Michelle
już od Świąt obawiała się tej daty. Dwudziesty dziewiąty grudnia był
przytłaczający tym bardziej, że pokrył się z dniem wyjazdu Simone i Gordona. W
przeddzień podróży do Bad Mitterndorf Simone odwiedziła lekarkę prowadzącą
leczenie, by upewnić się, że pobyt w górach jej nie zaszkodzi. Doktor Hartung
oczywiście nie widziała żadnych przeciwwskazań. Podczas pakowania Simone
powtarzała, jak bardzo się cieszy, ile to dla niej znaczy i jakie wszystko jest
cudowne. Michelle po raz pierwszy widziała matkę Toma naprawdę taką, jaką ją
opisywał. Nie tylko dobrą, ciepłą i kochaną, ale też czerpiącą garściami z
każdej chwili i potrafiącą docenić najmniejszą drobnostkę.
Przy
pożegnaniu Michelle kilkakrotnie wyściskała Simone tak mocno, jak gdyby miały
się więcej nie zobaczyć albo wyjeżdżała ona na dłużej niż dziewięć dni. Chyba
nigdy dotąd nie odczuwała tyle empatii – najchętniej skradłaby Simone cały ból
i przyjęła go na siebie, choćby na te dziewięć dni, żeby kobieta mogła w pełni
wykorzystać pobyt ze swoim narzeczonym w Bad Mitterndorf. Kiedy skończyły się
uściski i Gordon oraz Simone wsiedli do mercedesa, Michelle stała przed domem,
dopóki Mercedes nie zniknął z pola widzenia.
Później
wpadła w wir przeróżnych zajęć. Robiła wszystko, byle nie myśleć, że dwudziesty
dziewiąty grudnia to urodziny Ariana. A naprawdę bardzo chciała podarować mu
prezent. Wyobrażała sobie chwilę, w której rzuca się Arianowi w ramiona, a on
po prostu cieszy się z jej powrotu. Naiwnie wierzyła, że wystarczyłoby wrócić,
wyrzec tych parę niezbędnych słów i wyjaśnień, a potem wszystko będzie jak
dawniej. Ta pozorna wolność z dala od niego więcej wspólnego miała z powolnym
spadaniem w bezdenną przepaść. Tak więc, aby odgrodzić się od tych myśli,
zajęła się praniem, zmienianiem pościeli i ręczników oraz wysprzątaniem całego
domu. W tym samym czasie Tom pojechał do Magdeburga, zabierając ze sobą
Wertera. Wyjątkowo nie zaproponował, żeby wybrali się razem, a Michelle było to
nawet na rękę. Ciężko było jej zachowywać się całkowicie swobodnie w
towarzystwie Toma po tym, co między nimi zaszło. Krótki, przelotny pocałunek, w
którym nie było ani krzty gry, traktowała jako autentyczną zdradę Ariana. Tym
bardziej, że – o zgrozo – kiedy później zastanawiała się nad zaistniałą
sytuacją, doszła do wniosku, że nie miałaby nic przeciwko, gdyby Bill im nie
przerwał. Brakowało jej bliskości. Potrzebowała czułości, delikatnych gestów.
Pragnęła nasycić się czyimś ciepłem i uśpić tęsknotę. Nie wiedziała o tym, ale
tego samego poszukiwał Tom, chociaż może z innych powodów – pragnął tego jako
mężczyzna, który od dawna nie posiadł żadnej kobiety.
*
Tom
postanowił być miły. Po prostu. Choć może raczej dlatego, że podświadomie
wyczuł, że pod cienką powłoką gry kryje się kobieta, która mogłaby dać mu
radość; która już mu ją dawała podczas tych niezliczonych godzin, kiedy
wyłącznie rozmawiali. Przynajmniej na noc lub dwie chciał wyciągnąć z tego
jeszcze więcej. Poza tym zastanawiało go, czy Michelle w sprawach łóżkowych
była równie niewinna, jak sprawiała wrażenie.
Pierwszy
cel w Magdeburgu stanowiło pozbycie się Wertera. Tom nie wahał się ani chwili
przed zostawieniem go w hoteliku dla zwierząt. Chętnie zapłaciłby
dziesięciokrotność dość wygórowanej ceny, byleby nie musieć po psa wrócić za
kilka dni i widzieć go na oczy. Drugim celem były zakupy. Już w samochodzie
szczegółowo obmyślił potrawy: możliwie proste, by nie spędzić w kuchni zbyt
wiele czasu i nie wzbudzić podejrzeń Michelle; postanowił zaserwować swój
ulubiony makaron z sosem śmietanowo-serowym, roladki z kurczaka, a na deser
owocową sałatkę. Kiedy wędrował wzdłuż wysokich regałów hipermarketu, czuł się
podekscytowany jak dzieciak, któremu rodzice pozwolili na zakupowe szaleństwo.
Po drodze wrzucał do wózka wszystko, co wpadło mu w oko. Wylądowały w nim
między innymi owoce i warzywa, dwa rodzaje sera, świeże, chrupiące pieczywo,
różne smakołyki… Kupił też butelkę białego, półsłodkiego wina; tylko jedną, bo nie
chciał znowu upić Michelle.
Wszystko
szło gładko, tak jak sobie ułożył. Zadowolony i odprężony, czekał na swoją
kolej. Kiedy kasjerka w sklepowym uniformie zaczęła kasować jego zakupy,
myślami błąkał się gdzieś w okolicach finału całego dnia. Wyjął z portfela
kartę płatniczą, po czym podał ją kasjerce i nagle wtedy w jego kieszeni
zabrzęczała komórka. Odebrał, uprzednio sprawdziwszy, kto dzwoni.
—
Siema. Co jest, Georg?
—
Siema, kolego. Nie miałbyś nic przeciwko, gdybym wpadł z Mariką do was dzisiaj?
—
W zasadzie to dzisiaj mamy zamiar być bardzo sobą zajęci… — Miał nadzieję, że
Georg zrozumie aluzję. — Mama i Gordon wyjechali dziś rano.
—
Nie ma sprawy. Przyjedziemy jutro. Będziesz miał więcej czasu na wymyślenie jakiejś
wymówki, no i odpowiedniego wytłumaczenia.
—
Co chcesz przez to powiedzieć?
—
Cóż… — W słuchawce świsnął oddech Georga. — Trochę ściemniasz, Tom. Wszystko
sprawdziłem. Michelle nie przeprowadzała z tobą żadnego wywiadu. Rozmawiałem z
Davidem i Benjaminem. Zwłaszcza Jost był zdziwiony, w końcu większość informacji
i tak przechodzi przez niego. Zastanawia mnie tylko, po co kłamałeś i w co ty
sobie z nami pogrywasz?
—
Mhm — mruknął. Był bardziej zrezygnowany niż zaskoczony. Jeżeli Georg dojdzie
po sznurku do kłębka i odkryje prawdę, to będzie koniec! — Co zamierzasz zrobić
z tą wiedzą? — Pozwoliłby sobie na szerszą wypowiedź, gdyby za jego plecami nie
tłoczyli się zniecierpliwieni ludzie.
—
Zamierzam ustalić pewne fakty — odparł Georg beznamiętnym tonem.
—
A co mówił David?
—
Powtarzam: był zdziwiony. On nie wie, że znalazłeś sobie dziewczynę —
poinformował przyjaciela zupełnie niepotrzebnie. Tom specjalnie o niczym nie
powiedział menadżerowi. Nie widział w tym większego sensu – przecież to tylko
tymczasowy stan. David na pewno zacząłby węszyć i wszystko wydałoby się, zanim
zdążyłoby zacząć się na dobre.
—
Powiedziałeś mu? — Tom posilił się na obojętny ton, choć w jego głowie trybiki
pracowały na zwiększonych obrotach. Musi jakoś z tego wybrnąć.
Wolną
ręką wpisał PIN, przy czym pomylił się w kolejności cyferek. Odetchnąwszy
cicho, wpisał numer jeszcze raz.
— Nie, na razie nie. Daruj sobie podziękowania. Przypomnę ci o tym następnym razem, jeśli mi będzie trzeba kryć tyłek.
— Nie, na razie nie. Daruj sobie podziękowania. Przypomnę ci o tym następnym razem, jeśli mi będzie trzeba kryć tyłek.
*
Jadalnia
po usunięciu krzeseł i stołu okazała się nie najgorszym miejscem do ćwiczeń.
Brakowało jedynie drążka i lustra, dzięki któremu Michelle mogłaby ocenić swoją
pracę.
To
był jeden z niewielu razy w ciągu tych dwóch miesięcy, kiedy mogła wirować w
tańcu. Choć ten czas nie wydawał się aż tak długi, to dość znacząco odbił się
na jej technice. Nie będąc pewna, czy i kiedy wróci do Berlina, nie zostawiła
tam wielu swoich rzeczy, a że oprócz ubrań oraz prywatnych drobiazgów nie
posiadała wiele, po uprzedniej selekcji jakimś cudem udało jej się wszystko
upchnąć w trzech walizkach i jednej torbie. I całe szczęście, bo nie miałaby
ani point, ani nawet rajstop, w których mogła teraz tańczyć.
Damskie
plecy wyprostowały się, ręce ledwo zauważalnie zgięte w łokciach wyciągnęły
przed klatkę piersiową, a sylwetka zdała się wydłużyć, gdy Michelle stanęła na
palcach, napinając mięśnie. Zaczęła wirować w akompaniamencie niezbyt szybkiej
melodii, próbując przypomnieć sobie jakikolwiek układ. Luki zapełniała figurami,
które pierwsze przychodziły jej na myśl: bourrée,
arabeski… Ani na chwilę nie zatrzymywała się w wahaniu, jaką pozycję powinna
wykonać następną. Poruszała się nierealnie równo w takt muzyki płynącej z
telewizora, a czubki perłowo-różowych point wystukiwały na panelach twardy
rytm. Kolejna figura, kolejne naciągnięcie nieco zastygłych mięśni i
nieustająca myśl, że mogłaby postarać się bardziej, że przecież wychodziło jej
lepiej i nadal mogłaby robić postępy, gdyby nie zastój i zaniechanie
dyscypliny. Pomimo solidnej rozgrzewki Michelle miała wrażenie, że nie
poruszała się dostatecznie zgrabnie, a figury wykonywała niewystarczająco
precyzyjnie, mimo że po kilkudziesięciu minutach ramiona stały podatne na ruchy
mięśni, nogi z ołowiowo ciężkich zmieniły się w przyjemnie gibkie i odpowiednio
sztywne, by mogła pewnie się na nich utrzymać. Ciało balansowało i poruszało
się całkowicie zgodnie z jej wolą, jednak wciąż za mało, by łudzić się, że z
czymś takim przyjmą ją do jakiejkolwiek szkoły, a tym bardziej do Tanzfabrik.
Kiedy
jakiś czas później siedząc na brzegu wanny, rozplątywała troczki, poczuła, że
palce rozbolały ją od sztywnych nosków baletek, a na kilku pojawiły się bąble,
mimo że zadbała o wkładki. Syknęła cicho, rozmasowując stopę. Cóż, wbrew
pozorom zapłaciła niską cenę za karygodne zaniedbanie ćwiczeń, dyscypliny i
marzeń. Postanowiła zadbać o to w trybie natychmiastowym, tuż po Nowym Roku.
Zbyt
wiele, by znaleźć w sobie odwagę, za mało, by bez lęku zmierzyć się z
przeszłością, lecz wystarczająco, aby nie mieć czasu na podjęcie właściwej
decyzji. Po kąpieli, nawet nie wysuszywszy włosów, Michelle przestała walczyć z
własnymi myślami. Właśnie dzisiaj, w dniu dwudziestych czwartych urodzin
Ariana.
Klęcząc
na podłodze w pokoju Toma, drżącymi dłońmi przewijała kolejne wiadomości
otrzymane od Ariana. Kazał jej odebrać telefon, kazał jej wrócić. Na to
ostatnie zareagowała jakoś machinalnie, wyjmując walizkę z szafy.
Z
każdą następną przeczytaną wiadomością coraz bardziej żałowała, że włączyła
Motorolę. Nie była w stanie odczytać ostatnich smsów.
Nawet w Loitsche nie wydostała się spod zgubnego wpływu Ariana. Jego imię na
wyświetlaczu komórki przełamało dotychczasowy upór.
Gdy
z rozemocjonowanym sercem wybrała numer Ariana, miała wrażenie, że między
jednym a drugim sygnałem mija cała wieczność. Po kilku sygnałach w słuchawce
kliknęło. Serce podskoczyło Michelle do gardła.
—
Halo? — Usłyszała szorstki głos Ariana po drugiej stronie. Ścisnęła mocniej
telefon. Oddech w niej zamarł, a gula, która utknęła w przełyku, nie pozwoliła
wydać najcichszego odgłosu. — Michelle?!
—
Przepraszam. — Słowo „przepraszam” wydało jej się okropnie puste. — Tęsknię…
—
Gdzie ty, do kurwy nędzy, jesteś?!
—
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin — wymamrotała, zanim zdążyła jeszcze
raz pomyśleć; pożałować. Poczucie winy osiadło na ramionach Michelle. Pod
wpływem niewidzialnego ciężaru jej plecy przygarbiły się.
Arian
był zupełnie głuchy na jej słowa. Nie obchodziło go, że przeprosiła i chciała
sprawić mu prezent na urodziny. Znowu na nią krzyczał. Obwiniał ją za wszystko,
a ona z pokorą przyjmowała wszystkie zarzuty. Wolała milczeć. Ni stąd, ni zowąd
po drugiej stronie rozległ się głośny trzask i brzdęk tłuczonego szkła. Zapewne
pchnięty falą gniewu Arian zniszczył coś, co akurat nawinęło mu się pod rękę.
Ulżyło jej, że tym razem nie była to ona.
—
Wiesz, że cię kocham — miała nadzieję, że usłyszał przynajmniej to; kochała go,
dlaczego więc on nie mógł kochać jej? — i strasznie tęsknię, ale…
Michelle
nie zauważyła Toma wchodzącego do pokoju. Jego wzrok zatrzymał się na szatynce
klęczącej nad granitową walizką. Michelle była też zbyt skupiona na słowach
Ariana, żeby usłyszeć kroki skradającego się do niej Toma. Miała na sobie
czarne, bawełniane legginsy, które podkreślały linię smukłych nóg oraz cienki,
luźny sweter z asymetrycznym dekoltem zachęcająco odkrywającym jedno ramię. Nic
wyzywającego, ale Tomowi i tak się podobało.
Michelle
próbowała znaleźć w głosie Ariana nutę zwątpienia, odrobinę czułości lub ton,
który bezpośrednio odnosiłby się do tęsknoty za nią. Ale nic takiego nie
znalazła. Z wypowiadanych ze złością słów wyłapywała jedynie truciznę.
—
Słuchaj, Michelle, co za spra… — Dopiero spostrzegł że Michelle rozmawiała
przez telefon. — …wa — dokończył ciszej.
Tom
usiadł na obracanym krześle przy biurku. Poczeka, aż ona skończy i wtedy opowie
jej o telefonie, który otrzymał od Georga. Chociaż… Może nie był to najlepszy
pomysł? Może lepiej poczekać z tym do jutra?
—
Co robisz z tym facetem? — Głos Ariana nagle naszpikował się przerażającym
opanowaniem. — Należysz do mnie, zapomniałaś?
—
Arian, nie mogę teraz rozmawiać — powiedziała; zabrzmiało to raczej jak
bezradne chlipnięcie, choć jeszcze nie płakała.
Ogarnęło
ją zbyt wielkie przerażenie, by mogła odwrócić się i spojrzeć na Toma. Nie
chciała, żeby widział, jaka jest słaba. Zacisnęła powieki i przygryzła wargę
prawie do krwi. To nie powinno tak wyglądać! Miało się udać. Arian miał jej
wybaczyć, zapewnić, że tęskni i poprosić, żeby wróciła; poprosić, nie rozkazać.
—
Bądź grzeczną dziewczynką, wróć do domu. — Arian dziwnie złagodniał.
—
Nie wiem, czy wrócę — powiedziała z całą mocą resztek swej siły. Wzięła się w
garść i przywołała całą swoją odwagę. — Ty i tak pozwolisz mi odejść, zamiast
walczyć o nas. Walczysz ze mną, zamiast o mnie. Traktujesz mnie jak swoją
własność, zabawkę, z którą możesz robić, co ci się żywnie podoba. Nawet jeśli
przyjadę, co zmieni mój powrót? Nic, bo ty nie masz zamiaru zmienić siebie —
dodała dobitnie. — Znowu będzie tak jak wcześniej, może raz w miesiącu
zapewnisz, że mnie kochasz i że już nigdy więcej mnie nie zranisz. Oczywiście
będę na tyle głupia, że ci uwierzę, a następnej nocy zasnę sama w pustym łóżku,
bo ciebie jak zwykle nie będzie, a kiedy się obudzę będziesz albo pijany, albo nadal
nieobecny. Nie chcę dłużej tak żyć. Mam uczucia, wiesz? Gdzie się podział dawny
Arian? Kim ty jesteś? I co się z nami stało?
—
Cały czas tu jestem, a ty? Nieładnie jest wyjeżdżać bez pożegnania — w
słuchawce zabrzmiał ton uprzejmej nagany. Arian przemawiał przerażająco
opanowanym tonem, jak podczas tych niezliczonych razy, kiedy coś na niej
wymuszał albo ją przepraszał. — Jesteś bardzo niegrzeczną dziewczynką.
Wyjechałaś z jakimś fagasem… Uciekłaś, unikasz mnie, nie chcesz wrócić… I co ja
mam z tym zrobić? — Oczyma wyobraźni widziała, jak przekrzywił głowę. Mogłaby
przysiąc, że na pewno to zrobił, kiedy odezwał się ponownie: — Zawiodłem się na
tobie. A przecież nie chcesz, żebym się na ciebie gniewał…? — zawiesił głos w
oczekiwaniu na odpowiedź.
Wszystkie
jego słowa przesycone były czymś znacznie gorszym od gniewu. Chyba wolałaby,
żeby znowu krzyczał. Teraz nie musiał już podnosić głosu, żeby drżała ze
strachu. Słowa Ariana rozbudziły wszelkie wątpliwości. W jej sercu zaczął
szaleć ogrom sprzecznych emocji. Przeszłość, której tak mocno wystrzegała się,
stanęła przed nią w całej okazałości. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić:
kontynuować rozmowę czy przerwać połączenie.
—
Widzimy się w domu, piękna, albo…
Ogarnięta
paniką zatrzasnęła klapkę komórki.
To był impuls. Bo nie można nazwać inaczej tego, że Michelle wyłączyła telefon, po czym dopadła szafy i wyciągnęła z jej walizki oraz podróżną torbę. Powstrzymując łzy, gorączkowo zaczęła do pierwszej walizki pakować wszystkie swoje rzeczy, pospiesznie zdejmując ubrania z wieszaków.
To był impuls. Bo nie można nazwać inaczej tego, że Michelle wyłączyła telefon, po czym dopadła szafy i wyciągnęła z jej walizki oraz podróżną torbę. Powstrzymując łzy, gorączkowo zaczęła do pierwszej walizki pakować wszystkie swoje rzeczy, pospiesznie zdejmując ubrania z wieszaków.
Siedzący
na krześle pod oknem Tom miał idealny punkt do oglądania wszystkiego jak na
filmie. Krzątająca się Michelle sprawiała wrażenie bardzo nieporadnej i równie
zdeterminowanej, kiedy nieschludnie wrzucała odzież do walizek. Przyglądał się
jej, na zmianę otwierając i zamykając usta. Zabrakło mu słów. Dopiero kiedy
Michelle uniosła głowę i napotkał okrągłe ze strachu oczy, zrozumiał, że ten
telefon to poważna sprawa.
—
Co ty wyprawiasz?
—
Wracam do Berlina. Nie mogę tu dłużej zostać — padła stanowcza odpowiedź.
Decyzję, choć podjętą pod wpływem impulsu, przemyślała w każdym calu. Dla
Michelle w jednej sekundzie przestało liczyć się cokolwiek oprócz Ariana. Odda
Tomowi pieniądze, wróci do Ariana i znowu będzie jego grzeczną dziewczynką, a
potem… Potem wszystko się ułoży. Może. Jakoś. Kiedyś.
—
Zwariowałaś? Nigdzie nie jedziesz!
Wstał
energicznie; krzesło za nim wykonało obrót. Bez pośpiechu zaczął wyjmować
ubrania z leżącej na panelach walizki. Skoro Michelle tak bardzo chce wyjechać
z Loitsche, on na pewno nie przyłoży do tego ręki, a nawet więcej – jej stopa
nie wysunie się choćby za próg domu, jeśli sam na to nie pozwoli. Właśnie tego
Tom nie uwzględnił w swoich planach: żadnego niepowodzenia. Wolał sobie nie
wyobrażać reakcji Simone, Gordona i Billa, gdyby dowiedzieli się całej prawdy
na temat ich „związku”.
—
Jadę — sapnęła, pochylając się nad bagażami.
—
Nie możesz. Nie teraz, do cholery! — wrzasnął, przystając pośrodku pokoju. —
Jeżeli myślisz, że pozwolę ci stąd wyjść, to grubo się mylisz.
—
Muszę tam wrócić. Muszę, muszę… — powtórzyła jak mantrę, choć już nie tak
stanowczo.
—
Co ty sobie wyobrażasz?
Musiała
wrócić. Być przy Arianie. Najgorsze, że chyba wciąż go kochała.
Siłowała
się z zamkiem torby, klnąc pod nosem na feralne zapięcie.
—
Po pierwsze, zawarliśmy umowę — warknął, zabierając torbę. Michelle spróbowała
wyrwać mu pasek z dłoni. Szarpnęła, ale nadaremno – Tom był silniejszy. — A po
drugie, mieszkamy pod jednym dachem i teoretycznie żyjemy ze sobą, więc należą
mi się jakieś wyjaśnienia.
—
Oddaj to natychmiast, Tom.
Zaskoczony
jej ostrym tonem, z torbą w ręku odszedł w kierunku drzwi i zamknął je na klucz
w obawie, że Michelle raptem zechce uciec. Ona jednak nie miała siły dalej
walczyć. Czuła, że nie jest w stanie dłużej ustać na miękkich nogach. Kolana
prawie się pod nią ugięły, kiedy zatrzasnęła wieko jednej z walizek. Ta oczywiście
nie domknęła się, jak na złość.
Tom
postanowił skorzystać z chwilowego załamania Michelle. Lekko popchnął ją, żeby
usiadła w nogach łóżka. Zgarbiła się, jakby zapadając w sobie. Wciąż trzęsące
się dłonie położyła złączone na kolanach.
—
A teraz wytłumacz mi, co ty, do cholery, wyprawiasz. To z powodu tego telefonu?
—
Nie — skłamała. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się we własne dłonie.
—
Może przeze mnie? Zrobiłem coś nie tak?
—
Nie.
—
Więc przez co?
—
Przecież to proste: bo tak chcę — prychnęła. Własny głos nie zabrzmiał tak
opryskliwie, jak tego oczekiwała. — Nie musisz wiedzieć dlaczego.
—
Na twoje nieszczęście jestem jedyną osobą, którą obecnie cokolwiek obchodzisz.
A ponieważ tak się składa, że ZOSTAJESZ, nie masz innego wyjścia, jak
wytłumaczyć mi, co miało znaczyć pakowanie walizek. Muszę mieć pewność, że za
tydzień nie wpadnie ci do głowy równie głupi pomysł. — Tom nie chciał, żeby
jego słowa zabrzmiały tak brutalnie, ale inaczej Michelle w ogóle by nie
zareagowała. Podniosła wzrok, a łzy swobodnie popłynęły po jej policzkach.
Serce drgnęło w nim nieprzyjemnie. — Michelle, ty płaczesz?
—
Nie, tylko mam oczy w mokrym miejscu — mruknęła, ocierając policzki wierzchem
dłoni.
—
Ej, mała, co się dzieje? — głos Toma zabarwił się czymś na kształt zmartwienia
czy troski, kiedy przysiadł obok Michelle na łóżku.
—
Nic. Cicho… — wyszeptała poprzez łzy. — Przypominam sobie ten dźwięk.
—
Jaki dźwięk?
—
Jego głos.
Wraz
z brzmieniem tych słów z Michelle uleciało całe zdeterminowanie. Wpadła w
jakieś przedziwne otępienie. Jedna jej część znajdowała się już w drodze do
Berlina, a ta druga tkwiła w Loitsche powstrzymywana przez Toma. Była zbyt
rozdarta między pragnieniem powrotu a strachem. Dotyczyło to zarówno tej
Michelle, która kochała i jednocześnie nienawidziła Ariana całym sercem, jak i
tej, która zdawała sobie sprawę, że on nie odwzajemnia jej uczucia, a powrót do
niego okazałby się kolejnym niewybaczalnym błędem. Ze wszystkich sił próbując
zdławić szloch, ukryła twarz w dłoniach.
Tom
patrzył na Michelle i nie docierało do niego, że postanowiła wrócić do Berlina,
nawet przez moment nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Ostrożnie położył
dłonie na wąskiej talii. Michelle ogarnęło przyjemne ciepło, lecz mimo to
wyprostowała się, jakby chcąc czmychnąć przed jego dotykiem. Czuła w sobie lód,
ale wolałaby, żeby to Arian go roztopił. Żeby ogrzał jej oszronione wnętrze, w
którym nie było niczego prócz pustki. Westchnęła cicho, bezradnie, nim
bezwiednie osunęła się w męskie ramiona, które natychmiast ją otoczyły. Poprzez
zapach wody po goleniu i płynu do płukania wyczuła woń papierosowego dymu;
właśnie tak pachniały kiedyś wieczory w towarzystwie Ariana. Tom przycisnął
Michelle mocniej do siebie. Położyła głowę na jego klatce piersiowej i
wsłuchiwała się w rytmiczne bicie serca. Poczuła się dziwnie… bezpieczna?
—
Tom… — Usłyszał jej stłumiony i nabrzmiały głos. — On mnie zostawi, jeżeli do
niego nie wrócę. Muszę…
Tom
pogładził kciukiem jej policzek, na co Michelle z przeciągłym chlipnięciem,
któremu było bliżej do żałosnego zawodzenia, skapitulowała. Osunęła się w
bezpieczne ramiona.
—
On? Ten Arian?
To
imię wypowiedziane przez Toma sprawiło Michelle jeszcze większy ból. Z jej
gardła wydobył się jęk. Wybuchnęła niepohamowanym płaczem.
—
Taka ładna dziewczyna, a płacze — rzekł z niby-wyrzutem. Nie był przyzwyczajony
do pocieszania kobiet i nie bardzo wiedział, co powiedzieć. — No, mała, nie
płacz…
Tom
nie był w stanie zrobić nic, aby ulżyć Michelle. Przez kilka minionych tygodni
to ona wysłuchiwała go i pocieszała, a teraz role miały się odwrócić. Nie znał
przyczyny jej łez, ale z pewnością została zraniona. Nie mógłby więc zostawić
jej samej z tym problemem.
Płakała,
a Tom po prostu trzymał Michelle w swoich ramionach. Niczego już nie mówił,
tylko tulił ją do siebie i pocieszał, dopóki się nie uspokoiła.
—
Opowiedz mi wszystko od początku, bo już niczego tu nie rozumiem.
—
Wszystko?
Tom
cały czas ją przytulał i był przy niej, kiedy on…
—
Absolutnie wszystko.
Kiedy
go nie było.
*
—
Wybrany abonent jest w tym momencie nieosiągalny — jak refren monotonnie
powtórzył automatyczny głos w słuchawce.
Michelle
bywała uparta, ale to już przesada! Zniknęła. Uciekła. Wyjechała. Wspomnieniem
po niej było tylko kilka kosmetyków pozostawionych w łazience i ubrań w szafie.
Wszystkie te rzeczy miał ochotę zniszczyć, tak jak ją.
Nie
tęsknił za Michelle. Tęsknił za poczuciem kontroli i władzy nad nią. Jakiekolwiek
inne uczucia zabił alkoholem, wszelkie wspomnienia udusił papierosowym dymem, a
jednak pamiętał jej ostatnie rzęsiste łzy, na które zachłannie uwielbiał
patrzeć. Nie, na pewno od niego nie odeszła. Był przekonany, że to jeszcze nie
ostateczne pożegnanie. Michelle była zbyt od niego uzależniona i zbyt mocno go
kochała, żeby go zostawić. On nie kochał Michelle w taki sam sposób, ale
chciał, żeby ona kochała go do szaleństwa. Żeby wariowała z tej miłości, tak, jak
wariował on. Fakt, że Michelle nie bała się jak kiedyś, stanowił jeden z
powodów, dla których chciał na nowo wzbudzić w niej strach.
Już
niedługo Michelle straci tę siłę i wróci do niego. Z całą pewnością wróci. A
Arian Berger nie byłby sobą, gdyby nie spróbował zniszczyć czyjegoś życia w
ramach zemsty. Choćby miał się skończyć świat, choćby miała zapaść się pod
ziemię, odnajdzie ją. Odnajdzie i zemści się ze wszystkich sił.
*
Była rozsypana jak komplet
puzzli, w którym brakowało kilku elementów.
I nikt nie mógł poskładać jej na
nowo, póki nie znalazł zagubionych kawałków.
W
całkiem niewinny i całkiem bezbronny sposób zwinęła się w kłębek bezsilności.
Objęła podciągnięte pod brodę kolana.
—
Wszystko zaczęło się, gdy pojawił się Arian…
—
Rozumiem, że przed nim nie było niczego i żyłaś w próżni? — Zdziwionemu tonowi
towarzyszyły uniesione brwi. Mówiąc „wszystko”, rzeczywiście miał to na myśli.
Chciał się dowiedzieć o Michelle wszystkiego, bo w porównaniu do tego, czego
ona dowiedziała się o nim, prawie jej nie znał. Dotąd wydawało mu się, że miała
bardzo samotne życie i nawet współczuł jej z tego powodu. Teraz okazało się, że
istniał jakiś Arian i chciał się dowiedzieć, jakim cudem stał się jedyną osobą
w życiu Michelle.
Nie
bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Niezwykłość tej sytuacji wprawiała ją w –
najoględniej mówiąc – zakłopotanie.
—
W takim razie umówmy się tak: ty opowiesz mi absolutnie wszystko — położył
nacisk na dwa ostatnie wyrazy — bez pomijania pikantnych szczegółów takich jak
bieganie po plaży z gołą pupą w wieku dwóch lat, a w zamian zdradzę ci, kto
taki jutro do nas wpadnie, w porządku?
Pokręciła
głową. Brzdęknęły kajdany przeszłości i odżyły wyblakłe wspomnienia. Wszystko,
co wydarzyło się w jej życiu przed poznaniem Ariana, wydało jej się raptem
bardzo odległe. Nie potrafiłaby Tomowi opowiedzieć o swoim życiu z mamą ani o
mieszkaniu z babcią. Od śmierci Katherine minęły już – albo tylko – trzy lata.
Śmierć matki była gorsza niż ucieczka od Ariana. Tęsknota za jedyną prawdziwą
rodziną różniła się od tęsknoty za Arianem. Była szczera i niepodważalna. Gdyby
Michelle spróbowała opowiedzieć Tomowi o swojej mamie, to skończyłoby się na
kolejnym potoku łez.
—
Arian to zupełnie inny etap mojego życia. Dość szczególny… Zanim go poznałam,
byłam przekonana że własnym życiem można pokierować jakkolwiek się chce. Zawsze
miałam pod kontrolą to, co działo się między mną a kimś. Znajomość z Arianem
uświadomiła mi, że jest to kontrola na bardzo ograniczonym odcinku. Owszem,
można dokonywać wyborów i podejmować decyzje, ale nie zawsze ma się na nie wpływ.
Czasami bywają wymuszone przez różne czynniki: drugą osobę, konkretną sytuację,
impuls. Mogą być najdogłębniej przemyślane, ale nigdy nie będą bezbłędne…
Z
niecierpliwością czekał, aż rozwinie wątek Ariana. Nie zdawał sobie sprawy, ile
w tej historii wylanych łez, krzyków, bezpodstawnych pretensji, żalu,
nieprzespanych nocy, burz, huraganów i cierpienia.
Historię
miłości jej i Ariana opowiadała dalej przyciszonym głosem. Każde wspomnienie
związane z Arianem było równie ważne, a ona uświadomiła sobie nareszcie, że
prawdziwy sens istnienia zatraciła we łzach i właśnie wspomnieniach. Nie
przemilczała tęsknoty za jego dotykiem, nawet jeżeli nie był wywołany
czułością, pierwszych spotkań i tego, że Arian codziennie pojawiał się w
knajpce, w której pracowała, zanim zatrudniono ją w „Tropicanie”, wspólnych
wypadów za miasto, marzeń ani planów.
Gdyby
Tom wyczytał coś więcej ze słów Michelle, dotarłoby do niego, ile zawiłości
tkwiło w tej na pozór prostej historii. Gdyby zechciał zobaczyć w seledynowych
oczach jeszcze więcej prawdy, ujrzałby naiwną kobietę z niespełnionymi
marzeniami i pragnieniami, których już nie zamierzała się wstydzić. W tych
samych oczach pojawiłoby się odbicie jej myśli i być może wtedy Tom
dowiedziałby się, jakie były niepoukładane, zrozumiałby, jak bardzo bała się
życia bez podpory, jaką kiedyś stanowił dla niej Arian, jak silna potrafiła być
w swej słabości do niego. Tymczasem widział tylko, jak cienkie powieki opadały
wolno na przepełnione smutkiem oczy.
—
Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy podniósł na mnie rękę. Pamiętam tylko, że
potem przepraszał mnie i tłumaczył, że to moja wina, bo przecież gdybym nie dawała
mu ku temu powodów, to nie musiałby się tak denerwować… A ja mu uwierzyłam.
Wyraźnie
poczuł zimno delikatnych dłoni, z którymi zetknęły się jego palce. Wtedy
uzmysłowił sobie, jak często musiała podpierać się nimi o ziemię, gdy wstawała
po entym upadku. Gdyby Tom już wtedy poczuł ociężałe bicie jej serca,
dowiedziałby się, jak mocno Michelle potrafiła nienawidzić i jeszcze mocniej
kochać.
Nagle
wszystko stało się oczywiste, a może było już wcześniej, tylko Tom był zbyt
ślepy, żeby to dostrzec. Przypomniał sobie jej posiniaczoną twarz i rozciętą
wargę, kiedy przyszła do apartamentu jego i brata.
—
Wbrew temu, co mówiłaś na początku — zaczął, ostrożnie dobierając każde słowo;
widział, że oczy Michelle zachodziły mgłą, miny nie miała najszczęśliwszej, a
wolał oszczędzić im obojgu jej łez — życiem można pokierować. Wybrać własną
drogę, a potem się jej trzymać… — Przypomniał sobie, że kiedyś coś podobnego
próbowała wytłumaczyć mu mama, a on tylko powielił jej słowa. To, co miał zaraz
powiedzieć, zabrzmiało trochę bezlitośnie, ale wiedział, że inaczej nie
uświadomiłby Michelle niczego. — Skoro teraz wybrałaś drogę bez Ariana, nie
widzę sensu, żeby ją sobie utrudniać i rozdrapywać stare rany. Było, minęło.
Pozwól zostać temu w przeszłości.
—
Och, doprawdy? Powiedz mi jeszcze coś, o czym nie wiem, a wtedy ewentualnie
możemy porozmawiać o tym, co czuję. — Ze złością odtrąciła dłonie Toma i
poprawiła się na łóżku, wyciągając nogi. Od wcześniejszego kulenia się
zdrętwiały jej mięśnie. — Po prostu się boję…
Pod
powiekami znowu poczuła pieczenie i miała nadzieję, że Tom nie zauważył jednej
nieprzypilnowanej łzy, która pociekłszy po policzku, zniknęła w gęstwinie
splątanych loków.
—
Boją się ofiary. A ty już nie jesteś ofiarą Ariana — zapewnił, a Michelle
zadrżała niespokojnie na dźwięk tych słów.
Ich
oczy znalazły się na jednej płaszczyźnie. Błyszczące łzy zatańczyły w kącikach
jej oczu, gdy Michelle spojrzała zza kurtyny pozlepianych, długich rzęs na
Toma.
Półleżąc
tak obok niej, miał ogromną ochotę ją pocałować. Nie dbał o to, że taka chęć
była nie na miejscu. Samo myślenie o tym, co więcej mogłoby się wydarzyć,
przyprawiło go o przyjemne ciepło w całym ciele. Michelle była atrakcyjną
kobietą. Może nie do końca w jego typie, ale była ładna: zgrabna sylwetka, jędrne,
okrągłe piersi oraz ładna twarz z pełnymi ustami, które wręcz zachęcały, by je
całować; do tego wyglądała bardzo krucho z rozrzuconymi w nieładzie lokami i
zapłakanymi oczyma. Podświadomość podpowiadała mu, że Michelle rozsypałaby się,
gdyby przez dłuższy czas miała zostać poza objęciem czyichś ramion. To ciepło
nasiliło się zwłaszcza w jednym miejscu, kiedy przeszło mu przez myśl, że
wystarczyłoby zniżyć się do poziomu jej ust, a potem pozwolić działać instynktowi.
To żenujące… Żeby dać się zawładnąć ślepemu libido?
—
Zastanawiałeś się kiedyś, gdzie jest ta granica między miłością i nienawiścią?
Boję się, że przekroczyłam tę granicę bez możliwości powrotu, a to znaczy, że…
— Głos załamał się w połowie zdania, więc dokończyła bezgłośnym ruchem warg.
—
Że?
—
Że nie będę mogła się uwolnić.
Niewiele
myśląc, Tom odgarnął jej z twarzy pojedyncze kosmyki. Michelle zesztywniała pod
dotykiem ciepłych, bezpiecznych dłoni. Nachylony w jej stronę, przysunął się.
Pomału, żeby widziała, że się zbliżał i żeby dać jej możliwość protestu.
Kruszyła
się. Kawałek po kawałku.
—
Ja cię uwolnię.
Odnalazł
na wpół rozchylone, wciąż rozedrgane wargi. Ostrożnie objął malinowe usta
swoimi, zaciskając ramiona wokół smukłego ciała. Drżenie dwóch różnych tęsknot,
tkwiących tak blisko siebie, odnalazło wspólne miejsce. Tom i Michelle
zatracili się w nich i to one teraz nimi kierowały. Tom powoli zagłębiał się w
pocałunku, który Michelle z zachłannością odwzajemniała. Ten gest smakował
pozorną wolnością, do której tak mocno lgnęła. Zaparło jej dech w piersiach. W
głowie zakręciło się od nadmiaru wspomnień o Arianie. Powoli, lotem ptaka
wypuszczonego z klatki, zapadała w amnezję. Porwały ją fale samotności i tak nieokiełznanej
namiętności, że nie wiedziała, co się z nią dzieje. Nie chciała jednak, żeby to
ustało. W tamtej chwili potrzebowała tylko tego, a pragnienie Toma było równie
wielkie.
Mimo
że całowali się zapamiętale, Michelle nie zdobyła się na typowe dla takich
pocałunków gesty. Nie objęła Toma za szyję, nie przytuliła go ani nawet nie
gładziła palcami warkoczyków. Nie przeszkadzało jej, że ręce Toma błądzą po jej
ciele albo zaciskają się biodrach, zaborczo przyciskając do męskiego ciała.
Poprzez ubrania wyraźnie czuła każdy jego napięty mięsień.
Michelle
przywarła do męskiego ciała, nie pozwalając Tomowi na nic oprócz pocałunków.
Zatopiła się w jego ustach, przymykając powieki. Tom nie zdążył rozgrzać jej
wnętrza, bo szybko stamtąd wyparł go Arian, ale jeszcze nie było za późno. I
zapewne wkrótce oddałaby mu drżenie swego ciała, gdyby nagle jego spodnie nie
zaczęły wibrować. Starali się zignorować brzęczenie komórki, lecz ta nie dawała
za wygraną. W końcu Michelle wysunęła się spod Toma, a on niechętnie oderwał
się od jej ust i wyciągnął telefon.
Odebrał
natychmiast, choć nie spuścił wzroku z Michelle, która wyrównując oddech,
obdarzyła go spojrzeniem, jakim obdarza się kogoś, kto wydobył nas z opresji.
—
Cześć, mamo!... Oczywiście… A u was wszystko w porządku? Jesteście już na
miejscu?... — Nastąpiła dłuższa przerwa, w trakcie której Tom albo kiwał głową,
albo wydawał z siebie pełne uznania pomruki. — Też mam taką nadzieję. Cieszę
się, że wam się podoba… A my? Jasne, że świetnie się bawimy. — W brązowych
oczach pojawił się rozbawiony błysk; usta Toma rozciągnęły się w łobuzerskim
uśmiechu. — Mamo, tylko błagam, nie próbuj jazdy na nartach, to nie jest
wskazane w twoim stanie… Pewnie. Daj mi Gordona, już on cię przypilnuje… Nie,
mamo. Podaj mu, proszę, telefon… Nie strofuj mnie. Sama zachowujesz się jak
dziecko… Co? — W słuchawce zatrzeszczało głośno. Nawet Michelle usłyszała ów
dźwięk. — Halo? Mamo? Halo?!
—
Przerwało?
—
Nie. Rozłączyła się! — żachnął się, choć bardziej rozbawiony niż poirytowany. —
Zawsze tak robi… Przypomnisz mi, na czym skończyliśmy?
Posłał
Michelle zaczepny uśmiech, który zgasiła jednym ruchem: wstała i bez entuzjazmu
zaczęła rozpakowywać bagaże. Potrząsnęła głową, żeby ukryć zawstydzenie i
rumieńce na policzkach. Kolejna chwila między nimi przeminęła, zanim zdążyli w
pełni ją uchwycić.
—
Skoro tak — mruknął, przypominając sobie o nietkniętych zakupach, które czekały
na niego w kuchni. — Ale nie obiecuję, że dam ci spokój, więc lepiej miej się
na baczności.
Michelle
ze śmiechem cisnęła w Toma sweterkiem.
—
Masz to jak w banku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz