tekst

19 maja

Moje życie jest kompletnie pokręcone.

29 września 2011

7. Pomiędzy huraganem emocji a ukojeniem serca


Michelle Hoppe rozgrzewała się, ze znużeniem wykonując banalne grand battement, którego nauczyła się chyba jeszcze w czasach przedszkolnych. Nie zdążyła zastanowić się nad dalszą częścią rozgrzewki ani włączyć muzyki, a do środka wpadła niczym burza wysoka blondynka o skandynawskim typie urody. Przestraszona Michelle podskoczyła.
— Doczekam kiedyś dnia, w którym przywitasz się zamiast trzaskać drzwiami? — Pozwoliła sobie na odrobinę uszczypliwą uwagę, bo wiedziała, że Lena na pewno się nie obrazi.
— Kiedyś — wydyszała Lena i rzuciła się w stronę baru. Po chwili wypadła zza lady ze szklanką pomidorowego soku, energicznie wachlując dłonią twarz, na której widniały kropelki potu, powoli zaczynające rozmazywać zbyt mocny makijaż. Bladoniebieskie oczy zasnuły się jakimś dziwnym rozmarzeniem, które niemal natychmiast zostało zastąpione zdziwieniem. — Dlaczego nie jesteś jeszcze przebrana? Przecież zaraz zaczną się tu zbierać zaślinieni faceci! — Lena pokręciła głową, ubolewając nad wyraźnym zaniedbaniem koleżanki z pracy.
— Jest dopiero siedemnasta.
— Ale jak to?! — oburzyła się. Wyciągnąwszy z kieszeni sztruksowej spódniczki telefon, sprawdziła aktualną godzinę. Z roztargnieniem odrzuciła komórkę na ladę baru. — Rzeczywiście… — Upiła duży łyk soku, by ugasić nękające pragnienie. — Wybacz, to dlatego, że niedawno wstałam. Byłam tak pewna, że się spóźnię, że nie miałam nawet czasu zorientować się, która jest godzina.
— Co ty dolewasz sobie do tych soczków? Ja też tak chcę! — zaśmiała się Michelle, niby podejrzliwie zerkając na szklankę w ręce koleżanki.
Blondynka jednym haustem wypiła resztę zawartości wysokiej szklanki i sapnęła z ulgą.
Lena Sidar była jedyną znaną Michelle osobą, która potrafiła żyć z dnia na dzień, nie przejmując się drobnostkami. To właśnie Lena pomogła jej odnaleźć się w nowym środowisku i od kiedy trochę się do siebie zbliżyły, choć nie na tyle by wytworzyć realną nić przyjaźni, była również głosem rozsądku, który od czasu do czasu namawiał do porzucenia Ariana.

*

Gustav obwiniał siebie. Za to, że nie miał pojęcia, jak zatrzymać Mad. Force, za ciche dni, za źródełko niewyjaśnionej tęsknoty, za brak granic własnej wytrwałości, za tak łatwe do obalenia kłamstwo… Na zmianę płonął ze wstydu i stygł w nadziei, że to jeszcze nie definitywny koniec. Płonął. Stygł. Znowu płonął i znowu stygł. I tak dziesiątki razy w kółko.
Za każdym razem, gdy włączał laptopa, raziło go wypisane szarą czcionką, krótkie słowo „offline”, które od trzech dni nieprzerwanie widniało przy nicku Mad. Force.

Niewidzialny88:
Puk, puk! Jest tam kto?
Czy Mademoiselle Force znajdzie odrobinę chęci i czasu na przeczytanie moich spontanicznych przeprosin? Mam taką nadzieję.
Jak zdążyłaś zauważyć dzięki naszym rozmowom – jestem bezmyślny i niezbyt rozgarnięty. Często podejmuję lekkomyślne decyzje. Tak było i tym razem – skłamałem. Przepraszam. Tak bardzo zaangażowałem się w znajomość z Tobą, że wyszedłem poza linię przyzwoitości i dobrego wychowania. Rozumiem Twoją reakcję i zrozumiem również, jeśli już nigdy nie zechcesz mnie widzieć na oczy, ale uwierz – ostro sprowadziłaś mnie na ziemię. Nigdy więcej nie postąpię tak wobec ciebie, jeśli tylko dasz mi szansę. Teraz wiem, że nigdy nie powinienem ukrywać przed tobą swojej tożsamości. Miałaś rację: jak mogłem być tak głupi i łudzić się, że nie skojarzysz, kim jestem? Nie chcę się usprawiedliwiać. Uwierz, nie czuję się gwiazdą, za którą prawdopodobnie mnie wzięłaś – jestem zwykłym człowiekiem i tak jakoś wyszło, że muzykiem zarazem. Nie obchodzi mnie, co myślą ludzie, a to, jakie mikrofony mam przy perkusji i jaki powinienem wybijać rytm. […]

*

Michelle zazwyczaj wywierała na ludziach niezbyt przyjemne wrażenie oschłej, trzymającej się na dystans młodej kobiety. Zamknęła się w takiej skorupie. Nie wystarczyło jej jednak siły, by móc być taką przy nim. Wyrwana w środku nocy ze snu, otulona skłębioną kołdrą, wyglądała raczej jak bezbronna dziewczynka. Podniosła się do pozycji półsiedzącej, otwierając ociężałe powieki. Zieleń tęczówek zmatowiała, gdy Michelle zobaczyła Ariana starającego się utrzymać w pionie. Znowu… Czy ten koszmarny scenariusz ulegnie kiedyś zmianie na lepsze?
Michelle w mgnieniu oka wyskoczyła spod kołdry i z zaciśniętymi pięściami stanęła naprzeciw blondyna. Dygotała z furii ogarniającej ją w każdym calu.
— O nie! Nie będziesz tutaj spał w takim stanie! — zaprotestowała, przełykając gulę w gardle. — Jesteś w ogóle w stanie powiedzieć, gdzie i z kim podziewałeś się tyle godzin?
Nie miała pojęcia, skąd znalazła w sobie tyle samozaparcia, aby spróbować wygarnąć Arianowi wszystko, co złego uczynił do tej pory. Czy nagły przypływ odwagi był spowodowany zmęczeniem, czy zwykłą głupotą miało się dopiero okazać.
— Robi mi się niedobrze, kiedy na ciebie patrzę… — zaczęła, a jej głos nabrał mocy i zdecydowania. — Nie wiem, jak mam do ciebie mówić, żeby to do ciebie dotarło. Mam po prostu dość, rozumiesz?
Mimo że była wytrącona z równowagi, próbowała nie krzyczeć. Mówiła coraz mniej składnie, wyrzucając na wydechu kolejne słowa, zupełnie jakby bała się tego, co mogłoby nastąpić, gdyby zamilkła. Głęboko skrywane i tłumione emocje wybuchły ze zdwojoną siłą, lawinowo przedostając się na zewnątrz. Na moment Michelle odnalazła w sobie tę dziewczynę, która potrafiła mówić, co myśli, nawet jeżeli nikt nie powinien tego usłyszeć, i która nie bała się czuć tego, czego czuć nie powinna. Która wiedziała, jak wiele ją ominęło i której granice wytrzymałości właśnie pękły.
— ZAMKNIJ SIĘ! — ryknął głośno, aż na jego czole zapulsowały cienkie żyłki.
— Nie. Za długo milczałam. Nie mam już siły na „kocham i nienawidzę”.
Jednym spojrzeniem pełnym nieopisanej niechęci Arian rozkruszył i zdeptał dumę Michelle.
Znów odczuła strach. Nie ten ludzki – nie odczuwa się strachu przed osobą, którą się kocha. Zamarła, nie mogąc wydusić z krtani żadnego dźwięku. Jak przed chwilą Arian znajdował się krok od Michelle, tak teraz stał bardzo blisko, tuż przed nią. Niczym w swoistych kajdanach, zamknął chude przeguby w silnym uścisku swych dłoni. Mocno przycisnąwszy ręce Michelle do jej klatki piersiowej, popchnął ją na ścianę. Potrąciła nogą nocną szafeczkę. W pokoju rozległ się głuchy brzdęk rozbijanej, kulistej lampki.
Wciąż napierając na Michelle, pochłonął dźwięk jej krzyku, który nawet nie zdążył rozbrzmieć w pomieszczeniu. Jęknęła głośno z bólu, czując, jak Arian nienaturalnej wykręca jej nadgarstki. Instynktownie spróbowała wyrwać się z żelaznego uścisku, aby chociaż odrobinę go poluźnił – na próżno, Arian tylko sprawił jej większy ból. Czuła, że zaraz połamie jej obie ręce. Ostatkiem silnej woli powstrzymała łzy gromadzące się pod powiekami.
— Jeżeli każę ci się zamknąć, masz milczeć! Jeżeli mówię, żebyś coś zrobiła, masz to zrobić — wycedził, a alkoholowo-nikotynowy zapach jego oddechu sprawił, że Michelle zakręciło się w głowie.
Skrzywiła się, przełykając łzy, które – nawet nie wiedziała kiedy – wydostały się z kącików oczu. Skóra pod szorstkimi dłońmi Ariana piekła niemiłosiernie. Mężczyzna brutalnie przytknął spierzchnięte usta do rozedrganych warg, a jego ręce wędrowały od talii w górę, by zniknąć pod górną częścią piżamy. I nawet spojrzeniu, które błagało by zostawił, nie dotykał, nie sprawiał bólu i odszedł, nie udało się postawić oporu silnym dłoniom.
            — Jesteś tylko małą dziwką. — Patrząc prosto w przepełnione strachem oczy, popchnął Michelle na łóżko, wolną ręką rozpinając pasek od spodni. Musiał pokazać jej, kto tu rządzi.
Paniczny strach sparaliżował jej ciało. Bała się, kiedy Arian ściągnął koszulkę. Nie chciała tu być, ale równocześnie nie potrafiła zmusić się do jakiegokolwiek ruchu. Ujrzawszy zbliżającą się, czerwoną z wściekłości twarz, Michelle pisnęła głośno, usiłując się wydostać spod męskiego ciała. Wezbrała w niej rozpaczliwa wściekłość.
Arian uciszył krzyk kobiety mocnym uderzeniem w policzek. Michelle poczuła lepki, słodkawy posmak krwi cieknącej z wargi. Ta odrobina krwi była kroplą, która przelała czarę.
            — Byłaś niegrzeczna. A co robi się z niegrzecznymi dziewczynkami? Karze się je. Prawda? — sapnął Michelle do ucha. Zamiast znieruchomieć i poddać się, odszukała w sobie determinację. Wierzgnęła mocno nogami, a Ariana niemal odrzuciło. Zatoczył się na ścianę, a Michelle, korzystając, że w jego krwi znajdowała się spora dawka alkoholu opóźniająca reakcje, uciekła do łazienki.


Pomiędzy dniem a nocą…
To ona – skryta w widmie łez, omotana trwożliwością przed postawieniem decydującego kroku, zawładnięta strachem przed samotnością.
Pomiędzy huraganem emocji a ukojeniem serca…
To ona – chce zamknąć się w złotej klatce i żyć marzeniami.

Od tamtego wydarzenia minęło kilka długich godzin. Michelle dopiero nad ranem odważyła się wyjść z łazienki, chociaż Arian już po kilkunastu minutach dobijania się do drzwi, nazwał ją „głupią kurwą” i wyszedł z mieszkania po drodze tłukąc lustro na przedpokoju.
Poszczególne części ciała nadal dotkliwie dawały o sobie znać, kiedy Michelle sprzątała bałagan po Arianie – ból powracał falami w okolicach nadgarstków i ramion. Robiła to automatycznie, myślami będąc gdzieś indziej. Złość opadła miękko na rozedrgane od strachu serce, a umysł Michelle naszpikował się kryształową nienawiścią. Każdą kolejną myśl nasycało coraz większe przekonanie, że powinna zakończyć ten toksyczny związek. Z trudem lawirowała w labiryncie własnych uczuć. Czuła się niezmiernie skrzywdzona i bezgranicznie… nadal kochała Ariana.
Chciała wszystkiego i niczego. Chciała oddychać jego powietrzem. Jak dawniej. Chciała z powrotem tego wszystkiego, co ich łączyło, a co zabrał im los. Chciała wymazać teraźniejszość i koniecznie zostawić w sobie przeszłość. Zdawała sobie sprawę, że aby naprawić rzeczywistość, musiałaby zrezygnować z Ariana. Nie wyobrażała sobie życia bez niego ani dzisiaj, ani jutro, ani za miesiąc… Nigdy. Podnosiła zbyt wysoko plany o ich wspólnym szczęściu, choć żaden nie był możliwy do spełnienia. Niestety wyłącznie w marzeniach mogli być razem bezproblemowo, jak niegdyś. Michelle przekonywała samą siebie, że Arian nadal ją kocha. Okazywał czułość, gdyż to widziały oczy jej wyobraźni. Mogła opierać na nim całe życie, bo pragnęła w to wierzyć.
Wyrzuciwszy resztki lampki do kosza, opadła na kuchenne krzesło. Podkuliła nogi pod brodę i opuściwszy głowę, zamknęła swoje istnienie w dłoniach zapomnienia. Gdy była mała, uważała, że to najlepszy sposób na schronienie. Teraz była dorosła i nadal potrzebowała schronienia, ale realnego… Odepchnęła na bok wspomnienia, żal i wszystkie negatywne emocje. Najgorsze, co mogła zrobić w tej sytuacji było popadnięcie w marazm. Postanowiła więc wziąć się w garść.
Dwie minuty później wybierała numer do Leny. Przeciągły sygnał wyprzedził ciche kliknięcie.
— Halooo? — Kobiecy głos po drugiej stronie przeciągnął ostatnią sylabę.
— Cześć, Lena. — Michelle starała się, aby jej głos zabrzmiał w miarę wesoło. — Mogłybyśmy się spotkać przed pracą?
— Dobra. A co się dzieje?
— Nic takiego, po prostu… — Delikatny głos załamał się i teraz rozmówczyni mogła usłyszeć jedynie oddech Michelle. — Czy mogłabyś…
— Przyjechać do ciebie najszybciej jak się da?
— Jeśli byłabyś tak miła.
— Ja zawsze jestem miła! — zażartowała Lena. Spoważniała, gdy w odpowiedzi nie usłyszała nawet cienia śmiechu. Rzuciła tylko do słuchawki: — Będę niebawem.
Michelle z trudem powstrzymała kolejne łzy.
Ona chciała myśli zgubić. Ona chciała krzyczeć… Ale nikt jej tego nie nauczył.


Niedługo potem Michelle była przygotowana na wizytę Leny. Obłożenie spuchniętej twarzy lodem niewiele pomogło, podobnie jak posmarowanie maścią ani nałożenie makijażu, więc rozpuściła włosy i nie założyła kosmyków za ucho. Potrzebowała jedynie towarzystwa normalnej osoby.
Zduszony okrzyk na powitanie uświadomił jej, jak źle musiała wyglądać – Lena od razu zauważyła siniaka i rozciętą wargę.
— O Boże, jak ty wyglądasz! Co Arian ci zrobił?!
Michelle nie była w stanie odpowiedzieć na to pytanie bez wywołania kolejnego potoku łez, więc tylko pokręciła głową.
Jakiś czas później obie kobiety siedziały w ciasnej kuchni. Michelle przyciskała plastikowy worek z lodem do wciąż zapuchniętej twarzy, natomiast Lena trzaskała drzwiczkami szafek w poszukiwaniu herbaty oraz cukru, co chwilę spoglądając na młodszą koleżankę ze współczuciem. Kiedy w końcu na małym plastikowym stoliku znalazły się dwa kubki z parującą herbatą, Lena zajęła miejsce na krześle obok Michelle. Przysunęła się do szatynki, aby ocenić stan jej twarzy.
— Nie wygląda to zbyt estetycznie. — Skrzywiła się na widok cienkiego rozcięcia wargi, które dostrzegła dopiero teraz. — Mogłaś mnie chociaż uprzedzić przez telefon, na co mam się przygotować! Wyglądasz jak ofiara przemocy w rodzinie — wypaliła bez zastanowienia. Michelle uśmiechnęła się krzywo. — Znaczy, ten… Jak znowu do tego doszło?
— Arian przyszedł kompletnie pijany. Znowu… Pokłóciliśmy się, tak jakby. Puściły mu nerwy, to wszystko. Łatwo się denerwuje — odpowiedziała lakonicznie. Odsunęła lód od twarzy, po czym wrzuciła opakowanie do zlewu.
Lena z politowaniem spojrzała na koleżankę.
— Coś często Arianowi te nerwy puszczają… Myślę, że to najwyższy czas, żebyś powiedziała temu dupkowi adieu. Przecież mu do reszty odbija. Następnym razem może zrobić ci coś o wiele gorszego! — zauważyła, nie tłumacząc, co może znaczyć „coś o wiele gorszego”. Michelle wiedziała jednak i bez tego.
— Wiesz, zastanawiałam się nad tym dość intensywnie… — zaczęła, wahając się, czy opowiedzieć Lenie o propozycji Toma Kaulitza, która przewinęła jej się przez myśli, gdy siedziała zamknięta w łazience. Choć był to absurdalny pomysł, był jedynym, na który mogła sobie pozwolić. — Myślisz, że dobrze byłoby, gdybym na przykład wyjechała na jakiś czas, żeby odpocząć od Ariana?
— Odpocząć? Ty powinnaś go zostawić!

*

Niewidzialny88:
[…] Nie obchodzi mnie, co myślą ludzie, a to, jakie mikrofony mam przy perkusji i jaki powinienem wybijać rytm.
Będzie mi przykro, jeśli skreślisz mnie na starcie tylko dlatego, że ukrywałem przed tobą, kim jestem.
Zrozumiem, jeśli odeślesz mnie z kwitkiem. Miło byłoby, gdybyś zechciała chociażby rozpatrzyć moje podanie o wybaczenie.

Juliette, czytając wiadomość od Niewidzialnego88, miała ochotę wszystko zepsuć – na złość jemu i samej sobie. Czekała na jakiś sygnał od Gustava, lecz sama nie zrobiła żadnego ruchu. Nie myślała o tym, co on czuje, że może ma poczucie winy – widziała w tej sytuacji tylko swoją krzywdę. Nie potrafiła przejść z tym wszystkim do porządku dziennego. Oto perkusista zespołu, który ubóstwiała, okazał się być znajomym poznanym przez Internet. Niby nic: tylko zespół, który znaczył dla niej więcej, niż by sobie tego życzyła. Niby nic: tylko Tokio Hotel; tylko proste melodie, wywołujące przyjemne dreszcze; tylko czekoladowe tęczówki, które kiedyś były skromnym marzeniem, a teraz wywoływały sentymentalny uśmiech na wspomnienie o nastoletniej naiwności. Niby nic: tylko Gustav Schäfer, zwykły człowiek, któremu los pomógł odnaleźć furtkę do sławy. I niby nic: tylko ona, Juliette Lorrain, i mętlik w jej głowie.
Jeszcze jakiś czas wlepiała wzrok w ekran, z którego na nowo chłonęła każde pojedyncze słowo. Z Juliette wygrała świadomość, że gdyby nie puściła w niepamięć tego kłamstwa – wracałaby myślami do chwili, w której odeszła, zostawiając Gustava samego z odlatującym balonikiem. Może kiedyś okazałoby się, że z własnej woli ominęła coś istotnego?
Nie miała już pretensji do Gustava. Była tylko troszkę na niego zła.

*

No czy ty sobie kpisz, dziewczyno? Dzwoń do niego natychmiast! — zakomenderowała Lena, wciskając w dłoń Michelle komórkę. Podała szatynce również zapisaną cyframi serwetkę.
Michelle z niepewnością malującą się na twarzy otworzyła klapkę Motoroli, po czym przeniosła numer z wygniecionej serwetki na klawiaturę komórki. Nacisnęła zieloną słuchawkę, ale natychmiast rozłączyła się.
— Nie mogę tego zrobić — oznajmiła na pozór spokojnym tonem, choć dłonie i serce jej drżały.
— To twoja ostatnia szansa. Naprawdę chcesz dalej żyć tak jak teraz? Myślisz, że dasz radę?
— Nie wiem — odpowiedziała, wpatrując się w Lenę wystraszonymi oczami. — Chyba w ogóle nie myślę. Nic już nie rozumiem… Dlaczego Arian tak się zachowuje? Kiedyś taki nie był…
— Jest skończonym skurwysynem, ot co — stwierdziła rzeczowo. — Przestań o nim myśleć. Zajmij się lepiej sobą.
Zniecierpliwiona Lena odebrała od Michelle telefon i sama wybrała numer Toma Kaulitza. Odczekała, aż połączenie zostanie zaakceptowane. Dopiero, gdy w słuchawce odezwał się męski głos, przycisnęła telefon do ucha koleżanki po nieuszkodzonej stronie twarzy.
— Halo? — Michelle przygryzła wargę, bojąc się odezwać, ale zaraz syknęła cicho – ranka na skórze ust rozwarła się na nowo. — Słucham, kto mówi? — Ton stał się ostry i nieprzyjemny.
— Dzień dobry, Tom. Pamiętasz mnie? — spytała naiwnie. Nawet jeśli ją pamiętał, nie mógłby poznać jej po głosie. Napotkała ponaglające spojrzenie Leny. To dodało jej pewności siebie. — Z tej strony Michelle, z „Tropicany”. Miałam zadzwonić, jeśli zmienię zdanie odnośnie twojej propozycji i…
— Tak, teraz pamiętam — wpadł jej w słowo. Odniosła wrażenie, że jest trochę rozdrażniony i że wybrała niewłaściwy czas na rozmowę. — Szukałem cię wczoraj w… tam, gdzie pracujesz, ale cię nie było. Skoro zmieniłaś zdanie, to czy moglibyśmy się spotkać? Nie chcę takich spraw omawiać przez telefon — dodał ściszonym tonem, a w tle rozbrzmiały strzępy rozmowy.
Zamilkła na chwilę. Nie była pewna, czy robi dobrze, czy źle. Wiedziała tylko, że podobno człowiek dopiero o krok od szaleństwa ma naprawdę czyste myśli. Już miała się rozłączyć, jednak…
— Oczywiście. Tylko… Nie mówię, że na pewno pojadę z tobą do Loitsche.
— To po co dzwonisz? Zabierasz mi czas.
— Ale może pojadę. Chciałabym najpierw porozmawiać.
— Okej. „Może” jest dobrą odpowiedzią. To „nie” jako kategoryczna odmowa zawsze irytuje najbardziej. Oddzwonię do ciebie później, nie mogę w tej chwili rozmawiać. W porządku? — Nie każde słowo Toma w pełni do niej docierało. W jej głowie pojawił się ogromny, poplątany kłębek wątpliwości. — To do może-usłyszenia.
— Do może-zobaczenia.
Kiedy Michelle zakończyła połączenie, pod jej nosem pojawił się delikatny uśmiech mściwej satysfakcji.
Teraz to ona wygrywała walkę, którą toczył z nią Arian. Tłukąc jej dumę, wydarł z niej otępienie. Przestrzelił umysł silną toksyną, a ona wychwyciła idealną chwilę na odwyk od tego destrukcyjnego narkotyku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz