Ściemniało
się, kiedy Cadillac wjechał do wsi, minąwszy tabliczkę z napisem „Witamy w
Loitsche”.
—
Pamiętaj, żeby nie mówić czegokolwiek typu „Naprawdę? Nie wiedziałam!”, jeśli
mama, Gordon albo Bill będą coś o mnie mówili. Oni muszą uwierzyć, że jesteś
istotną częścią mojego życia, a ja twojego.
Michelle
skinęła głową. Cała droga minęła im na takiej rozmowie: dowiadywali się o sobie
niezbędnych informacji, ustalali wszelkie szczegóły, oswajali się ze wzajemną
obecnością.
Czarny
samochód wtoczył się przez żelazną bramę na nieduże podwórze. Jesienne słońce
właśnie zachodziło i stapiało się z horyzontem o czerniejących konturach domów
i drzew. Wysoki, jeszcze niedawno starannie przystrzyżony, a teraz niemal
bezlistny żywopłot, który ograniczał podwórze z każdej strony, rzucał ledwo
widoczny, rozchybotany cień na ziemię pokrytą liśćmi zagarniętymi w staranne
stosiki.
Wyjmując
kluczyki ze stacyjki, Tom spoglądnął na jednorodzinny, jasnozielony dom z
tradycyjną czerwoną dachówką. W kilku pomieszczeniach było zapalone światło i
przysiągłby, że w jednym z okien dostrzegł cienie ludzkich sylwetek.
—
Jestem kompletnym idiotą. — Z głośnym jękiem stuknął czołem o kierownicę.
—
Nie da się ukryć — mruknęła Michelle, odpinając pasy. — Bardzo szybko to sobie uświadomiłeś.
Możemy już iść?
Rozsypane
na dróżce małe kamyczki zachrzęściły cicho pod stopami, gdy Tom i Michelle
niemal równocześnie wysiedli z Cadillaca. Blondyn wolnym krokiem ruszył przez
niewielkie podwórko. Nagle poczuł chłodną, delikatną dłoń wkradającą się do
jego słabo zaciśniętej pięści. Nie cofnął ręki, tylko obrócił głowę i zobaczył
Michelle, która posłała mu pokrzepiający uśmiech.
Michelle
trochę ciężko było iść na miękkich nogach. Stąpała pewnie, chociaż miała
wrażenie, że kolana uginają się pod nią. Im mniej kroków zostawało do dębowych
drzwi, tym bardziej przenikało ją potężne uczucie niezręczności. Nadal
nierozplecione dłonie przypominały, że to dopiero początek.
Zanim
właściwie zdążyli dojść do drzwi, szczęknęła w nich zasuwa i uchyliły się, a z
jasno oświetlonego korytarza wyjrzała wysoka, szczupła kobieta pod
czterdziestkę. Simone Kaulitz okazała się być uśmiechniętą blondynką o
nienagannej fryzurze. Tyle można było stwierdzić na pierwszy rzut oka. Ku zdziwieniu
Michelle Simone nie wyglądała na chorą osobę, wprost przeciwnie: wyglądała
niemal jak okaz zdrowia, a orzechowe oczy, w których błyszczały radosne
iskierki, świadczyły, że była szczęśliwa. Wręcz emanowała pogodą ducha, która
chyba udzielała się wszystkim naokoło, bo gdy tylko Tom ujrzał rodzicielkę,
kąciki ust mu zadrgały, unosząc się ku górze – nie w typowym cwaniackim
uśmiechu, a szeroko i szczerze. Przez moment dwie pary brązowych oczu
obserwowały się nawzajem tak intensywnie i ufnie, że Michelle nie wiedziała,
gdzie podziać wzrok, żeby nie paść ofiarą podobnego spojrzenia.
