Próbowała grać profesjonalnie w
jakże absorbującym spektaklu – życiu. Nieprzerwanie jednak tupała nogą ze
złością, nie chcąc grać roli, którą jej wyznaczono. Była jednocześnie zbyt słaba
i chwiejna, by stać się zarówno scenarzystą, jak i reżyserem.
Prawie
niedostrzegalne obłoki o miękkich kształtach wędrowały po niebie poganiane
przez chłodne podmuchy. Niewyraźny blask księżyca, ledwo widoczny w świetle
przyulicznych latarni i sklepowych neonów, niknął co jakiś czas za płaszczem
chmur.
Michelle
Hoppe stąpała po niepewnym gruncie jakby umykającym spod jej stóp. Szła coraz
szybciej, a odgłos kroków ginął w szumie nocy. Mijani pojedynczy przechodnie
wydawali się być niczym ruchome manekiny na wyjątkowo szarej wystawie. W tym
momencie pożałowała, że jakiś czas temu musiała sprzedać swoje auto. Mogłaby
teraz siedzieć w ciepłym wnętrzu samochodu zamiast przemierzać miasto na
piechotę. Wprawdzie w taki chłodny wieczór mogłaby zamówić kurs taksówką albo
przejechać się autobusem, ale to nie było to samo… Nocny spacer przynajmniej
pomógł w ochłonięciu, a jesienny wiatr rozwiał buzującą złość.
W
zaledwie jeden wieczór Michelle poczuła przenikliwy smutek pomieszany z rozpaczą,
powoli zamieniającą się w żal. Zatrzymała się na chwilę w przypływie bliżej
nieokreślonego uczucia, po czym powróciła do żalu, by zakończyć na rezygnacji
ze wszystkiego. Nawet z marzeń. Niejednokrotnie obiecywała sobie, że to
ostatnia taka sytuacja. Ostatni raz, kiedy Arian prosił o pomoc, a ona jej mu
udzielała – bez względu na wszystko, co zrobił, powiedział lub jak bardzo
zranił. Przez jej myśli przetaczały się kolejne sceny, rozpoczynające się od
telefonicznej rozmowy, kiedy to usłyszała krótkie „Potrzebuję pieniędzy”. Jakiś
czas później wręczała mężczyźnie pieniądze – właściwie własne cele; fundusze,
które skrupulatnie odkładała na bankowe konto, wierząc, że już niedługo
dostanie się do szkoły, o której marzyła. Ze strony Ariana nie padły żadne podziękowania.
Zachowywał się, jakby jej pieniądze należały mu się tylko ze względu na to, że
byli parą. Zamiast wytłumaczeń Michelle usłyszała stanowczo przez niego
nadużywane „Nie twoja sprawa”. Wręcz wycedził zimnym tonem każdą sylabę. Aż
wzdrygnęła się na wspomnienie o tym, jak ostatnio powiedział, że jego problemy
nie są jej sprawą. Zawsze po podobnych zdarzeniach pragnęła opuścić Ariana i
spojrzeć egoistycznie na związek z nim, lecz obawy przed miotaniem się pomiędzy
wolnością a samotnością skutecznie studziły podobne chęci. Zbyt wiele było
pomiędzy nimi niewypowiedzianych słów, które bała się usłyszeć. Czyny i słowa
Ariana potrafiły sprawić ból, lecz kiedyś również wywołać nieśmiały, acz
szczery uśmiech. Jeszcze tak niedawno Michelle żyła marzeniami o ich wspólnej,
szczęśliwej przyszłości – teraz trzymała się tylko wspomnień. Nie potrafiła
zdecydować, co było bardziej bolesne. Chyba dlatego była w stanie dać się znów
upokorzyć, byleby mieć Ariana blisko.
W
końcu weszła na pogrążoną w mroku klatkę schodową, a po chwili znalazła się w
mieszkaniu.
Głucha
cisza, która ją otoczyła, kiedy zapadła się w miękkiej pościeli, po raz kolejny
stała się balsamem na rozbite nerwy.
Siedziała po turecku na plaży i
bawiła się żółtym piaskiem, przesypując go z jednej ręki do drugiej. Uważnie
obserwowała przemykające między palcami ziarenka. Przymknęła oczy, gdy pchnięte
wiatrem włosy zasłoniły zaróżowioną twarz. W tej pozycji czekała na dłoń, która
zebrałaby ciemnobrązowe kosmyki i założyła je za ucho. Jednak to nie czyjaś
dłoń, a kolejny podmuch przeniósł włosy z powrotem na ramiona i plecy.
Zasłuchała się w szumie morskich fal i krzyku mew.
Przyjemny
w dotyku piasek zniknął, a morskie fale i mewy ucichły, kiedy donośny odgłos
zamykania drzwi wejściowych wyrwał Michelle ze snu. Zaraz potem w mieszkaniu
rozległo się kolejne trzaśnięcie, po którym rozbudzona po omacku wyszukała
włącznik do lampki. W świetle kulistej lampki zaspane oczy odnalazły
przygarbioną sylwetkę Ariana. Pomimo odległości, jaka ich dzieliła, Michelle
wyraźnie wyczuła odrażający odór alkoholu. Z rezygnacją odchyliła na bok kołdrę
i usiadłszy na łóżku, spuściła bose stopy na drewniane panele. Z niemałym
wysiłkiem opanowała drżenie ciała. Wstała jednak i podeszła do blondyna, który
akurat rozpinał skórzany pasek od spodni.
—
Ty jesteś kompletnie pijany!
Przystanęła,
przyglądając się poczynaniom swojego chłopaka. Arian właśnie opadł ciężko na
fotel i szarpnięciami próbował ściągnąć t-shirt przez głowę. Dopiero kiedy jego
głowa i ramiona zostały uwolnione, z trudem dostrzegła wielkiego siniaka
otaczającego oko młodego mężczyzny.
—
O mój Boże, co ci się stało? Arian, w co ty się znowu wpakowałeś?
—
Odwal się. To nie twój interes — warknął. Nie uraczył kobiety nawet przelotnym
spojrzeniem.
Nieświadomie
zwinęła dłonie w pięści, przygryzając dolną wargę. Ostatnimi czasy coraz
częściej bała się takich jego zachowań. Arian, prowokowany słowami innych
ludzi, okazywał dziwne, gwałtowne reakcje. Był zdecydowanie człowiekiem
impulsywnym i niesamowicie porywczym. Od niedawna nie wiedziała, czego się po
nim spodziewać.
—
Arian! — ostry ton zabrzmiał ostrzegawczo. — Żądam, żebyś w tej chwili
powiedział mi, co ma znaczyć ten siniak pod okiem i gdzie byłeś tyle godzin.
—
Powiedziałem już, że to nie jest twój interes, jasne?! — wrzasnął gniewnie,
tracąc nad sobą panowanie.
Michelle
cofnęła się o krok wzdłuż ściany.
—
Ależ oczywiście, że to również mój interes — zaoponowała, siląc się na
spokojny, rzeczowy ton. — Tym bardziej, że zawsze oczekujesz, że to ja wyciągnę
cię z kłopotów, kiedy zajdzie taka potrzeba, prawda? — Pytanie było czysto
retoryczne.
—
Zamknij się — wycedził, stając na lekko chwiejnych nogach.
—
Nie mam zamiaru, dopóki nie dowiem się, co stało się tym razem. Więc…?
Otoczone
seledynowymi tęczówkami źrenice rozszerzyły się, spoglądając z przestrachem na
Ariana, który wydawał się być coraz bardziej wściekły.
—
Kazałem ci się zamknąć, szmato!
Michelle
wzdrygnęła się, a cała odwaga uleciała z niej jak z przekłutego balonika. Jej
serce zakołatało, dłonie zaczęły się pocić, myśli pędziły jak szalone.
Zlękniona, powiodła spojrzeniem po twarzy Ariana. Nie po raz pierwszy widziała
go tak wściekłego i już nie pierwszy raz jej strach osiągnął ponadprzeciętny
poziom. Błękitne oczy błysnęły groźnie w półmroku. Michelle poczuła, że nawet
kark jej wilgotnieje. Instynktownie cofnęła się, lecz wyczuła za sobą gładką
powierzchnię drzwi. Przylgnąwszy do nich plecami, schowała oczy pod cienką
warstwą powiek. Nie wiedziała, że za moment będzie marzyła o tym, aby zniknąć.
Ból, który po chwili odczuła, oraz łzy, które nagle zaczęły gęsto kapać z jej
policzków, nie pozwoliły uciec od tego miejsca. Zamachnąwszy się, Arian
wymierzył dziewczynie siarczysty policzek. Jej głowa odchyliła się gwałtownie w
bok, niemal opadając na ramię, a włosy zakryły twarz. Pod wpływem kolejnego,
mocniejszego uderzenia drobne ciało osunęło się na podłogę. Michelle słyszała
jedynie szumiący w bębenkach odgłos przyspieszonego pulsu. Wszystko inne powoli
odpływało, traciło kolory i ostrość konturów.
—
Przepraszam. Ja nie… Ja nie powinnam. — Czy to był jej głos? Tak, z całą
pewnością. Przesycony strachem i wahaniem. Z wyraźną, błagalną nutą. — Zostań.
— Znowu to ona go przepraszała i znowu prosiła, by został.
—
Pierdol się! — Jakby zza mgły, a może grubego muru, dotarł do niej krzyk
Ariana. Mężczyzna złapał w rękę t-shirt wiszący na oparciu fotela, po czym
odsunął Michelle od drzwi, za którymi zniknął.
Miłość boli, a ból jest
naturalnym załącznikiem ludzkiej egzystencji.
Czasami to cierpienie jest zbyt
straszne i człowiek popada w otępienie, jednak ono mija po jakimś czasie.
*
Odstawiwszy
na parapet kubek z parującą herbatą, Michelle oparła się o niego łokciami,
spoglądając na Berlin spowity ledwo dostrzegalną mgłą. Widziała niemrawo
majaczące dookoła budynki oraz nieco oddalone poranne korki. Wiszące nad
miastem ciężkie, szare chmury zdawały się wręcz muskać dachy wyższych budynków;
sprawiały wrażenie, że niedługo runą na ziemię. Tak intensywnie nie padało już
od kilku tygodni. Deszcz z wyrazistym, lecz nieco stłumionym bębnieniem odbijał
się od szyb, by strumykami spłynąć po gładkiej tafli na blaszany parapet.
Ponura
pogoda zawsze niosła ze sobą ślady przeszłości. Niegdyś Michelle nienawidziła
momentów, w których wracały przebłyski dawnych lat i dni; jakby zatrzymano w
kadrze najszczęśliwsze, jak również najgorsze przeżycia. Później jednak
zaakceptowała to i nauczyła się z tym żyć, wysunąwszy stwierdzenie, że
wspomnienia są dobre, bo dzięki nim rany mniej bolą.
Czasami tęsknisz za wszystkim, co
minęło, choć może przeszłość nie należała do najcudowniejszych etapów twojego
życia. Może nie zdawałaś bądź nie chciałaś zdawać sobie ze wszystkiego sprawy,
ukrywałaś złe życie pod dziecinnymi marzeniami – tak było łatwiej. Teraz świat
stał się bardziej realny, okrutny. Widzisz, co się dzieje, poddajesz się swojej
wyobraźni, by od tego uciec, ale to na nic.
Chcesz uciec, stać się znów dzieckiem? Żyć w bajkowym, beztroskim świecie?
Zamykasz oczy, błagając, by było lepiej. Jedyne życzenie, że gdy się obudzisz, będzie znów dobrze, bezpiecznie i radośnie. Że ponownie odczujesz szczęście - nie to banalne, lecz to prawdziwe, prawie namacalne.
Chcesz uciec, stać się znów dzieckiem? Żyć w bajkowym, beztroskim świecie?
Zamykasz oczy, błagając, by było lepiej. Jedyne życzenie, że gdy się obudzisz, będzie znów dobrze, bezpiecznie i radośnie. Że ponownie odczujesz szczęście - nie to banalne, lecz to prawdziwe, prawie namacalne.
To
był jej świat – pisany przez złośliwego scenarzystę, któremu nie potrafiła
sprostać.
Wiesz... Czytam sobie tak ten odcinek myśląc, że ona jest totalnie pochłonięta chorą miłością do niego. Ale w przed ostatnim akapicie opisałaś jej świat. Czytając to zauważyłam, że to jest też mój świat. Dokładnie opisałaś moje życie... Ucieka się od problemów przenosząc się w świat wyobraźni (tu pisząc opowiadania)... Nie wiem co powiedzieć...
OdpowiedzUsuń