Michelle
Hoppe rozgrzewała się, ze znużeniem wykonując banalne grand battement, którego nauczyła się chyba jeszcze w czasach
przedszkolnych. Nie zdążyła zastanowić się nad dalszą częścią rozgrzewki ani
włączyć muzyki, a do środka wpadła niczym burza wysoka blondynka o skandynawskim
typie urody. Przestraszona Michelle podskoczyła.
—
Doczekam kiedyś dnia, w którym przywitasz się zamiast trzaskać drzwiami? —
Pozwoliła sobie na odrobinę uszczypliwą uwagę, bo wiedziała, że Lena na pewno
się nie obrazi.
—
Kiedyś — wydyszała Lena i rzuciła się w stronę baru. Po chwili wypadła zza lady
ze szklanką pomidorowego soku, energicznie wachlując dłonią twarz, na której
widniały kropelki potu, powoli zaczynające rozmazywać zbyt mocny makijaż.
Bladoniebieskie oczy zasnuły się jakimś dziwnym rozmarzeniem, które niemal
natychmiast zostało zastąpione zdziwieniem. — Dlaczego nie jesteś jeszcze
przebrana? Przecież zaraz zaczną się tu zbierać zaślinieni faceci! — Lena
pokręciła głową, ubolewając nad wyraźnym zaniedbaniem koleżanki z pracy.
—
Jest dopiero siedemnasta.
—
Ale jak to?! — oburzyła się. Wyciągnąwszy z kieszeni sztruksowej spódniczki
telefon, sprawdziła aktualną godzinę. Z roztargnieniem odrzuciła komórkę na
ladę baru. — Rzeczywiście… — Upiła duży łyk soku, by ugasić nękające
pragnienie. — Wybacz, to dlatego, że niedawno wstałam. Byłam tak pewna, że się
spóźnię, że nie miałam nawet czasu zorientować się, która jest godzina.
—
Co ty dolewasz sobie do tych soczków? Ja też tak chcę! — zaśmiała się Michelle,
niby podejrzliwie zerkając na szklankę w ręce koleżanki.
Blondynka
jednym haustem wypiła resztę zawartości wysokiej szklanki i sapnęła z ulgą.
Lena
Sidar była jedyną znaną Michelle osobą, która potrafiła żyć z dnia na dzień,
nie przejmując się drobnostkami. To właśnie Lena pomogła jej odnaleźć się w
nowym środowisku i od kiedy trochę się do siebie zbliżyły, choć nie na tyle by
wytworzyć realną nić przyjaźni, była również głosem rozsądku, który od czasu do
czasu namawiał do porzucenia Ariana.
*
Gustav
obwiniał siebie. Za to, że nie miał pojęcia, jak zatrzymać Mad. Force, za ciche
dni, za źródełko niewyjaśnionej tęsknoty, za brak granic własnej wytrwałości, za
tak łatwe do obalenia kłamstwo… Na zmianę płonął ze wstydu i stygł w nadziei,
że to jeszcze nie definitywny koniec. Płonął. Stygł. Znowu płonął i znowu
stygł. I tak dziesiątki razy w kółko.
Za
każdym razem, gdy włączał laptopa, raziło go wypisane szarą czcionką, krótkie
słowo „offline”, które od trzech dni nieprzerwanie widniało przy nicku Mad.
Force.
Niewidzialny88:
Puk, puk! Jest tam kto?
Czy Mademoiselle
Force znajdzie odrobinę chęci i czasu na przeczytanie moich spontanicznych
przeprosin? Mam taką nadzieję.
Jak zdążyłaś
zauważyć dzięki naszym rozmowom – jestem bezmyślny i niezbyt rozgarnięty.
Często podejmuję lekkomyślne decyzje. Tak było i tym razem – skłamałem.