Tom
nie miał pojęcia, czy jego matka przed chwilą płakała, czy się śmiała, czy
czekała na niego, jak się czeka na kogoś, kto przybywa z bardzo daleka. Nie był
pewien, czy mogła dostrzec, jak jej obraz w jego oczach rozjaśniał się z każdą
sekundą. Odwrócił głowę, żeby ukryć wzruszenie. Zaraz potem w bezpiecznym
milczeniu zrobił krok do przodu i padł matce w rozpostarte ramiona, które –
choć mniejsze – były silniejsze od niego samego. Matczyne ramiona, które
osłaniały przed strachem, dusiły lęki i obawy przed następnymi kilkoma
miesiącami. Gdy niemal rozpaczliwie i prawie desperacko Tom wtulił twarz w
kaszmirowy sweter, do jego nozdrzy dotarł bliski i doskonale znany zapach
wanilii. Uśmiechnął się na myśl, że matka na pewno coś piekła. Przymykając
powieki, przytknął policzek do miękkiego materiału. Tak jakby to był ostatni
raz i ostatnia taka szansa, jakby jego tęsknota dopiero syciła się obecnością
matki. Zupełnie jakby w tym uścisku chciał przekazać cały podziw, szacunek i
miłość, jaką ją darzył.
Michelle
stała zapomniana. Czuła się niezauważona i było jej z tym całkiem dobrze. Nagle
jednak Simone odsunęła się od syna i teraz to ona znalazła się w jej objęciach.
Zaskoczona tak wylewnym powitaniem, ostrożnie odwzajemniła gest, po czym
delikatnie wyswobodziła się z ramion kobiety.
—
Dobry wieczór, kochani. — Simone uśmiechnęła się serdecznie, zerkając na zmianę
to na syna, to na jego ukochaną.
—
Mamo, to jest Michelle, i… — urwał zakłopotany. Zerknął na Michelle, jakby
chcąc wymusić na niej pomoc.
Michelle
właściwe intonacje miała praktycznie we krwi i chyba wyłącznie dzięki temu
udało jej się przywitać ze stoickim spokojem:
—
Wprost nie mogę uwierzyć, że nareszcie mam okazję panią poznać. Bardzo się
cieszę! — Miała udawać radość, ale już sam widok Simone wywoływał uśmiech. —
Tom dużo opowiadał mi o pani.
*
W
prostokątnym przedpokoju znajdowała się jedynie szafa na odzież wierzchnią,
drewniane, lakierowanie schody prowadzące na piętro domu, a także stary stojący
zegar, który swojego żywota dopełnił już dawno i ciągle wskazywał godzinę
jedenastą. Na lewo od korytarza mieściły się trzy pary drzwi – jedne prowadziły
do kuchni, drugie do łazienki, a trzecie – naprzeciwko drzwi wejściowych – do
piwnicy; natomiast na prawo, nieoddzielony żadnymi drzwiami – salon połączony z
jadalnią. Oba pomieszczenia były przytulne, chociaż nie były dużych rozmiarów.
Bursztynowa barwa ścian nadawała pomieszczeniu ciepła. Meble z prawdziwego
drewna były utrzymane w idealnym stanie, jakby codziennie ktoś starannie je
odkurzał, i wyglądały cudownie w połączeniu ze zwisającymi z sufitu wymyślnymi
żyrandolami. Podłogę zdobił ciemnobrązowy parkiet, a w salonie pod długą
kanapą, dwoma fotelami oraz kawowym stolikiem leżał dodatkowo gruby dywan.
Nad
nieużywanym kominkiem, na misternie rzeźbionym okapie w kolorze kości
słoniowej, stały ramki ze zdjęciami. I chociaż z tej odległości Michelle nie
mogła odróżnić postaci na fotografiach, natychmiast przeniosła na nie wzrok,
kiedy Tom wepchnął do buzi cały kawałek sernika. Okruszki wysypywały się z jego
ust wprost na t-shirt. Nie wyglądał teraz na tego pewnego siebie mężczyznę,
którego po raz pierwszy spotkała w „Tropicanie”, wolałaby jednak, żeby
zachowywał się tak jak uprzednio, nie jak dziecko, które nawet nie nauczyło się
jeść.
—
A byłem skłonny uwierzyć, że samodzielne życie w Berlinie nauczy cię chociaż
tego — mruknął Gordon. Rozczochrał dłonią przydługie, czarne włosy. Kwadratową
twarz wieńczyła krótka hiszpańska bródka. Z opowiadań Toma Michelle dowiedziała
się, że narzeczony Simone, Gordon Trümper, jest nauczycielem w magdeburskiej
szkole muzycznej. Wyobrażała go sobie raczej jako miłośnika muzyki klasycznej i
kogoś bardziej… ułożonego. Tymczasem mężczyzna okazał się być zagorzałym fanem
klasyki rocka i metalu. Przypomniał nieco zelżoną wersję Jacoby’ego Shaddixa –
szczuplejszego, bez tatuaży i piercingu.
Simone
i Michelle, jakby kierowane wspólną myślą, westchnęły z dezaprobatą. Blondynka
uśmiechnęła się porozumiewawczo do ukochanej syna.
Tom
przeżuł kęs, mlaskając i otwierając szeroko buzię.
—
Tom, opanuj się! — fuknęła na niego Simone. — Jesz jak świnka.
Posłał
matce przepraszające spojrzenie, strzepując okruchy wprost na wypastowaną
podłogę. Z zadowoleniem sięgał już po ostatni kawałek, lecz gdy Michelle
wyobraziła sobie kolejny pokaz przeżuwania jedzenia przez Toma, z prędkością
światła chwyciła ciasto i ułożyła na swoim talerzyku.
—
Warto było upiec dwie blachy ciasta. Pierwszą Gordon zjadł jeszcze przed waszym
przyjazdem. — Simone zdjęła paterę ze stołu i powędrowała do kuchni, aby
przynieść kolejną porcję ciasta. W ślad za nią wyszedł Gordon w nadziei, że uda
mu się podwędzić kilka kawałków, zanim Tom zje wszystko.
—
Denerwuje cię, że to ja mam ciasto? — zagadnęła beztrosko, widząc, jak szczęka
Toma zaciska się niebezpiecznie mocno.
—
Słuchaj, jeśli natychmiast się nie ogarniesz, zacznę cię kopać pod stołem.
Cholera, płacę ci za to — syknął, nerwowo zerkając w stronę salonu.
—
Robię, co kazałeś — odburknęła. — To tylko ciasto.
Po
chwili Simone oraz Gordon wrócili z dzbankiem ciepłej herbaty i paterą
zapełnioną ciastem. Michelle zastanowiła się, czy fakt, że Simone wydawała się
poruszać nieco wolniej, niż prawdopodobnie by chciała, miał powiązanie z
przerzutami nowotworu do żeber i stawu biodrowego, o których wspomniał Tom.
Nagle
straciła apetyt. Nie mogła jeść, wyobrażając sobie, że za kilka miesięcy światu
miało zabraknąć ciepła i uśmiechu Simone, który zdawał się obejmować wszystkich
i wszystko wokoło. Podsunąwszy Tomowi swoją porcję sernika, zamrugała
kilkakrotnie, a w kącikach posmutniałych oczu zabłyszczały hamowane łzy.
—
To może ty, Michelle, opowiesz nam, jak poznaliście się z Tomem? — Z zamyślenia
wyrwał ją głos Simone.
—
I jak to się stało, że z nim wytrzymujesz? — dodał Gordon. — Jesteś pierwszą
kobietą, która wytrzymuje z nim od czasu… Od kiedykolwiek.
—
Opowieści Toma nigdy nie są bogate w szczegóły. — Simone zbagatelizowała
niezbyt przychylne słowa Gordona.
—
Och, po prostu od zawsze fatalnie dobierałam sobie towarzystwo… — zaczęła,
żartobliwie klepiąc Toma w ramię. Blondyn zamachnął się pod stołem, ale nie
trafił w jej nogę.
Michelle
powtórzyła historię, którą wymyślił Tom. Wszystko wyglądało całkiem zwyczajnie:
Michelle miała pracować w gazecie, która przeprowadziła wywiad z Tomem. Poznali
się właśnie podczas wywiadu, a ich znajomość miała przebiegać całkowicie
naturalnie – od niewinnego flirtu poprzez regularne randki aż do wybuchu
gorącej miłości, podobnej do tych, które widzi się w filmach. Wyobraziła sobie,
że mówi o Arianie, dzięki czemu wypadło jeszcze bardziej przekonywująco.
—
Nie chciałam na niego naciskać. I zapewne dowiedzieliby się państwo o mnie
wcześniej, gdyby Tom nie żył w przekonaniu, że przyznanie się do miłości jest
czymś ujmującym męskiej dumie. — Posłała Tomowi czułe spojrzenie.
Nie
czuła się dobrze z oszukiwaniem tych ludzi, a zwłaszcza Simone. Wiedziała już,
że najbliższy czas w Loitsche będzie trudniejszy, niż przypuszczała.
*
Niewidzialny88:
Zaraz umrę z nudów. Moglibyśmy się spotkać?
Zaraz umrę z nudów. Moglibyśmy się spotkać?
Mad. Force:
Nie, nie
moglibyśmy. Ale nie martw się – urządzę ci godny pochówek.
Gustav
nie uśmiechnął się. Bał się nawet pomyśleć, co ktoś taki jak Juliette mógłby
zawrzeć w epitafium.
Nie
wiedział, co ze sobą zrobić. Pół dnia bezczynnie wgapiał się ze znudzeniem w
sufit i powoli docierał do niego fakt, że pustoszyło się jego życie
towarzyskie. Tom i Bill wyjechali, w Berlinie został mu tylko David Jost,
którego nie darzył aż taką sympatią, żeby spotykać się z nim poza pracą. Georga
nawet nie brał pod uwagę, bo ten był zbyt zajęty Mariką. Poza nimi jedyną
osobą, z którą mógłby spędzić czas, była chyba tylko Juliette. Na tym krąg
aktualnych znajomych otaczających go na co dzień zamykał się.
Niewidzialny88:
No trudno. Szkoda,
że masz inne plany.
Mad. Force:
Taaak, randkę z
dentystą. Nie ma to jak upojne popołudnie spędzone na wyrywaniu zęba mądrości.
Też odczuwasz tę niesamowitą ekscytację na myśl o sadyście zbliżającym się do
ciebie z jakimś dziwnym urządzeniem w ręku?
Juliette
napisała ponownie, zanim zdążył odpowiedzieć na poprzednią wiadomość.
Mad. Force:
Nie? Ja też.
Czuł, że pilnie potrzebuje kogoś, kto oderwałby go od Juliette i przywrócił do świata żywych.
*
Intensywny
zapach truskawek wypełniał małą łazienkę wyłożoną kafelkami koloru miodu, a
resztki ciepłych oparów osadziły się na tafli owalnego lustra.
Michelle
dopiero gdy wyszła z gorącej kąpieli, poczuła ogarniające ją zmęczenie.
Wypłukawszy szczoteczkę z resztki pasty do zębów, podniosła wzrok znad umywalki
i spojrzała w lustro. Bez makijażu siniak przy oku stał się widoczny, choć już
nie tak bardzo rzucający się w oczy dzięki maści, której używała. Woda
zrujnowała pracę, którą Michelle włożyła w wyprostowanie włosów – po kąpieli
poskręcały się w grube loki.
Drzwi
od pokoju otworzyła w nadziei, że Tom już zasnął. Specjalnie wybrała się do
łazienki ostatnia, żeby nie musieć przebywać z nim sam na sam. Niepewnie
wychyliła się zza drzwi. W pokoju paliło się światło, a na stojącym przy
przyległej do drzwi ścianie dwuosobowym łóżku leżał Tom.
Gdy
Michelle po raz pierwszy wkroczyła do tego pokoju, pomyślała, że może Tom,
będąc w trasach koncertowych i pędząc z wywiadów na bankiety oraz gale, nie
miał w ciągu ostatnich kilku lat wystarczająco czasu, żeby zmienić wystrój
wnętrza. Niebieski kolor farby wcale nie sprawiał, że pokój wydawał się chłodny
– raczej nieco opuszczony. Na przeciwległej do drzwi ścianie znajdowało się
wielkie okno z widokiem na nieduży taras z tyłu domu. Na drewnianych półkach
stały stosy płyt, jakieś stare komiksy, zakurzone książki, a między nimi nawet
szkolne podręczniki o mało widocznych efektach eksploatacji. Na mieszczącym się
pod oknem biurku leżał wyłączony laptop, parę niezbędnych drobiazgów oraz ramki
z fotografiami, którym Michelle miała okazję przyjrzeć się wcześniej: jedna z
nich przedstawiała dwóch małych blondynków z uśmiechniętymi buziami oraz
młodszą o kilkanaście lat Simone, druga zaś podobna była do tych, które
ukazywały się w gazetach i znajdował się na niej zespół Tokio Hotel w pełnym
składzie – czwórka rozradowanych chłopców dumnych ze swojej pierwszej w życiu
muzycznej nagrody.
Michelle
przetruchtała po orzechowych panelach, po drodze gasząc światło, na co Tom
zareagował odwróceniem się do niej plecami. Uchyliła róg kołdry z przeciwnej
strony materaca i wsunęła się pod przykrycie. Przez chwilę układała się do snu,
kokosząc się i młócąc nogami kołdrę. Rozpychała się do granic możliwości. Niby
przypadkiem wcisnęła kolano w plecy Toma. Chyba nawet tego nie poczuł.
Wepchnąwszy się na połowę łóżka, na której leżał, zarzuciła na niego rękę i
nogę. I nic. Zero reakcji. Zmieniła pozycję, znowu się wiercąc. Kościsty łokieć
boleśnie ubódł Toma między łopatkami. Dopiero to przyniosło oczekiwany efekt.
Światło
uwieszonej przy łóżku lampki rozlało się po pokoju. Jasnozielone oczy z
udawanym zdziwieniem zwróciły się ku Tomowi, na twarzy którego malował się
grymas niezadowolenia.
—
Posuń się — nakazał, a Michelle nawet nie drgnęła. — No co? Skoro już śpimy
razem, to się posuń.
—
Obawiam się, że jednak tę noc, jak i wiele następnych, będziesz zmuszony
spędzić na podłodze. Tak się składa, że okropnie rozpycham się w nocy, więc sam
rozumiesz.
—
Wrzuć na luz. Nie mam zamiaru naruszać twojej przestrzeni osobistej. Chcę się
po prostu wyspać.
—
No dobrze… — westchnęła. — Leż i milcz. I znaj moje miłosierdzie na wieki
wieków. Amen.
—
Sama sobie milcz — odburknął, poirytowany zachowaniem swojej rzekomej
ukochanej. Przebywał we własnym domu, leżał we własnym łóżku i zaczynało go
coraz bardziej drażnić zachowanie Michelle. Kiedy tylko Simone zaproponowała,
żeby poszli spać, gdyż zapewne są zmęczeni podróżą i zostali sami, dziewczyna
przestała udawać i wcale mu to nie odpowiadało. — W ogóle ja tu tobie płacę,
więc radzę ci przemyśleć swoje zachowanie, bo jeszcze mogę się rozmyślić…
—
Oczywiście, ale to tobie bardziej zależy, żebym tu została.
Po
tych słowach nachmurzył się, robiąc dziecinnie naburmuszoną minę. Michelle
niespodziewanie parsknęła krystalicznym śmiechem na wspomnienie sposobu, w jaki
dwudziestolatek pochłaniał sernik. Tom po raz pierwszy ujrzał szczery uśmiech
na owalnej twarzy, otoczonej miękkimi lokami. W zaróżowionych policzkach uformowały
się urocze dołeczki.
Ostrożnie
wyciągnęła poduszkę spod swojej głowy. Tom w wyrazie zdziwienia uniósł wysoko
brwi i zanim zorientował się w sytuacji, z poduszką na głowie już zwisał przez
bok łóżka. W mgnieniu oka zerwał się na równe nogi, chwytając drugą poduchę. Na
ułamek sekundy zastygł w skupieniu, wymierzając cel. Zamachnąwszy się, posłał
puchowy pocisk w stronę Michelle, na co ona poderwała się z piskiem.
—
Ooo! Ta zniewaga krwi wymaga! — wykrzyknęła rozbawiona.
—
No to dajesz! Spróbuj mnie pokonać.
Piętnaście
minut później Michelle z triumfalnym wyrazem twarzy stała nad Tomem, gotowa
zadać morderczy cios poduszką.
—
A teraz giń, pomiocie teletubisiów!
Tom
nie poddał się bez walki — bez trudu ściął Michelle z nóg. W tym małym
zamieszaniu nogi o kształtnych łydkach zaplątały się w kłębowisko, stworzone ze
sponiewieranej kołdry. Szczupłe nogi z gracją wykonały popisowy piruet.
Huknęło, a pokój rozdarł głośny jęk. Michelle mogła podziwiać podłogę z bliska.
Mimo bólu nie przestawała się uśmiechać, zdziwiona, że taka zwykła, dziecinna
zabawa sprawiła jej tyle radości. Już nie pamiętała, kiedy ostatnio tak dużo
się śmiała.
—
Następnym razem nie licz na żadne fory, bo i tak przegrasz. — Tom wstał z łóżka
i pomógł Michelle pozbierać się z podłogi.
—
Grozisz czy obiecujesz? — zapytała przekornie.
Padli
na łóżko i już po chwili co chwilę wybuchali urywanym śmiechem. Tom opowiadał
Michelle anegdotki i dowcipy, a ona nie mogła po prostu zachować powagi mimo
wcześniejszej niechęci do niego.
Chichocząc
coraz senniej i rzadziej, przypatrywali się sobie, odzywając się już bardziej
półsłówkami. Michelle powiodła wzrokiem po twarzy mężczyzny, który właśnie
swoim odwiecznym zwyczajem końcem języka trącał kolczyk w dolnej wardze. Czując
na sobie uważny wzrok, Tom odwzajemnił spojrzenie nie mniej intensywnie. Jakaż
cudowna musiała być ta chwila, dokładnie ten magiczny moment, gdy czekoladowe
oczy wychwyciły przelotne spojrzenie, pełne zamyślenia i dziecinnej wesołości.
Uśmiechnął się, kiedy Michelle wtuliła policzek w poduszkę. Ciemne włosy
zakryły jej policzek, z którego powoli znikał siniak; po rozcięciu na wardze
prawie nie było śladu.
—
Synoptycy zapowiadają zmianę aury — mruknęła sennie.
—
Hm? O co chodzi?
—
O tę zmianę pogody we mnie. — Huragan emocji uspokajał się. Mimo że z pewnością
było to chwilowe, przeczuwała, że kolejny sztorm nie nadejdzie prędko.
O
wiele przyjaźniej niż do tej pory spojrzała na niego zza kurtyny grubych rzęs.
Przez chwilę Tom tonął w seledynowej głębi oczu, patrząc na Michelle spod
wpółprzymkniętych powiek. Ogarnęło go jej spojrzenie i nawet nie zorientował
się, kiedy zasnął.
*
Następnego
ranka nawet szarość umknęła przed wiatrem. Błękitne niebo było nieskazitelnie
czyste, zupełnie niejesienne. Promienie listopadowego słońce wpadały poprzez
dwa niezasłonięte okna, zalewając światłem nowocześnie urządzoną kuchnię.
Michelle
odetchnęła głęboko, zaciągając się ciepłymi oparami świeżo usmażonych
naleśników, które trzymała na talerzu w dłoniach, oraz wonią wolności, jakiej
pragnęła od jakiegoś czasu, ale brakowało jej odwagi, by po nią wyruszyć.
Postanowiła sobie kiedyś, że nigdy więcej nie będzie uciekała, lecz złamała
daną obietnicę. Wiedziała jednak, że postąpiła najlepiej, jak mogła. Zajęta
myślami, nie zauważyła, kiedy Tom wtargnął do kuchni.
Zatrzymał
się przy drzwiach, obserwując jak stopy w cienkich skarpetkach przemierzywszy
pomieszczenie, zatrzymały się przy kuchennym stole. Michelle postawiła talerz
na stole, a żołądek Toma zwinął się w supełek, choć nie miało to nic wspólnego
z głodem. Dziwne uczucie, którego nie umiał dokładniej określić, wypełniło jego
brzuch, kiedy Michelle odgarnęła włosy do tyłu, zarzucając nimi, lecz nie tym
gestem używanym przy tandetnym podrywie, a całkiem naturalnie i jakby ze
zniecierpliwieniem. Brązowe loki kaskadą opadły na wyprostowane niczym struna
plecy. Jakoś nie potrafił i nie chciał odrywać spojrzenia od Michelle, zwłaszcza
na wspomnienie o swoim zaskoczeniu, kiedy zaraz po przebudzeniu zorientował
się, że jest w pokoju zupełnie sam. Pomyślał wtedy, że miniony wieczór był
snem, który utkwił mu w głowie, że może Michelle zakończyła się wraz z nocą, że
może nigdy jej nie było i że może nie wydarzyło się nic z tego, co pamiętał,
przed jej pojawieniem się w Loitsche. A jednak nastał nowy dzień i pierwszy
brzask na nowo przyniósł zmartwienia ostatnich miesięcy.
Niewyspanie
jeszcze tkwiło na powiekach jak rosa na trawie. Michelle kątem oka
zarejestrowała czyjeś kroki dopiero, kiedy do jej nozdrzy dotarł intensywny
zapach wody po goleniu.
—
Dzień dobry, kochanie. Mogę kilka? — Pochylił się nad Michelle, prawą rękę
kładąc na oparciu krzesła, a lewą wskazując talerz. — Wiesz, na tym chyba
polegają związki. Ty wstajesz wcześniej, żeby zrobić mi ciepłą kawę i jakieś
śniadanie, a ja przychodzę do kuchni zwabiony smakowitymi zapachami. Wtedy ty
witasz mnie czułym pocałunkiem w policzek i pytasz, czy dobrze spałem. Tylko że
nie lubię kawy, a te dwa ostatnie możemy pominąć — dodał, a Michelle już nie
mogła powstrzymać się przed uśmiechem.
Zadarła
głowę, żeby spojrzeć na Toma.
—
Bierz wszystkie, jeśli chcesz. Zjem coś innego — oznajmiła, zdziwiona swoim
wesołym tonem, jak i nastrojem. — Czy jest coś jeszcze, co mogę zrobić dla
mojego ukochanego?
—
Jeśli chcesz, żeby było mi jeszcze milej, to ten czuły pocałunek nie jest takim
najgorszym pomysłem… — mruknął. W odpowiedzi Michelle żartobliwie szturchnęła
go łokciem w bok.
Gdy
kilkanaście minut później do środka wszedł wysoki brunet, kuchenne drzwi
otworzyły się ponownie, jednak tym razem zamknęły z głośnym trzaśnięciem.
Młody
mężczyzna, niepewny, czy obraz, który właśnie mu się ukazał, był prawdziwy,
przystanął. Rozejrzał się dokładnie po przestronnej kuchni, a jego wzrok
kilkakrotnie zatrzymał się na pochylonym nad talerzem bracie oraz na
nieznajomej szatynce, która zajadała owsiane płatki. Głośnym chrząknięciem zwrócił
na siebie uwagę, zakłócając pobrzmiewającą w pomieszczeniu luźną rozmowę, do
tej pory przerywaną jedynie poszczękiwaniem sztućców, a także odgłosami
mlaskania oraz siorbania wydawanymi przez Toma.
Michelle
podniosła wzrok znad miseczki płatków. Jedna brew o delikatnym łuku uniosła się
ku górze, gdy oczom Michelle ukazał się frontman zespołu Tokio Hotel, Bill
Kaulitz. Nie przypominał teraz postaci z pierwszych stron gazet: zawsze
idealnie wystylizowane włosy w nieładzie sterczały we wszystkie strony, na
twarzy z wyraźnie wystającymi kośćmi policzkowymi nie było ani śladu makijażu,
a zamiast ekstrawaganckiej odzieży Bill miał na sobie zwykłe dżinsy i
wygnieciony podkoszulek. Michelle ukradkiem zerknęła na Toma i dopiero wtedy
uderzyło ją podobieństwo między braćmi. Ich oczy były tak samo ciemne, nosy
miały ten sam kształt, choć Billa był nieco węższy. Brodę Billa zdobił pieprzyk
podobny do tego, jaki Tom miał na policzku. Obaj mieli raczej dość delikatną
urodę, ale Tomowi – w przeciwieństwie do Billa – nie przeszkadzało to w
wyglądaniu jak prawdziwy mężczyzna.
—
Nie dość, że przyjechałem wczoraj bardzo późno, to w dodatku… — zaczął z
pretensją Bill.
—
Trzeba było odpuścić wizytę w studiu — wtrącił Tom, przełykając kęs naleśnika.
— Ile razy można nagrywać swój wokal?
—
To w dodatku nie wyspałem się, bo jakaś grupka dresiarzy z Al-Kaidy odstawiała
w nocy koncert uniesień seksualnych — dokończył, nie zwracając uwagi na
uszczypliwy ton głosu Toma. — Mam pokój niedaleko was. Wszystko słyszałem.
Zmęczony i niewyspany zszedłem do kuchni, i co? I twoja dziewczyna pochłania
moje płatki. — Bill wlepił w Michelle świdrujący wzrok, mrugając szybko. — O
kurde, ale ty masz małe piersi! Znaczy, obiektywnie nie takie małe, ale w
porównaniu… Wiesz, wszystkie poprzednie laski Toma miały ooo taaakie wielkie
cycki. — Chcąc pokazać kobiece atuty, zakreślił przed swoją klatką piersiową
dwa duże kule, które rozmiarami z powodzeniem mogłyby robić za piłki do
siatkówki.
Uwaga
Billa, choć kompletnie nie na miejscu, rozbawiła szatynkę. Przypomniawszy sobie
o dobrych manierach, Michelle wstała, żeby się przedstawić. Już miała odezwać
się i wyciągnąć rękę na powitanie, gdy przerwał jej Tom:
—
Dobra, zmieńmy temat — westchnął. — To jest moja dziewczyna, Michelle. Sam
widzisz, czemu ją przed wami ukrywałem. Totalna kompromitacja. — Pokręcił
głową, ubolewając nad brakiem taktu ze strony bliźniaka. — Jej piersi są jak
najbardziej w porządku — zastrzegł, choć nie miał pojęcia, co Bill chciał
powiedzieć, gdy otworzył usta. — Kochana Michelle, ten wypłosz, to mój młodszy
o dziesięć minut brat, Bill. — Michelle i Bill podali sobie ręce, wymieniając
przyjazne uśmiechy. — Teraz możemy porozmawiać o stanikach… Tfu! O naleśnikach!
Wszyscy
troje wybuchnęli śmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz