tekst

19 maja

Moje życie jest kompletnie pokręcone.

8 września 2011

5. Decyzje


Gustav próbował odeprzeć natrętne ataki snu, podpierając głowę o rękę. Co jakiś czas przyłapywał się na tym, że jego twarz znajdowała się niebezpiecznie blisko klawiatury laptopa. Ocknął się, gdy po raz kolejny nosem nacisnął przypadkowy klawisz.
Nie mógł zasnąć w momencie, kiedy Mad. Force sprawiała nieodparte wrażenie, jakby potrzebowała rozmowy. A przynajmniej on takie wrażenie odnosił.

Niewidzialny88:
Chyba się dziś nie dogadamy… Co się dzieje?

Mad. Force:
Przepraszam cię najmocniej. Wszystko jest w porządku, tylko…

Urwała odpowiedź, a z kąta ekranu zniknął mały pisak świadczący, że Mad. Force właśnie pisała wiadomość. Od kiedy znów pojawiła się online, Gustavowi wydawało się, że nie mogła sformułować jasno myśli bądź też znaleźć odpowiednich słów.

Niewidzialny88:
Tylko co?

Mad. Force:
Tylko to, że to dziwne, iż współcześnie każdy nosi maskę. No bo… dlaczego nie możemy być sobą, skoro nie chcemy być kimś innym? Co prawda wszystko jest w porządku, kiedy mam przy sobie kogoś, kto mnie akceptuje. Wtedy jestem sobą i naprawdę się uśmiecham, wiesz? Zdarza, że nawet się śmieję, choć może mój śmiech brzmi sztucznie, jak wszystko co mnie otacza. Chociaż coraz częściej podejrzewam, że najwięcej sztuczności mam w sobie ja.

Niewidzialny88:
Prawdziwe Ja – to kim jesteś, a nie to, co z ciebie uczyniono.1

Mad. Force:
Też czytuję książki Coelho.

Niewidzialny88:
Nie próbuj zmieniać tematu. Powiedz, co cię gnębi.

Mad. Force:
Za mało o mnie wiesz, żeby ci to wszystko tłumaczyć.

Niewidzialny88:
W takim razie opowiedz mi o sobie.

Mad. Force:
A dlaczego to ty nie opowiesz mi o sobie?

            Zanim Gustav zdążył odpisać, w okienku rozmowy pojawił się kolejny komunikat.
Mad. Force: <użytkownik wylogował się>

Wraz z ukazaniem się tego napisu nabrał prawie całkowitej pewności, że nie tylko on wolał pozostać w pewnej części anonimowy.

*

Kolejny wieczór wybuchł w miejskim hałasie milionem gwiazd, smakował papierosami i pachniał złymi decyzjami.
Tom stał w cieniu kasztanowca na szerokim tarasie, wsłuchując się w odgłosy ulicy. Gęsto posadzone drzewa nie do końca niwelowały miejskie odgłosy – jedną z niewielu wad mieszkania w centrum Berlina.
Leniwie obrócił pomiędzy palcami czwartego już, wypalonego do połowy papierosa, który – w założeniu – miał poprawić niemrawy i ociężały humor, a w praktyce jedynie zniszczył postanowienie o rzuceniu palenia. Dawka nikotyny działała na Toma kojąco. Jeszcze raz zaciągnął się papierosem i poczuł, jak razem z szarym dymem ulatniają się nerwy oraz stres. Wszystkie negatywne emocje, których chciał w sobie zadusić nikotyną, upewniały go w przekonaniu, że jego życie od niedawna stało się pasmem udręk, przeplatanym lekkimi wzlotami i ciężkimi upadkami. Ich geneza była prosta: złe decyzje i nietrafione wybory.
Dopiero gdy jego kłamstwo urzeczywistniło się, a inni mu uwierzyli – poczuł się zmieszany i niepewny. Wiedział, że tak nie wypada. Choć rozsądek mówił jedno, serce przekrzykiwało to z ogromną pewnością. Tom był na siebie wściekły za to, że nie potrafił cierpieć w milczeniu, a zamiast tego postanowił uszczęśliwić własną matkę w najgorszy możliwy sposób – kłamstwem. Żałował, że w ostatniej chwili serce pokonało rozsądek. Teraz czuł, jakby robił to wbrew sobie. Nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, czy rzeczywiście wymyślona ukochana była dobrym pomysłem i czy jego pobyt w Loitsche będzie dzięki temu znaczył więcej dla Simone. W gorsze bagno już chyba nie mógł się wpakować.
Niedbale zgasiwszy papierosa w popielniczce, przeszedł przez oszklone, rozsuwane drzwi do wnętrza apartamentu.
Jakby ogarnięty nagłą słabością, z przeciągłym westchnięciem opadł na skórzaną kanapę w salonie. Ułożył nogi na szklanym blacie. Uczynił to szybko i energicznie, aż stolik zabrzęczał, jakby miał przełamać się na pół.
Dopiero wtedy Bill zwrócił uwagę na Toma. Po raz pierwszy od pół godziny oderwał wzrok od telewizora. Posłał bratu niechętne, znudzone spojrzenie, po czym przełączył kanał w telewizji. Tom otworzył usta, by coś powiedzieć, ale tylko pokręcił głową. Starał się skupić całą uwagę na reklamie, która zachęcała – już teraz, w drugiej połowie października – do kupna prezentów gwiazdkowych.
— Z tego Świętego Mikołaja to oszust i kanalia, co nie? — zagadnął Bill, z mściwym wyrazem twarzy naciskając guziki pilota wycelowanego w plazmowy telewizor. Wydawało się, iż miał nadzieję, że takim sposobem zamorduje ubranego w czerwony strój grubasa śmiejącego się grubym głosem i trzęsącego okrągłym brzuszyskiem. Obraz Mikołaja z reklamy zniknął, a jego miejsce zastąpił program muzyczny. — Rozumiesz, co mam na myśli?
Tom nawet nie spuścił wzroku z ekranu telewizora. W odpowiedzi obojętnie wzruszył ramionami. Zabrzmiałoby to co najmniej nieuprzejmie, gdyby odpowiedział, że nie wie, co bliźniak ma na myśli ani nie chce tego wiedzieć. Ostatecznie mruknął coś zachęcająco pod nosem.
— Spójrz na to obiektywnie: przez ostatnich kilka miesięcy byłem grzeczny, miły i słodki aż do obrzydzenia. Jak aniołek. Ba, jak cała horda aniołków. Po długim zastanowieniu i analizowaniu wszystkiego doszedłem jednak do wniosku, że Święty w tym roku więcej mi zabrał, niż dał…
— Skończ — przerwał. Znał Billa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, iż całość skończy się nudnym monologiem. Miał na głowie ważniejsze sprawy niż absurdalne żale bliźniaka.
— Nie, nie, nie…! Cicho, słuchaj mnie — nakazał tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Tom, ty mnie słuchasz czy ty mnie nie słuchasz? — zapytał, nie zauważywszy żadnej reakcji ze strony brata. Zamachał ręką przed jego twarzą, a gdy ten wychylił się, żeby widzieć ekran telewizora, uznał, że Tom jednak ma świadomość jego obecności. — Dobra, nieważne… Mama jest chora. Nadal nie potrafię w to uwierzyć ani się z tym pogodzić. W dodatku straciłem niedawno dziewczynę, bo chciała się ze mną przyjaźnić, i przyjaciółkę, bo chciałem się z nią przespać, a ona nadal chciała się ze mną przyjaźnić, a ja od zawsze byłem lojalny zasadzie, że z przyjaciółmi się nie sypia. Nie da się tego pogodzić, dlatego obie musiały pójść w odstawkę. Za tą pierwszą nawet tęsknię, ale przecież nie zadzwonię do niej i nie powiem, że znów chcę z nią być. Druga mnie olewa… Do tego tracę zdrowie psychiczne, bo z tobą ostatnio można zwariować. I jeszcze jakąkolwiek trzeźwość umysłu, bo chciałbym się znowu zakochać. Koniecznie na zabój, koniecznie wzajemnie i koniecznie szczęśliwie. Tak jak ty. Zazdroszczę ci, że masz dziewczynę… Nie wiem tylko, dlaczego tak długo to ukrywałeś. Rozumiem, że nie chciałeś, aby poznała Georga i Gustava czy nawet mnie, bo szkoda narażać ją na traumę, ale żeby tak spotykać się po kryjomu? — Ilość słów, które Bill był w stanie wypowiedzieć w ciągu niespełna minuty, zadziwiła nawet Toma. — Powiedz prawdę. Wstydziłeś się czy jak? A może ona jest jakaś brzydka? I właściwie to kiedy ją wszyscy poznamy? I jak ona ma imię, hę? Póki co wiemy tylko, że jest dziewczyną. I że ma trochę nierówno pod sufitem, skoro jest z tobą. I że musi być ładna, skoro zawróciła ci w głowie. I… Tak, to wszystko.
Tom wstrzymał się z odpowiedzią kilka sekund, żeby upewnić się, że Bill nie ma niczego więcej do dodania.
— Widzisz, Bill, bo ja… — nagle urwał i pochylił się do przodu. Teraz Bill widział tylko tył dużej koszulki oraz związane w kucyk dredy, które z karku przedostały się na bark, kiedy Tom przechylił głowę. — Myślę, że polubicie Michelle. — Uśmiechnął się półgębkiem, gdy jego myśli ukształtowały się w delikatne rysy twarzy pewnej szatynki. To musiała być ona. Nikt inny.
Nie zdawał sobie sprawy, jak wiele w tym kłamstwie odnajdzie, jak wiele ukryje i jak wiele utraci.

*

Ich znajomości brakowało kilku istotnych kawałków. Na myśl przywodziła domek z kart – jedno dmuchnięcie, niewłaściwy ruch i… trach! Wszystko zniknie.
Gustav nie pojmował jednego: dlaczego będąc w zasadzie nieznaną mu osobą, jak nikt inny sprawiała samą rozmową, że miał ochotę żyć bardziej niż zazwyczaj i budził się z uśmiechem na ustach?
            Dopiero wieczorem główny temat rozważań Gustava za i przeciw stał się dostępny online.
     
Niewidzialny88:
Zdefiniuj słowo „zniknięcie”.

Mad. Force:
Uciekłam bez słowa, wiem. Wkurzyłam się. Do czego zmierzasz?

Niewidzialny88:
A słowo „przyjaźń”?

Mad. Force:
Zrozumienie i bliskość. Taka, kiedy żyje się razem, nie różni się za bardzo, bo różnice jednak bolą…

Niewidzialny88:
Co Ty na to, aby sprawdzić, czy jesteśmy w stanie zbudować coś takiego?

Mad. Force:
Oooch, czyżby Pan Niewidzialny uznał, że nie jest już stworzony z ektoplazmy i zdecydował się ujawnić swoje prawdziwe „ja” poprzez spotkanie?

Niewidzialny88:
Można tak to określić... Co o tym sądzisz?

Kilkanaście przeklętych sekund w oczekiwaniu na odpowiedź wlokło się niemiłosiernie. Serce, które – Gustav mógłby przysiąc – jakimś cudem przedostało się do żołądka, zaczęło bić szybciej, doprowadzając do odrobinę przyspieszonego pulsu. Jeszcze kilka tygodni temu Mad. Force zdawała się być zanadto nieosiągalna, by tak po prostu móc ujrzeć ją w rzeczywistym świecie, a teraz…

Mad. Force:
Nie widzę przeszkód. Jeśli jednak okażesz się podstarzałym, łysiejącym facetem, który przez Internet umawia się na spotkania z niczego nieświadomymi, bezbronnymi siedemnastolatkami, to wtedy – ostrzegam – będę zmuszona użyć Tessaigi.

Gustav uśmiechnął się do ekranu. Spadł z niego dziwny ciężar, w miejsce którego pojawiło się swoiste odprężenie.

Niewidzialny88:
Kiedy i gdzie?

Poczucie, że akurat teraz musi podjąć istotną dla ich znajomości decyzję, wcale go nie rozpogadzało. Przecież podejmowanie ważnych decyzji jest trudne, zwłaszcza gdy pod każdym wyborem kryje się wiele wątpliwości.

1 „Prawdziwe Ja – to kim jesteś, a nie to, co z Ciebie uczyniono” —P. Coelho Weronika postanawia umrzeć

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz