tekst

19 maja

Moje życie jest kompletnie pokręcone.

22 października 2011

9. Zacznijmy na niby


Ściemniało się, kiedy Cadillac wjechał do wsi, minąwszy tabliczkę z napisem „Witamy w Loitsche”.
— Pamiętaj, żeby nie mówić czegokolwiek typu „Naprawdę? Nie wiedziałam!”, jeśli mama, Gordon albo Bill będą coś o mnie mówili. Oni muszą uwierzyć, że jesteś istotną częścią mojego życia, a ja twojego.
Michelle skinęła głową. Cała droga minęła im na takiej rozmowie: dowiadywali się o sobie niezbędnych informacji, ustalali wszelkie szczegóły, oswajali się ze wzajemną obecnością.
Czarny samochód wtoczył się przez żelazną bramę na nieduże podwórze. Jesienne słońce właśnie zachodziło i stapiało się z horyzontem o czerniejących konturach domów i drzew. Wysoki, jeszcze niedawno starannie przystrzyżony, a teraz niemal bezlistny żywopłot, który ograniczał podwórze z każdej strony, rzucał ledwo widoczny, rozchybotany cień na ziemię pokrytą liśćmi zagarniętymi w staranne stosiki.
Wyjmując kluczyki ze stacyjki, Tom spoglądnął na jednorodzinny, jasnozielony dom z tradycyjną czerwoną dachówką. W kilku pomieszczeniach było zapalone światło i przysiągłby, że w jednym z okien dostrzegł cienie ludzkich sylwetek.
— Jestem kompletnym idiotą. — Z głośnym jękiem stuknął czołem o kierownicę.
— Nie da się ukryć — mruknęła Michelle, odpinając pasy. — Bardzo szybko to sobie uświadomiłeś. Możemy już iść?
Rozsypane na dróżce małe kamyczki zachrzęściły cicho pod stopami, gdy Tom i Michelle niemal równocześnie wysiedli z Cadillaca. Blondyn wolnym krokiem ruszył przez niewielkie podwórko. Nagle poczuł chłodną, delikatną dłoń wkradającą się do jego słabo zaciśniętej pięści. Nie cofnął ręki, tylko obrócił głowę i zobaczył Michelle, która posłała mu pokrzepiający uśmiech.
Michelle trochę ciężko było iść na miękkich nogach. Stąpała pewnie, chociaż miała wrażenie, że kolana uginają się pod nią. Im mniej kroków zostawało do dębowych drzwi, tym bardziej przenikało ją potężne uczucie niezręczności. Nadal nierozplecione dłonie przypominały, że to dopiero początek.
Zanim właściwie zdążyli dojść do drzwi, szczęknęła w nich zasuwa i uchyliły się, a z jasno oświetlonego korytarza wyjrzała wysoka, szczupła kobieta pod czterdziestkę. Simone Kaulitz okazała się być uśmiechniętą blondynką o nienagannej fryzurze. Tyle można było stwierdzić na pierwszy rzut oka. Ku zdziwieniu Michelle Simone nie wyglądała na chorą osobę, wprost przeciwnie: wyglądała niemal jak okaz zdrowia, a orzechowe oczy, w których błyszczały radosne iskierki, świadczyły, że była szczęśliwa. Wręcz emanowała pogodą ducha, która chyba udzielała się wszystkim naokoło, bo gdy tylko Tom ujrzał rodzicielkę, kąciki ust mu zadrgały, unosząc się ku górze – nie w typowym cwaniackim uśmiechu, a szeroko i szczerze. Przez moment dwie pary brązowych oczu obserwowały się nawzajem tak intensywnie i ufnie, że Michelle nie wiedziała, gdzie podziać wzrok, żeby nie paść ofiarą podobnego spojrzenia.
Tom nie miał pojęcia, czy jego matka przed chwilą płakała, czy się śmiała, czy czekała na niego, jak się czeka na kogoś, kto przybywa z bardzo daleka. Nie był pewien, czy mogła dostrzec, jak jej obraz w jego oczach rozjaśniał się z każdą sekundą. Odwrócił głowę, żeby ukryć wzruszenie. Zaraz potem w bezpiecznym milczeniu zrobił krok do przodu i padł matce w rozpostarte ramiona, które – choć mniejsze – były silniejsze od niego samego. Matczyne ramiona, które osłaniały przed strachem, dusiły lęki i obawy przed następnymi kilkoma miesiącami. Gdy niemal rozpaczliwie i prawie desperacko Tom wtulił twarz w kaszmirowy sweter, do jego nozdrzy dotarł bliski i doskonale znany zapach wanilii. Uśmiechnął się na myśl, że matka na pewno coś piekła. Przymykając powieki, przytknął policzek do miękkiego materiału. Tak jakby to był ostatni raz i ostatnia taka szansa, jakby jego tęsknota dopiero syciła się obecnością matki. Zupełnie jakby w tym uścisku chciał przekazać cały podziw, szacunek i miłość, jaką ją darzył.
Michelle stała zapomniana. Czuła się niezauważona i było jej z tym całkiem dobrze. Nagle jednak Simone odsunęła się od syna i teraz to ona znalazła się w jej objęciach. Zaskoczona tak wylewnym powitaniem, ostrożnie odwzajemniła gest, po czym delikatnie wyswobodziła się z ramion kobiety.
— Dobry wieczór, kochani. — Simone uśmiechnęła się serdecznie, zerkając na zmianę to na syna, to na jego ukochaną.
— Mamo, to jest Michelle, i… — urwał zakłopotany. Zerknął na Michelle, jakby chcąc wymusić na niej pomoc.
Michelle właściwe intonacje miała praktycznie we krwi i chyba wyłącznie dzięki temu udało jej się przywitać ze stoickim spokojem:
— Wprost nie mogę uwierzyć, że nareszcie mam okazję panią poznać. Bardzo się cieszę! — Miała udawać radość, ale już sam widok Simone wywoływał uśmiech. — Tom dużo opowiadał mi o pani.

*

W prostokątnym przedpokoju znajdowała się jedynie szafa na odzież wierzchnią, drewniane, lakierowanie schody prowadzące na piętro domu, a także stary stojący zegar, który swojego żywota dopełnił już dawno i ciągle wskazywał godzinę jedenastą. Na lewo od korytarza mieściły się trzy pary drzwi – jedne prowadziły do kuchni, drugie do łazienki, a trzecie – naprzeciwko drzwi wejściowych – do piwnicy; natomiast na prawo, nieoddzielony żadnymi drzwiami – salon połączony z jadalnią. Oba pomieszczenia były przytulne, chociaż nie były dużych rozmiarów. Bursztynowa barwa ścian nadawała pomieszczeniu ciepła. Meble z prawdziwego drewna były utrzymane w idealnym stanie, jakby codziennie ktoś starannie je odkurzał, i wyglądały cudownie w połączeniu ze zwisającymi z sufitu wymyślnymi żyrandolami. Podłogę zdobił ciemnobrązowy parkiet, a w salonie pod długą kanapą, dwoma fotelami oraz kawowym stolikiem leżał dodatkowo gruby dywan.
Nad nieużywanym kominkiem, na misternie rzeźbionym okapie w kolorze kości słoniowej, stały ramki ze zdjęciami. I chociaż z tej odległości Michelle nie mogła odróżnić postaci na fotografiach, natychmiast przeniosła na nie wzrok, kiedy Tom wepchnął do buzi cały kawałek sernika. Okruszki wysypywały się z jego ust wprost na t-shirt. Nie wyglądał teraz na tego pewnego siebie mężczyznę, którego po raz pierwszy spotkała w „Tropicanie”, wolałaby jednak, żeby zachowywał się tak jak uprzednio, nie jak dziecko, które nawet nie nauczyło się jeść.
— A byłem skłonny uwierzyć, że samodzielne życie w Berlinie nauczy cię chociaż tego — mruknął Gordon. Rozczochrał dłonią przydługie, czarne włosy. Kwadratową twarz wieńczyła krótka hiszpańska bródka. Z opowiadań Toma Michelle dowiedziała się, że narzeczony Simone, Gordon Trümper, jest nauczycielem w magdeburskiej szkole muzycznej. Wyobrażała go sobie raczej jako miłośnika muzyki klasycznej i kogoś bardziej… ułożonego. Tymczasem mężczyzna okazał się być zagorzałym fanem klasyki rocka i metalu. Przypomniał nieco zelżoną wersję Jacoby’ego Shaddixa – szczuplejszego, bez tatuaży i piercingu.
Simone i Michelle, jakby kierowane wspólną myślą, westchnęły z dezaprobatą. Blondynka uśmiechnęła się porozumiewawczo do ukochanej syna.
Tom przeżuł kęs, mlaskając i otwierając szeroko buzię.
— Tom, opanuj się! — fuknęła na niego Simone. — Jesz jak świnka.
Posłał matce przepraszające spojrzenie, strzepując okruchy wprost na wypastowaną podłogę. Z zadowoleniem sięgał już po ostatni kawałek, lecz gdy Michelle wyobraziła sobie kolejny pokaz przeżuwania jedzenia przez Toma, z prędkością światła chwyciła ciasto i ułożyła na swoim talerzyku.
— Warto było upiec dwie blachy ciasta. Pierwszą Gordon zjadł jeszcze przed waszym przyjazdem. — Simone zdjęła paterę ze stołu i powędrowała do kuchni, aby przynieść kolejną porcję ciasta. W ślad za nią wyszedł Gordon w nadziei, że uda mu się podwędzić kilka kawałków, zanim Tom zje wszystko.
— Denerwuje cię, że to ja mam ciasto? — zagadnęła beztrosko, widząc, jak szczęka Toma zaciska się niebezpiecznie mocno.
— Słuchaj, jeśli natychmiast się nie ogarniesz, zacznę cię kopać pod stołem. Cholera, płacę ci za to — syknął, nerwowo zerkając w stronę salonu.
— Robię, co kazałeś — odburknęła. — To tylko ciasto.
Po chwili Simone oraz Gordon wrócili z dzbankiem ciepłej herbaty i paterą zapełnioną ciastem. Michelle zastanowiła się, czy fakt, że Simone wydawała się poruszać nieco wolniej, niż prawdopodobnie by chciała, miał powiązanie z przerzutami nowotworu do żeber i stawu biodrowego, o których wspomniał Tom.
Nagle straciła apetyt. Nie mogła jeść, wyobrażając sobie, że za kilka miesięcy światu miało zabraknąć ciepła i uśmiechu Simone, który zdawał się obejmować wszystkich i wszystko wokoło. Podsunąwszy Tomowi swoją porcję sernika, zamrugała kilkakrotnie, a w kącikach posmutniałych oczu zabłyszczały hamowane łzy.
— To może ty, Michelle, opowiesz nam, jak poznaliście się z Tomem? — Z zamyślenia wyrwał ją głos Simone.
— I jak to się stało, że z nim wytrzymujesz? — dodał Gordon. — Jesteś pierwszą kobietą, która wytrzymuje z nim od czasu… Od kiedykolwiek.
— Opowieści Toma nigdy nie są bogate w szczegóły. — Simone zbagatelizowała niezbyt przychylne słowa Gordona.
— Och, po prostu od zawsze fatalnie dobierałam sobie towarzystwo… — zaczęła, żartobliwie klepiąc Toma w ramię. Blondyn zamachnął się pod stołem, ale nie trafił w jej nogę.
Michelle powtórzyła historię, którą wymyślił Tom. Wszystko wyglądało całkiem zwyczajnie: Michelle miała pracować w gazecie, która przeprowadziła wywiad z Tomem. Poznali się właśnie podczas wywiadu, a ich znajomość miała przebiegać całkowicie naturalnie – od niewinnego flirtu poprzez regularne randki aż do wybuchu gorącej miłości, podobnej do tych, które widzi się w filmach. Wyobraziła sobie, że mówi o Arianie, dzięki czemu wypadło jeszcze bardziej przekonywująco.
— Nie chciałam na niego naciskać. I zapewne dowiedzieliby się państwo o mnie wcześniej, gdyby Tom nie żył w przekonaniu, że przyznanie się do miłości jest czymś ujmującym męskiej dumie. — Posłała Tomowi czułe spojrzenie.
Nie czuła się dobrze z oszukiwaniem tych ludzi, a zwłaszcza Simone. Wiedziała już, że najbliższy czas w Loitsche będzie trudniejszy, niż przypuszczała.

*

Niewidzialny88:
Zaraz umrę z nudów. Moglibyśmy się spotkać?

Mad. Force:
Nie, nie moglibyśmy. Ale nie martw się – urządzę ci godny pochówek.

Gustav nie uśmiechnął się. Bał się nawet pomyśleć, co ktoś taki jak Juliette mógłby zawrzeć w epitafium.
Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Pół dnia bezczynnie wgapiał się ze znudzeniem w sufit i powoli docierał do niego fakt, że pustoszyło się jego życie towarzyskie. Tom i Bill wyjechali, w Berlinie został mu tylko David Jost, którego nie darzył aż taką sympatią, żeby spotykać się z nim poza pracą. Georga nawet nie brał pod uwagę, bo ten był zbyt zajęty Mariką. Poza nimi jedyną osobą, z którą mógłby spędzić czas, była chyba tylko Juliette. Na tym krąg aktualnych znajomych otaczających go na co dzień zamykał się.

Niewidzialny88:
No trudno. Szkoda, że masz inne plany.

Mad. Force:
Taaak, randkę z dentystą. Nie ma to jak upojne popołudnie spędzone na wyrywaniu zęba mądrości. Też odczuwasz tę niesamowitą ekscytację na myśl o sadyście zbliżającym się do ciebie z jakimś dziwnym urządzeniem w ręku?

Juliette napisała ponownie, zanim zdążył odpowiedzieć na poprzednią wiadomość.

Mad. Force:
Nie? Ja też.

Czuł, że pilnie potrzebuje kogoś, kto oderwałby go od Juliette i przywrócił do świata żywych.

*

Intensywny zapach truskawek wypełniał małą łazienkę wyłożoną kafelkami koloru miodu, a resztki ciepłych oparów osadziły się na tafli owalnego lustra.
Michelle dopiero gdy wyszła z gorącej kąpieli, poczuła ogarniające ją zmęczenie. Wypłukawszy szczoteczkę z resztki pasty do zębów, podniosła wzrok znad umywalki i spojrzała w lustro. Bez makijażu siniak przy oku stał się widoczny, choć już nie tak bardzo rzucający się w oczy dzięki maści, której używała. Woda zrujnowała pracę, którą Michelle włożyła w wyprostowanie włosów – po kąpieli poskręcały się w grube loki.
Drzwi od pokoju otworzyła w nadziei, że Tom już zasnął. Specjalnie wybrała się do łazienki ostatnia, żeby nie musieć przebywać z nim sam na sam. Niepewnie wychyliła się zza drzwi. W pokoju paliło się światło, a na stojącym przy przyległej do drzwi ścianie dwuosobowym łóżku leżał Tom.
Gdy Michelle po raz pierwszy wkroczyła do tego pokoju, pomyślała, że może Tom, będąc w trasach koncertowych i pędząc z wywiadów na bankiety oraz gale, nie miał w ciągu ostatnich kilku lat wystarczająco czasu, żeby zmienić wystrój wnętrza. Niebieski kolor farby wcale nie sprawiał, że pokój wydawał się chłodny – raczej nieco opuszczony. Na przeciwległej do drzwi ścianie znajdowało się wielkie okno z widokiem na nieduży taras z tyłu domu. Na drewnianych półkach stały stosy płyt, jakieś stare komiksy, zakurzone książki, a między nimi nawet szkolne podręczniki o mało widocznych efektach eksploatacji. Na mieszczącym się pod oknem biurku leżał wyłączony laptop, parę niezbędnych drobiazgów oraz ramki z fotografiami, którym Michelle miała okazję przyjrzeć się wcześniej: jedna z nich przedstawiała dwóch małych blondynków z uśmiechniętymi buziami oraz młodszą o kilkanaście lat Simone, druga zaś podobna była do tych, które ukazywały się w gazetach i znajdował się na niej zespół Tokio Hotel w pełnym składzie – czwórka rozradowanych chłopców dumnych ze swojej pierwszej w życiu muzycznej nagrody.
Michelle przetruchtała po orzechowych panelach, po drodze gasząc światło, na co Tom zareagował odwróceniem się do niej plecami. Uchyliła róg kołdry z przeciwnej strony materaca i wsunęła się pod przykrycie. Przez chwilę układała się do snu, kokosząc się i młócąc nogami kołdrę. Rozpychała się do granic możliwości. Niby przypadkiem wcisnęła kolano w plecy Toma. Chyba nawet tego nie poczuł. Wepchnąwszy się na połowę łóżka, na której leżał, zarzuciła na niego rękę i nogę. I nic. Zero reakcji. Zmieniła pozycję, znowu się wiercąc. Kościsty łokieć boleśnie ubódł Toma między łopatkami. Dopiero to przyniosło oczekiwany efekt.
Światło uwieszonej przy łóżku lampki rozlało się po pokoju. Jasnozielone oczy z udawanym zdziwieniem zwróciły się ku Tomowi, na twarzy którego malował się grymas niezadowolenia.
— Posuń się — nakazał, a Michelle nawet nie drgnęła. — No co? Skoro już śpimy razem, to się posuń.
— Obawiam się, że jednak tę noc, jak i wiele następnych, będziesz zmuszony spędzić na podłodze. Tak się składa, że okropnie rozpycham się w nocy, więc sam rozumiesz.
— Wrzuć na luz. Nie mam zamiaru naruszać twojej przestrzeni osobistej. Chcę się po prostu wyspać.
— No dobrze… — westchnęła. — Leż i milcz. I znaj moje miłosierdzie na wieki wieków. Amen.
— Sama sobie milcz — odburknął, poirytowany zachowaniem swojej rzekomej ukochanej. Przebywał we własnym domu, leżał we własnym łóżku i zaczynało go coraz bardziej drażnić zachowanie Michelle. Kiedy tylko Simone zaproponowała, żeby poszli spać, gdyż zapewne są zmęczeni podróżą i zostali sami, dziewczyna przestała udawać i wcale mu to nie odpowiadało. — W ogóle ja tu tobie płacę, więc radzę ci przemyśleć swoje zachowanie, bo jeszcze mogę się rozmyślić…
— Oczywiście, ale to tobie bardziej zależy, żebym tu została.
Po tych słowach nachmurzył się, robiąc dziecinnie naburmuszoną minę. Michelle niespodziewanie parsknęła krystalicznym śmiechem na wspomnienie sposobu, w jaki dwudziestolatek pochłaniał sernik. Tom po raz pierwszy ujrzał szczery uśmiech na owalnej twarzy, otoczonej miękkimi lokami. W zaróżowionych policzkach uformowały się urocze dołeczki.
Ostrożnie wyciągnęła poduszkę spod swojej głowy. Tom w wyrazie zdziwienia uniósł wysoko brwi i zanim zorientował się w sytuacji, z poduszką na głowie już zwisał przez bok łóżka. W mgnieniu oka zerwał się na równe nogi, chwytając drugą poduchę. Na ułamek sekundy zastygł w skupieniu, wymierzając cel. Zamachnąwszy się, posłał puchowy pocisk w stronę Michelle, na co ona poderwała się z piskiem.
— Ooo! Ta zniewaga krwi wymaga! — wykrzyknęła rozbawiona.
— No to dajesz! Spróbuj mnie pokonać.
Piętnaście minut później Michelle z triumfalnym wyrazem twarzy stała nad Tomem, gotowa zadać morderczy cios poduszką.
— A teraz giń, pomiocie teletubisiów!
Tom nie poddał się bez walki — bez trudu ściął Michelle z nóg. W tym małym zamieszaniu nogi o kształtnych łydkach zaplątały się w kłębowisko, stworzone ze sponiewieranej kołdry. Szczupłe nogi z gracją wykonały popisowy piruet. Huknęło, a pokój rozdarł głośny jęk. Michelle mogła podziwiać podłogę z bliska. Mimo bólu nie przestawała się uśmiechać, zdziwiona, że taka zwykła, dziecinna zabawa sprawiła jej tyle radości. Już nie pamiętała, kiedy ostatnio tak dużo się śmiała.
— Następnym razem nie licz na żadne fory, bo i tak przegrasz. — Tom wstał z łóżka i pomógł Michelle pozbierać się z podłogi.
— Grozisz czy obiecujesz? — zapytała przekornie.
Padli na łóżko i już po chwili co chwilę wybuchali urywanym śmiechem. Tom opowiadał Michelle anegdotki i dowcipy, a ona nie mogła po prostu zachować powagi mimo wcześniejszej niechęci do niego.
Chichocząc coraz senniej i rzadziej, przypatrywali się sobie, odzywając się już bardziej półsłówkami. Michelle powiodła wzrokiem po twarzy mężczyzny, który właśnie swoim odwiecznym zwyczajem końcem języka trącał kolczyk w dolnej wardze. Czując na sobie uważny wzrok, Tom odwzajemnił spojrzenie nie mniej intensywnie. Jakaż cudowna musiała być ta chwila, dokładnie ten magiczny moment, gdy czekoladowe oczy wychwyciły przelotne spojrzenie, pełne zamyślenia i dziecinnej wesołości. Uśmiechnął się, kiedy Michelle wtuliła policzek w poduszkę. Ciemne włosy zakryły jej policzek, z którego powoli znikał siniak; po rozcięciu na wardze prawie nie było śladu.
— Synoptycy zapowiadają zmianę aury — mruknęła sennie.
— Hm? O co chodzi?
— O tę zmianę pogody we mnie. — Huragan emocji uspokajał się. Mimo że z pewnością było to chwilowe, przeczuwała, że kolejny sztorm nie nadejdzie prędko.
O wiele przyjaźniej niż do tej pory spojrzała na niego zza kurtyny grubych rzęs. Przez chwilę Tom tonął w seledynowej głębi oczu, patrząc na Michelle spod wpółprzymkniętych powiek. Ogarnęło go jej spojrzenie i nawet nie zorientował się, kiedy zasnął.

*

Następnego ranka nawet szarość umknęła przed wiatrem. Błękitne niebo było nieskazitelnie czyste, zupełnie niejesienne. Promienie listopadowego słońce wpadały poprzez dwa niezasłonięte okna, zalewając światłem nowocześnie urządzoną kuchnię.
Michelle odetchnęła głęboko, zaciągając się ciepłymi oparami świeżo usmażonych naleśników, które trzymała na talerzu w dłoniach, oraz wonią wolności, jakiej pragnęła od jakiegoś czasu, ale brakowało jej odwagi, by po nią wyruszyć. Postanowiła sobie kiedyś, że nigdy więcej nie będzie uciekała, lecz złamała daną obietnicę. Wiedziała jednak, że postąpiła najlepiej, jak mogła. Zajęta myślami, nie zauważyła, kiedy Tom wtargnął do kuchni.
Zatrzymał się przy drzwiach, obserwując jak stopy w cienkich skarpetkach przemierzywszy pomieszczenie, zatrzymały się przy kuchennym stole. Michelle postawiła talerz na stole, a żołądek Toma zwinął się w supełek, choć nie miało to nic wspólnego z głodem. Dziwne uczucie, którego nie umiał dokładniej określić, wypełniło jego brzuch, kiedy Michelle odgarnęła włosy do tyłu, zarzucając nimi, lecz nie tym gestem używanym przy tandetnym podrywie, a całkiem naturalnie i jakby ze zniecierpliwieniem. Brązowe loki kaskadą opadły na wyprostowane niczym struna plecy. Jakoś nie potrafił i nie chciał odrywać spojrzenia od Michelle, zwłaszcza na wspomnienie o swoim zaskoczeniu, kiedy zaraz po przebudzeniu zorientował się, że jest w pokoju zupełnie sam. Pomyślał wtedy, że miniony wieczór był snem, który utkwił mu w głowie, że może Michelle zakończyła się wraz z nocą, że może nigdy jej nie było i że może nie wydarzyło się nic z tego, co pamiętał, przed jej pojawieniem się w Loitsche. A jednak nastał nowy dzień i pierwszy brzask na nowo przyniósł zmartwienia ostatnich miesięcy.
Niewyspanie jeszcze tkwiło na powiekach jak rosa na trawie. Michelle kątem oka zarejestrowała czyjeś kroki dopiero, kiedy do jej nozdrzy dotarł intensywny zapach wody po goleniu.
— Dzień dobry, kochanie. Mogę kilka? — Pochylił się nad Michelle, prawą rękę kładąc na oparciu krzesła, a lewą wskazując talerz. — Wiesz, na tym chyba polegają związki. Ty wstajesz wcześniej, żeby zrobić mi ciepłą kawę i jakieś śniadanie, a ja przychodzę do kuchni zwabiony smakowitymi zapachami. Wtedy ty witasz mnie czułym pocałunkiem w policzek i pytasz, czy dobrze spałem. Tylko że nie lubię kawy, a te dwa ostatnie możemy pominąć — dodał, a Michelle już nie mogła powstrzymać się przed uśmiechem.
Zadarła głowę, żeby spojrzeć na Toma.
— Bierz wszystkie, jeśli chcesz. Zjem coś innego — oznajmiła, zdziwiona swoim wesołym tonem, jak i nastrojem. — Czy jest coś jeszcze, co mogę zrobić dla mojego ukochanego?
— Jeśli chcesz, żeby było mi jeszcze milej, to ten czuły pocałunek nie jest takim najgorszym pomysłem… — mruknął. W odpowiedzi Michelle żartobliwie szturchnęła go łokciem w bok.
Gdy kilkanaście minut później do środka wszedł wysoki brunet, kuchenne drzwi otworzyły się ponownie, jednak tym razem zamknęły z głośnym trzaśnięciem.
Młody mężczyzna, niepewny, czy obraz, który właśnie mu się ukazał, był prawdziwy, przystanął. Rozejrzał się dokładnie po przestronnej kuchni, a jego wzrok kilkakrotnie zatrzymał się na pochylonym nad talerzem bracie oraz na nieznajomej szatynce, która zajadała owsiane płatki. Głośnym chrząknięciem zwrócił na siebie uwagę, zakłócając pobrzmiewającą w pomieszczeniu luźną rozmowę, do tej pory przerywaną jedynie poszczękiwaniem sztućców, a także odgłosami mlaskania oraz siorbania wydawanymi przez Toma.
Michelle podniosła wzrok znad miseczki płatków. Jedna brew o delikatnym łuku uniosła się ku górze, gdy oczom Michelle ukazał się frontman zespołu Tokio Hotel, Bill Kaulitz. Nie przypominał teraz postaci z pierwszych stron gazet: zawsze idealnie wystylizowane włosy w nieładzie sterczały we wszystkie strony, na twarzy z wyraźnie wystającymi kośćmi policzkowymi nie było ani śladu makijażu, a zamiast ekstrawaganckiej odzieży Bill miał na sobie zwykłe dżinsy i wygnieciony podkoszulek. Michelle ukradkiem zerknęła na Toma i dopiero wtedy uderzyło ją podobieństwo między braćmi. Ich oczy były tak samo ciemne, nosy miały ten sam kształt, choć Billa był nieco węższy. Brodę Billa zdobił pieprzyk podobny do tego, jaki Tom miał na policzku. Obaj mieli raczej dość delikatną urodę, ale Tomowi – w przeciwieństwie do Billa – nie przeszkadzało to w wyglądaniu jak prawdziwy mężczyzna.
— Nie dość, że przyjechałem wczoraj bardzo późno, to w dodatku… — zaczął z pretensją Bill.
— Trzeba było odpuścić wizytę w studiu — wtrącił Tom, przełykając kęs naleśnika. — Ile razy można nagrywać swój wokal?
— To w dodatku nie wyspałem się, bo jakaś grupka dresiarzy z Al-Kaidy odstawiała w nocy koncert uniesień seksualnych — dokończył, nie zwracając uwagi na uszczypliwy ton głosu Toma. — Mam pokój niedaleko was. Wszystko słyszałem. Zmęczony i niewyspany zszedłem do kuchni, i co? I twoja dziewczyna pochłania moje płatki. — Bill wlepił w Michelle świdrujący wzrok, mrugając szybko. — O kurde, ale ty masz małe piersi! Znaczy, obiektywnie nie takie małe, ale w porównaniu… Wiesz, wszystkie poprzednie laski Toma miały ooo taaakie wielkie cycki. — Chcąc pokazać kobiece atuty, zakreślił przed swoją klatką piersiową dwa duże kule, które rozmiarami z powodzeniem mogłyby robić za piłki do siatkówki.
Uwaga Billa, choć kompletnie nie na miejscu, rozbawiła szatynkę. Przypomniawszy sobie o dobrych manierach, Michelle wstała, żeby się przedstawić. Już miała odezwać się i wyciągnąć rękę na powitanie, gdy przerwał jej Tom:
— Dobra, zmieńmy temat — westchnął. — To jest moja dziewczyna, Michelle. Sam widzisz, czemu ją przed wami ukrywałem. Totalna kompromitacja. — Pokręcił głową, ubolewając nad brakiem taktu ze strony bliźniaka. — Jej piersi są jak najbardziej w porządku — zastrzegł, choć nie miał pojęcia, co Bill chciał powiedzieć, gdy otworzył usta. — Kochana Michelle, ten wypłosz, to mój młodszy o dziesięć minut brat, Bill. — Michelle i Bill podali sobie ręce, wymieniając przyjazne uśmiechy. — Teraz możemy porozmawiać o stanikach… Tfu! O naleśnikach!
Wszyscy troje wybuchnęli śmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz