjęła
z szafki dwie wysokie szklanki i znad nieznacznie uniesionych brwi posłała
Tomowi pytające spojrzenie, które dostrzegł dopiero, gdy zadała mu pytanie; był
zbyt zaabsorbowany pochłanianiem żelków w swojej ulubionej kolejności. Ze
zgrozą odkrył, że w paczce zostało ich tyle, co nic.
—
Dla ciebie cola, energy drink albo inne słodzone świństwo, tak?
Przytaknął
i sam wyjął sobie z lodówki puszkę napoju energetyzującego, a po chwili
zastanowienia nowe opakowanie żelków z szafki – w końcu mieli przed sobą
obejrzenie trzech długich filmów, sam popcorn raczej nie wystarczy.
—
Nie rozumiem, jakim cudem jesteś szczupły, skoro nie ćwiczysz, a wlewasz w
siebie litrami te wszystkie słodzone napoje i pochłaniasz tyle słodyczy. Ale
wiesz co? Z mięśni to ci mało co zostało. I jednak zaczynasz obrastać
tłuszczykiem, o, tutaj — z przekomarzaniem dźgnęła go w brzuch.
Obruszył
się, z niemą czcią przygładzając koszulkę.
—
Jak to nie ćwiczę? Ćwiczę! Uprawiam sporty…
—
Jakieś oprócz skoków po kanałach telewizyjnych? Chodzisz na siłownię albo…
uprawiasz jogging?
Nie
czekając na odpowiedź, z łatwością wyjęła mu z rąk puszkę wraz z żelkami i
poderwała się do biegu. Bez zastanowienia, ot tak, dla zabawy, jak dziecko.
Wybiegając
z kuchni, z szelestem pomachała Tomowi opakowaniem. Uznał to za zachętę, więc
po prostu puścił się za nią w pogoń, by odzyskać utracony prowiant.
Uciekała
po całym domu, w ogóle nie dając Tomowi szansy na złapanie. Śmiała się i
piszczała, gdy ledwo udawało jej się umknąć.
—
No proszę, wszystko wyszło na jaw. Nawet nie jesteś w stanie mnie dogonić! —
zauważyła jakiś czas później triumfalnym tonem, w zwycięskiej pozie stojąc u
szczytu schodów.
Na
dole zziajany Tom trzymał się poręczy w połowie ich wysokości, próbując złapać
głębszy oddech. Ze zgrozą przyznał, że rzeczywiście stracił kondycję. Będzie
musiał to nadrobić.
—
Kobieto, błagam… — stęknął. — Wykończysz mnie. Chodźmy oglądać film.
—
A ja coś mam — zawołała śpiewnym tonem, otwierając paczuszkę żelków. — I nie
oddam! — Wpakowała sobie jednego do ust i zacmokała z uznaniem. To nie mogło
ujść jej płazem.
Tom
dopadł Michelle dopiero w ciemnościach sypialni, gdzie wyrwał jej napoczętą
paczkę żelków. Puszka z napojem energetyzującym wypadła z rąk Michelle, gdy Tom
niechcący wpadł na Michelle, na co pisnęła poddańczo. Nawet w świetle
wpadającego przez okno księżyca było widać rozwiane od pędu ciemnobrązowe
włosy.
—
Dziecinada. Po co to zrobiłaś? – wyjęczał, padając na wznak na łóżko. Jedną
ręką przyciskał do piersi odzyskane żelki.
—
Niech no pomyślę… Może bez jakiegoś szczególnego celu? Ewentualnie, żeby ci
uświadomić, że ostatnio bardzo się rozleniwiłeś. Tyłek prawie przyrósł ci do
kanapy.
—
Sadystka!
—
Nałogowiec!
Opadłszy
na miejsce obok Toma, odtrąciła jego rękę zmierzającą po omacku do zawartości
opakowania i poczęstowała się żelkiem, wydając pomruk zadowolenia.
—
Właściwie moglibyśmy obejrzeć film tutaj. Jest wygodniej niż na kanapie.
Z
rozbawieniem uznał to za dziwny zbieg okoliczności, że wylądowali akurat w
sypialni na łóżku, nie na przykład na podłodze w łazience albo pod stołem w
jadalni. To było tu – idealne miejsce, teraz – idealna pora oraz ona – idealna
kobieta. Oboje byli dorosłymi, wolnymi ludźmi. Mogli robić, co im się żywnie
podobało. Czegoś takiego dotąd nie zaznał. Zazwyczaj pociągały go kobiety dużo
bardziej wyrafinowane, nie takie jak Michelle. Wiedział jednak, że kolejne
urwane pocałunki to dla niego za mało. Tej nocy chciał jej całej albo w ogóle.
Nie
była przygotowana na to, co wydarzyło się po chwili. Natomiast Tom zaskoczył
siebie nie mniej niż ją, gdy zepchnąwszy z łóżka puszkę i odłożywszy na bok
żelki, opadł jakoś tak bliżej jej ciała.
—
Idealna.
—
Hm?
—
Jesteś idealna.
Michelle
zakręciło się w głowie, gdy usłyszała te słowa. Dokładnie to samo uczucie
towarzyszyło jej, kiedy ciepły oddech zaczął spacerować po jej szyi, a miękkie
usta z zimnym, metalowym kolczykiem przysunąwszy się, powoli składały na
odkrytym ramieniu subtelne pocałunki. Tom nie dał Michelle okazji do sprzeciwu,
bo jego dłonie już ześlizgiwały się niebezpiecznie w dół. Zachłysnęła się
powietrzem, kiedy męska dłoń wsunęła się między jej nogi, gładząc wewnętrzną
stronę ud. Przez cienki, bawełniany materiał dokładnie czuła dotyk
przyprawiający o ciepłe mrowienie.
—
Chcesz tego?
Wahanie
Michelle trwało zaledwie ułamki sekundy. Czy naprawdę chciała właśnie tego? Czy
chciała, żeby Tom dotykał jej, jak mężczyzna dotyka kobietę? Czy chciała zaznać
zwielokrotnionych gestów, otulić się cudzą pieszczotą, grzać się ciepłem
czyjegoś ciała? I… przypomnieć sobie, że jest prawdziwą kobietą?
—
Nie. — Odepchnęła rękę Toma, siadając. — Marny z ciebie dżentelmen, wiesz? I
romantyk też… Nie dość, że nałogowiec, to jeszcze erotoman.
—
Dżentelmenem i romantykiem będę później — odparł przekornym tonem.
—
Okej, tylko powiedz kiedy, żebym mogła zauważyć.
Nie
umiał powstrzymać uśmieszku.
—
Nie będę nim zbyt często, więc się nie przyzwyczajaj.
—
Akurat takie przyzwyczajenie mogłoby okazać się miłe.
—
A takie…?
Musnął
malinowe usta tak delikatnie, że gdyby Michelle nie dostrzegła w ciemności
przybliżającej się twarzy, pewnie nawet by nie poczuła ust Toma.
—
Ty na przykład całkiem miło przyzwyczaiłaś mnie do siebie i ciężko byłoby mi
się odzwyczaić, gdybyś dziś wróciła do Berlina…
Zanim
zorientował się, co robi, przyciągnął ją ku sobie i pocałował. Wpił się w
miękkie usta – wpierw delikatnie, a zaraz potem mocno i zachłannie. Nie mógł
tego zobaczyć, ale wyczuł, że Michelle zadrżała.
Szczerze
zamierzała przerwać to wszystko. Naprawdę chciała zaprotestować, ale nie
potrafiła obronić się przed Tomem. W bliskości jego ciała była jakaś
nieodgadniona, obezwładniająca magia. A Michelle dawała się jej ponieść. Z całą
pewnością odepchnęłaby Toma wczoraj i jeszcze dzisiaj rano, ale teraz… Teraz
zdecydowanie nie. Czuła się zbyt zraniona przez Ariana, samotna i złakniona
uczuć, żeby odtrącić Toma. Zmieszana własnymi czynami, przewróciła Toma na
plecy i usiadła na nim okrakiem, oddając wcześniejsze pocałunki. Nie potrafiła
sprecyzować własnych oczekiwań. Tak naprawdę pragnęła teraz poczuć się całkiem
wolna, jakby to nie było jej ciało, jakby nigdy nie należało do niej ani nikogo
innego, a zwłaszcza do Ariana. Porzuciła resztki kontroli, a w zamian niemal
rozpaczliwie przylgnęła do Toma. Całowała go łapczywie, namiętnie, jakby
żegnała się z kimś ważnym. Zupełnie straciła głowę.
Tom
cały był pożądaniem. Wypełniony taką tęsknotą za kobiecym ciałem, że aż zaparło
mu dech w piersiach, kiedy chude palce zacisnęły się na materiale jego
koszulki, a Michelle przylgnęła do niego tak bardzo, że czuł przyspieszony rytm
jej serca. W tamtym momencie pomyślał sobie, że chciałby mieć ją jeszcze
bliżej. Położył dłonie na kształtnych pośladkach, przyciskając kobiece biodra
do swojej miednicy. Michelle poprzez materiał wyczuła nabrzmiałe wybrzuszenie w
spodniach Toma. Nie wiedziała, co było pierwsze: jej pragnienie czy jego
manipulacja.
—
Na pewno tego chcesz? — zapytał, kiedy zręcznie wysunąwszy się spod Michelle,
pośpiesznie ściągnął przez głowę czarny t-shirt.
—
Och, zamknij się — mruknęła jakby zniecierpliwiona i zamknęła Tomowi usta
pocałunkiem, przebiegając chłodnymi dłońmi po gładkiej skórze – ten gest
wywołał lekkie drżenie mięśni podbrzusza.
Tom
pomógł Michelle pozbyć się sweterka, a gdy w końcu do leżącego gdzieś na
podłodze t-shirtu dołączyła reszta ich garderoby, nic nie mogło ukryć jego
reakcji na kobiecą nagość. Przez chwilę pochłaniał wzrokiem smukłą sylwetkę.
Leżała przed nim idealna w swej nagości, a skąpana w księżycowej łunie skóra
miała mlecznobiały odcień. Tom czuł, że przez ciało Michelle przelała się fala
dreszczy, gdy zatonęła w jego ramionach. Malinowe usta otworzyły się, by
westchnąć przeciągle, kiedy dłoń Toma spoczęła na piersi i zaraz zjechała na
dół. Masochistycznie przeciągał wszystko, napawając się ciepłem i kształtami
kobiecego ciała. Jakby miał nadzieję w tym czasie przekonać się, że to dzieje
się naprawdę. Michelle odwzajemniała wszystkie te gesty. Jej chłodne dłonie
tylko potęgowały doznania. Prowadzeni wspólną myślą, poczuli się wzajemnie z
całą zaborczością spełniania własnych kaprysów. Ale kierowały nimi nie tylko
niecierpliwe tęsknoty. Było to wyraźne pragnienie, przyciąganie, jakie czasami
zdarza się między dwojgiem atrakcyjnych ludzi.
Całowali
się, pieścili i poznawali swoje ciała w ciszy przerywanej coraz szybszymi
oddechami. To milczenie było przepełnione erotyzmem, który nie potrzebował
słów. Wystarczyła im cielesność i chwila zapomnienia; bez lęku, wstydu,
ograniczeń, niedopowiedzeń. Niknące w ciemności spojrzenia wychwytywały
wzajemne ruchy: dłonie prowadzone po skórze, usta składające pocałunki w
najwrażliwszych punktach, łapczywe szarpnięcia serca i bezdech, po którym ciała
rozbudzały się na nowo.
W
pokoju rozległ się cichy szelest otwieranego opakowania prezerwatywy, którą Tom
znalazł w biurku. Mężczyzna przywarł ustami do miękkich warg; łapczywiej i
mocniej, jednocześnie tłumiąc głośny jęk, który wyrwał się z gardła Michelle,
gdy wszedł w nią powoli i z wyczuciem. Odnalazła w jego ruchach powoli
przyspieszające tempo, do którego udało jej się doskonale dostosować. Przywarła
do umięśnionego ciała i zaciskając palce na barkach Toma, zachęcała, by nie
przerywał. Obsypała pocałunkami umięśnione ramię, a przymknięte powieki miały
wyraz nadchodzącego spełnienia. Wygięte w łuk, wprost ogłupiałe z rozkoszy
ciało paliło Michelle, gdy ruch bioder przeszedł w znacznie mocniejszy, pełen
namiętnego porywu. Oddychała płytko, odchylając głowę i zagryzając usta, by nie
krzyknąć. Tom tonął w rytmie pożądania, zaspokajając Michelle tak, jak nigdy
nawet nie ośmieliła się marzyć. Wziął ją całą. Właśnie tak go czuła – całą
sobą, lecz było w tym akcie przedziwne oddanie. Tom nie tylko ją wziął, ale i
dał coś siebie.
Michelle
prawie wzbiła się nad ziemię, odrywając od zmysłów. Wraz z pierwszym pełnym
oddechem bezwiednie zacisnęła dłonie na prześcieradle. Całkowicie uległe
rytmicznym ruchom ciało zwiotczało, mimo to Michelle przylgnęła do Toma, który
po chwili wydał z siebie ledwie stłumiony jęk osiągniętego apogeum. Poruszał
się w niej jeszcze przez chwilę, łagodnie i czule, wodząc dłońmi po idealnych
kształtach piersi, talii i obejmujących go w pasie ud. Z zamkniętymi oczyma
Michelle leniwie gładziła warkoczyki, napięte plecy i wyrzeźbioną klatkę
piersiową, sprawiając, że Tom zapragnął jej raz jeszcze.
Poczuła
na ustach gorący pocałunek, który odwzajemniła. Nie otwierając oczu, cierpliwie
czekała, aż uścisk męskich ramion zelżeje. Zaczęło docierać do niej, co właśnie
zrobiła. Co Tom jej zrobił. Zawładnął nią, uwiódł jej ciało i umysł. Wiedział,
w jaki sposób dać kobiecie przyjemność, aby otrzymać to samo w zamian.
Sięgnąwszy
po skołtunioną w nogach łóżka kołdrę, Tom otulił ich stygnące w ciszy ciała.
Delikatnie chwycił podbródek Michelle, próbując nakierować na siebie jej
spojrzenie.
—
Chyba zwariowałam, że wylądowałam z tobą w jednym łóżku — mruknęła z wyraźną
pretensją w głosie; trochę za późno. — To było głupie i nieodpowiedzialne z
mojej strony.
Zabrzmiało
to wręcz paradoksalnie. Michelle nie miała zamiaru zostać kolejną jednonocną
przygodą Toma Kaulitza. Co ją tak omotało?
—
Co wieczór w nim lądujemy — zauważył Tom. Czuła, jak jego gardło drgało, gdy
mówił nieco zmienionym, zachrypniętym głosem. — Przecież świat nie zawali się
dlatego, że przespaliśmy się ze sobą.
Dla
niego sprawa była prosta: uprawiali seks i było im dobrze. Ba, było wspaniale.
Mogą to nawet powtórzyć, jeśli zechcą. I to wszystko.
—
Poza tym — kontynuowała, przybierając nieszczęśliwą minę, której Tom na
szczęście nie zobaczył; poczuła nagle złość na samą siebie, a nawet trochę na
niego — to nie w porządku…
—
Co jest nie w porządku? Seks?
—
Nie w porządku wobec ciebie i mnie. Chociażby ze względu na wzajemny szacunek
nie powinniśmy byli…
Nie
dokończyła, ponieważ Tom sprytnie uciszył Michelle pocałunkiem. Gdy oderwał się
od jej ust, uniosła powieki, przenikając wzrokiem ciemność. Jego dłonie powoli
wędrowały po nagim ciele, a w każdym geście kryło się pytanie, które doskonale
rozumiała. Najgorsze było chyba to, że odpowiedź na nie stanowiła zaprzeczenie
wszelkich wartości, które wyznawała, jak choćby wierność. Teraz jednak nie
musiała być wierna Arianowi, a jedynie samej sobie.
Tak
jak wcześniej, bez słowa dali się ponieść namiętności. Znali już mapy swych
ciał, nie tracili czasu na wzajemne poznawanie. W pewnym momencie Tom zaczął
szeptać, jak miękko i ładnie pachnie jej skóra. Michelle przyjęła to
stwierdzenie ze zdziwionym uśmiechem, a Tom bez zażenowania zapytał, czy mógłby
przekonać się, czy równie miękko i ładnie smakuje.
Ujęci
pragnieniami, pozwolili sobie nawet na odrobinę wyuzdania. Wszystko działo się
w nich bez rozsądku, sensu, logiki, jakichkolwiek zahamowań. Kochali się znowu
i tym razem było im jeszcze lepiej.
Wtedy po raz pierwszy ich świat
zawirował, a oni wirowali razem z nim. Wszystko poruszało się coraz szybciej,
jakby poszczególne trybiki pracowały na pełnych obrotach.
Łatwość, z jaką przyszła im
rozmowa.
Delikatność, z jaką obdarowali
się pieszczotami.
Błogość i spełnienie, jakie wtedy
przy sobie czuli.
Pocałunek. Początkowo subtelny,
czuły, niespieszny. A gdy w końcu Michelle zaprzeczyła sobie i zamierzchłym
deklaracjom, dotknęli nieba. Razem.
Jeeeeeeeeeeezu, ale to było faajne! *_*
OdpowiedzUsuńCałkiem inteligentny komentarz jak na 18latkę. Ale mniejsza.
Nie wiem, co powiedzieć Ci nowego, bo co nieco mi wysyłałaś i już wtedy mordka cieszyła mi się do ekranu. Boże, wyjdę na erotomankę jak Tom xD. Ale naprawdę mi się podobało, jak Ci mówiłam. Że dokładnie, powolutku, a nie rach-ciach i po sprawie. No i że było tak czule, mhmmm, uwielbiam takie momenty, no. xD
A najbardziej podoba mi się ostatnie zdanie "A gdy w końcu ona zaprzeczyła sobie i zamierzchłym deklaracjom. dotknęli nieba. Razem" piękne!
No, buzi-buzi. :*