Przepraszam. Tak bardzo zaangażowałem się w znajomość z Tobą, że wyszedłem poza
linię przyzwoitości i dobrego wychowania. Rozumiem Twoją reakcję i zrozumiem
również, jeśli już nigdy nie zechcesz mnie widzieć na oczy, ale uwierz – ostro
sprowadziłaś mnie na ziemię. Nigdy więcej nie postąpię tak wobec ciebie, jeśli
tylko dasz mi szansę. Teraz wiem, że nigdy nie powinienem ukrywać przed tobą
swojej tożsamości. Miałaś rację: jak mogłem być tak głupi i łudzić się, że nie
skojarzysz, kim jestem? Nie chcę się usprawiedliwiać. Uwierz, nie czuję się
gwiazdą, za którą prawdopodobnie mnie wzięłaś – jestem zwykłym człowiekiem i
tak jakoś wyszło, że muzykiem zarazem. Nie obchodzi mnie, co myślą ludzie, a
to, jakie mikrofony mam przy perkusji i jaki powinienem wybijać rytm. […]
*
Michelle
zazwyczaj wywierała na ludziach niezbyt przyjemne wrażenie oschłej, trzymającej
się na dystans młodej kobiety. Zamknęła się w takiej skorupie. Nie wystarczyło
jej jednak siły, by móc być taką przy nim.
Wyrwana w środku nocy ze snu, otulona skłębioną kołdrą, wyglądała raczej jak
bezbronna dziewczynka. Podniosła się do pozycji półsiedzącej, otwierając
ociężałe powieki. Zieleń tęczówek zmatowiała, gdy Michelle zobaczyła Ariana
starającego się utrzymać w pionie. Znowu… Czy ten koszmarny scenariusz ulegnie
kiedyś zmianie na lepsze?
Michelle
w mgnieniu oka wyskoczyła spod kołdry i z zaciśniętymi pięściami stanęła
naprzeciw blondyna. Dygotała z furii ogarniającej ją w każdym calu.
—
O nie! Nie będziesz tutaj spał w takim stanie! — zaprotestowała, przełykając
gulę w gardle. — Jesteś w ogóle w stanie powiedzieć, gdzie i z kim podziewałeś
się tyle godzin?
Nie
miała pojęcia, skąd znalazła w sobie tyle samozaparcia, aby spróbować wygarnąć
Arianowi wszystko, co złego uczynił do tej pory. Czy nagły przypływ odwagi był
spowodowany zmęczeniem, czy zwykłą głupotą miało się dopiero okazać.
—
Robi mi się niedobrze, kiedy na ciebie patrzę… — zaczęła, a jej głos nabrał
mocy i zdecydowania. — Nie wiem, jak mam do ciebie mówić, żeby to do ciebie
dotarło. Mam po prostu dość,
rozumiesz?
Mimo
że była wytrącona z równowagi, próbowała nie krzyczeć. Mówiła coraz mniej składnie,
wyrzucając na wydechu kolejne słowa, zupełnie jakby bała się tego, co mogłoby
nastąpić, gdyby zamilkła. Głęboko skrywane i tłumione emocje wybuchły ze
zdwojoną siłą, lawinowo przedostając się na zewnątrz. Na moment Michelle odnalazła
w sobie tę dziewczynę, która potrafiła mówić, co myśli, nawet jeżeli nikt nie
powinien tego usłyszeć, i która nie bała się czuć tego, czego czuć nie powinna.
Która wiedziała, jak wiele ją ominęło i której granice wytrzymałości właśnie
pękły.
—
ZAMKNIJ SIĘ! — ryknął głośno, aż na jego czole zapulsowały cienkie żyłki.
—
Nie. Za długo milczałam. Nie mam już siły na „kocham i nienawidzę”.
Jednym
spojrzeniem pełnym nieopisanej niechęci Arian rozkruszył i zdeptał dumę
Michelle.
Znów
odczuła strach. Nie ten ludzki – nie odczuwa się strachu przed osobą, którą się
kocha. Zamarła, nie mogąc wydusić z krtani żadnego dźwięku. Jak przed chwilą
Arian znajdował się krok od Michelle, tak teraz stał bardzo blisko, tuż przed
nią. Niczym w swoistych kajdanach, zamknął chude przeguby w silnym uścisku
swych dłoni. Mocno przycisnąwszy ręce Michelle do jej klatki piersiowej,
popchnął ją na ścianę. Potrąciła nogą nocną szafeczkę. W pokoju rozległ się
głuchy brzdęk rozbijanej, kulistej lampki.
Wciąż
napierając na Michelle, pochłonął dźwięk jej krzyku, który nawet nie zdążył
rozbrzmieć w pomieszczeniu. Jęknęła głośno z bólu, czując, jak Arian
nienaturalnej wykręca jej nadgarstki. Instynktownie spróbowała wyrwać się z
żelaznego uścisku, aby chociaż odrobinę go poluźnił – na próżno, Arian tylko
sprawił jej większy ból. Czuła, że zaraz połamie jej obie ręce. Ostatkiem
silnej woli powstrzymała łzy gromadzące się pod powiekami.
—
Jeżeli każę ci się zamknąć, masz milczeć! Jeżeli mówię, żebyś coś zrobiła, masz
to zrobić — wycedził, a alkoholowo-nikotynowy zapach jego oddechu sprawił, że Michelle
zakręciło się w głowie.
Skrzywiła
się, przełykając łzy, które – nawet nie wiedziała kiedy – wydostały się z
kącików oczu. Skóra pod szorstkimi dłońmi Ariana piekła niemiłosiernie.
Mężczyzna brutalnie przytknął spierzchnięte usta do rozedrganych warg, a jego
ręce wędrowały od talii w górę, by zniknąć pod górną częścią piżamy. I nawet
spojrzeniu, które błagało by zostawił, nie dotykał, nie sprawiał bólu i
odszedł, nie udało się postawić oporu silnym dłoniom.
— Jesteś tylko małą dziwką. — Patrząc prosto w przepełnione strachem oczy, popchnął Michelle na łóżko, wolną ręką rozpinając pasek od spodni. Musiał pokazać jej, kto tu rządzi.
— Jesteś tylko małą dziwką. — Patrząc prosto w przepełnione strachem oczy, popchnął Michelle na łóżko, wolną ręką rozpinając pasek od spodni. Musiał pokazać jej, kto tu rządzi.
Paniczny
strach sparaliżował jej ciało. Bała się, kiedy Arian ściągnął koszulkę. Nie chciała
tu być, ale równocześnie nie potrafiła zmusić się do jakiegokolwiek ruchu. Ujrzawszy
zbliżającą się, czerwoną z wściekłości twarz, Michelle pisnęła głośno, usiłując
się wydostać spod męskiego ciała. Wezbrała w niej rozpaczliwa wściekłość.
Arian
uciszył krzyk kobiety mocnym uderzeniem w policzek. Michelle poczuła lepki,
słodkawy posmak krwi cieknącej z wargi. Ta odrobina krwi była kroplą, która
przelała czarę.
— Byłaś niegrzeczna. A co robi się z niegrzecznymi dziewczynkami? Karze się je. Prawda? — sapnął Michelle do ucha. Zamiast znieruchomieć i poddać się, odszukała w sobie determinację. Wierzgnęła mocno nogami, a Ariana niemal odrzuciło. Zatoczył się na ścianę, a Michelle, korzystając, że w jego krwi znajdowała się spora dawka alkoholu opóźniająca reakcje, uciekła do łazienki.
— Byłaś niegrzeczna. A co robi się z niegrzecznymi dziewczynkami? Karze się je. Prawda? — sapnął Michelle do ucha. Zamiast znieruchomieć i poddać się, odszukała w sobie determinację. Wierzgnęła mocno nogami, a Ariana niemal odrzuciło. Zatoczył się na ścianę, a Michelle, korzystając, że w jego krwi znajdowała się spora dawka alkoholu opóźniająca reakcje, uciekła do łazienki.
Pomiędzy dniem a nocą…
To ona – skryta w widmie łez,
omotana trwożliwością przed postawieniem decydującego kroku, zawładnięta
strachem przed samotnością.
Pomiędzy huraganem emocji a ukojeniem
serca…
To ona – chce zamknąć się w
złotej klatce i żyć marzeniami.
Od
tamtego wydarzenia minęło kilka długich godzin. Michelle dopiero nad ranem
odważyła się wyjść z łazienki, chociaż Arian już po kilkunastu minutach
dobijania się do drzwi, nazwał ją „głupią kurwą” i wyszedł z mieszkania po
drodze tłukąc lustro na przedpokoju.
Poszczególne
części ciała nadal dotkliwie dawały o sobie znać, kiedy Michelle sprzątała bałagan
po Arianie – ból powracał falami w okolicach nadgarstków i ramion. Robiła to
automatycznie, myślami będąc gdzieś indziej. Złość opadła miękko na rozedrgane
od strachu serce, a umysł Michelle naszpikował się kryształową nienawiścią.
Każdą kolejną myśl nasycało coraz większe przekonanie, że powinna zakończyć ten
toksyczny związek. Z trudem lawirowała w labiryncie własnych uczuć. Czuła się
niezmiernie skrzywdzona i bezgranicznie… nadal kochała Ariana.
Chciała
wszystkiego i niczego. Chciała oddychać jego powietrzem. Jak dawniej. Chciała z
powrotem tego wszystkiego, co ich łączyło, a co zabrał im los. Chciała wymazać
teraźniejszość i koniecznie zostawić w sobie przeszłość. Zdawała sobie sprawę,
że aby naprawić rzeczywistość, musiałaby zrezygnować z Ariana. Nie wyobrażała
sobie życia bez niego ani dzisiaj, ani jutro, ani za miesiąc… Nigdy. Podnosiła
zbyt wysoko plany o ich wspólnym szczęściu, choć żaden nie był możliwy do
spełnienia. Niestety wyłącznie w marzeniach mogli być razem bezproblemowo, jak
niegdyś. Michelle przekonywała samą siebie, że Arian nadal ją kocha. Okazywał
czułość, gdyż to widziały oczy jej wyobraźni. Mogła opierać na nim całe życie,
bo pragnęła w to wierzyć.
Wyrzuciwszy
resztki lampki do kosza, opadła na kuchenne krzesło. Podkuliła nogi pod brodę i
opuściwszy głowę, zamknęła swoje istnienie w dłoniach zapomnienia. Gdy była
mała, uważała, że to najlepszy sposób na schronienie. Teraz była dorosła i
nadal potrzebowała schronienia, ale realnego… Odepchnęła na bok wspomnienia,
żal i wszystkie negatywne emocje. Najgorsze, co mogła zrobić w tej sytuacji
było popadnięcie w marazm. Postanowiła więc wziąć się w garść.
Dwie
minuty później wybierała numer do Leny. Przeciągły sygnał wyprzedził ciche
kliknięcie.
—
Halooo? — Kobiecy głos po drugiej stronie przeciągnął ostatnią sylabę.
—
Cześć, Lena. — Michelle starała się, aby jej głos zabrzmiał w miarę wesoło. —
Mogłybyśmy się spotkać przed pracą?
—
Dobra. A co się dzieje?
—
Nic takiego, po prostu… — Delikatny głos załamał się i teraz rozmówczyni mogła
usłyszeć jedynie oddech Michelle. — Czy mogłabyś…
—
Przyjechać do ciebie najszybciej jak się da?
—
Jeśli byłabyś tak miła.
—
Ja zawsze jestem miła! — zażartowała Lena. Spoważniała, gdy w odpowiedzi nie
usłyszała nawet cienia śmiechu. Rzuciła tylko do słuchawki: — Będę niebawem.
Michelle
z trudem powstrzymała kolejne łzy.
Ona
chciała myśli zgubić. Ona chciała krzyczeć… Ale nikt jej tego nie nauczył.
Niedługo
potem Michelle była przygotowana na wizytę Leny. Obłożenie spuchniętej twarzy
lodem niewiele pomogło, podobnie jak posmarowanie maścią ani nałożenie
makijażu, więc rozpuściła włosy i nie założyła kosmyków za ucho. Potrzebowała
jedynie towarzystwa normalnej osoby.
Zduszony
okrzyk na powitanie uświadomił jej, jak źle musiała wyglądać – Lena od razu
zauważyła siniaka i rozciętą wargę.
—
O Boże, jak ty wyglądasz! Co Arian ci zrobił?!
Michelle
nie była w stanie odpowiedzieć na to pytanie bez wywołania kolejnego potoku łez,
więc tylko pokręciła głową.
Jakiś
czas później obie kobiety siedziały w ciasnej kuchni. Michelle przyciskała
plastikowy worek z lodem do wciąż zapuchniętej twarzy, natomiast Lena trzaskała
drzwiczkami szafek w poszukiwaniu herbaty oraz cukru, co chwilę spoglądając na
młodszą koleżankę ze współczuciem. Kiedy w końcu na małym plastikowym stoliku
znalazły się dwa kubki z parującą herbatą, Lena zajęła miejsce na krześle obok
Michelle. Przysunęła się do szatynki, aby ocenić stan jej twarzy.
—
Nie wygląda to zbyt estetycznie. — Skrzywiła się na widok cienkiego rozcięcia
wargi, które dostrzegła dopiero teraz. — Mogłaś mnie chociaż uprzedzić przez
telefon, na co mam się przygotować! Wyglądasz jak ofiara przemocy w rodzinie —
wypaliła bez zastanowienia. Michelle uśmiechnęła się krzywo. — Znaczy, ten… Jak
znowu do tego doszło?
—
Arian przyszedł kompletnie pijany. Znowu… Pokłóciliśmy się, tak jakby. Puściły
mu nerwy, to wszystko. Łatwo się denerwuje — odpowiedziała lakonicznie.
Odsunęła lód od twarzy, po czym wrzuciła opakowanie do zlewu.
Lena
z politowaniem spojrzała na koleżankę.
—
Coś często Arianowi te nerwy puszczają… Myślę, że to najwyższy czas, żebyś
powiedziała temu dupkowi adieu.
Przecież mu do reszty odbija. Następnym razem może zrobić ci coś o wiele
gorszego! — zauważyła, nie tłumacząc, co może znaczyć „coś o wiele gorszego”.
Michelle wiedziała jednak i bez tego.
—
Wiesz, zastanawiałam się nad tym dość intensywnie… — zaczęła, wahając się, czy
opowiedzieć Lenie o propozycji Toma Kaulitza, która przewinęła jej się przez
myśli, gdy siedziała zamknięta w łazience. Choć był to absurdalny pomysł, był
jedynym, na który mogła sobie pozwolić. — Myślisz, że dobrze byłoby, gdybym na
przykład wyjechała na jakiś czas, żeby odpocząć od Ariana?
—
Odpocząć? Ty powinnaś go zostawić!
*
Niewidzialny88:
[…] Nie obchodzi
mnie, co myślą ludzie, a to, jakie mikrofony mam przy perkusji i jaki
powinienem wybijać rytm.
Będzie mi przykro, jeśli skreślisz mnie na starcie tylko dlatego, że ukrywałem przed tobą, kim jestem.
Zrozumiem, jeśli odeślesz mnie z kwitkiem. Miło byłoby, gdybyś zechciała chociażby rozpatrzyć moje podanie o wybaczenie.
Będzie mi przykro, jeśli skreślisz mnie na starcie tylko dlatego, że ukrywałem przed tobą, kim jestem.
Zrozumiem, jeśli odeślesz mnie z kwitkiem. Miło byłoby, gdybyś zechciała chociażby rozpatrzyć moje podanie o wybaczenie.
Juliette,
czytając wiadomość od Niewidzialnego88, miała ochotę wszystko zepsuć – na złość
jemu i samej sobie. Czekała na jakiś sygnał od Gustava, lecz sama nie zrobiła
żadnego ruchu. Nie myślała o tym, co on czuje, że może ma poczucie winy –
widziała w tej sytuacji tylko swoją krzywdę. Nie potrafiła przejść z tym
wszystkim do porządku dziennego. Oto perkusista zespołu, który ubóstwiała,
okazał się być znajomym poznanym przez Internet. Niby nic: tylko zespół, który
znaczył dla niej więcej, niż by sobie tego życzyła. Niby nic: tylko Tokio
Hotel; tylko proste melodie, wywołujące przyjemne dreszcze; tylko czekoladowe
tęczówki, które kiedyś były skromnym marzeniem, a teraz wywoływały
sentymentalny uśmiech na wspomnienie o nastoletniej naiwności. Niby nic: tylko
Gustav Schäfer, zwykły człowiek, któremu los pomógł odnaleźć furtkę do sławy. I
niby nic: tylko ona, Juliette Lorrain, i mętlik w jej głowie.
Jeszcze
jakiś czas wlepiała wzrok w ekran, z którego na nowo chłonęła każde pojedyncze
słowo. Z Juliette wygrała świadomość, że gdyby nie puściła w niepamięć tego
kłamstwa – wracałaby myślami do chwili, w której odeszła, zostawiając Gustava
samego z odlatującym balonikiem. Może kiedyś okazałoby się, że z własnej woli
ominęła coś istotnego?
Nie
miała już pretensji do Gustava. Była tylko troszkę na niego zła.
*
— No czy ty sobie kpisz,
dziewczyno? Dzwoń do niego natychmiast! — zakomenderowała Lena, wciskając w
dłoń Michelle komórkę. Podała szatynce również zapisaną cyframi serwetkę.
Michelle
z niepewnością malującą się na twarzy otworzyła klapkę Motoroli, po czym
przeniosła numer z wygniecionej serwetki na klawiaturę komórki. Nacisnęła
zieloną słuchawkę, ale natychmiast rozłączyła się.
—
Nie mogę tego zrobić — oznajmiła na pozór spokojnym tonem, choć dłonie i serce
jej drżały.
—
To twoja ostatnia szansa. Naprawdę chcesz dalej żyć tak jak teraz? Myślisz, że
dasz radę?
—
Nie wiem — odpowiedziała, wpatrując się w Lenę wystraszonymi oczami. — Chyba w
ogóle nie myślę. Nic już nie rozumiem… Dlaczego Arian tak się zachowuje? Kiedyś
taki nie był…
—
Jest skończonym skurwysynem, ot co — stwierdziła rzeczowo. — Przestań o nim myśleć.
Zajmij się lepiej sobą.
Zniecierpliwiona
Lena odebrała od Michelle telefon i sama wybrała numer Toma Kaulitza.
Odczekała, aż połączenie zostanie zaakceptowane. Dopiero, gdy w słuchawce
odezwał się męski głos, przycisnęła telefon do ucha koleżanki po nieuszkodzonej
stronie twarzy.
—
Halo? — Michelle przygryzła wargę, bojąc się odezwać, ale zaraz syknęła cicho –
ranka na skórze ust rozwarła się na nowo. — Słucham, kto mówi? — Ton stał się
ostry i nieprzyjemny.
—
Dzień dobry, Tom. Pamiętasz mnie? — spytała naiwnie. Nawet jeśli ją pamiętał,
nie mógłby poznać jej po głosie. Napotkała ponaglające spojrzenie Leny. To
dodało jej pewności siebie. — Z tej strony Michelle, z „Tropicany”. Miałam
zadzwonić, jeśli zmienię zdanie odnośnie twojej propozycji i…
—
Tak, teraz pamiętam — wpadł jej w słowo. Odniosła wrażenie, że jest trochę
rozdrażniony i że wybrała niewłaściwy czas na rozmowę. — Szukałem cię wczoraj w…
tam, gdzie pracujesz, ale cię nie było. Skoro zmieniłaś zdanie, to czy
moglibyśmy się spotkać? Nie chcę takich spraw omawiać przez telefon — dodał
ściszonym tonem, a w tle rozbrzmiały strzępy rozmowy.
Zamilkła
na chwilę. Nie była pewna, czy robi dobrze, czy źle. Wiedziała tylko, że
podobno człowiek dopiero o krok od szaleństwa ma naprawdę czyste myśli. Już
miała się rozłączyć, jednak…
—
Oczywiście. Tylko… Nie mówię, że na pewno pojadę z tobą do Loitsche.
—
To po co dzwonisz? Zabierasz mi czas.
—
Ale może pojadę. Chciałabym najpierw
porozmawiać.
—
Okej. „Może” jest dobrą odpowiedzią. To „nie” jako kategoryczna odmowa zawsze
irytuje najbardziej. Oddzwonię do ciebie później, nie mogę w tej chwili
rozmawiać. W porządku? — Nie każde słowo Toma w pełni do niej docierało. W jej
głowie pojawił się ogromny, poplątany kłębek wątpliwości. — To do
może-usłyszenia.
—
Do może-zobaczenia.
Kiedy
Michelle zakończyła połączenie, pod jej nosem pojawił się delikatny uśmiech
mściwej satysfakcji.
Teraz
to ona wygrywała walkę, którą toczył z nią Arian. Tłukąc jej dumę, wydarł z
niej otępienie. Przestrzelił umysł silną toksyną, a ona wychwyciła idealną
chwilę na odwyk od tego destrukcyjnego narkotyku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz